[Artykuł] 50 lat temu... Podsumowanie roku 1969

Rok festiwalu w Woodstock i mnóstwa bardzo ważnych, przełomowych i wpływowych lub po prostu bardzo dobrych albumów. To w 1969 roku w pełni wykrystalizowały się takie muzyczne style, jak jazz rock i jazz fusion, rock progresywny czy hard rock, a tymczasem powoli zaczął kształtować się krautrock, zaś scena Canterbury coraz silniej zaznaczała swoją odrębność. Jednocześnie wciąż doskonale miały się popularne w poprzednich latach style, jak free jazz, rock psychodeliczny, blues rock, folk czy funk. O wszystkim nie byłem w stanie wspomnieć w tym tekście, dlatego skupiłem się jedynie na najważniejszych wydawnictwach, wydarzeniach i zjawiskach.



Przy założeniu - jak najbardziej słusznym - że w rocku progresywnym chodzi przede wszystkim o rozwój, o poszerzanie granic rocka na różne sposoby, aby odejść od przyjętych schematów, to jego początki można odnaleźć już w twórczości The Beatles z połowy lat 60. Z czasem jednak termin ten zaczął być utożsamiany z dość konkretnym sposobem grania (i dlatego mniej więcej w połowie następnej dekady zaczęto określać tak nie wykonawców poszukujących czegoś nowego, a zwykłych odtwórców), którego zalążkiem była twórczość takich zespołów, jak Procol Harum, Moody Blues czy The Nice, zaś w pełni dojrzałej formie po raz pierwszy został zaprezentowany na debiutanckim albumie King Crimson, "In the Court of the Crimson King", wydanym w październiku 1969 roku.

King Crimson podczas słynnego występu w londyńskim Hyde Parku, 5 lipca 1969 roku.

Ważnymi albumami w rozwoju głównego nurtu rocka progresywnego są też z pewnością "Stand Up" Jethro Tull i "Ummagumma" Pink Floyd. Ten pierwszy faktycznie progresywny jest tylko w jednym momencie, ale za to jakim - utwór "Bouree" to adaptacja kompozycji Bacha, w której zespół nie próbuje jednak udawać poważnej orkiestry symfonicznej, a prezentuje pełną polotu improwizację na pograniczu rocka, jazzu, funku, bluesa i folku. Z kolei Floydzi na studyjnej części swojego albumu spróbowali sił jako twórcy awangardy, z bardzo kontrowersyjnym efektem. Ciekawiej prezentuje się część koncertowa, z kreatywnie rozbudowanymi wersjami znanych już wcześniej kompozycji.

Bardziej interesującym przykładem rockowej awangardy jest album "Trout Mask Replica" Captaina Beefhearta, będący jedyną w swoim rodzaju mieszanką korzennego bluesa z Delty Missisipi, free jazzu i paru innych rzeczy. Przy pierwszym kontakcie album może sprawiać wrażenie chaotycznej improwizacji, jednak całość została bardzo starannie skomponowana. W Niemczech powstała natomiast tamtejsza wersja rocka progresywnego, nazwana niezbyt pochlebnie krautrockiem. Albumy "Phallus DeiAmon Düül II, "Monster Movie" The Can i "Electrip" Xhol Caravan są pierwszymi dojrzałymi przykładami tego nurtu. Tymczasem na brytyjskiej scenie ambitnego rocka, coraz wyraźniej zaznaczała swoją odrębność tzw. scena Canterbury, za sprawą wydanych wówczas albumów "Volume II" The Soft Machine i eponimicznego debiutu Caravan. Ukazał się też nieco spóźniony - bo zespół już wtedy nie istniał - debiut grupy Uriel, z przyczyn prawnych wydany pod szyldem Arzachel. Choć zawarta na nim muzyka nie ma właściwie nic wspólnego z brzmieniem Canterbury - to typowy rock psychodeliczny - to longplay był fonograficznym debiutem Steve'a Hillage'a i Dave'a Stewarta, którzy wkrótce mieli stać się ważnymi postaciami wspomnianej sceny.

Frank Zappa i Captain Beefheart podczas konferencji prasowej w Londynie, październik '69 (fot. Alec Byrne)

1969 rok to także doprowadzenie do perfekcji fuzji jazzu i rocka. Co ciekawe, udało się tego dokonać zarówno muzykom o rockowych korzeniach, jak i jazzmanom. Miles Davis już od paru lat eksperymentował z elektrycznymi instrumentami, ale dopiero uproszczenie muzyki na wzór rocka, przy jednoczesnym zachowaniu jazzowej finezji, zaowocowało albumem zacierającym międzygatunkowe podziały - mowa, oczywiście, o "In a Silent Way". Wkrótce po jego sesji nagraniowej, dwaj biorący w niej udział muzycy, perkusista Tony Williams i gitarzysta John McLaughlin, wspólnie z organistą Larry'm Youngiem, stworzyli trio The Tony Williams Lifetime i jeszcze w tym samym roku wydali album "Emergency!", czerpiący po równo z jazzu i rocka. Do podobnego efektu doszedł wywodzący się raczej z rockowej sceny (aczkolwiek od początku swojej działalności wykraczający poza rockowe ramy) Frank Zappa na albumie "Hot Rats". Warto też wspomnieć o brytyjskiej grupie Colosseum, która na swój własny sposób połączyła w spójną całość elementy rocka, bluesa i jazzu na albumach "Those Who Are About to Die Salute You" i "Valentyne Suite". Z kolei folkowy pieśniarz Tim Buckley na swoim trzecim albumie, "Happy Sad", przekroczył ramy folku, dodając wyraźne wpływy jazzu i psychodelii.

Led Zeppelin podczas występu w londyńskiej Royal Albert Hall, 29 lipca 1969 roku.

Sama psychodelia nie miała się już wtedy najlepiej, o czym świadczą ówczesne albumy czołowych przedstawicieli tego stylu. The Byrds i Janis Joplin poszli już w zupełnie inną muzykę. Tymczasem The Doors i Jefferson Airplane wydali nieco słabsze albumy. Wciąż jednak dobrze radzili sobie Grateful Dead ("Aoxomoxoa" i przede wszystkim koncertowy "Live/Dead") i Quicksilver Messenfer Service ("Happy Trails"). Dużo dobrego działo się natomiast na scenie bluesrockowej, która wydała na świat m.in. takie albumy, jak "Halfbreed" Keef Hartley Band, eponimiczny debiut The Allman Brothers Band, "Then Play On" Fleetwood Mac czy "Tons of Sobs" Free. Jednak zdecydowanie najważniejsze były dwa pierwsze albumy Led Zeppelin, które przyczyniły się do wyodrębnienia nowego stylu - hard rocka. Choć trzeba pamiętać, że jego solidne fundamenty podłożyli wcześniej tacy wykonawcy, jak Jimi Hendrix, Cream i The Jeff Beck Group. 1969 nie był jednak ich rokiem. Hendrix nie wypuścił nic nowego (aczkolwiek jego występ na Woodstock Festival obrósł prawdziwym kultem), Beck znacznie obniżył loty w porównaniu z wydanym rok wcześniej "Truth", a Cream opublikował nieco wymuszony album pożegnalny. Lepiej wypadają nowe projekty byłych członków Cream, którzy zaproponowali nieco lżejszą muzykę. Jack Bruce wydał solowy "Song for a Tailor", natomiast Eric Clapton i Ginger Baker, wspólnie ze Steve'em Winwoddem z Traffic stworzyli supergrupę Blind Faith, z którą nagrali eponimiczny album. W czasie, kiedy blues rock przeistaczał się w hard rock, również John Mayall poszedł w zupełnie przeciwnym kierunku, wydając akustyczny, inspirowany jazzem "The Turning Point".

Jimi Hendrix na Woodstock Festival, 18 sierpnia 1969 roku.

Godnym odnotowania albumem jest również eponimiczny debiut The Stooges, który dołożył co nieco do fundamentów punk rocka. Tymczasem inna proto-punkowa grupa, The Velvet Underground, na swoim trzecim, również niezatytułowanym albumie, zwrócił się w stronę łagodniejszego grania, często o nieco folkowym zabarwieniu. Skoro mowa o folku, tutaj również pojawiło się sporo udanych wydawnictw, jak np. debiut Crosby, Stills & Nash o tytule tożsamym z nazwą tria,  "Liege & Lief" Fairport Convention, "Songs From a Room" Leonarda Cohena, "Rainmaker" Michaela Chapmana, "Five Leaves Left" Nicka Drake'a, czy dwa najlepsze albumy Townesa Van Zandta - "Our Mother the Mountain" i "Townes Van Zandt". Wracając do muzyki rockowej, trzeba też wspomnieć o ważnym - ale raczej ze względu na jego popularność, niż wpływ na muzykę - albumie "Abbey Road" The Beatles. The Rolling Stones także wydali jeden ze swoich najpopularniejszych i najlepszych albumów, "Let It Bleed". Od nieco lepszej strony, niż na wcześniejszych wydawnictwach, pokazali się natomiast David Bowie (drugi eponimiczny album,  znany też jako "Man of Words / Man of Music" lub "Space Oddity") i Neil Young ("Everybody Knows This Is Nowhere").

Art Ensemble of Chicago.

Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o kilku fantastycznych wydawnictwach jazzowych. 1969 rok dla tego gatunku to bynajmniej nie tylko wspomniane wcześniej fuzje z rockiem. To także chociażby interesujący próby łączenia free jazzu z muzyką etniczną, jak nawiązujący do hindustańskich rag i afrykańskiej plemienności "Karma" Pharoaha Sandersa czy inspirowany indonezyjskim gamelanem "Eternal Rhythym" Dona Cherry'ego. Dwa świetne albumy wydał Wayne Shorter - najpierw stricte akustyczny, post-bopowy "Schizophrenia", a następnie bardziej zelektryfikowany "Super Nova", będący swego rodzaju rozwinięciem ówczesnych eksperymentów Milesa Davisa, ale raczej unikając zapuszczania się na bardziej rockowe terytorium. W nagraniu tego ostatniego wziął udział wypomniany już w tym tekście John McLaughlin, którego można usłyszeć także na autorskim "Extrapolation", będącym jednak najbardziej zachowawczym i tradycyjnym z nich. Bardziej odważne jest z kolei album "Power to the People" Joego Hendersona, na którym również słychać - aczkolwiek tylko w niektórych utworach - elektryczne instrumentarium. W 1969 roku ukazały się też dwa udane albumy freejazzowego Art Ensemble of Chicago ("A Jackson in Your House", "People in Sorrow"). I jeszcze polski akcent na zakończenie - seria "Polish Jazz" poszerzyła się m.in. o album "Baazaar" wibrafonisty Jerzego Milana.

*

100 najlepszych albumów 1969 roku:


  1. Alice Coltrane - Huntington Ashram Monastery
  2. The Allman Brothers Band - The Allman Brothers Band
  3. Amon Düül II - Phallus Dei
  4. Art Ensemble of Chicago - A Jackson in Your House
  5. Art Ensemble of Chicago - People in Sorrow
  6. Arzachel - Arzachel
  7. B.B. King - Completely Well
  8. The Band - The Band
  9. The Beatles - Abbey Road
  10. Black Unity Trio - Al - Fatihah
  11. Blind Faith - Blind Faith
  12. Blood, Sweat & Tears - Blood, Sweat & Tears
  13. Bob Dylan - Nashville Skyline
  14. Breakout - Na drugim brzegu tęczy
  15. The Can - Monster Movie
  16. Captain Beefheart - Trout Mask Replica
  17. Caravan - Caravan
  18. Catherine Ribeiro + 2 Bis - Catherine Ribeiro + 2 Bis
  19. Chick Corea - Is
  20. The Climax Blues Band - Plays On
  21. Colosseum - Those Who Are About to Die Salute You
  22. Colosseum - Valentyne Suite
  23. Cream - Goodbye
  24. Crosby, Stills & Nash - Crosby, Stills & Nash
  25. David Bowie - David Bowie
  26. Deep Purple - Deep Purple
  27. Don Cherry - Eternal Rhythm
  28. Don Cherry - "mu" First Part
  29. East of Eden - Mercator Projected
  30. Eddie Gale - Eddie Gale's Ghetto Music
  31. Fairport Convention - Liege & Lief
  32. Fleetwood Mac - Then Play On
  33. Frank Zappa - Hot Rats
  34. Free - Tons of Sobs
  35. Grateful Dead - Aoxomoxoa
  36. Grateful Dead - Live/Dead
  37. Groundhogs - Blues Obituary
  38. Group 1850 - Paradise Now
  39. High Tide - Sea Shanties
  40. Horace Tapscott Quintet - The Giant Is Awakened
  41. Howlin' Wolf - The Howlin' Wolf Album
  42. Isaac Hayes - Hot Buttered Soul
  43. Jack Bruce - Songs for a Tailor
  44. Janis Joplin - I Got Dem Ol' Kozmic Blues Again Mama!
  45. Jefferson Airplane - Volunteers
  46. Jerzy Milian - Baazaar
  47. Jethro Tull - Stand Up
  48. Joe Henderson - Power to the People
  49. John Mayall - The Turning Point
  50. John McLaughlin - Extrapolation
  51. Joni Mitchell - Clouds
  52. Keef Hartley Band - Halfbreed
  53. Kevin Ayers - Joy of a Toy
  54. King Crimson - In the Court of the Crimson King
  55. The Kinks - Arthur or the Decline and Fall of the British Empire
  56. Led Zeppelin - Led Zeppelin
  57. Led Zeppelin - Led Zeppelin II
  58. Lee Morgan - Charisma
  59. Leonard Cohen - Songs From a Room
  60. Love - Four Sail
  61. Manfred Mann Chapter Three - Manfred Mann Chapter Three
  62. Manfred Schoof - European Echoes
  63. MC5 - Kick Out the Jams
  64. Michael Chapman - Rainmaker
  65. Miles Davis - In a Silent Way
  66. Miles Davis - Miles in Tokyo: Miles Davis Live in Concert
  67. Moondog - Moondog
  68. The Mothers of Invention - Uncle Meat
  69. Muddy Waters - Fathers and Sons
  70. Neil Young with Crazy Horse - Everybody Knows This Is Nowhere
  71. Nick Drake - Five Leaves Left
  72. The Pentangle - Basket of Light 
  73. The Peter Brötzmann Sextet/Quartet - Nipples
  74. Pharoah Sanders - Karma
  75. Pink Floyd - More
  76. Pink Floyd - Ummagumma
  77. Prince Lasha & Sonny Simmons - Firebirds
  78. Quicksilver Messenger Service - Happy Trails
  79. Rare Earth - Get Ready
  80. The Rolling Stones - Let It Bleed
  81. Roy Harper - Folkjokeopus
  82. Santana - Santana
  83. Silver Apples - Contact
  84. Sly and The Family Stone - Stand!
  85. The Soft Machine - Volume II
  86. The Stooges - The Stooges
  87. Sun Ra and His Astro Infinty Arkestra - Atlantis
  88. Taste - Taste
  89. Terry Riley - A Rainbow in Curved Air
  90. Third Ear Band - Alchemy
  91. Tim Buckley - Blue Afternoon
  92. Tim Buckley - Happy Sad
  93. The Tony Williams Lifetime - Emergency!
  94. Townes Van Zandt - Our Mother the Mountain
  95. Townes Van Zandt - Townes Van Zandt
  96. The Velvet Underground - The Velvet Underground
  97. Wayne Shorter - Schizophrenia
  98. Wayne Shorter - Super Nova
  99. The White Noise - An Electric Storm
  100. Xhol Caravan - Electrip


Komentarze

  1. Jerzy Milian - "Baazaar" - bardzo lubię ten album. Czy Jerzy Milian nagrał coś później równie dobrego? Albo wcześniej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam go tylko z tego albumu. Ogólnie jego pozostałe dokonania są znacznie mniej znane.

      Usuń
  2. Kiedyś to była muzyka a teraz...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pytanko - będzie takie podsumowanie: 40lat temu, 30 lat temu i 20 lat temu??
    A w ogóle to - najlepszego w Nowym Roku. Jak najlepszej muzyki do słuchaniahania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawzajem ;) Nie planuje innych podsumowań tego typu.

      Usuń
    2. Poczekaj 50 lat. to będziesz miał "50 lat temu... Podsumowanie roku 2020"

      Usuń
    3. @przemek
      Nie mam nic przeciwko. Nigdzie mi się nie spieszy ;)

      Usuń
    4. Na podsumowanie 2020 roku nie trzeba będzie czekać tak długo - powinno pojawić się za niespełna dwanaście miesięcy ;)

      Usuń
  4. King Crimson, klasyka i klasa zarazem. Moonchilda mogę słuchać na okrągło, spodobał mi się od razu, cały utwór, a nie tylko bajkowy początek, co jest być może trochę dziwne, ale wszedł mi pięknie już po pierwszym przesłuchaniu. Uwielbiam tą ,,ciszę'' po bajkowym wstępie. Tak to nazywam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, jesteś wyjątkowy bo wydaje mi się że mało osób rozumie drugą część tego utworu przy pierwszych odsłuchach.

      Usuń
  5. Niestety znam tylko 46 tytułów z zestawienia, fajnie że seria jest kontynuowana. Kiedyś pisałeś że miałeś zbyt małą wiedze aby robić takie zestawienia, więc myślałem że już się nie pojawi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie dotyczyło cyklu "50 lat temu...", tylko cyklu "Good Times, Bad Times" sprzed jakiś pięciu lat.

      Usuń
  6. Mógłbyś zrobić swoją płytę roku według tego zestawienia, to by była fajna ciekawostka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za duży wybór. To mógłby być prawie każdy album z pierwszego obrazka ;)

      Usuń
    2. Chyba że tak, ja w takich sytuacjach wybieram podejście typu co lubię bardziej.

      Usuń
    3. W tym akurat roczniku nie ma albumu, który lubiłbym zdecydowanie mocniej od innych. Jest przynajmniej kilkanaście płyt, które zaliczają się do moich najulubieńszych. I właściwie każdą z nich cenię za trochę inny zestaw walorów. Uwielbiam i uduchowiony free jazz Pharoaha Sandersa, i bluesowy free jazz Captaina Beefhearta, i rockowy jazz Davisa, i jazzowy rock Zappy, i progresywny King Crimson, i hard/bluesrockowych Zeppelinów czy Allmanów, i akustycznego Mayalla, i jamowego Quicksilver Messenger Service, i wiele innych albumów też, ale kompletnie nie mam pojęcia, jak przy tak wspaniałej różnorodności można mieć jednego tylko faworyta.

      Usuń
    4. Właśnie dzięki tobie to zrozumiałem. Dostrzegłem jak bogaty jest świat muzyki i że takie zestawienia jak najlepszy album w historii według Rolling Stone to absurd.

      Usuń
  7. A zestawienie świetne, co rok będę czekał na następne a wszystkie pozycje nadrobię.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli chodzi o dokonania Zappy, które ukazały się w 1969 to zdecydowanie wolę Uncle Meat. Im więcej tej płyty słucham, tym bardziej doceniam, jak niesamowicie innowacyjna była to muzyka, nie wspominając o samym kunszcie wykonawczym. W końcu miejscami to brzmi jak Henry Cow. O ile Hot Rats niezwykle szanuję, o tyle dla mnie największym dziełem Zappy z tego okresu jest Uncle Meat. Naprawdę niezwykła muzyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście "Uncle Meat" to jedna z najlepszych rzeczy Zappy obok pierwszej solowej płyty "Lumpy Gravy", o której niestety mało kto pamięta.

      Usuń
  9. Oczywiście wiadomo, że listę płyt ciężko przebrać, zwłaszcza w takich bogatych rocznikach. Ale dopisałbym do niej choćby Isaac Hayes - Hot Buttered Soul, było nie było kultową i ważną płytę soul, skoro są na niej nawet słabsze płyty Purpli i Bowiego. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich podsumowaniach zawsze coś umknie ;) A ten album Purpli to akurat jeden z lepszych zespołu - może nawet do top 5 lub tuż za.

      Usuń
    2. Czemu brak The Shaggs https://en.m.wikipedia.org/wiki/Philosophy_of_the_World ? To najlepszy album rockandrollowy wszechczasów!

      Usuń
    3. To zwykła amatorszczyzna. Gdyby dziewczyny umiały grac równo swoje piosenki - albo gdyby ktoś porządnie to zmiksował - to byłby to zupełnie nijaki album, na który nikt nie zwróciłby uwagi. Ale że efekt jest, jaki jest, to część krytyków i słuchaczy uważa go za jeden z najgorszych albumów wszech czasów, a inni z kolei doszukują się tam czegoś awangardowego i ambitnego, co oczywiście jest tylko ich wymysłem.

      Usuń
    4. Ale to jest prawie jak harmolodyczny Coleman. Cóż z tego, że nie było to świadome, liczy się efekt. Z resztą nawet Zappa czy Carla Bley lubili tę płytę. A tu na przykład orkiestra wykonująca muzykę współczesną gra ich cover https://youtu.be/E_NJNR3hvTk

      Usuń
    5. Liczy się efekt, a jest on taki, że słychać nieumiejętnie zagrane proste piosenki. Coleman się w grobie przewraca za takie porównania.

      Usuń
    6. Better than the Beatles! Ale te piosenki nie mają żadnej struktury metrycznej czy akordowej, zorganizowane są tylko wokół dziwnych meandrujących "melodii". Nie jest to, to co zazwyczaj się rozumie jako "proste" w muzyce popularnej. Trzeba tylko słuchać tego, co na nagraniu, a nie próbować się domyślać, co chciały zagrać. Nie drugiego takiego zespołu, który by tak brzmiał!

      Usuń
    7. Ale zagranie tego nie wymagało dużych umiejętności, a nawet tego nie potrafiły zrobić dobrze. Jak w ogóle można porównywać to z Beatlesami, którzy do muzyki wnieśli wiele dobrego (przede wszystkim w kwestii produkcji)?

      Usuń
    8. Można, bo efekt wydaje się ciekawszy. Zdecydwowanie zgadzam się z Tobą, co do tego, iż główną wartością takiej płyty jak "Abbey Road" jest wyśmienita produkcja, a piosenki tam zawarte są dość infantylne lub, co gorsza, nudne ("I want you").

      Usuń
    9. Stwierdziłem tylko, że najwięcej wnieśli pod względem produkcji, resztę sam dopowiedziałeś. Przymiotniki mniej ciekawy, infantylny czy nudny opisują jedynie subiektywne wrażenia, a nie obiektywne cechy muzyki. Faktem jest natomiast, że Beatlesi mieli wystarczające umiejętności do grania w wybranej przez siebie stylistyce, nie porywali się na zrobienie czegoś ich przerastającego, znali w wystarczającym stopniu podstawy kompozycji, aranżacji, itd., mieli też sporo, jak na wczesnorockowy zespół, wyobraźni, co prowadziło do eksperymentów, które faktycznie popychały muzykę rockową do przodu (głównie na albumach z połowy lat 60.). Osobiście uważam "Abbey Road" za album przereklamowany, ale bardziej rozumiem przesadne zachwyty nad nim, niż deprecjonowanie go w celu wywyższenia zupełnie nieistotnej kapeli, która kompletnie nie umiała grać. Biorąc pod uwagę obiektywne walory, porównanie tych dwóch zespołów wypada druzgocząco dla The Shaggs. A że komuś podoba się bardziej? To o niczym nie świadczy.

      Usuń
    10. Nudny, bo jak coś przez 3 minuty się powtarza to zaczyna wiać nudą ("I want you"). Infantylny jest np. "Octopus’s Garden", używający typowego zestawu czterech akordów. "Znali podstawy kompozycji" - ciekawe, że sami twierdzą co innego https://etcanada.com/news/372365/sir-paul-mccartney-admits-he-cant-read-or-write-music-discusses-john-lennons-fears-in-tell-all-60-minutes-interview/.

      Usuń
    11. W "I Want You (She's So Heavy)" jest kilka różnych motywów, dopiero ostatnia część opiera się na powtarzaniu jednego motywu, co służy zbudowaniu napięcia i faktycznie jest w tym spora dramaturgia. Repetycje to jedna z metod, jakich może użyć kompozytor. Sam fakt jej użycia nie jest ani wadą, ani zaletą utworu. Inaczej trzeba by wywalić do kosza np. cały minimalizm, a to przecież niepoważne. Natomiast odczuwanie nudy jest relatywne od indywidualnych preferencji słuchacza. Mnie ten utwór w ogóle nie nudzi i jest jednym z niewielu tego zespołu, których wciąż słucham z przyjemnością. Natomiast "Octopus’s Garden" jest faktycznie infantylny, ale to celowy zabieg, stylizacja na piosenkę dla dzieci, jak wcześniej np. "Yellow Submarine". Nazywać natomiast cały album infantylnym z powodu jednego utworu to przesada. Muzycy w wywiadach gadają rożne rzeczy i same wypowiedzi o niczym nie świadczą. Może nie mieli wiedzy teoretycznej, ale w praktyce sobie radzili.

      Usuń
    12. Oczywiście, repetycji można używać, pytanie tylko kiedy jest to świadomy wybór estetyczny, jak np. w przypadku Neu!, który to zespół nawiązywał w ten sposób do estetyki pop-artu, a kiedy jest to znak braku inwencji. Minimalistyczni kompozytorzy używają przecież jeszcze rożnych efektów fazowania (Reich), addytywnych technik rytmicznych, czy kontrapunktu (np. Riley "Shri Camel"), same repetycje są nudne (nuda bierze się z powtarzalności, braku urozmaicenia to chyba oczywiste!). Moje uwagi oczywiście nie odnosiły się do całej twórczości Beatlesów,tylko do albumu który widnieje pod tym rokiem. Materiał na nim sprawia wrażenie wymęczonego, np. bluesowaty "Come Together" to dość banalna piosenka z nieciekawą melodią, uratowana tylko przez kreatywną aranżację. Brak na "Abbey Road" utworów tej miary co "I Am The Walrus".

      Usuń
    13. "I Want You" to utwór wyjątkowo długi, jak na ten zespół, więc fakt, że nie kończy się wcześniej, sugeruje raczej świadome działanie, niż brak inwencji. Jak mówiłem, w tym końcowym fragmencie chodzi o budowanie napięcia, co postanowiono osiągnąć repetycją jednego motywu i coraz wyraźniej wyłaniającymi się zza niego szumami syntezatora (dzięki którym nie jest to wcale tak monotonne, bo w jakiś sposób się rozwija). Brak inwencji słyszę raczej w tzw. "Abbey Road Suite". Mam wrażenie, jakby zespołowi albo zabrakło pomysłu, albo czasu, by dokończyć każdy z tych utworów, więc zlecono Martinowi połączenie ich fragmentów w całość. Zdecydowanie nie jest to album pozbawiony wad, ale też nie żaden gniot.

      same repetycje są nudne (nuda bierze się z powtarzalności, braku urozmaicenia to chyba oczywiste!)

      Nie jest oczywiste. Nuda to subiektywne, negatywne wrażenie odbiorcy. A każde muzyczne dzieło warto rozpatrywać indywidualnie. Osobiście znam zarówno utwory, które są długie i niewiele się w nich dzieje, a mnie nie nudzą, jak i krótkie, w których dzieje się znacznie więcej, a nudzą mnie strasznie. I na odwrót.

      Usuń
    14. Z tego, iż został wyróżniony pogrubioną czcionką na liście wnosiłem, że masz wyższa opinię o tej płycie. Przecież zestawiono ją z takim arcydziełem jak TMR!
      Dlaczego wyróżniłeś akurat te płyty?

      Usuń
    15. To albumy, które według mnie trzeba znać, bo są:
      1) ważne (nowatorskie, wpływowe, itp.) lub
      2) tak bardzo znane, że wstyd ich nie poznać.

      "Abbey Road" wyróżniłem z tego drugiego względu.

      Usuń
    16. Teraz twoja decyzja jest dla mnie w pełni zrozumiała. Myślę, że jeśli stosować te kryteria to "Tommy" The Who też zasługuje na umieszczenie na liście.

      Usuń
    17. W sumie tak. Ale mam spore opary przed wyróżnieniem go. Jest on faktycznie mega popularny i powszechnie ceniony (w tym niesłusznie za bycie pierwszą rock operą, bo przecież już wcześniej był wydany "S.F. Sorrow"), natomiast do jego jakości mam bardzo poważne zastrzeżenia - znacznie większe, niż w przypadku "Abbey Road".

      Usuń
    18. Rzeczywiście, masz rację, to nie była pierwsza "rock opera". Ciekawe czemu nikt nie pamięta o "S.F. Sorrow", czy była jeszcze mniej udana? Muszę tego posłuchać.

      Usuń
    19. No to nieźle, twierdzisz że jeden z najlepszych utworów The Beatles jest nudny. To wybitne dzieło któremu udało się stworzyć niesamowite napięcie. Jak to może być nudne, to jest piękne.

      Usuń
  10. Jeszcze jedna sugestia ode mnie "Knight of the Blue Communion" Petera Iversa. To najlepsza płyta psychodeliczna jaką znam, bardzo chwytliwe są te piosenki, zawsze mnie dziwi czemu to nie jest bardziej popularne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Czemu "Ummagumma" studyjna ma być niby "kontrowersyjna"? Może taka jest dla słuchaczy bluesa, ale przecież Ty wyglądasz na osobę otwartą na nowe brzmienia. To jedna z moich ulubionych płyt Floydów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Studyjna "Ummagumma" była czymś nowym jedynie w kontekście rocka. Muzycy próbowali zrobić coś, co długo przed nimi robili twórcy poważnej awangardy, mający jednak od członków Pink Floyd znacznie więcej wyobraźni i w ich eksperymentach było więcej świadomości, niż przypadku. Mówiąc krócej, Floydzi znacznie przecenili swoje możliwości, co nie zdarzało im się często (jeszcze tylko na "Atom Heart Mother"; później, gdy porywali się na coś ich przerastającego, wycofywali się z tego - vide projekt "Household Objects").

      Usuń
    2. Ale przecież takie utwory jak "Sysyphus" to prawdziwe perełki. Fakt, podobne eksperymenty były wcześniej robione przez kompozytorów akademickich, ale efekty brzmieniowe uzyskane tu przez zespół na moje ucho brzmią ciekawie i nadal świeżo.

      Usuń
    3. Rick Wright najlepiej sobie poradził, zwłaszcza na początku, bo z czasem trwania swojej kompozycji sprawia wrażenie coraz bardziej zagubionego i przytłoczonego zadaniem.

      Usuń
    4. Dlaczego niby zagubionego? Mnie się wydaje, że on zrobił dokładnie co zamierzał.

      Usuń
    5. Ja mam raczej wrażenie, że on sam nie wiedział, co zamierza osiągnąć.

      Usuń
  12. "Karma" Sandersa wydaje się być bezkrytycznie chwalona przez recenzentów. Tytułowy utwór składa się z sekcji, które niezbyt płynnie w siebie przechodzą, melodycznie jest to nieciekawe, poszczególne części są zbytnio repetytywne (dwu akordowy motyw na początku), nie jest to zbyt subtelne ani dobrze zaplanowane. Oczywiście całość kończy się chaotyczną kakofonią, co nawet nie jest najgorsze, ponieważ daje przynajmniej wrażenie celu, do którego miałby utwór zmierzać. Ale tak jak pisałem brak tu subtelności, a początek jest zbyt statyczny i monotonne zaśpiewy tu nie pomagają. Co innego "Colours", bardziej wyrafinowane, acz nie mogące uratować całego albumu. Sanders chciał nagrać swoje "Love Supreme", ale mu nie wyszło ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na "Karmie" nie ma tytułowego utworu i zapewne dlatego powyższy opis nie pasuje do żadnej zawartej na nim kompozycji. A w tej muzyce chodzi przede wszystkim o ten mistyczny klimat, który muzykom doskonale udało się stworzyć. Tam nie ma być żadnych kulminacji (ciekawszych momentów, do których prowadzą mniej interesujące fragmenty utworu - jak w znacznej części muzyki rockowej), tylko każdy fragment ma pełnić tak samo istotną rolę. I to też się udało.

      Usuń
  13. Album "The Jaki Byard Experience" wyszedł w 1968 roku: https://www.discogs.com/Jaki-Byard-The-Jaki-Byard-Experience/release/3825637

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się. Listę przygotowałem opierając się na Rate Your Music, gdzie ten album został błędnie przypisany do 1969 roku.

      Usuń
    2. Zamiast tego warto dodać:
      - The Who - Tommy - pierwsza "rock opera"
      - Joni Mitchell - Clouds
      - Mighty Baby - st - bardzo dobra psychodelia
      - Spooky Tooth i Pierre Henry - Ceremony
      - Silver Apples - Contact
      - The Meters - st
      - MC5 - Kick Out the Jams - nie lubię tego, ale to podobno ważny protopunkowy album
      - George Harrison - Electronic Sound
      - Laura Nyro - New York Tendaberry
      - Kevin Ayers - Joy of a Toy - to ten z Soft Machine
      - Scott Walker - Scott 4

      Usuń
  14. Oczywiście chodziło mi o "The Creator Has a Master Plan". Jak nie ma tam takich rzeczy? Są nawet gorsze: ciągle powtarzane naiwne teksty, jodłowania, wokalista wykrzykujący "Yes, yes, yes!", zmarnowny potencjał tylu wybitnych muzyków. Całość jest w formie crescendo, dla mnie kulminacją jest ten chaotyczny fragment, gdzie wreszcie zaczyna się coś ciekawego dziać, niestety muzycy się wzajemnie zagłuszają. Może to dobry utwór dla wyznawców Hare Kriszna, czy umistycznionych hippisów. Cytując Zappę: "Look here, brother, who you jiving with that cosmik debris?"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst jest tylko dodatkiem, nie ma wpływu na muzykę (gdyby był inny, to przecież wszystko brzmiałoby tak samo), wiec nie ma znaczenia. Sposób śpiewania Leona Thomasa może drażnić, ale jest w nim coś dzikiego, pierwotnego, co doskonale pasuje do zamysłu tej kompozycji. Utwór może podobać się każdemu, kto ceni dobre melodie i klimat, a nie tylko kakofonię. Widzę też, że lubisz odwoływać się do Zappy, ale przecież fakt, że sam tworzył muzykę, nie czyni z niego automatycznie autorytetu, jakiejś wyroczni muzycznej.

      Usuń
    2. Zappa to muzyk rockowy, do którego płyt najczęściej wracam. Miał on zdrowe poglądy na pewne kwestie, cytowałem bo mi akurat mi pasowało.

      Usuń
    3. Kontrowersyjne poglądy, Karma to dzieło z którego bije niesamowita muzyczna jakość. Niesamowita produkcja.

      Usuń
  15. Tak ogólnie to fajna lista i fajny blog. Dobry to był rok dla muzyki!

    OdpowiedzUsuń
  16. The White Noise - "An Electric Storm" To nieźle posrana płyta. Nie żebym nie słyszał podobnych eksperymentów ale mam wrażenie że tutaj jednak zabrakło umiejętności. Stylowo jest to podobne do "The United States of America" ale się nie umywa. Mam wrażenie że eksperymenty na "An Electric Storm" nie miały zbyt dużo sensu, ot wrzucony pisk czy odgłosy miłosnego uniesienia w celu zszokowania słuchacza. Za to na "The United States of America" wszystko gra pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Witam, zacząłem się "wgryzać" w nieznane płyty. Niektóre od razu rzuciły mnie na kolana (Karma). Mam tu jedną wątpliwość dotyczącą płyty "Schizophrenia". Zarówno na "Spotify" jak i allmusic: https://www.allmusic.com/album/schizophrenia-mw0000172774 podają że to płyta z 1967. Nie czepiam się (robisz świetną edukacyjną robotę) - tak tylko dla ścisłości..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku albumów jazzowych dokładne daty wydania są bardzo często trudne do ustalenia, dlatego wiele stron idzie na łatwiznę i jako rok wydania podaje rok nagrania (nagminnie robi tak np. Wikipedia). Często jednak albumy ukazywały się dopiero w następnym roku lub jeszcze później. Ja zawsze opieram się na tym, co podaje Discogs, bo tam wszystkie informacje są dość dokładnie weryfikowane. W przypadku "Schiziphrenii" najstarsze wydania mają podany 1969 rok: https://www.discogs.com/Wayne-Shorter-Schizophrenia/master/140428

      Usuń
  18. Dzięki za wyjaśnienie i kolejną porcję wiedzy

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)