[Recenzja] The Andrzej Trzaskowski Quintet - "The Andrzej Trzaskowski Quintet" (1965)



W ostatnim czasie na pewnej facebookowej grupie dotyczącej jazzowych winyli sporo pisano o albumie "Seant" sekstetu Andrzeja Trzaskowskiego. Mniejsza o powody. Każdy jest dobry, by przypominać o takiej muzyce. Na pewno nie mniej, a może nawet bardziej interesujące jest wcześniejsze wydawnictwo pianisty, eponimiczny longplay The Andrzej Trzaskowski Quintet, wydany jako czwarta pozycja w kultowej serii Polish Jazz. A był to nie byle jaki kwintet, gdyż liderowi towarzyszyli Tomasz Stańko, Janusz Muniak, Jacek Ostaszewski oraz nieco mniej znany Adam Jędrzejowski. Nagrywając ten longplay Trzaskowski miał już spore doświadczenie, zdobyte nie tylko graniem w różnych krajowych grupach, ale także jako członek lokalnego zespołu akompaniującego amerykańskiemu jazzmanowi, Stanowi Getzowi, podczas jego polskich występów. Niedługo po tym wydarzeniu sam udał się na występu do USA, będąc pierwszym polskim jazzmanem koncertującym i docenionym po tamtej stronie Atlantyku. Mógł zatem spodziewać się, że jego pierwszy album w roli lidera zyska międzynarodową popularność. Stąd też pewnie dwujęzyczne tytuły utworów. Niestety, ze względu na ówczesną sytuację polityczną Polski, płyta nie mogła ukazać się za granicą. Prezentuje jednak prawdziwie światowy poziom.

"The Andrzej Trzaskowski Quintet" to - obok nagranego w tym samym roku, ale wydanego później "Astigmatic" Krzysztofa Komedy - wydawnictwo, które wniosło do polskiego jazzu nowoczesne, awangardowe podejście. Najbardziej znamienitym przykładem jest trwający osiemnaście minut "Synopsis". Z jednej strony będący doskonałym przykładem jazzowej improwizacji, momentami bliskiej free jazzu, ze świetną interakcją całego składu. A z drugiej - potwierdzeniem kompozytorskich zdolności Trzaskowskiego (wyłącznego kompozytora całego materiału) oraz kreatywnego wprowadzenia tu przez niego elementów muzyki współczesnej, którą studiował m.in. u Eugeniusza Rudnika i Bogusława Schaeffera. Na albumie są też dwa inne utwory zbliżonej jakości, choć już o prawie połowę krótsze. "Sinobrody", nagrany na potrzeby filmu "Walkower" Jerzego Skolimowskiego, to ekspresyjny utwór pozornie bliższy bopowej tradycji, z wyrazistym tematem i swingującą sekcją rytmiczną, ale przy tym pełen improwizatorskiej swobody. Instrumentaliści błyszczą zarówno w swoich solowych popisach, jak i wzajemną współpracą. Z kolei "Wariacje na temat Chmiela" to bardziej uduchowione nagranie, bliskie ówczesnych dokonań Johna Coltrane'a, ale przepełnione słowiańskim duchem. Całości dopełniają trzy subtelne miniatury, w tym hołd dla zmarłego basisty znanego ze współpracy z Ornette'em Colemanem ("Requiem dla Scotta La Faro") oraz dla pianisty Horace'a Silvera, z którym Trzaskowski bywał porównywany ze względu na styl gry ("Ballada z silverowską kadencją"). Są to nagrania dużej urody, aczkolwiek nie tak wybitne, jak reszta albumu.

Jeśli "The Andrzej Trzaskowski Quintet" pod jakimś względem odstaje od płyt wydawanych w tamtym czasie na Zachodzie, to wyłącznie w kwestii brzmienia, które pozostawia trochę do życzenia. Poza tym drobiazgiem, jest to muzyka, z której możemy być tak samo dumni, jak z największych dokonań Krzysztofa Komedy, Tomasza Stańki, Zbigniewa Seiferta i paru innych krajowych jazzmanów.

Ocena: 9/10



The Andrzej Trzaskowski Quintet - "The Andrzej Trzaskowski Quintet" (1965)

1. Requiem dla Scotta La Faro / Requiem for Scotty; 2. Synopsis: Expression I / Expression II / Impression; 3. Ballada z silverowską kadencją / A Ballad with Cadence in Horace Silver's Style; 4. Sinobrody / Bluebeard; 5. Post Scriptum; 6. Wariacje na temat "Chmiela" / "The Hop" - Jazz Variation on a Polish Folk Melody

Skład: Andrzej Trzaskowski - pianino; Janusz Muniak - saksofon altowy, saksofon sopranowy; Tomasz Stańko - trąbka; Jacek Ostaszewski - kontrabas; Adam Jędrzejowski - perkusja
Producent: - 


Komentarze

  1. Czyżby do recenzji Andrzeja zainspirowały cię ostatnie wybory ? A może porażka synusia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dobra muzyka ;)

      Usuń
    2. Szybko zmieniasz zdanie (już nie przytoczę Close to the Edge żeby nie być złośliwym:) Kiedyś jak pytałem o Trzaskowskiego to pisałeś że ci nie leży.

      Usuń
    3. Tak było, ale pytałeś o "Winobranie" Namysłowskiego. Trzaskowskiego wspomniałem podczas tej dyskusji w pozytywnym kontekście. Tutaj cała wymiana zdań:
      https://pablosreviews.blogspot.com/p/q-a_17.html

      A poza tym docenienie jakiegoś albumu po czasie raczej dobrze niż źle o kimś świadczy.

      Usuń
  2. Szkoda, że syn taki nieudany, w przeciwieństwie do muzyki... Ale coś za coś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przynajmniej bardziej udany od swojego wiadomego rówieśnika ;)
      Co do albumu - klasa

      Usuń
  3. Świetne, że przypomniałeś ten album. Trzaskowski jest bardzo niedoceniany!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie jest prawda, że Trzaskowski jest niedoceniany. Nie jest popularny, ale to zupełnie inna ocena. Jego muzyka w tamtym czasie była uważana za rewelacyjną, choć nie miała cech jazzu łatwego i przyjemnego. Rzecz w tym, że Trzaskowski sam odsunął się od jazzu i wybrał inna drogę kariery muzycznej (pisał muzykę filmową, dyrektorował orkiestrze). Popadł przez to nieco w zapomnienie w kręgach jazzowych, ale wartość jego płyt jest niezmienna. Późniejsze jego płyty Jazz Workshop czy Seant były chyba jeszcze trudniejsze w odbiorze niż ta oceniana powyżej. Ja sam na początku też miałem problem w ich odbiorze, ale jak wszedłem głęboko we free jazz to bardzo je doceniłem.

      Usuń
    2. Jak to nieprawda? Nie widzę żeby krytycy poświęcali mu zbyt wiele uwagi, a o popularności danego muzyka jazzowego zazwyczaj to decyduje. Czy to, że jak piszesz, popadł nieco w zapomnienie tego nie dowodzi? Przecież należy on do tych najwybitniejszych!

      Usuń
    3. No w sumie to jest wielka trójka Komeda-Namysłowski-Stańko. Trzaskowski rzeczywiście trochę w cieniu. Przynajmniej teraz bo w ich czasach pewnie było inaczej. Chyba śmiem twierdzić że jest wielka piątka Komeda-Namysłowski-Stańko-Trzaskowski-Urbaniak. Tylko że Urbaniak to już taka komercyjna odmiana jazzu, pewnie dlatego zrobił największą karierę. Bo nagrywał głównie w ameryce i cały czas był aktywny.

      Usuń
    4. Ja bym Urbaniaka w tym gronie nie stawiał. Ani nie był nowatorski, ani się aż tak dobrze nie sprzedawał jak można by sądzić z autopromocji. Miał wyczucie trendów, ładnie się wmiksował w jazzowo-hiphopową modę, ale na mój gust wielkim artystą raczej nie był. W USA z tego pokolenia dużo większą karierę, zwłaszcza komercyjną, zrobił Adam Makowicz. Trzeba tylko lubić solową grę na fortepianie. Wspomniał bym natomiast z tej grupy pokoleniowej inną osobę, która trochę na własne życzenie zmarnowała sobie karierę. To saksofonista Tomasz Szukalski "Szakal". Geniusz saksofonu, miał ogromny wpływ na publiczność, zwłaszcza damską. Są opisy zbiorowych spazmów na koncertach Szakala w krajach Demoludu (jak na koncertach Beatlesów), ale i na Zachodzie pisano o nim jako o ścisłej czołówce saksofonistów świata. Niestety, mało nagrywał jako lider, a i też niewiele po nim zostało nagrań jako sidemana. Ale warto wsłuchać się w jego grę na tych płytach jakie pozostawił.

      Usuń
    5. Mnie też Urbaniak nie pasuje w tym gronie. Prędzej widziałbym tu innego polskiego jazzmana grającego na skrzypcach. Zbigniew Seifert nagrał kilka świetnych albumów za granicą.

      Usuń
    6. Jest jedna świetna płyta Urbanika a mianowicie "Live recording".Jeszcze z czasów polskich zupełnie nieprzypominająca jego amreykańskich płyt dla "ludu".

      Usuń
  4. Jak mnie śmieszą te polskie nazwy zespołów, zaczynające się na "The". Co za jakiś straszny kompleks. Szczyt wszystkiego to lansowany w niektórych kręgach The Ryszard Kaczmarski Project. Ludzie, opamietajcie się!!!! Toż to można umrzeć ze śmiechu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby tak się nazwał jakiś rockowy zespół, śpiewający wyłącznie po polsku, to faktycznie wyglądałoby to śmiesznie. Ale ten album brzmi bardzo światowo, w dodatku Trzaskowski był już znany w Stanach. Fakt, że album ukazał się tylko w Polsce, ale co ciekawe 2/3 ocen na RYM-ie ma od słuchaczy spoza Polski.

      Usuń
    2. Ale Urbaniak grał przecież z Milesem! Poza tym, np. "Inactin" to rzecz wartościowa artystycznie.

      Usuń
    3. Granie na takim albumie jak "Tutu" zdecydowanie nie jest chlubnym osiągnięciem.

      Usuń
    4. Jaka niby polska nazwa zespołu? Przecież wyraźnie "The [imię i nazwisko] Quintet" jest nazwą angielską... taką samą jak np. "The Miles Davis Quartet". Kompletnie nie rozumiem tego komentarza.

      Usuń
    5. Artur.O Ale imię i nazwisko jest polskie i w zbitce z tą angielszczyzną brzmi po prostu pretensjonalnie. To tak jak teraz niektórzy Polacy mają w zwyczaju mawiać, przykładowo, "dzisiaj kupiłam tickety, a flighta mam w sobotę". Śmieszne i tyle.

      Usuń
  5. Urbaniak nigdy nie grał z Milesem. Dograł w studiu solówkę do jednego utworu. Jak głosi anegdota, Urbaniak czekał na korytarzu na swoja kolejkę i w pewnym momencie wyszedł ze studia Miles, spojrzał na niego i powiedział "a ty k...a co tu robisz?" "A no miałem dograć solo na skrzypcach" "A, to ty" i Miles poszedł sobie. Takie to było wspólne granie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zmyślasz. Z wywiadu z Urbaniakiem: "Zaprosił mnie na koncert następnego dnia w Beacon Theatre na Broadway. Kiedy przyszedłem, zapytał, gdzie są moje skrzypce. Powiedziałem, że w domu. "Come and get it". Tak zagrałem z nim trzy koncerty. Szaleństwo."
      https://culture.pl/pl/artykul/michal-urbaniak-nie-wstydze-sie-zadnej-nuty-wywiad
      Tam też szczegóły ich spotkania ...

      Usuń
    2. Tak, masz tu rację, zapomniałem o tym (choć do prawdomówności wywiadów Urbaniaka trzeba mieć też dystans). Ale to było grzecznościowe granie typu jam, a nie bycie członkiem zespołu Milesa. Marek Olko wypowiadający kwestię policjanta na płycie You're Under Arrest też mógłby powiedzieć, że grał z Milesem.

      Usuń
    3. Nie rozumiem, dlaczego za wszelką cenę chcesz umniejszyć jego dokonania. Żeby przebić się w Nowym Jorku trzeba być artystą ze światowego topu. Wystarczy spojrzeć na nazwiska muzyków na płytach Urbaniaka ...

      Usuń
  6. Ale jakie dokonania? Artystyczne czy komercyjne? Żeby nie było wątpliwości, Urbaniak był częścią tej epoki w jazzie, w której Polacy odgrywali znaczną rolę. Grał na płytach czołówki tego polsko-europejskiego jazzu (Komeda, Namysłowski, Stańko, Makowicz itd.). Problem z nim się zaczął, gdy zaczął romansować z tym hip-hop jazzem i po nagraniu tej jednej ścieżki na płycie Milesa. Nota bene Miles w autobiografii pisze, że nie znosił skrzypiec w jazzie, a Urbaniaka mu polecił Marcus Miller, który miał znaczny udział w nagraniu i produkcji Tutu, a z Urbaniakiem udzielał się w tych hip-bopowych projektach. Jak pisałem wyżej Urbaniak miał wyczucie rynku, kręcił się blisko młodzieży hip-bopowej i wydawców tego nurtu. Z jazzu trudno wyżyć, więc do jego projektów garnęły się znane nazwiska licząc na kawałek tortu, bo hip-jazz był dość popularny w kręgach młodzieżowych. Nie wiem ile przesłuchałeś płyt Urbaniaka z tego okresu, ja mam większość na półce. Typowe są dla tych płyt te same zagrywki nagrywane na różnych płytach pod różnymi tytułami. Artystycznie, dla mnie to taki hip-jazz-bop-fusion-disco, dobry na imprezy młodzieżowe, ale pod względem artystycznym zwiędły. Urbaniak się podłożył w jednym z wywiadów gdy stwierdził, że wartość muzyka jazzowego powinno się mierzyć wielkością jego konta (moją polemikę z tą tezą znajdziesz w archiwum Diapazonu: http://www.diapazon.online/PelnaWiadomoscdfe3.html?bn=Artykuly&Id=571). Osiągnął więc pewien sukces na pewno. Ale twoja teza, że był artystą ze światowego topu nie znajduje potwierdzenia w żadnych branżowych pismach o jazzie. Nie muszę więc nic umniejszać. Po prostu staram się go realnie ocenić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda, Urbaniak po pierwszym Urbanatorze to muzyka do wind. Ale wcześniej był wybitnym reprezentantem fusion, a nagrania Michał Urbaniak Group są artystycznie wartościowe.
      "nie znajduje potwierdzenia w żadnych branżowych pismach o jazzie" I znów mijasz się z prawdą! Cytuję: "Wielokrotnie zwyciężał w plebiscytach polskich i zagranicznych pism muzycznych - w latach 1962-63 zajął II miejsce w ankiecie czytelników pisma "Jazz" w kategorii saksofon tenorowy, w ankiecie pisma "Down Beat" w 1975 został zwycięzcą w wyborze krytyków w kategorii talent zasługujący na szersze uznanie, w 1976 zajął II miejsce jako skrzypek jazzowy, w 1992 jego nazwisko znalazło się wśród największych sław jazzu w pięciu kategoriach: album roku (II miejsce), muzyk roku (V miejsce), jazz electronic combo (V miejsce), kompozytor (IX miejsce) i skrzypek (IV miejsce). Również wielokrotnie wybierany był skrzypkiem roku w ankiecie Jazz Top magazynu "Jazz Forum"
      https://culture.pl/pl/tworca/michal-urbaniak

      Usuń
    2. Ale ja nie kwestionuję, że do połowy lat 70-tych Urbaniak był uznanym muzykiem (napisałem to powyżej). W wieku 32 lat (jak na jazz dość późno) dostrzegł jego talent Down Beat, też dobrze. Mam pretensję o to, co z tym talentem zrobił i o nieuzasadnioną autokreację po mało znaczącym epizodzie z Milesem. Nie ja jeden: vide https://pl.wikipedia.org/wiki/Dyskusja:Micha%C5%82_Urbaniak#Literatura_uzupe%C5%82niaj%C4%85ca
      Ostatni raz się nad nim znęcam, ale opinii nie zmieniam. Stawianie go obok Komedy, Trzaskowskiego, Stańki, Namysłowskiego, Seiferta to przesada.

      Usuń
    3. Od Namysłowskiego wydaje się jednak, że odniósł większy sukces. Grał z czołówką ówczesnego fusion. Ciekawe od ilu polskich muzyków Steve Gadd odbierał wtedy telefony?

      Usuń
    4. Sukces komercyjny na pewno, ale artystycznie myślę, że Namysłowskiemu nie dorównuje. Namysłowski wybrał powrót do Polski, więc zamknął sobie drogę do dalszej kariery w ojczyźnie jazzu. Co do fusion to się nie wypowiadam, bo ja generalnie nie lubię tego kierunku w jazzie (poza Milesem Davisem z okresu Bitches Brew, który uwielbiam). Mam sporo płyt fusion zbieranych pod kątem belferskim dla potrzeb zrozumienia historii jazzu, ale rzadko do nich wracam. Poza tym, tak jak Paweł uważam, że fusion szybko się stało mało jazzowe. Urbaniak po niezłym okresie w fusion szybko wszedł w jeszcze mniej jazzowe mixy hip-bopowe i wtedy artystycznie wyraźnie się staczał. Teraz czytam, że ma jakieś problemy z płytą poświęconą Powstaniu Warszawskiemu, są tam pewne niejasności co do praw autorskich, obietnic biznesowych itp. Niby nie ma to bezpośredniego związku z muzyką ale pozostawia niemiły posmak, że pogoń za kasą przesłoniła mu artystyczny rozwój.

      Usuń
  7. Z Urbaniakiem problem jest tej natury, że bardzo dobrze znane są jego projekty hip-hopowe oraz fjużyniaste (podkreślmy to wyraźnie – te bardziej komercyjne), gdy na większą skalę inkorporował elementy funku (np. „Atma”, „Fusion III”). Niestety, słabo znany jest jego okres eksperymentalny, gdy udało mu się stworzyć ciekawy wariant muzykowania w obrębie jazzu elektrycznego. W swoim gatunku są to pozycje znaczące. Wysoki poziom kunsztu wykonawczego i kompozytorskiego to bynajmniej nie wszystko. Istotne jest także to, że była to muzyka w niemałym stopniu oryginalna. Powstał dość specyficzny wariant fusion. Elektryczny jazz skoligacony z free i ludowizną. Warto wsłuchać się w wokalne improwizacje Urszuli Dudziak i jej eksperymenty z elektronicznym przetwarzaniem głosu. Sztuka wokalna Dudziak oraz nawiązania do polskiego folkloru w niemałym stopniu budowały tożsamość grupy. Formacja Urbaniaka udowodniła, że wykonawcy zza żelaznej kurtyny nie są wyłącznie skazani na epigonizm. Warto porównać płyty grupy Urbaniaka nagrane w Republice Federalnej Niemiec i w Polsce (1971-1973) z tymi, które zarejestrował już w Stanach Zjednoczonych. Mamy tu bowiem do czynienia z różnymi wariantami podejściami do idiomu jazzu elektrycznego. „Paratyphus B”, „Inactin”, ,„In Concert” to dobre przykłady na to, że fusion ex definitione nie musi być synonimem koniunkturalizmu i otwarcia na masowego słuchacza. To tak w ramach walki ze stereotypami, bo zwłaszcza niektórzy jazzowi konserwatyści mieli czasami tendencje do zbyt uproszczonego szufladkowania przedstawicieli tego gatunku. Tymczasem rzeczywistość była znacznie bardziej zniuansowana.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024