[Recenzja] Bob Dylan - "Highway 61 Revisited" (1965)



Przełomowym momentem w karierze Boba Dylana okazał się występ na Newport Folk Festival, 25 lipca 1965 roku. To właśnie wtedy muzyk po raz pierwszy pojawił się na scenie z elektryczną gitarą i w towarzystwie całego zespołu. W jego składzie znaleźli się trzej członkowie bluesowej grupy The Butterfield Blues Band - gitarzysta Mike Bloomfield, basista Jerome Arnold i perkusista Sam Lay - a także dwóch klawiszowców, Al Kooper na organach i Barry Goldberg na pianinie. Nowe brzmienie Dylana (oraz związane z nim problemy techniczne) wzbudziło spore kontrowersje i spotkało z mało przychylnym przyjęciem przez publiczność. Zespół zszedł ze sceny po zagraniu ledwie trzech utworów, ale po chwili wrócił na nią Dylan, tym razem jedynie w towarzystwie gitary akustycznej i harmonijki, po czym samodzielnie wykonał jeszcze dwie kompozycje.

Elektryczne brzmienie pojawiło się już na wydanym w marcu "Bringing It All Back Home", jednak na kolejnym albumie miało zostać wykorzystane na jeszcze większą skalę. Już sam tytuł "Highway 61 Revisited" sugeruje mocniejsze osadzenie materiału w bluesie. Pierwsza sesja odbyła się 16 lipca, jednak ukończono wówczas jedynie kompozycję "Like a Rolling Stone", która zaledwie cztery dni później ukazała się na singlu i wkrótce stała się wielkim przebojem. Prace kontynuowano już po występie w Newport, na przełomie lipca i sierpnia. W nagraniach uczestniczyło wielu muzyków sesyjnych, w tym Bloomfield, Kooper, basista Harvey Brooks (późniejszy współpracownik The Doors i Milesa Davisa) czy perkusista Bobby Gregg, by wymienić tych najbardziej znanych. Co ciekawe, Kooper - w tamtym czasie początkujący gitarzysta sesyjny - pojawił się w studiu przypadkiem i wcale nie miał wystąpić na albumie. Kiedy jednak Dylan wpadł na pomysł wykorzystania w "Like a Rolling Stone" elektrycznych organów, Kooper zaproponował, że na nich zagra, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Jego improwizacja przyniosła charakterystyczny motyw, który tak spodobał się liderowi, że zaproponował młodemu muzykowi współpracę.

"Highway 61 Revisited" wypełniają przede wszystkim nagrania bluesowe, czasem bardzo energetyczne, zelektryfikowane, z luzackim śpiewem Dylana i świetnymi, choć dość powściągliwymi zagrywkami Bloomfielda ("Tombstone Blues", "From a Buick 6", tytułowy "Highway 61 Revisited"), kiedy indziej bardziej tradycyjne, z większą rolą akustycznych instrumentów ("It Takes a Lot to Laugh, It Takes a Train to Cry", "Just Like Tom Thumb's Blues"). To wszystko bardzo przyjemne kawałki, ale nie one decydują o wielkości tego albumu. Znalazły się tu jednak także trzy utwory o znacznie większym znaczeniu. Wspomniany "Like a Rolling Stone" to z pozoru po prostu bardzo zgrabna piosenka, nic wielkiego z dzisiejszej perspektywy, ale w chwili wydania w połowie lat 60. pokazała zupełnie nowy kierunek, w jakim może rozwijać się muzyka - trudno przecenić jej wkład w rockową stylistykę (bardzo podobnym nagraniem jest "Queen Jane Approximately", któremu brakuje nie tylko oryginalności, ale i siły wyrazu słynniejszego utworu). "Ballad of Thin Man" to z kolei bardzo udramatyzowana kompozycja, zdająca się zapowiadać stylistykę blues rocka. Fantastyczna jest tu interpretacja wokalna Dylana, a partie organów, pianina i gitary rewelacyjnie budują klimat i napięcie. Najwspanialszym utworem jest jednak jedenastominutowy finał albumu, "Desolation Row". Paradoksalnie, jest to jego najbardziej folkowy fragment, zaaranżowany jedynie na dwie gitary akustyczne, gitarę basową i pojawiającą się dopiero pod koniec harmonijkę. Przepiękna melodia, finezyjne partie gitar i mistrzowska partia wokalna, która zachęca do śledzenia świetnie napisanego tekstu, czynią z tego nagrania jedno z największych dzieł Dylana i w ogóle całej muzyki folkowej.

"Highway 61 Revisited" to nie tylko jeden z najbardziej znanych albumów w historii muzyki rozrywkowej, ale też jeden z tych, które faktycznie popychały ją do przodu. Fakt, nie wszystkie utwory lśnią tutaj równie mocno, ale te najlepsze samodzielnie wystarczają do wzbudzenia zachwytu, a pozostałe nie schodzą poniżej wysokiego poziomu, jaki ustawiły wcześniejsze dokonania Boba Dylana. Nic lepszego nie pojawiło się wcześniej w muzyce o czysto rozrywkowym charakterze. A i później nie pojawiło się w niej jakoś przesadnie wiele równie dobrych albumów, nie mówiąc już o lepszych. Absolutna klasyka, której nie wypada nie znać i nie doceniać.

Ocena: 9/10



Bob Dylan - "Highway 61 Revisited" (1965)

1. Like a Rolling Stone; 2. Tombstone Blues; 3. It Takes a Lot to Laugh, It Takes a Train to Cry; 4. From a Buick 6; 5. Ballad of a Thin Man; 6. Queen Jane Approximately; 7. Highway 61 Revisited; 8. Just Like Tom Thumb's Blues; 9. Desolation Row

Skład: Bob Dylan - wokal, gitara, harmonijka, pianino, efekty
Gościnnie: Mike Bloomfield - gitara; Charlie McCoy - gitara; Al Kooper - organy i pianino; Paul Griffin - organy i pianino; Frank Owens - pianino; Harvey Brooks - gitara basowa; Joe Macho - gitara basowa; Russ Savakus - gitara basowa; Bobby Gregg - perkusja
Producent: Bob Johnston; Tom Wilson (1)


Komentarze

  1. Nie jestem fanem Dywana ale wśród wiekszości fanów jest przyjęte że jego najlepsza płyta to ta następna czyli Blonde on Blonde.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak jest przyjęte wśród fanów i prawdę mówiąc, nie interesuje mnie to. Statystyki na RYM i Last.fm pokazują, że jednak więcej osób zna "Highway 61 Revisited".

      Usuń
    2. Wiele osób tak uważa, owszem, ale nie zgodzę się, by "wśród większości było tak przyjęte".

      Highway 61 Revisited to w moim uznaniu arcydzieło, podobnie jak sporo późniejsze Blood on the Tracks. Blonde on Blonde uważam za wielkie, ale jednak nieidealne.

      Usuń
  2. Desolation Row to bez wątpienia jeden z najwspanialszych utworów, jakie usłyszałem. Mimo pozornej monotonii naprawdę wciąga, coś niesamowitego. W sumie to chyba najlepsza rzecz, jaką Dylan napisał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi do gustu przypadła "Desire" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o mnie chodzi, to na tę chwilę najbardziej cenię "The Times They Are A-Changin'", "Bring It All Back Home" i "Highway 61 Revisited". "Blood on the Tracks" i "Desire" podobały mi się, ale już w ogóle ich nie pamiętam.

      Usuń
    2. Oczywiście przypomnisz je sobie do recenzyj. ;)

      Usuń
    3. Oczywiście. Jak mógłbym pisać o czymś, czego nie znam? A te albumy zdecydowanie muszą się tu pojawić ;)

      Usuń
  4. A ja dalej nie rozumiem folku, ale jeszcze za mało słuchałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja rozumiem, częściowo, ale nie Dylana. Ja wolę prog-folk, czy avant-folk.

      Usuń
    2. To jest raczej rozumienie progresu i awangardy, niż folku...

      Usuń
    3. No właśnie. Taki Roy Harper gra muzykę, którą prędzej docenią wielbiciele Pink Floyd, niż folkowi puryści. Tym bardziej Comus zostanie kompletnie niezrozumiany przez tych ostatnich, za to powinien spodobać się słuchaczom różnych dziwnych rzeczy, jak Gong, Henry Cow czy Kultivator.

      Inna sprawa, że na "Highway 61 Revisited" folk jest tylko jednym z wielu elementów składowych i to raczej nie dominującym. Przecież folkowi ortodoksi wyzywali wówczas Dylana od judaszów. To jest tak naprawdę jeden z tych paru nielicznych albumów, na których narodziła się stylistyka rocka. Bo wcześniej był po prostu jakąś tam mutacją rock and rolla i ówczesnego popu. W połowie lat 60. oddzielił się od swoich korzeni, stając osobnym gatunkiem. A ten album bardzo mu w tym pomógł.

      Tak więc wcale nie trzeba rozumieć folku (który zresztą nie jest jakimś wymagającym gatunkiem), żeby docenić ten album. Przede wszystkim trzeba rozumieć rock w jego najczystszej postaci (w tym również nie ma nic trudnego i w życiu bym nie pomyślał, że w obu tych przypadkach trzeba cokolwiek rozumieć, by tego słuchać).

      Usuń
  5. Na czym polegała innowacyjność "Like a Rolling Stone"? Na przekroczeniu długości standardowego singla i rockowym, a nie folkowym czy popowym charakterze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim odchodzi od tego, jak wyglądał ówczesny rock, czyli od schematycznych, 3-minutowych piosenek opartych wyłącznie na rhythm'n'bluesowych lub rock'n'rollowych patentach.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)