[Recenzja] David Bowie - "Aladdin Sane" (1973)



Po ogromnym sukcesie komercyjnym, jaki odniósł "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars", David Bowie był pod dużą presją. Jego kolejny album miał być pierwszym, który będzie nagrywał jako gwiazda. A to z kolei oznaczało spore oczekiwania wobec tego wydawnictwa. Zarówno fani, jak i przedstawiciele wytwórni liczyli, że artysta jak najszybciej dostarczy kolejną porcję hitów. Materiał na "Aladdin Sane" (tudzież "A Lad Insane", bo tak pierwotnie miał brzmieć tytuł) powstawał głównie podczas amerykańskiej trasy promującej "Ziggy'ego Stardusta". Podczas pobytu w Nowym Jorku, w październiku 1972 roku, zarejestrowano nawet jeden nowy utwór, "The Jean Genie", który niemalże od razu wypuszczono na singlu. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii był to największy do tamtej pory przebój Bowiego. Właściwe sesje odbyły się w Londynie w grudniu i styczniu, zaledwie pół roku po premierze poprzedniego longplaya. W sumie nagrania trwały niewiele ponad dwa tygodnie. Liderowi ponownie towarzyszyły Pająki z Marsa, czyli Mick Ronson, Trevor Bolder i Mick Woodmansey. Tym razem wspomogli ich liczni goście jak jazzowy pianista Mike Garson, znany m.in. ze współpracy z Annette Peacock, saksofoniści Ken Fordham i Brian Wilshaw, a także żeński chórek.

Całość powstawała w takim pośpiechu, że Bowie nie nadążał z pisaniem nowej muzyki. W tej sytuacji konieczne było sięgniecie po już istniejące kompozycje. "The Prettiest Star" to całkowicie nowa rejestracja niealbumowego singla z 1970 roku. Natomiast "Let's Spend the Night Together" pożyczono z repertuaru The Rolling Stones. Co grosze, mam wrażenie, że zabrakło tu jakiegoś pomysłu na całość. Każdy z poprzednich albumów artysty ma swój własny charakter. Na "Space Oddity" dominują klimaty folkowe, "The Man Who Sold the World" to wyraźny zwrot w stronę hard rocka, "Hunky Dory" wyróżnia się bogatymi aranżacjami i bardziej pogodnym nastrojem, a "The Rise and Fall of..." łączy rockowy czad z glamowym blichtrem. "Aladdin Sane" jest na tym tle bardzo niezborny, jakby liderowi zabrakło pomysłu, w jaki sposób tym razem się określić. To album, na którym często sąsiadują ze sobą kawałki kompletnie do siebie niepasujące. Prosty, mocno stonesowski rock'n'roll "Watch That Man" poprzedza najbardziej ambitny "Aladdin Sane (1913–1938–197?)". Z kolei broadwayowski "Time" oraz popowy "The Prettiest Star" wciśnięto pomiędzy najostrzejsze "Cracked Actor" i "Let's Spend the Night Together". Natomiast po bezpretensjonalnym, stricte bluesrockowym "The Jean Genie" rozbrzmiewa pełna glamowego rozmachu i lukru ballada "Lady Grinning Soul". Tak duży eklektyzm zdecydowanie nie przysłużył się temu albumowi.

Same utwory na ogół wypadają całkiem udanie. Do moich faworytów należy na pewno "The Jean Genie", w którym świetnie udało się stworzyć prawdziwie bluesowy klimat. Lubię także "Drive-In Sunday", pastisz doo-wopowych piosenek, świadomie kiczowaty, ale bardzo uroczy i zgrabny melodycznie. Jednak zdecydowanie najlepszym momentem longplaya jest "Aladdin Sane (1913–1938–197?)". To utwór, w którym najbardziej wykazać może się Garson, grający tutaj partie o zdecydowanie jazzowym charakterze. W taką stylistykę wpisują się również partie saksofonów. Bez tych elementów byłaby to jeszcze jedna piosenka o ładnej melodii, ale dzięki nim jest czymś więcej - najbardziej ambitnym nagraniem w dotychczasowym dorobku artysty. Z drugiej strony, zdarzają się na tym albumie także bardziej sztampowe kawałki, z "Watch That Man" i "Let's Spend the Night Together" na czele.

"Aladdin Sane" jest zatem bardzo niespójnym zbiorem wręcz przypadkowo dobranych utworów. Nie brakuje wśród nich zwyczajnie banalnego grania, choć trafił się też utwór o zaskakująco wysokiej - jak na wczesnego Bowiego - wartości artystycznej. Oczywiście, album i tak był ogromnym sukcesem komercyjnym. Jako pierwszy album artysty zdobył szczyt brytyjskiego notowania, bardzo dobrze poradził też sobie w Stanach, dochodząc do 17. miejsca na tamtejszej liście. Do dziś pokrył się w tych krajach odpowiednio platyną i złotem.

Ocena: 6/10



David Bowie - "Aladdin Sane" (1973)

1. Watch That Man; 2. Aladdin Sane (1913–1938–197?); 3. Drive-In Saturday; 4. Panic in Detroit; 5. Cracked Actor; 6. Time; 7. The Prettiest Star; 8. Let's Spend the Night Together; 9. The Jean Genie; 10. Lady Grinning Soul

Skład: David Bowie - wokal, gitara, harmonijka, saksofon, syntezator, melotron; Mick Ronson - gitara, pianino, dodatkowy wokal; Trevor Bolder - gitara basowa; Mick Woodmansey - perkusja
Gościnnie: Mike Garson - pianino; Ken Fordham - saksofon; Brian Wilshaw - saksofon, flet; Juanita Franklin, Linda Lewis, G.A. MacCormack - dodatkowy wokal
Producent: David Bowie i Ken Scott


Komentarze

  1. Jedyną płytą którą mam i lubię Bowiego to Heroes. Na prawdę fajna muzyka. Tak dla ciekawostki to ostatnio ktoś mnie zachęcił i kupiłem w ciemno (choć wiedziałem że to gówno) 2 płyty Camel - Stationary Traveller i Supertramp - Crime of the Century i wylądowały w koszu. Camel mimo że niezłe jak na pop rock kompozycje i ciekawy nastrój (taki chłodny i niepokojący) to jednak strasznie topornie i niewiarygodnie tandetnie wykonany. Supertramp z kolei momi że bardzo profesjonalnie zagrany i wyprodukowany to jednak same kompozycje choć ładne to bardzo banalne aż ta banalność kłuje w uszy. O ile Camel ma różne recenzje od chłamu po dobre to Supertamp ma same zachwyty a obie płyty siebie warte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchałem dwóch najpopularniejszych albumów Supertramp, w tym tego, o którym wspominasz. Faktycznie okropieństwo. A ten Camel nie jest aż tak tragiczny. Są żenujące momenty, ale ogółem dość przyzwoite granie.

      Usuń
    2. W anglojęzycznych recenzjach Crime of the Century jest często określany jako wzorzec rocka progresywnego. Poważnie.

      Usuń
    3. A mi się album Supertrampa pt. Breakfast in America bardzo spodobał, ale prog-rockiem w życiu bym tego nie nazwał. Crime of the Century nie słuchałem, może faktycznie jest bardziej progowe. Breakfast in America z kolei to bardzo chwytliwy pop rock i w tej właśnie kategorii mi pasuje :))

      Usuń
    4. Ciekawostką, którą bardzo lubię jest to, że pierwszym gitarzystą Supertramp był Richard Palmer-James, który później pisał teksty dla King Crimson ;). Tam z kolei prezentował się jako przeciętny gitarzysta. Zresztą tak można cały Supertramp podsumować - boleśnie przeciętny.

      Usuń
    5. Wracając do wątku Supertrampa - chwaliłem Breakfast in America jako bardzo fajny album pop-rockowy. Przesłuchałem Crime of the Century i w pełni rozumiem, dlaczego zespół został wyśmiany. Nie ma tam nic z lekkości i przebojowości Breakfast, za to smęty, dłużyzny i pseudo prog.

      Usuń
  2. Ale z kolei co Cie zdziwi to kupiłem płytę zespołu którego nie ciepię. Nie jest wieśniacki a raczej nijaki chodzi o U2 i płytę Pop która z popem mimo tytułu ma niewiele wspólnego. Fani U2 tą płytę uważają za najgorszą bo nie brzmi jak U2. Płyta na prawdę bardzo dobra. Mocna, urozmaicona, zero ckliwości i banalności. Momentami zahacza o Cięzki rock a końcówka świetna. Polecam zanim skrytykujesz z zasady posłuchać utworów Wake Up the Dead Man czy Plese. Aż dziwne że to U2. Oczywiście zdania ogólnie o zespole nie zmieniłem a Pop to wypadek przy pracy i nie dziwi mnie że mój kolega fan U2 nie lubi tej płyty a nazwę Pop chyba zrobili dla zmyły. Zanim skrytykujesz dla zasady to najpierw posłuchaj tych dwóch kawałków a potem i cała płyta fajnie wchodzi, choć np.pierwszy kawałek a te dwa ostatnie to całkowicie inna rzecz ale dlatego płyta nie nuży bo nie jest jednostajna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już dobre kilka miesięcy nie słyszałem "Aladdin Sane", ale zawsze uważałem tę płytę za dosyć spójną, mimo takiego eklektyzmu, i jedną z lepszych w dorobku Bowie'ego. "Time", "Lady Grinning Soul" czy "Cracked Actor" to jedne z moich ulubionych utworów od niego.

      Usuń
  3. Czytałem gdzieś że Rolling Stonsi pożyczyli sobie od Bowiego kawałek :Its only rock`n`roll.Co Ciekawe to 1 z 3 najlepszych dla mnie przobojów Stonów obok:Honky Tonk woman i Wild Horses.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziś kupiłem bardzo fajną płytę.Piszę to tutaj bo wyżej napisałem że lubię Heroes Davida Bowie a ta płyta bardzo ją przypomina a jest to Roxy Music - For Your Pleasure.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)