[Recenzja] Area - "Arbeit macht frei" (1973)



Włoski rock progresywny, choć kojarzy się głównie z symfoniczną odmianą tego nurtu, ma do zreferowania znacznie więcej. Jednym z najciekawszych przedstawicieli tamtejszej sceny jest grupa Area. Nie jest to kolejny naśladowca Genesis, Yes, ELP czy Van der Graaf Generator, choć z tym ostatnim dzieli inspirację awangardowymi odmianami jazzu. Zespół zaprezentował unikalny styl na pograniczu rocka progresywnego i jazz rocka, z wyraźnymi wpływami etnicznymi (zwłaszcza arabskimi) oraz charakterystyczną dla Włochów melodyką i nadekspresyjnością partii wokalnych. Wraz z kolejnymi albumami styl zespołu coraz bardziej się radykalizował, zmierzając w zdecydowanie awangardowe rejony. Debiutancki album o kontrowersyjnym tytule "Arbeit macht frei" przynosi jednak całkiem jeszcze przystępną muzykę, bliższą głównego nurtu progresywnego rocka, niż jego następcy.

Zespół w chwili nagrywania debiutu był sekstetem, w skład którego wchodzili: grający na gitarze i syntezatorze VCS3 Giampaolo Tofani, saksofonista Eddie Busnello, pianista Patrizio Fariselli, basista Patrick Djivas, perkusista Giulio Capiozzo, a także grający na organach i pełniący rolę wokalisty Demetrio Stratos - Grek z pochodzenia, niemający jednak najmniejszych problemów ze śpiewaniem po włosku. Jego wokal może początkowo odrzucać. Jest bardzo teatralny, udramatyzowany, wręcz przerysowany; momentami słychać wyraźne podobieństwa do sposobu śpiewania Leona Thomasa z "Karmy" Pharoaha Sandersa albo Gene'a McDanielsa z "Now!" Bobby'ego Hutchersona. Jednocześnie zwracają uwagę jego duże możliwości i umiejętności (bardzo świadomie wykorzystywane, zapewne dzięki klasycznemu wykształceniu), bardzo elastyczny i swobodny sposób śpiewania, który naprawdę dobrze sprawdza się w takiej muzyce. Warto więc nie zniechęcać się tylko dlatego, że nie jest to typowo rockowy (o ile coś takiego w ogóle istnieje) wokal, tylko spróbować się do niego przekonać. A zdecydowanie warto, bo do samej muzyki trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia.

Na album składa się tylko sześć utworów o łącznym czasie trwania nieprzekraczającym 37 minut. Dzieje się tu jednak naprawdę sporo - właściwie cały czas coś się dzieje, nie dając słuchaczowi odetchnąć. Utwory mają nieprzewidywalną, ale logicznie się rozwijającą budowę. Słychać, że instrumentaliści - podobnie jak wokalista - posiadają niemałe umiejętności, jednak ich popisy są bardzo treściwe, nie dłużą się. Doskonale potrafią też ze sobą współpracować. Porywające partie gitary, saksofonu i instrumentów klawiszowych rewelacyjnie się przeplatają, a świetnie zgrana - ze sobą i resztą składu - sekcja rytmiczna nie ogranicza się do banalnego akompaniamentu i nie daje zapomnieć o swojej obecności. Sam materiał jest natomiast bardzo zróżnicowany. Od bardzo chwytliwego, orientalizującego "Luglio, Agosto, Settembre (nero)", mocno podlanego dźwiękami syntezatora, przez jazz-rockowe "Arbeit macht frei" i "240 chilometri da Smirne", w których prominentną rolę odgrywają partie saksofonu i gra sekcji rytmicznej, oraz najbliższe klasycznego proga "Consapevolezza" i "Le labbra del tempo", zdominowane przez brzmienie gitary (w tym dość ciężkie, ale finezyjne riffy) i klawiszy, aż po zdradzający inspirację fusion i free jazzem - a nawet free improvisation - "L'Abbattimento dello Zeppelin", z najbardziej odjechanymi partiami saksofonu i syntezatorów (to już wyraźna zapowiedź kolejnych albumów zespołu). Jednak tak naprawdę w każdym z tych utworów mieszają się przeróżne wpływy, dlatego całość brzmi niezwykle spójnie.

"Arbeit macht frei" to wspaniały debiut, z interesującymi, niebanalnymi kompozycjami, porywającym, żywiołowym wykonaniem, a także bogatym i wciąż atrakcyjnym brzmieniem. Area nie był pierwszym zespołem z podobnymi inspiracjami, ale jednym z tych, które zdołały stworzyć z nich swój unikalny styl. Do tego posiadał niezwykle charakterystycznego wokalistę, dzięki czemu nie sposób pomylić Areę z żadną inną grupa. Na późniejszych albumach zespół jeszcze bardziej zindywidualizował swoją twórczość. Debiut oferuje za to większą przystępność, a jednocześnie nie mniejsze walory artystyczne, co czyni go idealną pozycją na początek poznawania zespołu. Jest to ponadto jedno z najwybitniejszych osiągnięć włoskiego proga, album w pewnych kręgach kultowy, dlatego wstyd go nie znać.

Ocena: 10/10



Area - "Arbeit macht frei" (1973)

1. Luglio, Agosto, Settembre (nero); 2. Arbeit macht frei; 3. Consapevolezza; 4. Le labbra del tempo; 5. 240 chilometri da Smirne; 6. L'Abbattimento dello Zeppelin

Skład: Demetrio Stratos - wokal, organy, instr. perkusyjne; Giampaolo Tofani - gitara, syntezator; Eddie Busnello - saksofon; Patrizio Fariselli - pianino, elektryczne pianino; Patrick Djivas - gitara basowa, kontrabas; Giulio Capiozzo - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Area


Komentarze

  1. Tak, opisywałem ten album u siebie kilka lat temu. Znakomita pozycja do której bardzo chętnie i dość często powracam.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, a ja nawet nie pamiętałem, że tam były jakieś wokale. Sama płyta super, jest tu wszystko, co lubię w jazzie :P choć nie od razu ją polubiłem.

    OdpowiedzUsuń
  3. W rocku progresywnym Włosi potęgą są - i basta!

    Kto nie zna, temu polecam zespół Picchio Dal Pozzo = rewelacja! (czekam, aż Autor bloga kiedyś zrecenzuje ich płyty).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten główny, symfoniczny nurt włoskiego proga jest według mnie strasznie przerysowany, uwypukla różne wady rocka progresywnego, jak np. nadekspresyjność, patos prowadzący do pretensjonalności i kiczu, czy tendencja do nie zawsze uzasadnionego wydłużania utworów.

      Jednak wspomniany Picchio Dal Pozzo to nie typowy włoski rock, tylko coś bliższego sceny Canterbury. Nie wykluczam, że kiedyś się tu pojawi.

      Usuń
    2. Co nie znaczy, że fajnych płyt się tam nie znajdzie:)
      Na przykład dwie płyty Quella Vecchia Locanda, bardzo dobre, oczywiście moim zdaniem, lubię też album Contaminazione zespołu Il Rovescio della Medaglia. Również warto poznać przynajmniej dwie pierwsze płyty Banco del Mutuo Soccorso. Jeszcze trochę by się tego znalazło.

      Usuń
    3. W ogóle Włosi mają tendencję do patosu. Przecież włoski heavy metal jest dokładnie taki sam. Wystarczy posłuchać Rhapsody of Fire i tam słychać taki sam styl i klimat o którym piszecie. To chyba ich w ogóle taka południowa cecha narodowa. Taki przesadyzm.

      Usuń
    4. W nawiązaniu do wcześniejszego wpisu. Wystarczy oglądnąć jakąś telenowelę południowoamerykańską w których to aktorzy wręcz epatują patetyzmem, przesadnością mimiki czy zachowania. Jest to tak nienaturalne (dla nas) że nawet pokazaną tam tragedię my odbieramy jak komedię.

      Usuń
  4. @ Adi: a pierwsze albumy grupy Premiata Forneria Marconi? Moim skromnym zdaniem: wstyd nie znać.
    Problem z takimi płytami jest jeden: ciężko się do nich dokopać (moje nośniki PFM zakupione zostały we Włoszech, powędrowały przez Anglię do Polski).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłeś tutaj znacznie szerszy problem. Otóż w Polsce bardzo trudno dostać albumy tych wszystkich wykonawców z ubiegłego wieku, którzy nie zaliczają się do wąskiego grona ulubieńców redaktorów najpopularniejszego krajowego pisma o muzyce rockowej i/lub prezenterów stacji radiowych. Sam już od dłuższego czasu zaopatruję się w płyty niemal wyłącznie za granicą, bo tylko tam można dostać interesujące mnie albumy z jazzem czy niemainstreamowym rockiem.

      Przesłuchałem kiedyś dwa pierwsze albumy PFM i to mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że to muzyka kompletnie nie dla mnie. W zbliżonym czasie poznałem Areę, która też nie do końca wtedy do mnie trafiła (nie byłem jeszcze tak dobrze osłuchany z jazzem i awangardowym progiem), jednak tutaj miałem świadomość obcowania z muzyką, do której trzeba po prostu dojrzeć.

      Usuń
    2. Obecnie włoski progres to też nie do końca moja bajka, niedawno słuchałem debiutu Banco del Mutuo Soccorso, i powiem szczerze, że osłuchała mi się włoska scena progresywna z lat 70-tych, znacznie bardziej wolę obecnie włoski jazz-rock/fusion. Kilka fajnych płyt się tam znajdzie.

      Usuń
  5. Czy tylko dla mnie ten główny motyw Luglio, Agosto, Settembre brzmi zupełnie jak jakaś piosenka góralska?

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak uwaga generalna odnośnie rzekomej pretensjonalności czy sztuczności włoskiego proga symfonicznego. Prawda jest taka, że jego charakterystyczne cechy: śpiew typu bel canto, klasycyzująca instrumentacja, emocjonalizm i charakterystyczna rozlewność wynika wprost z włoskiej tradycji. I to nie tylko muzyki klasycznej, ale i ludowej. Przejdziesz się w Rzymie w nocy po knajpkach i spotkasz zwykłych ludzi śpiewających bel cantem (włoskie piosenki czy lżejsze arie operowe) - dokładnie w stylu di Giacomo z Banco. Oni to mają we krwi. Taka muzyka to dla Włochów muzyka źródeł - jest dla nich tym, czym był blues dla Amerykanów. Podobnie te wszystkie tarantelle, klasycuzyjące partie fortepianu czy skrzypiec, w które obfitują włoskie płyty progowe. Dlatego granie takiego rocka - opartego na tradycji klasycznej - było dla Włochów w latach 70 równie naturalne co dla Allmanów granie bluesrockowych improwizacji. Oczywiście - były w tym nurcie (włoskiego symph proga) i grupy świetne i było też mnóstwo zespołów przeciętnych czy też miernych (podobnie przecież sprawa się miała z bluesrockiem). Nie każdemu też taki styl musi odpowiadać. Natomiast nazywanie "pretensjonalną' muzyki wyrastającej ze źródeł jest nieporozumieniem. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nota bene wbrew pozorom skala użyta w Luglio, Agosto... nie jest arabska tylko cygańska. Jest to motyw bardzo charakterystyczny dla muzyki bałkańskiej, która oczywiście rozwijała się pod silnym wpływem Orientu, ale jednak to są trochę inne harmonie niż w muzyce arabskiej (np. z Egiptu). Można porównać tutaj, jak to jest podobne. https://www.youtube.com/watch?v=yEsAUI9NXTA

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki za uzupełnienie. Wciąż jednak uważam, że te typowe dla Włochów środki wyrazu, mające uzasadnienie np. w muzyce klasycznej, do rocka - który nawet jeśli mocno czerpie z klasyki, to jednak pozostaje bardziej trywialną muzyką - nie zawsze pasują, tworząc pewien dysonans. Przez pretensjonalność lub kicz zwykle rozumiem zestawienie patosu i dużych ambicji z prostotą lub nieporadnością, co często słyszałem u włoskich grup progowych. Wiem, jaki mechanizm masz na myśli zastawiając włoskiego proga z blues rockiem, jednak jest to trochę nietrafiona analogia. Bo przecież rock wywodzi się z bluesa, więc takie połączenie jest nie tylko naturalne dla wykonawców ze Stanów, ale brzmi naturalnie dla słuchaczy bez względu na szerokość geograficzną.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tu masz oczywiście rację: blues i rock jako bardzo silnie spokrewnione gatunki, łącza się na innej zasadzie niż rock i muzyka klasyczna. I we Włoszech było wiele grup, w które po prostu muzycznie stały na kiepskim poziomie. Niemniej to nie jest argument przeciw mistrzom gatunku. Skoro doceniasz (słusznie!) klasę Gentle Giant, to warto zauważyć, że na płytach Banco czy PFM techniki klasyczne: wariacje, przekształcanie motywów, bogactwo harmoniczne, operowanie polifonia (fugi, fugata) stoją na podobnym poziomie co u Olbrzyma.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak na marginesie to, wbrew pozorom, Area i Banco ściśle ze sobą współpracowały w lata 70 - zarówno towarzysko jak i muzycznie. Grali wspólne koncerty. Łaczyła ich oczywiście wspólne, mocno lewicowe, poglądy polityczne, ale też koncepcje muzyczne wcale nie były od siebie tak odległe, jak to dziś może się wydawać. W książeczce do "Caution Radiation Area" Banco nazywane jest żartobliwie "Stalin Mututo Soccorso".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)