[Artykuł] Podsumowanie roku 2020




Rok 2020 na długo zapisze się wszystkim w pamięci. I nie będą to raczej miłe wspomnienia. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nie brakowało jednak także bardziej pozytywnych zdarzeń. Na pewno pod względem muzycznym był to całkiem udany rok. Tym razem w końcu udało mi się być nieco bardziej na bieżąco z premierową muzyką, choć z pewnością i tak więcej dobrego mnie ominęło niż zdołałem przesłuchać. Poniższe podsumowanie nie jest jednak w żadnym wypadku próbą obiektywnego zaprezentowania najważniejszych tegorocznych wydawnictw, a po prostu przypomnieniem i usystematyzowaniem albumów, które zrobiły na mnie najlepsze wrażenie. Tym samym wracam do wcześniejszej formy corocznych podsumowań, sprzed 2017 roku, składających się z rankingu i krótkich opisów konkretnych płyt, zamiast mocno niekompletnych opisów, co działo się w wybranych gatunkach. Tradycyjnie będzie też kilka słów o rozczarowaniach, lista najpopularniejszych postów oraz spis zakupionych albumów. Tekst obejmuje także podsumowanie ankiety na album roku 2020, której wyniki chyba nie mogły bardziej rozminąć się z moimi oczekiwaniami.

Zacznę od rozczarowań, ponieważ nie było ich wiele. Zdecydowanie nie należą do nich nowe wydawnictwa rockowych dinozaurów w rodzaju AC/DC, Deep Purple, Metalliki, Ozzy'ego Osbourne'a, Paula McCartneya, Pearl Jam czy Wishbone Ash, bo po prostu niczego dobrego po nich się nie spodziewałem, a części nawet nie przesłuchałem. Jedyne rozczarowanie z nimi związane jest takie, że nie dotrzymałem danego sobie słowa i sięgnąłem po kilka z nich, doskonale wiedząc, jak bardzo będzie to dla mnie nudne i męczące przeżycie. Pewnym zawodem był natomiast "Rough and Rowdy Way" Boba Dylana, na którym nie odnotowałem żadnych walorów muzycznych - ani to dobrze wykonane (okropna warstwa wokalna), ani ciekawie zaaranżowane czy skomponowane; liczą się tu tylko teksty, cała reszta jest pretekstowa. Trochę rozczarował mnie też wspólny album Wacława Zimpla i Sama Shackletona, po którym po prostu oczekiwałem więcej, tymczasem sporo lepsze okazały się ich oddzielne wydawnictwa ("Massive Oscillations" oraz wydany pod szyldem Tunes of Negation "Like the Stars Forever and Ever"). Więcej spodziewałem się też po potężnym rozmiarowo "Éons" belgijskiego Neptunian Maximalism, który pomimo bardzo obiecujących ocen i tagów na Rate Your Music, okazał się raczej nudnawy. Za to ozdobiła go jedna z najlepszych tegorocznych okładek.




Najlepsze albumy 2020 roku:


W tym roku ukazało się naprawdę sporo ciekawych płyt i nie wszystkie zmieściły się na poniższej liście, która postanowiłem ograniczyć do trzydziestu pozycji. Kolejność w dwóch ostatnich dziesiątkach jest w sumie dość przypadkowa i zapewne dziś lub jutro ułożyłbym te pozycje kompletnie inaczej. Jestem natomiast całkowicie przekonany co do składu pierwszej dychy i w miarę pewien, że właśnie taka hierarchia najlepiej oddaje moje wrażenia. Wymienione tytuły nie powinny być zaskoczeniem dla nikogo, kto przez ostatni rok śledził premierowe recenzje oraz przeglądy nowości. Może z wyjątkiem "Re Exit" Davaajargala Tsaschikhera, o którym kompletnie zapomniałem podczas tworzenia ostatniego przeglądu. Tymczasem jest to jedna z najładniejszych płyt tego roku, łącząca ambient z tradycyjną muzyką mongolską. Pełna lista prezentuje się następująco:

30. Run the Jewels - "RTJ4"
29. Anna von Hausswolff - "All Thoughts Fly"
28. Błoto - "Erozje"
27. Cabaret Voltaire - "Shadow of Fear"
26. The Residents - "It's Metal, Meat & Bone: The Songs of Dyin' Dog"
25. clipping. - "Visions of Bodies Being Burned"
24. Shackleton & Zimpel - "Primal Forms"
23. Wobbler - "Dwellers of the Deep"
22. Idris Ackamoor & The Pyramids - "Shaman!"
21. Nicolás Jaar - "Telas"

20. Blu & Exile - "Miles"
19. Błoto - "Kwiatostan"
18. Janusz Jurga / spopielony / Zguba - "Occultt Trilogy"
17. Hum - "Inlet"
16. Horse Lords - "The Common Task"
15. Rafael Anton Irisarri - "Peripeteia"
14. Tunes of Negation - "Like the Stars Forever and Ever"
13. The Microphones - "Microphones in 2020"
12. Davaajargal Tsaschikher - "Re Exist"
11. Yves Tumor - "Heaven to a Tortured Mind"

10. Mary Halvorson's Code Girl - "Artlessly Falling"


Jednym z największych i najmilszych tegorocznych zaskoczeń muzycznych był dla mnie udział Roberta Wyatta w nagraniu właśnie tego albumu. W utworach "The Lemon Trees" i "Bigger Flames" wyraźnie, nie tylko za sprawą jego głosu, został przywołany klimat klasycznego "Rock Bottom". Jednak to jedyne na płycie utwory, które tak zdecydowanie spoglądają wstecz. Cała reszta płyty to już muzyka na miarę naszych czasów, całkiem świeże spojrzenie na jazz, ze słyszalnymi tu i ówdzie podobieństwami do awangardowego rocka (np. w trzecim i ostatnim kawałku z udziałem Wyatta, "Walls and Roses"). Uwagę przyciągają przede wszystkim niekonwencjonalne partie gitarowe Mary Halvorson oraz wszechstronny wokal Amirthy Kidambi, a gdzieniegdzie pobrzmiewa też fajnie trąbka lub saksofon. Całość wydaje mi się jednak dość zachowawcza i mało postępowa względem wydanego dwa lata temu "Code Girl".


9. King Gizzard & The Lizard Wizard - "K.G."


King Gizzard & the Lizard Wizard to zespół, który idzie raczej w ilość niż jakość. W trakcie trwającej ledwie dekadę działalności wydał już szesnaście pełnoprawnych albumów, w międzyczasie publikując też sporo EPek i singli z innym materiałem. Przy okazji próbowali sił w różnorodnych stylach muzycznych, najczęściej zbliżonych do psychodelii, ale sięgając też po inspiracje elektroniczne, metalowe czy jazzowe. Zdecydowaną większość tych poszukiwań uważam za zupełnie nieudaną. Ale już trzy lata temu, na albumie "Flying Mictrotonal Banana" muzycy pokazali, że w czymś są faktycznie dobrzy - w graniu dość dziwacznej, opartej na skalach mikrotonowych muzyki. Najnowszy w ich studyjnej dyskografii "K.G." to bezpośrednia kontynuacja tamtej płyty. Pokazująca w sumie niewiele nowego (nie licząc świetnej mieszanki disco, wpływów bliskowschodnich i psychodelii w "Intrasport", wykorzystującego akustyczne i elektroniczne brzmienia "Straws in the Wind" oraz, ewentualnie "The Hungry of Fate" z nieco sabbathowymi zagrywkami) i chyba, choć to już dość subiektywna kwestia, mniej udanych kompozycji (za wyjątkiem wyżej wspomnianych), ale w sumie bardzo fajna, nadrabiająca dużą dawką energii, dość wyrazistymi melodiami oraz pewną dozą szaleństwa.


8. Oranssi Pazuzu - "Mestarin kynsi"


Black metal w najczystszym wydaniu zdecydowanie nie należy do moich ulubionych muzycznych stylów. Jednak jego przedstawiciele coraz częściej posiadają znacznie większe ambicje artystyczne i chętnie sięgają po inspiracje wykraczające daleko poza muzykę metalową. Niektórzy w pewnym momencie całkiem odchodzą od swoich korzeni, podczas gdy inni próbują pogodzić blackmetalowe elementy z wpływami innych stylów. Efekt bywa różny, ale w przypadku fińskiego Oranssi Pazuzu zdecydowanie można mówić o sukcesie. Z jednej strony to wciąż ekstremalny metal, z brutalnymi riffami i skrzekliwym wokalem. A z drugiej – autentycznie progresywna muzyka, bardzo mocno czerpiąca z rocka psychodelicznego, krautrocka czy różnych odmian elektroniki. Ciężar miesza się tutaj z transowością, nierzadko w bardzo pomysłowy i intrygujący sposób. Dużo tu też łagodniejszych momentów, w których zespół stawia na budowanie klimatu. Tak mógłby grać dziś Radiohead, gdyby punktem wyjścia był dla niego nie rock alternatywny, ale właśnie któraś z agresywniejszych odmian metalu.


7. Fire! Orchestra - "Actions"


Najnowszy album Fire! Orchestra - grupy zbierając czołowych przedstawicieli współczesnej sceny improwizowanej - to zapis występu z września 2018 roku na krakowskim festiwalu Sacrum Profanum. Uzdolnieni instrumentaliści, dowodzeni przez Matsa Gustafssona, zaprezentowali odświeżoną wersję utworu "Actions for Free Jazz Orchestra", skomponowanego na początku lat 70. przez Krzysztofa Pendereckiego. Więcej na temat tego nietypowego dzieła zmarłego w tym roku kompozytora, a także jego premierowego wykonania, można przeczytać w tej recenzji. Wówczas nie do końca udało się zrealizować pomysł na połączenie improwizacji z regułami obowiązującymi w muzyce poważnej. Wszystko szybko wymknęło się spod kontroli i o ile wciąż jest to interesujące nagranie w kategorii free jazzu, to w jego kontekście nie może być mowy o udanej fuzji dwóch całkiem różnych światów muzycznych. Niemal pięćdziesiąt lat później podjęto kolejną próbę, której efekt wydaje się o wiele bliższy oryginalnego zamysłu twórcy. Nowa wersja "Actions..." jest ponad dwukrotnie dłuższa, ale także zdecydowanie bardziej zwarta i uporządkowana. Pomimo większej dyscypliny muzyków, wciąż słychać tu mnóstwo improwizatorskiej swobody, prawdziwie freejazzowej ekspresji, a całość nierzadko przytłacza swoją brutalnością. Nie zabrakło jednak bardziej klimatycznych momentów, z istotną rolą organów elektrycznych, które wyeksponowano o wiele bardziej niż w pierwowzorze. Kolejna sprawa, to fakt, że nagranie wcale nie brzmi jak dzieło sprzed pięciu dekad, lecz całkiem dobrze koresponduje z innymi dziełami Fire! Orchestra.


6. EABS - "Discipline of Sun Ra"


Zadebiutowali dwa lata temu albumem z nowoczesnymi interpretacjami kompozycji Krzysztofa Komedy ("Repetitions"), rok później próbowali przeszczepić ideę spiritual jazzu na słowiański grunt ("Slavic Spirits"), a teraz sięgnęli do dorobku jednego z największych innowatorów i ekscentryków jazzu, Sun Ra. Na repertuar złożyło się siedem kompozycji klawiszowca, raczej z pominięciem tych najbardziej znanych, jak materiał z albumów "Space Is the Place" czy "Lanquidity". Wykonania odbiegają natomiast od pierwowzorów, co trzeba zaliczyć na duży plus. Przypomina to podejście twórcy tych utworów, który nieustannie eksperymentował, wykraczając swoimi inspiracjami poza jazz. Muzycy EABS dokonali kompletnej rekonstrukcji jego kompozycji, proponując zróżnicowane aranżacje, nawiązujące nie tylko do różnych jazzowych nurtów, ale też hip-hopu ("The Lady with the Golden Stockings") czy house'u ("UFO"). Moim zdecydowanym faworytem jest tu jednak dość kameralny, jazzowo-elektroniczny "Interstellar Low Ways", ozdobiony fantastyczną solówką na syntezatorze. Może tylko szkoda, że utwór ten pojawia się już na samym początku albumu, bo dalsza część płyty - choć wciąż bardzo dobra - już się do tego poziomu nie zbliża.


5. The Necks - "Three"


Dwudziesty pierwszy album australijskiego tria składa się jedynie z trzech utworów. Każdy z nich przekracza jednak dwadzieścia minut, co daje ponad godzinne wydawnictwo. Nie zmarnowano jednak tego czasu. Poszczególne nagrania nie odchodzą daleko od jazzu - przy czym jest to jazz na wskroś współczesny - jednak każde z nich ma nieco inny charakter. W pierwszym na płycie "Bloom" muzycy bez żadnego wstępu od razu przechodzą do sedna - utwór opiera się na transowym rytmie wybijanym przez basistę Lloyda Swantona i perkusistę Tony’ego Bucka, któremu towarzyszą przepiękne partie pianisty Chrisa Abrahamsa, pozornie tak samo jednostajne, ale ulegające ciągłym przetworzeniom. Przypomina to trochę grę sekcji rytmicznej Johna Coltrane’a z najbardziej uduchowionego okresu jego twórczości, ale w jakby bardziej ambientowym wydaniu. W "Lovelock" napięcie budowane jest z kolei stopniowo. Utwór ma bardziej rozluźnioną budowę, brak tu wyraźnie zaznaczonego rytmu czy melodii, skupia się raczej na samym dźwięku, wywołując skojarzenia z sonoryzmem. Jednak w finałowym "Further" zespół wraca do bardziej przystępnego grania, z hipnotycznym i całkiem przyjemnie bujającym rytmem na 5/4 oraz oraz znów bardzo ładnymi, natchnionymi partiami instrumentów klawiszowych. Bez wątpienia jest to jeden z najładniejszych albumów, jakie w tym roku słyszałem.


4. R.A.P. Ferreira - "Purple Moonlight Pages"


O moim chłodnym stosunku do hip-hopu niejednokrotnie już wspominałem. I choć na razie nie zanosi się na to, bym miał chętniej słuchać takiej muzyki, to stopniowo coraz bardziej ją doceniam. Na liście umieściłem aż cztery pozycje należącego do tego gatunku. Wydawnictwo Rory'ego Allena Philipa Ferreiry, wcześniej działającego pod pseudonimem Milo, zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu. To przede wszystkim zasługa bardzo jazzowej warstwy instrumentalnej. Oczywiście, nie jest to stricte jazzowe granie. Utwory opierają się na typowo hip-hopowych beatach i loopach, ale dużo tutaj też ewidentnie jazzowych zagrywek. Co więcej, nie są to sample, ale partie nagrane specjalnie na ten album. Całkiem dobrze z tym wszystkim przegryza się rap Ferreiry, który ma bardzo dobry flow. Jest to nie tylko najlepszy hip-hopowy album, jaki słyszałem w tym roku (i jeden z najlepszych w ogóle), ale też podoba mi się bardziej od tegorocznych jazzów. To zresztą bardzo naturalne oraz całkowicie współczesne rozwinięcie tego, co czarnoskórzy muzycy grali pięć i więcej dekad temu. Słychać w tym duży szacunek do tradycji - jest tu nawet krótka przeróbka "The Creator Has a Master Plan" Pharoaha Sandersa - ale w żadnym wypadku nie ma to nic wspólnego z odtwórczością. Jeśli do czegoś miałbym się przyczepić, to do długości albumu. Skrócenie go o jakieś 5-10 minut mogłoby uczynić go jeszcze lepszym.


3. Aksak Maboul - "Figures"

 
To jeden z najbardziej udanych tegorocznych powrotów Belgijski Aksak Maboul zaistniał na scenie awangardowego rocka na przełomie lat 70. i 80., stając się częścią ruchu Rock in Opposition. Dowodzony przez Marca Hollandera zespół nie istniał długo. Po jego rozpadzie lider zajmował się głównie prowadzeniem własnej wytwórni płytowej, by blisko trzydzieści lat później powrócić z zupełnie nowym składem do szyldu Aksak Maboul. Po dekadzie sporadycznych koncertów nadeszła w końcu pora na trzeci album studyjny. Przyznaję, że nie jestem wielkim wielbicielem wczesnych dokonań grupy. Jednak "Figures" niewiele ma z nimi wspólnego. Hollander był cały czas na bieżąco z wciąż ewoluującą muzyką i nie próbuje udawać, że od czasu jego poprzednich płyt nic się nie zmieniło. W dodatku tym razem postanowił poeksperymentować z nieco inną formą, proponując materiał bardziej... piosenkowy. To niemal osiemdziesięciominutowy zestaw zaskakująco przystępnych, atrakcyjnych melodycznie, często niemalże popowych utworów. To jednak tylko część prawdy o tym albumie. Aranżacje i brzmienie, nawet w tych pozornie prostych kompozycjach, jak "C'est Charles" czy "Un Cai", są niezwykle wyrafinowane oraz dość złożone. Udowadniają, że muzycy zachowali kreatywność i eksperymentalne podejście, co cechowało pierwsze wydawnictwa zespołu. Nierzadko wciąż słychać odległe echa avant-proga, szczególnie chyba we wspaniałym finale albumu, "Tout a une fin".


2. Wacław Zimpel - "Massive Oscillations"



Wacław Zimpel już od dobrych paru lat konsekwentnie odchodzi od swoich jazzowych korzeni na rzecz minimalistycznej elektroniki. "Massive Oscillations" kontynuuje ten kierunek. Album został nagrany przy pomocy dość już wiekowych sprzętów - analogowych syntezatorów, oscylatorów, magnetofonów szpulowych oraz innych urządzeń - zastanych przez artystę w holenderskim studiu Willem Twee, gdzie pracował pod okiem producenta Jamesa Holdena. Zafascynowany ich możliwościami Zimpel całkowicie zmienił swoją koncepcję i w ciągu kilkudniowej sesji eksperymentował z tymi zabytkowymi maszynami. Album powstał więc bardzo spontanicznie, jednak sprawia wrażenie bardzo dobrze przemyślanego i dojrzałego. Wypełniają go cztery rozbudowane kompozycje, składające się z transowych repetycji, ulegających stopniowym przetworzeniom, pełne elektronicznego pulsowania, buczenia czy szmerów, w które całkiem spójnie wpleciono dźwięki bardziej tradycyjnych instrumentów. Czasem pobrzmiewa też trochę egzotycznej rytmiki, wywołującej skojarzenia z projektem Saagara. To wszystko tworzy niesamowity, intrygujący klimat. Co ciekawe, pomimo wyraźnych odniesień do przeszłości oraz wykorzystania sprzętu sprzed kilkudziesięciu lat, na którym pracowali pionierzy muzyki elektronicznej, "Massive Oscillations" brzmi bardzo współcześnie, a właściwie ponadczasowo, bo trudno znaleźć podobny album.


1. Autechre - "SIGN" / "PLUS"



Na szczycie listy nie mogło znaleźć się nic innego. To właśnie Autechre wywarł na mnie największe wrażenie w tym roku. Właśnie dzięki "SIGN" i "PLUS" w końcu zagłębiłem się porządniej we wcześniejsze dokonania brytyjskiego duetu, który nagle stał się jednym z moich ulubionych wykonawców ostatniego trzydziestolecia. Tym razem muzycy eksplorują nieco inne rejony niż w poprzedniej dekadzie. Jak sami twierdzą, postanowili pokazać swoją bardziej emocjonalną stronę. Tegoroczne wydawnictwa nie są pozbawione dźwiękowych eksperymentów, ale wydają się bardziej przystępne. Przy czym każde z nich ma swój własny charakter. "SIGN" wyróżnia się różnorodnością. Obok bardziej agresywnych momentów, pełnych powykręcanej elektroniki, dziwnych rytmów i glitchów (np. "M4 Lema"), zawiera też granie o wyraźniej zaznaczonej warstwie melodycznej (np. "F7"), a nawet subtelne, klasycznie ambientowe pejzaże (najładniejsze - nie tylko na tej płycie, ale chyba w całej tegorocznej muzyce - "r catz" i "Metaz form8"). Tymczasem "PLUS" zdecydowanie stawia na bardziej zaawansowane, abstrakcyjne eksploracje brzmieniowe i nie tylko. Trzy kilkunastominutowe nagrania, "ecol4", "X4" oraz "TM1 open", najlepiej świadczą o ogromnej wyobraźni twórców. Jednak i tutaj nie brakuje bardziej komunikatywnych, melodyjnych fragmentów, na czele z "lux 106 mod". Trudno mi zdecydować, który z tych albumów wypada lepiej. Niewątpliwie jednak "SIGN" oraz "PLUS" bronią się zarówno jako osobne dzieła, jak i fragmenty większej całości.




Kupione w tym roku:


W tym roku udało mi się kupić prawie dwukrotnie więcej winyli i kompaktów niż w zeszłym. Z wiadomych przyczyn niewiele płyt sprowadzałem z zagranicy. U krajowych sprzedawców wybór jest mocno ograniczony, dlatego głównie nadrabiałem zaległości z rocka progresywnego oraz innych nieniszowych odmian tego gatunku - m.in. w końcu zacząłem zbierać płyty post-punkowe (na razie tylko Talking Heads) i Dylana. Przybyło też trochę jazzu, choć głównie w postaci okazyjnie kupionych współczesnych reedycji. Trafiło się też jednak trudniej dostępnych albumów, w tym stare wydania Camberwell Now, Heldon, Magmy czy The Mothers,

Winyle:
  1. Bob Dylan - Blood on the Tracks 
  2. Bob Dylan - The Times They Are A-Changin' 
  3. Camberwell Now - The Ghost Trade
  4. Capella Antiqua München / Konrad Ruhland - Unbekannte und bekannte Weihnachtsmusik des 15. und 16. Jahrhunderts 
  5. Caravan - For Girls Who Grow Plump in the Night 
  6. Charles Mingus - Mingus Ah Um
  7. Grachan Moncur III - Evolution 
  8. Heldon - Stand By
  9. Jethro Tull - Thick as a Brick 
  10. John Coltrane - Expression 
  11. Magma - Mekanïk Destruktïw Kommandöh
  12. Miles Davis - On the Corner
  13. The Mothers - The Grand Wazoo
  14. The Ornette Coleman Double Quartet - Free Jazz 
  15. Robert Wyatt - Rock Bottom 
  16. Savoy Brown - Raw Sienna
  17. Sonny Rollins - Saxophone Colossus 
  18. Stephan Micus - Implosions 
  19. Stomu Yamash'ta & Come to the Edge - Floating Music
  20. Talking Heads - Fear of Music
  21. Talking Heads - Remain in Light
  22. Tangerine Dream - Ricochet 
  23. Traffic - Mr. Fantasy 
  24. Van der Graaf Generator - H to He Who Am the Only One 
  25. Van der Graaf Generator - Pawn Hearts 
  26. Van der Graaf Generator - Still Life
  27. Yes - Going for the One 

CD: 
  1. Camberwell Now - All's Well 
  2. Caravan - If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You
  3. Island - Pictures
  4. The Keith Tippett Group - Dedicated to You, But You Weren't Listening 
  5. Miles Davis - The Complete Bitches Brew Sessions
  6. Miles Davis Quintet - Miles Davis Quintet 1965-'68
  7. Soft Machine - BBC Radio: 1967-1971
  8. Soft Machine - BBC Radio 1 Live in Concert 1971 



Najpopularniejsze tegoroczne posty:


Na podium postów z największą liczbą wyświetleń znalazł się jedyny jak dotąd tekst niepoświęcony muzyce. Zapowiadałem wówczas więcej artykułów o filmie, jednak na razie nie udało się tych planów zrealizować. Nie będzie, niestety, filmowego podsumowania 2020 roku, bo przez znaczną część tego czasu kina były zamknięte, a większość premier przesunięto na kolejne lata. Na liście znalazło się też podsumowanie z serii "50 lat temu..." (tutaj nie powinno być problemów, by wkrótce pojawiła się następna część), a także dwa przeglądy z cyklu "Nowości płytowe". Pozostałe pozycje zajmują recenzje, co nie powinno dziwić, bo właśnie takie treści tu dominują. Zastanawiająca jest tylko niewielka ilość tegorocznych tytułów. Spodziewałem się też, że do rankingu załapią się recenzje "The Marble Index" Nico oraz "Isn't Anything" My Bloody Valentine, pod którymi rozgorzały jedne z największych dyskusji. Obu tekstom zabrakło jednak około stu wejść, by znaleźć się na poniższej liście.
  1. [Recenzja] Deep Purple - Whoosh!" (2020)
  2. [Artykuł] 50 lat temu... Podsumowanie roku 1969
  3. [Artykuł] Filmowe podsumowanie roku 2019
  4. [Recenzja] Kraftwerk - "Kraftwerk" (1970)
  5. [Recenzja] Moody Blues - "Days of Future Passed" (1967)
  6. [Przegląd] Nowości płytowe 2020 (część 1/4)
  7. [Recenzja] Amon Düül II - "Phallus Dei" (1969)
  8. [Recenzja] Frank Zappa - "Waka/Jawaka" (1972)
  9. [Recenzja] Bob Dylan - "Bringing It All Back Home" (1965)
  10. [Recenzja] Kult - "Kult" (1986)
  11. [Recenzja] David Bowie - "Aladdin Sane" (1973)
  12. [Recenzja] Tuxedomoon - "Desire" (1981)
  13. [Recenzja] David Bowie - "David Bowie (1969)
  14. [Recenzja] Thelonious Monk - "Brilliantt Corners" (1957)
  15. [Recenzja] The Andrzej Trzaskowski Quintet - "The Andrzej Trzaskowski Quintet" (1965)
  16. [Recenzja] The Band - "The Band" (1969)
  17. [Przegląd] Nowości płytowe 2020 (część 4/4)
  18. [Recenzja] Bob Dylan - "Highway 61 Revisited" (1965)
  19. [Recenzja] Sonic Youth - "Sonic Youth" (1982)
  20. [Recenzja] Area - "Arbeit macht frei" (1973)



Ankieta na album roku 2020:


Testowana w tym roku nowa forma ankiety - bez listy propozycji, a jedynie z polem do wpisania i uszeregowania dowolnych tytułów - miała pomóc w uniknięciu sytuacji z zeszłego roku, gdy wiele albumów skończyło z taką samą liczbą punktów. Takie rozwiązanie okazało się kompletną porażką. Nie tylko było znacznie mniej głosujących, ale też każdy z uczestników wymienił zupełnie inne wydawnictwa. 

Punktowały albumy następujących, w większości nieznanych mi wykonawców: Ambrose Akinmusire, Aruán Ortiz, Ayr, Behold... The Arctopus, Błoto ("Kwiatostan"), Bruce Springfield, Dan Weiss, Dua Lipa, Guru, Immanuel Wilkins, Jacob Collier, Jute Gyte, Kairon IRSE!, Karaś & Rogucki, Kazik, Liturgy, Maleńczuk, Martwa Aura, Null, Oranssi Pazuzu, Ozzy Osbourne, Panzerballett, Pedro Melo Alves, Pin Park, Pink Freud, Schnellertollermeier, Skalpel, Soojin Suh, Tigran Hamasyan, Tyshawn Sorey, Wendy Eisenberg.

Nieco większa zgodność panowała w odpowiedziach na pytanie o największe rozczarowanie roku. Dwie osoby wymieniły odwołane koncerty, dwie inne wskazały na nowy album Deep Purple. Ponadto wymienione zostały wydawnictwa Boba Dylana, Pearl Jam oraz The Pyramids.




Co przyniesie 2021?


Na tę chwilę czekam w zasadzie na dwa albumy: długogrający debiut post-punkowej grupy Black Country, New Road ("For the First Time"), a także na drugą płytę niespodziewanie reaktywowanego projektu Nicolasa Jaara, Darkside ("Spiral"). Pierwszy z nich został zapowiedziany na początek lutego, drugi ma pojawić się wiosną. Poza tym nie mam kompletnie pojęcia, jakie jeszcze albumy się ukażą, ale jeśli przyszły rok będzie pod względem muzycznym podobny do ostatnich, to na pewno nie będę na niego narzekał. 



Komentarze

  1. W ankiecie naprawdę nic się nie powtórzyło? Czy może wygrał jakiś zespół, któremu nie pozwolisz wygrać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie kupiłeś Pawn Hearts i M.D.K.?

    OdpowiedzUsuń
  3. Podsumuję filozoficznym: ''Panta rhei''.
    Pozdrowienia dla Wszystkich. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczuwam, że Black Country, New Road zabłysną tym albumem. Z tej całej obecnej sceny, która tam w UK się rozwija mają chyba do zaoferowania najbardziej interesujące rzeczy.

    A tak swoją drogą - jakie wydanie Expression kupiłeś? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. @JD - Po co miałbym robić ankietę z takim podejściem? Nie było żadnych powtórek na tych kilku oddanych listach.

    @Adrithgor - Wygrałem aukcje na najpopularniejszej polskiej stronie z aukcjami.

    @Harris - Niestety, to najbardziej budżetowe, czyli Jasmine z lat 80.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem, że jakieś boty głosowały na AC/DC, nie żebym ci zarzucał nieuczciwość.
      Ile w sumie głosów oddano?

      Usuń
    2. W tym roku tylko osiem. Dla porównania, w poprzednim było 44.

      Usuń
    3. Wyniki na pewno nie reprezentują dobrze preferencji twoich czytelników. Swoją drogą, dla mnie ta lista z ankiety okazała się całkiem użyteczna. Zorientowałem się, że przegapiłem albumy twórców, których bardzo cenię jak Ortiz, Weiss czy Sorey. Pojawiający się tam także Pedro Melo Alves był mi zupełnie nieznany, a okazuje się, że to bardzo ciekawy muzyk.
      Dużo na tej liście też metalu. Słuchałeś może nowego Liturgy?

      Usuń
    4. Też tak myślę. Przy tak niskiej frekwencji, pomimo dużej liczby wyświetleń strony, trudno o reprezentatywne wyniki.

      Nie słuchałem jeszcze Liturgy, ale pewnie to nadrobię, bo sugerując się RYM-em wygląda to dość obiecująco.

      Usuń
    5. Może za wcześnie zamknąłeś głosowanie, płyta mojego ulubionego zespołu rockowego Le Grand Sbam wyszła już po tym jak oddałem głos w ankiecie.
      Twoja lista też jest ciekawa, szczególnie przed pierwszą dziesiątką, z którą zapoznałem się przy okazji wcześniejszych recenzji. Szczególnie lubię płytę Yves Tumor, szkoda że jej nie recenzowałeś.
      PS Jak dowiadujesz się o takich mongolskich płytach?

      Usuń
    6. Ankietę musiałem zamknąć przed opublikowaniem podsumowania, które zawsze pojawia się 25 grudnia. Możliwe jednak, że w przyszłości odejdę od tej tradycji, żeby płyty wydawane pod koniec roku też miały szanse zaistnieć w moim podsumowaniu.

      O Tumorze pisałem w jednym z przeglądów nowości, więc pełnej recenzji już nie dostał. Niewiele zabrakło, bym w powyższym tekście poświęcił mu trochę więcej miejsca - zastanawiałem się między nim a Ferreirą. Po przypomnieniu sobie obu albumów, ten drugi bardzo u mnie zyskał.

      "Re Exit" znalazłem w rankingu RYM najlepiej ocenionych płyt 2020 przez użytkowników, których obserwuję.

      Usuń
  6. Jeśli chodzi o hip hop na jazzowych bitach to polecam ci "Breaking Atoms" Main Source i "Runaway Slave" Showbiz & A.G- mogą przypaść Ci do gustu

    OdpowiedzUsuń
  7. Island - Pictures warto kupić dla samej okładki, zdecydowanie jedna z moich ulubionych rockowych okładek, i nie tylko, a poza tym sama muzyka się zdecydowanie broni, bardzo dobre granie z wysokiej półki. Chyba nie ma wiele lepszych, czy równie dobrych płyt z tego gatunku, jeśli mowa o mało, mniej znanych zespołach.

    OdpowiedzUsuń
  8. W 2021 marzyłby mi się nowy album King Crimson, ale niestety raczej nie ma na co liczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech oni lepiej nic już nie nagrywają, bo to chyba jedyny rockowy zespół z dość pokaźną studyjną dyskografią, który nie ma u mnie żadnej oceny poniżej 7/10. Biorąc pod uwagę, że ich ostatni album niedługo będzie pełnoletni, a premierowy materiał prezentowany na koncertach jest bardzo nijaki, w ogóle nie wierzę, że Fripp utrzyma dotychczasowy poziom.

      Usuń
    2. Sprawdziłem na RYM-ie i każdy ma co najmniej 7/10. Na tyle oceniłem "THRAK" i "The construKction of light".

      Usuń
    3. "The construKction of light" Miał kiedyś 6/10. To jest premierowy materiał?

      Usuń
    4. Na koncertówkach nagranych po ostatniej reaktywacji pojawiło się parę nowych tytułów. Większość z nich to chyba improwizacje, ale jest też przynajmniej jedna pełnoprawna kompozycja z tekstem - "Meltdown". Jak teraz tego słucham (wersji z "Live in Mexico"), to brzmi to jak próba połączenia stylistyki "kolorowej trylogii" z pewnymi elementami nawiązującymi do twórczości z lat 70. (partie saksofonu i melotronu), ale wykonane jest to jakoś tak anemicznie, w sposób kojarzący się z współczesnym pseudo-progiem.

      Usuń
    5. Ja również nie daję im niczego poniżej 7/10, jako jednemu z niewielu zespołów, i dlatego właśnie chciałbym nową płytę, bo wierzę, że Fripp nie wypuściłby nic słabego. Nic nie wydał, bo właśnie pewnie uznał, że nie będzie to nic co mogłoby przewyższyć TPTB.

      Usuń
    6. Chodzi mi po głowie pytanie: jaka płyta w serwisie RYM posiada najwyższą ocenę? (chodzi mi o płytę bez uwzględnienia muzycznej kategorii).

      Sam sobie się dziwię: właściwie dopiero w 2020 roku zacząłem łapczywie przeglądać ten serwis (zawsze wystarczał mi progarchives, allmusic, czy też inny pitchfork). Gdzie ja przez te wszystkie lata błądziłem? Nie wiem. :)

      Usuń
    7. W rankingu albumów wszechczasów i wszechgatunków niezmiennie prowadzi "Ok Computer". Jednak kolejność ustala algorytm, który bierze pod uwagę nie tylko średnią ocen, ale też ich ilość. Wiele albumów ma wyższą ocenę od tego wydawnictwa Radiohead. Zapewne są nawet albumy ze średnią 5.00/5, ale opartą na jednej czy dwóch ocenach, więc trudna uznać je za najlepiej ocenione na RYM-ie.

      Usuń
    8. ''OK Computer''? Lubię i szanuję. :)

      Fajne w tym serwisie jest to, że jak jest ''czwórka'' z przodu, to warto się nad daną płytą pochylić - niezależnie od gatunku.

      A już największą zaletą serwisu RYM jest to, że zajmuje się wszystkimi gatunkami muzyki.

      Usuń
    9. Po prostu wejdź w "rankingi" -> "All-time" na RYM i będziesz wszystko widział.

      Usuń
    10. Powiedziałbym, że nawet średnia 3.8 - jeśli nie 3.7 - zachęca do odsłuchu. Natomiast "dwójka" z przodu to już wyraźnie ostrzeżenie, że lepiej dany album omijać szerokim łukiem. To sprawdza się jeszcze lepiej od wysokich ocen.

      Usuń
    11. Ale czasami przy ''dwójce'' jestem wewnętrznie rozdarty: Queen 'Hot Space' ma 2.54, a płytę po prostu lubię. :)
      Tak że oceny ocenami, a gust gustem. No cóż...

      Usuń
  9. "Strictly 4 My Niggaz" 2paca ma 3.25, a według mnie jest to bardzo dobry album. Niestety, w przypadku tego wykonawcy, wszyscy skupiają się na albumach wydanych po 1994 roku, czyli "Me Against The World", "All Eyez On Me" i "Don Killuminati"- które odstają poziomem od tego pierwszego. W tym przypadku zawiodła niestety popularność, a nie względy artystyczne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tym razem nie głosowałem w ankiecie, bo w przeciwieństwie do ciebie, właśnie wyjątkowo byłem nie na bieżąco z rocznikiem (co w sumie nie dziwi patrząc na moją aktywność we wszelakich plebiscytach :P), no i faktycznie bez podpowiedzi trochę ciężej. :P

    Swoją drogą śniło mi się że miałem jakieś czasopismo twojego bloga na 32 strony, i tam były i recenzje i twoje wypowiedzi na różne tematy, a w środku rozkładówka, gdzie była tabelka na 3 kolumny o zespołach, których nie lubisz, gdzie 1. kolumna - nazwa zespołu, 2. kolumna - "coś negatywnego o zespole", 3. kolumna - "coś pozytywnego o zespole". Zapamiętałem szczególnie, że był tam Coldplay, a w 3. kolumnie było napisane... "Słychać ślady Canterbury". xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blog Pawła w formie magazynu. Kto wie co przyniesie 2021r.

      Usuń
    2. Póki co, musi wam wystarczyć, że w formie papierowej jestem obecny w magazynie "Lizard" - jeden artykuł i parę recenzji na numer.

      Usuń
    3. Lizarda oczywiście kupuję.

      Usuń
    4. A propos snów, dziś miałem koszmar, że Ozzy Osbourne został nowym głównym wokalistą Magmy. Aż się obudziłem.

      Usuń
    5. To widzę że wasze sny mieszczą się w granicach normy...

      Usuń
    6. Mi się śniło, że wszedłem na scenę, zacząłem coś grać, ale na scenę wdarł się Korwin i zaczął śpiewać Yellow Submarine jak tu
      https://youtu.be/_Efr6Q0QIYI
      W sumie zważając na popularność Korwina, takie coś mogłoby być ciekawą akcją promocyjną

      Usuń
  11. Przesłuchałem kilka albumów z top 30. Nie teraz tylko przy okazji kolejnych przeglądów czy recenzji w ciągu roku. Większość niestety mnie nie przekonała.
    Zimpel czy Autechre (Sign) bardzo mnie wymęczyły, fanem elektroniki na pewno na razie nie będę. Szczególnie pokładałem nadzieję w Autechre bo przeczytałem że ten album taki przystępny. Jak on jest przystępny to już się boję jak wyglądają nieprzystępne albumy. Choć i tak na Sign były momenty które coś tam mnie zainteresowały, więc nie oceniam tak źle, ale na Plus się nie zdecydowałem.
    Kolejny przykład albumu który mnie wymęczył to było The Necks "Three". Po przesłuchaniu w 2019 roku albumów EABS i Quantum Trio myślałem że to może będzie kolejny jazzowy album który mnie zainteresuje... otóż nie.
    Za to kolejne albumy jazzowe z Polski oceniłem pozytywnie. Błoto (Erozje) spodobało mi się umiarkowanie (ocena 6/10), że tak powiem nawet czułem klimat tych wszystkich bagien itd. ;) Kwiatostanu nie słuchałem, ale mam w planach. Nowy EABS oceniłem na 7/10, nie znam oryginalnych wersji tych utworów, ale może się kiedyś zainteresuję. Też mi się szczególnie spodobało "Interstellar Low Ways". W każdym bądź razie to były przypadki kiedy przy wychodzeniu ze strefy komfortu nie dostałem po głowie. ;)
    Przesłuchałem jeszcze Oranssi Pazuzu i raczej mam neutralne wrażenia, trzy utwory mi się podobają (Ilmestys, Uusi teknokratia, Taivaan portti), ale w pozostałych nie mogę się odnaleźć przez co niewiele z nich wynoszę. Podobnie miałem przy Yves Tumorze, niektóre utwory bardzo fajne (np. Kerosene!), ale niektóre kompletnie nie zwracały mojej uwagi.
    Także podsumowując nie żałuję tegorocznych wycieczek z tzw. strefy komfortu przy okazji premierowych wydawnictw, choć nie zawsze było to wycieczki udane. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że przesłuchałeś Madvillain- polecam Ci jeszcze twórczość MF Doom'a z tego zespołu/wcielenia, szczególnie "Operation: Doomsday"- również występują tam jazzowe podkłady, a album ma ciekawy, eksperymentalny koncept.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, dzięki za rekomendację, jednak wciąż nie bardzo mnie ciągnie do słuchania płyt z tego gatunku. "Madvillain" jest naprawdę fajny, a dodatkowy punk ma u mnie za sampla z Gentle Giant, ale raczej nie jest to coś, do czego będę wracał.

      Usuń
  13. Ja dodam jeszcze jedną płytę z poprzedniego roku, którą warto polecić:
    https://sylvaindarrifourcq.bandcamp.com/album/kaiju-eats-cheeseburgers
    Wystarczy sprawdzić pierwszy utwór by się do niej przekonać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)