Rok festiwalu w Woodstock i mnóstwa bardzo ważnych, przełomowych i wpływowych lub po prostu bardzo dobrych albumów. To w 1969 roku w pełni wykrystalizowały się takie muzyczne style, jak jazz rock i jazz fusion, rock progresywny czy hard rock, a tymczasem powoli zaczął kształtować się krautrock, zaś scena Canterbury coraz silniej zaznaczała swoją odrębność. Jednocześnie wciąż doskonale miały się popularne w poprzednich latach style, jak free jazz, rock psychodeliczny, blues rock, folk czy funk. O wszystkim nie byłem w stanie wspomnieć w tym tekście, dlatego skupiłem się jedynie na najważniejszych wydawnictwach, wydarzeniach i zjawiskach.
Przy założeniu - jak najbardziej słusznym - że w rocku progresywnym chodzi przede wszystkim o rozwój, o poszerzanie granic rocka na różne sposoby, aby odejść od przyjętych schematów, to jego początki można odnaleźć już w twórczości The Beatles z połowy lat 60. Z czasem jednak termin ten zaczął być utożsamiany z dość konkretnym sposobem grania (i dlatego mniej więcej w połowie następnej dekady zaczęto określać tak nie wykonawców poszukujących czegoś nowego, a zwykłych odtwórców), którego zalążkiem była twórczość takich zespołów, jak Procol Harum, Moody Blues czy The Nice, zaś w pełni dojrzałej formie po raz pierwszy został zaprezentowany na debiutanckim albumie
King Crimson, "
In the Court of the Crimson King", wydanym w październiku 1969 roku.
|
King Crimson podczas słynnego występu w londyńskim Hyde Parku, 5 lipca 1969 roku. |
Ważnymi albumami w rozwoju głównego nurtu rocka progresywnego są też z pewnością "
Stand Up"
Jethro Tull i "
Ummagumma"
Pink Floyd. Ten pierwszy faktycznie progresywny jest tylko w jednym momencie, ale za to jakim - utwór "Bouree" to adaptacja kompozycji Bacha, w której zespół nie próbuje jednak udawać poważnej orkiestry symfonicznej, a prezentuje pełną polotu improwizację na pograniczu rocka, jazzu, funku, bluesa i folku. Z kolei Floydzi na studyjnej części swojego albumu spróbowali sił jako twórcy awangardy, z bardzo kontrowersyjnym efektem. Ciekawiej prezentuje się część koncertowa, z kreatywnie rozbudowanymi wersjami znanych już wcześniej kompozycji.
Bardziej interesującym przykładem rockowej awangardy jest album "
Trout Mask Replica"
Captaina Beefhearta, będący jedyną w swoim rodzaju mieszanką korzennego bluesa z Delty Missisipi, free jazzu i paru innych rzeczy. Przy pierwszym kontakcie album może sprawiać wrażenie chaotycznej improwizacji, jednak całość została bardzo starannie skomponowana. W Niemczech powstała natomiast tamtejsza wersja rocka progresywnego, nazwana niezbyt pochlebnie krautrockiem. Albumy "
Phallus Dei"
Amon Düül II, "
Monster Movie"
The Can i "
Electrip"
Xhol Caravan są pierwszymi dojrzałymi przykładami tego nurtu. Tymczasem na brytyjskiej scenie ambitnego rocka, coraz wyraźniej zaznaczała swoją odrębność tzw. scena Canterbury, za sprawą wydanych wówczas albumów "
Volume II"
The Soft Machine i eponimicznego debiutu
Caravan. Ukazał się też nieco spóźniony - bo zespół już wtedy nie istniał - debiut grupy Uriel, z przyczyn prawnych wydany pod szyldem
Arzachel. Choć zawarta na nim muzyka nie ma właściwie nic wspólnego z brzmieniem Canterbury - to typowy rock psychodeliczny - to longplay był fonograficznym debiutem Steve'a Hillage'a i Dave'a Stewarta, którzy wkrótce mieli stać się ważnymi postaciami wspomnianej sceny.
|
Frank Zappa i Captain Beefheart podczas konferencji prasowej w Londynie, październik '69 (fot. Alec Byrne) |
1969 rok to także doprowadzenie do perfekcji fuzji jazzu i rocka. Co ciekawe, udało się tego dokonać zarówno muzykom o rockowych korzeniach, jak i jazzmanom.
Miles Davis już od paru lat eksperymentował z elektrycznymi instrumentami, ale dopiero uproszczenie muzyki na wzór rocka, przy jednoczesnym zachowaniu jazzowej finezji, zaowocowało albumem zacierającym międzygatunkowe podziały - mowa, oczywiście, o "
In a Silent Way". Wkrótce po jego sesji nagraniowej, dwaj biorący w niej udział muzycy, perkusista Tony Williams i gitarzysta John McLaughlin, wspólnie z organistą Larry'm Youngiem, stworzyli trio
The Tony Williams Lifetime i jeszcze w tym samym roku wydali album "
Emergency!", czerpiący po równo z jazzu i rocka. Do podobnego efektu doszedł wywodzący się raczej z rockowej sceny (aczkolwiek od początku swojej działalności wykraczający poza rockowe ramy)
Frank Zappa na albumie "
Hot Rats". Warto też wspomnieć o brytyjskiej grupie
Colosseum, która na swój własny sposób połączyła w spójną całość elementy rocka, bluesa i jazzu na albumach "
Those Who Are About to Die Salute You" i "
Valentyne Suite". Z kolei folkowy pieśniarz
Tim Buckley na swoim trzecim albumie, "
Happy Sad", przekroczył ramy folku, dodając wyraźne wpływy jazzu i psychodelii.
|
Led Zeppelin podczas występu w londyńskiej Royal Albert Hall, 29 lipca 1969 roku. |
Sama psychodelia nie miała się już wtedy najlepiej, o czym świadczą ówczesne albumy czołowych przedstawicieli tego stylu. The Byrds i Janis Joplin poszli już w zupełnie inną muzykę. Tymczasem The Doors i Jefferson Airplane wydali nieco słabsze albumy. Wciąż jednak dobrze radzili sobie
Grateful Dead ("
Aoxomoxoa" i przede wszystkim koncertowy "
Live/Dead") i
Quicksilver Messenfer Service ("
Happy Trails"). Dużo dobrego działo się natomiast na scenie bluesrockowej, która wydała na świat m.in. takie albumy, jak "
Halfbreed"
Keef Hartley Band, eponimiczny debiut
The Allman Brothers Band, "
Then Play On"
Fleetwood Mac czy "
Tons of Sobs"
Free. Jednak zdecydowanie najważniejsze były dwa pierwsze albumy
Led Zeppelin, które przyczyniły się do wyodrębnienia nowego stylu - hard rocka. Choć trzeba pamiętać, że jego solidne fundamenty podłożyli wcześniej tacy wykonawcy, jak Jimi Hendrix, Cream i The Jeff Beck Group. 1969 nie był jednak ich rokiem. Hendrix nie wypuścił nic nowego (aczkolwiek jego występ na Woodstock Festival obrósł prawdziwym kultem), Beck znacznie obniżył loty w porównaniu z wydanym rok wcześniej "Truth", a Cream opublikował nieco wymuszony album pożegnalny. Lepiej wypadają nowe projekty byłych członków Cream, którzy zaproponowali nieco lżejszą muzykę.
Jack Bruce wydał solowy "
Song for a Tailor", natomiast Eric Clapton i Ginger Baker, wspólnie ze Steve'em Winwoddem z Traffic stworzyli supergrupę
Blind Faith, z którą nagrali eponimiczny album. W czasie, kiedy blues rock przeistaczał się w hard rock, również
John Mayall poszedł w zupełnie przeciwnym kierunku, wydając akustyczny, inspirowany jazzem "
The Turning Point".
|
Jimi Hendrix na Woodstock Festival, 18 sierpnia 1969 roku. |
Godnym odnotowania albumem jest również eponimiczny debiut
The Stooges, który dołożył co nieco do fundamentów punk rocka. Tymczasem inna proto-punkowa grupa,
The Velvet Underground, na swoim trzecim, również niezatytułowanym albumie, zwrócił się w stronę łagodniejszego grania, często o nieco folkowym zabarwieniu. Skoro mowa o folku, tutaj również pojawiło się sporo udanych wydawnictw, jak np. debiut
Crosby, Stills & Nash o tytule tożsamym z nazwą tria, "
Liege & Lief"
Fairport Convention, "
Songs From a Room"
Leonarda Cohena, "
Rainmaker"
Michaela Chapmana, "
Five Leaves Left"
Nicka Drake'a, czy dwa najlepsze albumy
Townesa Van Zandta - "
Our Mother the Mountain" i "
Townes Van Zandt". Wracając do muzyki rockowej, trzeba też wspomnieć o ważnym - ale raczej ze względu na jego popularność, niż wpływ na muzykę - albumie "
Abbey Road"
The Beatles.
The Rolling Stones także wydali jeden ze swoich najpopularniejszych i najlepszych albumów, "Let It Bleed". Od nieco lepszej strony, niż na wcześniejszych wydawnictwach, pokazali się natomiast
David Bowie (drugi eponimiczny album, znany też jako "
Man of Words / Man of Music" lub "
Space Oddity") i
Neil Young ("
Everybody Knows This Is Nowhere").
|
Art Ensemble of Chicago. |
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o kilku fantastycznych wydawnictwach jazzowych. 1969 rok dla tego gatunku to bynajmniej nie tylko wspomniane wcześniej fuzje z rockiem. To także chociażby interesujący próby łączenia free jazzu z muzyką etniczną, jak nawiązujący do hindustańskich rag i afrykańskiej plemienności "
Karma"
Pharoaha Sandersa czy inspirowany indonezyjskim gamelanem "
Eternal Rhythym"
Dona Cherry'ego. Dwa świetne albumy wydał
Wayne Shorter - najpierw stricte akustyczny, post-bopowy "
Schizophrenia", a następnie bardziej zelektryfikowany "
Super Nova", będący swego rodzaju rozwinięciem ówczesnych eksperymentów Milesa Davisa, ale raczej unikając zapuszczania się na bardziej rockowe terytorium. W nagraniu tego ostatniego wziął udział wypomniany już w tym tekście
John McLaughlin, którego można usłyszeć także na autorskim "
Extrapolation", będącym jednak najbardziej zachowawczym i tradycyjnym z nich. Bardziej odważne jest z kolei album "
Power to the People"
Joego Hendersona, na którym również słychać - aczkolwiek tylko w niektórych utworach - elektryczne instrumentarium. W 1969 roku ukazały się też dwa udane albumy freejazzowego
Art Ensemble of Chicago ("
A Jackson in Your House", "
People in Sorrow"). I jeszcze polski akcent na zakończenie - seria "Polish Jazz" poszerzyła się m.in. o album "
Baazaar" wibrafonisty
Jerzego Milana.
*
100 najlepszych albumów 1969 roku:
- Alice Coltrane - Huntington Ashram Monastery
- The Allman Brothers Band - The Allman Brothers Band
- Amon Düül II - Phallus Dei
- Art Ensemble of Chicago - A Jackson in Your House
- Art Ensemble of Chicago - People in Sorrow
- Arzachel - Arzachel
- B.B. King - Completely Well
- The Band - The Band
- The Beatles - Abbey Road
- Black Unity Trio - Al - Fatihah
- Blind Faith - Blind Faith
- Blood, Sweat & Tears - Blood, Sweat & Tears
- Bob Dylan - Nashville Skyline
- Breakout - Na drugim brzegu tęczy
- The Can - Monster Movie
- Captain Beefheart - Trout Mask Replica
- Caravan - Caravan
- Catherine Ribeiro + 2 Bis - Catherine Ribeiro + 2 Bis
- Chick Corea - Is
- The Climax Blues Band - Plays On
- Colosseum - Those Who Are About to Die Salute You
- Colosseum - Valentyne Suite
- Cream - Goodbye
- Crosby, Stills & Nash - Crosby, Stills & Nash
- David Bowie - David Bowie
- Deep Purple - Deep Purple
- Don Cherry - Eternal Rhythm
- Don Cherry - "mu" First Part
- East of Eden - Mercator Projected
- Eddie Gale - Eddie Gale's Ghetto Music
- Fairport Convention - Liege & Lief
- Fleetwood Mac - Then Play On
- Frank Zappa - Hot Rats
- Free - Tons of Sobs
- Grateful Dead - Aoxomoxoa
- Grateful Dead - Live/Dead
- Groundhogs - Blues Obituary
- Group 1850 - Paradise Now
- High Tide - Sea Shanties
- Horace Tapscott Quintet - The Giant Is Awakened
- Howlin' Wolf - The Howlin' Wolf Album
- Isaac Hayes - Hot Buttered Soul
- Jack Bruce - Songs for a Tailor
- Janis Joplin - I Got Dem Ol' Kozmic Blues Again Mama!
- Jefferson Airplane - Volunteers
- Jerzy Milian - Baazaar
- Jethro Tull - Stand Up
- Joe Henderson - Power to the People
- John Mayall - The Turning Point
- John McLaughlin - Extrapolation
- Joni Mitchell - Clouds
- Keef Hartley Band - Halfbreed
- Kevin Ayers - Joy of a Toy
- King Crimson - In the Court of the Crimson King
- The Kinks - Arthur or the Decline and Fall of the British Empire
- Led Zeppelin - Led Zeppelin
- Led Zeppelin - Led Zeppelin II
- Lee Morgan - Charisma
- Leonard Cohen - Songs From a Room
- Love - Four Sail
- Manfred Mann Chapter Three - Manfred Mann Chapter Three
- Manfred Schoof - European Echoes
- MC5 - Kick Out the Jams
- Michael Chapman - Rainmaker
- Miles Davis - In a Silent Way
- Miles Davis - Miles in Tokyo: Miles Davis Live in Concert
- Moondog - Moondog
- The Mothers of Invention - Uncle Meat
- Muddy Waters - Fathers and Sons
- Neil Young with Crazy Horse - Everybody Knows This Is Nowhere
- Nick Drake - Five Leaves Left
- The Pentangle - Basket of Light
- The Peter Brötzmann Sextet/Quartet - Nipples
- Pharoah Sanders - Karma
- Pink Floyd - More
- Pink Floyd - Ummagumma
- Prince Lasha & Sonny Simmons - Firebirds
- Quicksilver Messenger Service - Happy Trails
- Rare Earth - Get Ready
- The Rolling Stones - Let It Bleed
- Roy Harper - Folkjokeopus
- Santana - Santana
- Silver Apples - Contact
- Sly and The Family Stone - Stand!
- The Soft Machine - Volume II
- The Stooges - The Stooges
- Sun Ra and His Astro Infinty Arkestra - Atlantis
- Taste - Taste
- Terry Riley - A Rainbow in Curved Air
- Third Ear Band - Alchemy
- Tim Buckley - Blue Afternoon
- Tim Buckley - Happy Sad
- The Tony Williams Lifetime - Emergency!
- Townes Van Zandt - Our Mother the Mountain
- Townes Van Zandt - Townes Van Zandt
- The Velvet Underground - The Velvet Underground
- Wayne Shorter - Schizophrenia
- Wayne Shorter - Super Nova
- The White Noise - An Electric Storm
- Xhol Caravan - Electrip
Jerzy Milian - "Baazaar" - bardzo lubię ten album. Czy Jerzy Milian nagrał coś później równie dobrego? Albo wcześniej?
OdpowiedzUsuńZnam go tylko z tego albumu. Ogólnie jego pozostałe dokonania są znacznie mniej znane.
UsuńA no ja też.
UsuńKiedyś to była muzyka a teraz...
OdpowiedzUsuńPytanko - będzie takie podsumowanie: 40lat temu, 30 lat temu i 20 lat temu??
OdpowiedzUsuńA w ogóle to - najlepszego w Nowym Roku. Jak najlepszej muzyki do słuchaniahania ;)
Nawzajem ;) Nie planuje innych podsumowań tego typu.
UsuńPoczekaj 50 lat. to będziesz miał "50 lat temu... Podsumowanie roku 2020"
Usuń@przemek
UsuńNie mam nic przeciwko. Nigdzie mi się nie spieszy ;)
Na podsumowanie 2020 roku nie trzeba będzie czekać tak długo - powinno pojawić się za niespełna dwanaście miesięcy ;)
UsuńO no to super :D
UsuńKing Crimson, klasyka i klasa zarazem. Moonchilda mogę słuchać na okrągło, spodobał mi się od razu, cały utwór, a nie tylko bajkowy początek, co jest być może trochę dziwne, ale wszedł mi pięknie już po pierwszym przesłuchaniu. Uwielbiam tą ,,ciszę'' po bajkowym wstępie. Tak to nazywam :)
OdpowiedzUsuńPrawda, jesteś wyjątkowy bo wydaje mi się że mało osób rozumie drugą część tego utworu przy pierwszych odsłuchach.
UsuńNiestety znam tylko 46 tytułów z zestawienia, fajnie że seria jest kontynuowana. Kiedyś pisałeś że miałeś zbyt małą wiedze aby robić takie zestawienia, więc myślałem że już się nie pojawi.
OdpowiedzUsuńTo nie dotyczyło cyklu "50 lat temu...", tylko cyklu "Good Times, Bad Times" sprzed jakiś pięciu lat.
UsuńMógłbyś zrobić swoją płytę roku według tego zestawienia, to by była fajna ciekawostka.
OdpowiedzUsuńZa duży wybór. To mógłby być prawie każdy album z pierwszego obrazka ;)
UsuńChyba że tak, ja w takich sytuacjach wybieram podejście typu co lubię bardziej.
UsuńW tym akurat roczniku nie ma albumu, który lubiłbym zdecydowanie mocniej od innych. Jest przynajmniej kilkanaście płyt, które zaliczają się do moich najulubieńszych. I właściwie każdą z nich cenię za trochę inny zestaw walorów. Uwielbiam i uduchowiony free jazz Pharoaha Sandersa, i bluesowy free jazz Captaina Beefhearta, i rockowy jazz Davisa, i jazzowy rock Zappy, i progresywny King Crimson, i hard/bluesrockowych Zeppelinów czy Allmanów, i akustycznego Mayalla, i jamowego Quicksilver Messenger Service, i wiele innych albumów też, ale kompletnie nie mam pojęcia, jak przy tak wspaniałej różnorodności można mieć jednego tylko faworyta.
UsuńWłaśnie dzięki tobie to zrozumiałem. Dostrzegłem jak bogaty jest świat muzyki i że takie zestawienia jak najlepszy album w historii według Rolling Stone to absurd.
UsuńA zestawienie świetne, co rok będę czekał na następne a wszystkie pozycje nadrobię.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o dokonania Zappy, które ukazały się w 1969 to zdecydowanie wolę Uncle Meat. Im więcej tej płyty słucham, tym bardziej doceniam, jak niesamowicie innowacyjna była to muzyka, nie wspominając o samym kunszcie wykonawczym. W końcu miejscami to brzmi jak Henry Cow. O ile Hot Rats niezwykle szanuję, o tyle dla mnie największym dziełem Zappy z tego okresu jest Uncle Meat. Naprawdę niezwykła muzyka.
OdpowiedzUsuńTrudna do strawienia.
UsuńRzeczywiście "Uncle Meat" to jedna z najlepszych rzeczy Zappy obok pierwszej solowej płyty "Lumpy Gravy", o której niestety mało kto pamięta.
UsuńJa pamiętam
UsuńOczywiście wiadomo, że listę płyt ciężko przebrać, zwłaszcza w takich bogatych rocznikach. Ale dopisałbym do niej choćby Isaac Hayes - Hot Buttered Soul, było nie było kultową i ważną płytę soul, skoro są na niej nawet słabsze płyty Purpli i Bowiego. :P
OdpowiedzUsuńW takich podsumowaniach zawsze coś umknie ;) A ten album Purpli to akurat jeden z lepszych zespołu - może nawet do top 5 lub tuż za.
UsuńCzemu brak The Shaggs https://en.m.wikipedia.org/wiki/Philosophy_of_the_World ? To najlepszy album rockandrollowy wszechczasów!
UsuńTo zwykła amatorszczyzna. Gdyby dziewczyny umiały grac równo swoje piosenki - albo gdyby ktoś porządnie to zmiksował - to byłby to zupełnie nijaki album, na który nikt nie zwróciłby uwagi. Ale że efekt jest, jaki jest, to część krytyków i słuchaczy uważa go za jeden z najgorszych albumów wszech czasów, a inni z kolei doszukują się tam czegoś awangardowego i ambitnego, co oczywiście jest tylko ich wymysłem.
UsuńAle to jest prawie jak harmolodyczny Coleman. Cóż z tego, że nie było to świadome, liczy się efekt. Z resztą nawet Zappa czy Carla Bley lubili tę płytę. A tu na przykład orkiestra wykonująca muzykę współczesną gra ich cover https://youtu.be/E_NJNR3hvTk
UsuńLiczy się efekt, a jest on taki, że słychać nieumiejętnie zagrane proste piosenki. Coleman się w grobie przewraca za takie porównania.
UsuńBetter than the Beatles! Ale te piosenki nie mają żadnej struktury metrycznej czy akordowej, zorganizowane są tylko wokół dziwnych meandrujących "melodii". Nie jest to, to co zazwyczaj się rozumie jako "proste" w muzyce popularnej. Trzeba tylko słuchać tego, co na nagraniu, a nie próbować się domyślać, co chciały zagrać. Nie drugiego takiego zespołu, który by tak brzmiał!
UsuńAle zagranie tego nie wymagało dużych umiejętności, a nawet tego nie potrafiły zrobić dobrze. Jak w ogóle można porównywać to z Beatlesami, którzy do muzyki wnieśli wiele dobrego (przede wszystkim w kwestii produkcji)?
UsuńMożna, bo efekt wydaje się ciekawszy. Zdecydwowanie zgadzam się z Tobą, co do tego, iż główną wartością takiej płyty jak "Abbey Road" jest wyśmienita produkcja, a piosenki tam zawarte są dość infantylne lub, co gorsza, nudne ("I want you").
UsuńStwierdziłem tylko, że najwięcej wnieśli pod względem produkcji, resztę sam dopowiedziałeś. Przymiotniki mniej ciekawy, infantylny czy nudny opisują jedynie subiektywne wrażenia, a nie obiektywne cechy muzyki. Faktem jest natomiast, że Beatlesi mieli wystarczające umiejętności do grania w wybranej przez siebie stylistyce, nie porywali się na zrobienie czegoś ich przerastającego, znali w wystarczającym stopniu podstawy kompozycji, aranżacji, itd., mieli też sporo, jak na wczesnorockowy zespół, wyobraźni, co prowadziło do eksperymentów, które faktycznie popychały muzykę rockową do przodu (głównie na albumach z połowy lat 60.). Osobiście uważam "Abbey Road" za album przereklamowany, ale bardziej rozumiem przesadne zachwyty nad nim, niż deprecjonowanie go w celu wywyższenia zupełnie nieistotnej kapeli, która kompletnie nie umiała grać. Biorąc pod uwagę obiektywne walory, porównanie tych dwóch zespołów wypada druzgocząco dla The Shaggs. A że komuś podoba się bardziej? To o niczym nie świadczy.
UsuńNudny, bo jak coś przez 3 minuty się powtarza to zaczyna wiać nudą ("I want you"). Infantylny jest np. "Octopus’s Garden", używający typowego zestawu czterech akordów. "Znali podstawy kompozycji" - ciekawe, że sami twierdzą co innego https://etcanada.com/news/372365/sir-paul-mccartney-admits-he-cant-read-or-write-music-discusses-john-lennons-fears-in-tell-all-60-minutes-interview/.
UsuńW "I Want You (She's So Heavy)" jest kilka różnych motywów, dopiero ostatnia część opiera się na powtarzaniu jednego motywu, co służy zbudowaniu napięcia i faktycznie jest w tym spora dramaturgia. Repetycje to jedna z metod, jakich może użyć kompozytor. Sam fakt jej użycia nie jest ani wadą, ani zaletą utworu. Inaczej trzeba by wywalić do kosza np. cały minimalizm, a to przecież niepoważne. Natomiast odczuwanie nudy jest relatywne od indywidualnych preferencji słuchacza. Mnie ten utwór w ogóle nie nudzi i jest jednym z niewielu tego zespołu, których wciąż słucham z przyjemnością. Natomiast "Octopus’s Garden" jest faktycznie infantylny, ale to celowy zabieg, stylizacja na piosenkę dla dzieci, jak wcześniej np. "Yellow Submarine". Nazywać natomiast cały album infantylnym z powodu jednego utworu to przesada. Muzycy w wywiadach gadają rożne rzeczy i same wypowiedzi o niczym nie świadczą. Może nie mieli wiedzy teoretycznej, ale w praktyce sobie radzili.
UsuńOczywiście, repetycji można używać, pytanie tylko kiedy jest to świadomy wybór estetyczny, jak np. w przypadku Neu!, który to zespół nawiązywał w ten sposób do estetyki pop-artu, a kiedy jest to znak braku inwencji. Minimalistyczni kompozytorzy używają przecież jeszcze rożnych efektów fazowania (Reich), addytywnych technik rytmicznych, czy kontrapunktu (np. Riley "Shri Camel"), same repetycje są nudne (nuda bierze się z powtarzalności, braku urozmaicenia to chyba oczywiste!). Moje uwagi oczywiście nie odnosiły się do całej twórczości Beatlesów,tylko do albumu który widnieje pod tym rokiem. Materiał na nim sprawia wrażenie wymęczonego, np. bluesowaty "Come Together" to dość banalna piosenka z nieciekawą melodią, uratowana tylko przez kreatywną aranżację. Brak na "Abbey Road" utworów tej miary co "I Am The Walrus".
Usuń"I Want You" to utwór wyjątkowo długi, jak na ten zespół, więc fakt, że nie kończy się wcześniej, sugeruje raczej świadome działanie, niż brak inwencji. Jak mówiłem, w tym końcowym fragmencie chodzi o budowanie napięcia, co postanowiono osiągnąć repetycją jednego motywu i coraz wyraźniej wyłaniającymi się zza niego szumami syntezatora (dzięki którym nie jest to wcale tak monotonne, bo w jakiś sposób się rozwija). Brak inwencji słyszę raczej w tzw. "Abbey Road Suite". Mam wrażenie, jakby zespołowi albo zabrakło pomysłu, albo czasu, by dokończyć każdy z tych utworów, więc zlecono Martinowi połączenie ich fragmentów w całość. Zdecydowanie nie jest to album pozbawiony wad, ale też nie żaden gniot.
Usuńsame repetycje są nudne (nuda bierze się z powtarzalności, braku urozmaicenia to chyba oczywiste!)
Nie jest oczywiste. Nuda to subiektywne, negatywne wrażenie odbiorcy. A każde muzyczne dzieło warto rozpatrywać indywidualnie. Osobiście znam zarówno utwory, które są długie i niewiele się w nich dzieje, a mnie nie nudzą, jak i krótkie, w których dzieje się znacznie więcej, a nudzą mnie strasznie. I na odwrót.
Z tego, iż został wyróżniony pogrubioną czcionką na liście wnosiłem, że masz wyższa opinię o tej płycie. Przecież zestawiono ją z takim arcydziełem jak TMR!
UsuńDlaczego wyróżniłeś akurat te płyty?
To albumy, które według mnie trzeba znać, bo są:
Usuń1) ważne (nowatorskie, wpływowe, itp.) lub
2) tak bardzo znane, że wstyd ich nie poznać.
"Abbey Road" wyróżniłem z tego drugiego względu.
Teraz twoja decyzja jest dla mnie w pełni zrozumiała. Myślę, że jeśli stosować te kryteria to "Tommy" The Who też zasługuje na umieszczenie na liście.
UsuńW sumie tak. Ale mam spore opary przed wyróżnieniem go. Jest on faktycznie mega popularny i powszechnie ceniony (w tym niesłusznie za bycie pierwszą rock operą, bo przecież już wcześniej był wydany "S.F. Sorrow"), natomiast do jego jakości mam bardzo poważne zastrzeżenia - znacznie większe, niż w przypadku "Abbey Road".
UsuńRzeczywiście, masz rację, to nie była pierwsza "rock opera". Ciekawe czemu nikt nie pamięta o "S.F. Sorrow", czy była jeszcze mniej udana? Muszę tego posłuchać.
UsuńNo to nieźle, twierdzisz że jeden z najlepszych utworów The Beatles jest nudny. To wybitne dzieło któremu udało się stworzyć niesamowite napięcie. Jak to może być nudne, to jest piękne.
UsuńJeszcze jedna sugestia ode mnie "Knight of the Blue Communion" Petera Iversa. To najlepsza płyta psychodeliczna jaką znam, bardzo chwytliwe są te piosenki, zawsze mnie dziwi czemu to nie jest bardziej popularne.
OdpowiedzUsuńCzemu "Ummagumma" studyjna ma być niby "kontrowersyjna"? Może taka jest dla słuchaczy bluesa, ale przecież Ty wyglądasz na osobę otwartą na nowe brzmienia. To jedna z moich ulubionych płyt Floydów!
OdpowiedzUsuńStudyjna "Ummagumma" była czymś nowym jedynie w kontekście rocka. Muzycy próbowali zrobić coś, co długo przed nimi robili twórcy poważnej awangardy, mający jednak od członków Pink Floyd znacznie więcej wyobraźni i w ich eksperymentach było więcej świadomości, niż przypadku. Mówiąc krócej, Floydzi znacznie przecenili swoje możliwości, co nie zdarzało im się często (jeszcze tylko na "Atom Heart Mother"; później, gdy porywali się na coś ich przerastającego, wycofywali się z tego - vide projekt "Household Objects").
UsuńAle przecież takie utwory jak "Sysyphus" to prawdziwe perełki. Fakt, podobne eksperymenty były wcześniej robione przez kompozytorów akademickich, ale efekty brzmieniowe uzyskane tu przez zespół na moje ucho brzmią ciekawie i nadal świeżo.
UsuńRick Wright najlepiej sobie poradził, zwłaszcza na początku, bo z czasem trwania swojej kompozycji sprawia wrażenie coraz bardziej zagubionego i przytłoczonego zadaniem.
UsuńDlaczego niby zagubionego? Mnie się wydaje, że on zrobił dokładnie co zamierzał.
UsuńJa mam raczej wrażenie, że on sam nie wiedział, co zamierza osiągnąć.
Usuń"Karma" Sandersa wydaje się być bezkrytycznie chwalona przez recenzentów. Tytułowy utwór składa się z sekcji, które niezbyt płynnie w siebie przechodzą, melodycznie jest to nieciekawe, poszczególne części są zbytnio repetytywne (dwu akordowy motyw na początku), nie jest to zbyt subtelne ani dobrze zaplanowane. Oczywiście całość kończy się chaotyczną kakofonią, co nawet nie jest najgorsze, ponieważ daje przynajmniej wrażenie celu, do którego miałby utwór zmierzać. Ale tak jak pisałem brak tu subtelności, a początek jest zbyt statyczny i monotonne zaśpiewy tu nie pomagają. Co innego "Colours", bardziej wyrafinowane, acz nie mogące uratować całego albumu. Sanders chciał nagrać swoje "Love Supreme", ale mu nie wyszło ...
OdpowiedzUsuńNa "Karmie" nie ma tytułowego utworu i zapewne dlatego powyższy opis nie pasuje do żadnej zawartej na nim kompozycji. A w tej muzyce chodzi przede wszystkim o ten mistyczny klimat, który muzykom doskonale udało się stworzyć. Tam nie ma być żadnych kulminacji (ciekawszych momentów, do których prowadzą mniej interesujące fragmenty utworu - jak w znacznej części muzyki rockowej), tylko każdy fragment ma pełnić tak samo istotną rolę. I to też się udało.
UsuńAlbum "The Jaki Byard Experience" wyszedł w 1968 roku: https://www.discogs.com/Jaki-Byard-The-Jaki-Byard-Experience/release/3825637
OdpowiedzUsuńZgadza się. Listę przygotowałem opierając się na Rate Your Music, gdzie ten album został błędnie przypisany do 1969 roku.
UsuńZamiast tego warto dodać:
Usuń- The Who - Tommy - pierwsza "rock opera"
- Joni Mitchell - Clouds
- Mighty Baby - st - bardzo dobra psychodelia
- Spooky Tooth i Pierre Henry - Ceremony
- Silver Apples - Contact
- The Meters - st
- MC5 - Kick Out the Jams - nie lubię tego, ale to podobno ważny protopunkowy album
- George Harrison - Electronic Sound
- Laura Nyro - New York Tendaberry
- Kevin Ayers - Joy of a Toy - to ten z Soft Machine
- Scott Walker - Scott 4
Oczywiście chodziło mi o "The Creator Has a Master Plan". Jak nie ma tam takich rzeczy? Są nawet gorsze: ciągle powtarzane naiwne teksty, jodłowania, wokalista wykrzykujący "Yes, yes, yes!", zmarnowny potencjał tylu wybitnych muzyków. Całość jest w formie crescendo, dla mnie kulminacją jest ten chaotyczny fragment, gdzie wreszcie zaczyna się coś ciekawego dziać, niestety muzycy się wzajemnie zagłuszają. Może to dobry utwór dla wyznawców Hare Kriszna, czy umistycznionych hippisów. Cytując Zappę: "Look here, brother, who you jiving with that cosmik debris?"
OdpowiedzUsuńTekst jest tylko dodatkiem, nie ma wpływu na muzykę (gdyby był inny, to przecież wszystko brzmiałoby tak samo), wiec nie ma znaczenia. Sposób śpiewania Leona Thomasa może drażnić, ale jest w nim coś dzikiego, pierwotnego, co doskonale pasuje do zamysłu tej kompozycji. Utwór może podobać się każdemu, kto ceni dobre melodie i klimat, a nie tylko kakofonię. Widzę też, że lubisz odwoływać się do Zappy, ale przecież fakt, że sam tworzył muzykę, nie czyni z niego automatycznie autorytetu, jakiejś wyroczni muzycznej.
UsuńZappa to muzyk rockowy, do którego płyt najczęściej wracam. Miał on zdrowe poglądy na pewne kwestie, cytowałem bo mi akurat mi pasowało.
UsuńKontrowersyjne poglądy, Karma to dzieło z którego bije niesamowita muzyczna jakość. Niesamowita produkcja.
UsuńTak ogólnie to fajna lista i fajny blog. Dobry to był rok dla muzyki!
OdpowiedzUsuńThe White Noise - "An Electric Storm" To nieźle posrana płyta. Nie żebym nie słyszał podobnych eksperymentów ale mam wrażenie że tutaj jednak zabrakło umiejętności. Stylowo jest to podobne do "The United States of America" ale się nie umywa. Mam wrażenie że eksperymenty na "An Electric Storm" nie miały zbyt dużo sensu, ot wrzucony pisk czy odgłosy miłosnego uniesienia w celu zszokowania słuchacza. Za to na "The United States of America" wszystko gra pięknie.
OdpowiedzUsuńWitam, zacząłem się "wgryzać" w nieznane płyty. Niektóre od razu rzuciły mnie na kolana (Karma). Mam tu jedną wątpliwość dotyczącą płyty "Schizophrenia". Zarówno na "Spotify" jak i allmusic: https://www.allmusic.com/album/schizophrenia-mw0000172774 podają że to płyta z 1967. Nie czepiam się (robisz świetną edukacyjną robotę) - tak tylko dla ścisłości..
OdpowiedzUsuńW przypadku albumów jazzowych dokładne daty wydania są bardzo często trudne do ustalenia, dlatego wiele stron idzie na łatwiznę i jako rok wydania podaje rok nagrania (nagminnie robi tak np. Wikipedia). Często jednak albumy ukazywały się dopiero w następnym roku lub jeszcze później. Ja zawsze opieram się na tym, co podaje Discogs, bo tam wszystkie informacje są dość dokładnie weryfikowane. W przypadku "Schiziphrenii" najstarsze wydania mają podany 1969 rok: https://www.discogs.com/Wayne-Shorter-Schizophrenia/master/140428
UsuńDzięki za wyjaśnienie i kolejną porcję wiedzy
OdpowiedzUsuń