[Recenzja] Nico - "The Marble Index" (1968)

Nico - The Marble Index


Christa "Nico" Päffgen, urodzona tuż przed wojną w nazistowskich Niemczech, karierę zaczynała przede wszystkim jako modelka i aktorka. Wystąpiła m.in. w "Słodkim życiu" Federico Felliniego, a jej podobizna znalazła się na okładce "Moon Beams" słynnego jazzowego pianisty Billa Evansa. Jako wokalistka po raz pierwszy wystąpiła w 1965 roku na singlu "I'm Not Sayin'", nagranym z pomocą Briana Jonesa i Jimmy'ego Page'a. Jednak jej kariera muzyczna na dobre rozpoczęła się dopiero dwa lata później, gdy po sugestii Andy'ego Warhola dołączyła do The Velvet Underground. Odegrała stosunkowo niewielką, ale znaczącą rolę na słynnym albumie z bananową okładką. Mimo tego, wiele osób postrzegało ją wyłącznie jako urodziwą ozdobę zespołu, pozbawioną muzycznego talentu. Zarówno to, jak i niechęć pozostałych muzyków, doprowadziło do odejścia Nico z zespołu. Nie zamierzała jednak kończyć z muzyczną działalnością. Solową karierą dowiodła swojej wartości.

Początek nie był jeszcze szczególnie obiecujący. Debiutancki album "Chelsea Girl" został nagrany z udziałem prawie całego składu The Velvet Underground oraz gitarzysty Jacksona Browne'a, którzy odpowiadali też za kompozycje (repertuaru dopełniły utwory Boba Dylana i Tima Hardina). Niestety, producent ignorował wszelkie pomysły Nico, nie zgadzając się np. na udział sekcji rytmicznej, za to dodając bez jej zgody i wiedzy partie muzyków grających na instrumentach smyczkowych oraz flecie. Wkład artystki ograniczył się zatem do zaśpiewania cudzych kompozycji. Ogólnie powstał dość przyjemny longplay (na czele ze świetną kompozycją Browne'a, "These Days"), ale będący wyraźnie już spóźnioną odpowiedzią na mający za sobą najlepsze czasy amerykański folk, nieszczególnie wyróżniający się na tle podobnych wydawnictw - z wyjątkiem charakterystycznego głosu Nico oraz zwykle nietrafionych, przesłodzonych aranżacji.

Późniejszy o rok "The Marble Index" to już całkiem inna sprawa. Za namową Jima Morrisona oraz pod wpływem zaprezentowanych przez niego dzieł literackich, Nico samodzielnie napisała teksty i przy pomocy fisharmonii stworzyła do nich muzykę. Jak sama przyznawała, napisane przez nią melodie, często oparte na jednym lub dwóch akordach, przypominają muzykę średniowieczną. Podczas sesji nagraniowej, odbywającej się we wrześniu 1968 roku w studiu Elektra Records, wokalistce towarzyszył praktycznie tylko jeden współpracownik, dawny znajomy z The Velvet Underground, John Cale. Chociaż oficjalnie producentem albumu był Frazier Mohawk, tak naprawdę rolę tę pełnił Cale. Nadał także ostatecznego kształtu muzyce, dopracowując aranżacje i dodając inne instrumenty. Dzięki wykorzystaniu technik z XX-wiecznej muzyki poważnej, utwory stały się mniej drone'owe, aczkolwiek zachowując pierwotny nastrój. Powstało dzieło autentycznie unikalne i ponadczasowe. Jeśli już miałbym porównać je z czymkolwiek wcześniejszym, to przypomina trochę twórczość średniowiecznej kompozytorki Hildegardy z Bingen, jednak przeniesioną we współczesne realia.

Z dwunastu nagranych utworów na album trafiło tylko osiem, których łączny czas trwania ledwo przekracza pół godziny. Jest za to dziełem niezwykle spójnym, przemyślanym jako całość, intrygująco się rozwijając. Przy pierwszych odsłuchać może wydawać się monotonne, ale tak naprawdę każdy utwór jest zupełnie inny. "Prelude", zgodnie z tytułem, stanowi krótki wstęp, doskonale wprowadzający w mroczny, nieco gotycki klimat całości. Zbudowana wyłącznie z dźwięków pianina i dzwonków miniaturka płynnie przechodzi w pierwszy właściwy utwór, "Lawns of Dawns", w którym wciąż słychać dzwonki, nadające dość dziwaczny rytm, ale tym razem w towarzystwie burdonowych partii fisharmonii oraz atonalnych wstawek gitary. Nad wszystkim unosi się charakterystyczny kontralt Nico, śpiewającej w dość posępny sposób z tym swoim nietypowym akcentem i lekceważącym stosunkiem do trzymania się tonacji. To wszystko razem tworzy niesamowity, niepowtarzalny nastrój. Bardzo ciekawie wypada również "No One Is There", z intrygującym śpiewem, któremu towarzyszą jedynie kameralne partie kwartetu smyczkowego (na wszystkich instrumentach zagrał Cale). "Ari's Song" to najbardziej emocjonalny utwór, napisany przez Nico dla jej ciężko wówczas chorego syna, który prawdopodobnie przypadkowo żarzył należące do niej narkotyki. Przepełnionej bólem partii wokalnej akompaniują głównie dźwięki fisharmonii. Najbardziej eksperymentalnie brzmi natomiast "Facing the Wind", w którym dość jednostajnej partii pianina towarzyszą różne dziwne dźwięki i przetworzony śpiew.

Ciekawe pomysły na szczęście nie kończą się na pierwszej stronie winylowego wydania i także druga połowa albumu ma sporo do zaoferowania. "Julius Caesar (Memento Hodié)", z doskonale uzupełniającymi się partiami fisharmonii i altówki, jednocześnie brzmi bardzo drone'owo i na swój sposób chwytliwie, nieco jakby w klimatach dawnego folku. Świetne jest też wokalna interpretacja Nico, która może i miała techniczne braki, ale potrafiła doskonale wczuć się w klimat muzyki i zaproponować ciekawą linię melodyczną. Z kolei "Frozen Warnings" faktycznie brzmi bardzo chłodno, wręcz ascetycznie, co wynika nawet nie tyle z dość ubogiego instrumentarium - prawdopodobnie ograniczającego się do fisharmonii i organów piszczałkowych - co oparcia całości na jednym akordzie. I znów brzmi to niesamowicie intrygująco, szczególnie pod względem klimatu. Ale najlepszy utwór zostawiono na koniec. Hipnotyzujący "Evening of Light" to kolejny wokalny popis Nico, z fantastycznie udramatyzowanym akompaniamentem klawesynu, fisharmonii oraz coraz bardziej agresywnych partii wiolonczeli. Nico i Cale osiągnęli tu mistrzostwo w budowaniu klimatu.

"The Marble Index" w chwili wydania był albumem jedynym w swoim rodzaju, zaś z perspektywy czasu słychać jak bardzo wizjonerskim dziełem się okazał. Podobną, choć głównie pod względem nastroju, muzykę zaczęto grać dopiero dobrą dekadę później, czego dowodem dokonania Dead Can Dance, Joy Division, Bauhaus, Sisters of Mercy, Siouxsie and the Banshees czy The Cure. Wielu z tych wykonawców zresztą powoływało się na inspirację twórczością Nico. Niektórzy krytycy uznają ją za prekursorkę rocka gotyckiego - choć tak naprawdę po odejściu z The Velvet Underground niewiele miała z rockiem wspólnego. Z nowszych rzeczy można wskazać na pewne podobieństwa z dark ambientem czy różnymi współczesnymi drone'ami. Pomimo tego "The Marble Index" wciąż pozostaje albumem niepowtarzalnym, nie licząc może późniejszych płyt Nico, a tym samym nieustannie brzmi tak samo świeżo i intrygująco, jak te pięćdziesiąt dwa lata temu.

Ocena: 10/10



Nico - "The Marble Index" (1968)

1. Prelude; 2. Lawns of Dawns; 3. No One Is There; 4. Ari's Song; 5. Facing the Wind; 6. Julius Caesar (Memento Hodié); 7. Frozen Warnings; 8. Evening of Light

Skład: Nico - wokal, fisharmonia; John Cale - gitara, instr. klawiszowe, instr. smyczkowe, instr. perkusyjne
Producent: John Cale i Frazier Mohawk


Komentarze

  1. Ten album da się słuchać tylko dzięki aranżacjom Cale'a, który próbował nadać temu graniu jakiś sens. Ciekawe czemu on chciał z nią współpracować? Nico przydałyby się jakieś lekcje śpiewu czy autotune.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam wręcz przeciwnie. Wokal idealnie pasuje do muzyki, która z innym sporo by straciła. Nie wszystko musi być ładne i poprawne.

      Usuń
    2. Ale te wokale to strasznie smętne są, jakaż w nich wartość rozrywkowa? Na festiwal piosenki zombie chyba! Lub jako ostrzeżenie: zgubne skutki zażywania narkotyków.

      Usuń
    3. Kto powiedział, że muzyka musi mieć wartość rozrywkową? Może przecież towarzyszyć zadumie, można też kontemplować jej klimat. Ten posępny wokal idealnie pasuje do nastroju tej muzyki. Nie wyobrażam jej sobie z beatlesowskimi harmoniami czy czymś takim.

      Usuń
    4. Może to dziwnie zabrzmi, ale Nico to jedna z moich ulubionych wokalistek, o ile nawet nie ulubiona. Może nie jest ona "klasyczną pięknością" pod takim wokalnym względem, ale poza "The Marble Index", potrafi się sprawdzić w nieco bardziej optymistycznych kompozycjach, żebym chociaż jako przykład wymienił "My Only Child", "Afraid" czy "I'll Keep It With Mine". A w "It Was a Pleasure Then" ma zajebisty sopran. Miała problemy z tonacją, bo cierpiała na częściową głuchotę, ale jej niedociągnięcia były niesamowicie oryginalne i powiedziałbym, że na swój sposób urocze. I co ważne, jest jedyną kobiecą artystką, która ma na swoim koncie arcydzieło, przynajmniej w mojej skromnej opinii. Mało znam albumów nagranych przez kobiety, więc chętnie się dowiem, czy ktoś jeszcze nagrał płytę tak wyśmienitą jak "The Marble Index" :P

      Usuń
    5. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to "Journey in Satchidananda" Alice Coltrane.

      Usuń
    6. Słyszałem ten album, ale na razie tylko raz i po tym pierwszym odsłuchu nie poczułem, aby to było jakieś arcydzieło. Mam zamiar do niego wrócić, więc może docenię go jeszcze bardziej (na razie 8/10 jest u mnie).

      Usuń
    7. @Paweł
      Ale wtedy robi to się nieco pretensjonalne, jeszcze w połączeniu z tymi tekstami ...

      @przemek9810
      Gdzieś na osiedlu widziałem kiedyś taki napis: "Kto nie chce być skopany, niech zacznie słuchać Nirvany!". Ale nie wiedziałem, że i Nico ma takich fanów!

      @Pająk z Marsa
      Kilka propozycji dla ciebie:
      Laura Nyro - "Eli And The Thirteenth Confession"
      Joni Mitchell - "Hejira"
      Diamanda Galas - "Litanies of Satan"
      Patty Waters - "Patty Waters Sings"
      Jeanne Lee - "Conspiracy"
      Annette Peacock - "Improvise"

      Usuń
    8. Parę albumów Joni Mitchell też jest znakomitych i jako osobowość muzyczna Joni też mieści się w tej kategorii "osobnych". Choć przy słuchaniu jej płyt nie trzeba brać antydepresantów. Zarzuty ID są idiotyczne, bo o końcowym sukcesie jakiegoś dzieła decyduje cały splot czynników. A i tak liczy się potem emocjonalny odbiór i to co powoduje, że po słuchaniu płyt Nico pojawiają się te mocno egzystencjalne myśli (tak jak po albumach Alice Coltrane). Szukanie "rozrywkowej" nuty u takich artystów to totalne nieporozumienie. Bob Dylan też ma beznadziejny wokal, na płytach life czasami niemiłosiernie fałszuje, Jimi Hendrix popełniał masę technicznych błędów, ale o ich geniuszu decydowało to ulotne, którego JD chyba nie jest w stanie zrozumieć. Miałem kolegę o absolutnym słuchu. Zapraszał mnie czasem na koncerty klasyczne. Ja się delektowałem muzyką, a on przez cały koncert rzucał uwagi "o ten skrzypek zafałszował, a fagot się spóźnił". Kiedy mu powiedziałem, że mu współczuję bo tak bardzo musi cierpieć chodząc na te koncerty, to on się na mnie obraził.

      Usuń
    9. Mi zaś do głowy przychodzą jeszcze Escalator Over The Hill, Jutta Hipp with Zoot Simms czy cykl Matany Roberts "Coin Coin". Wszystko to całkiem przednia muzyka.

      Usuń
    10. Polecam też album z kompozycjami wspomnianej w recenzji Hildegard von Bingen:

      Sequentia - Canticles of Ecstasy (1994)

      Usuń
    11. @JD Ja słuchałem Nirvany

      Usuń
    12. @LeBo
      Od Dylana to Nico jest znacznie lepsza, on nie umie w ogóle śpiewać, ledwo wydobywa z siebie głos. Hendrix był gitarzystą ze znakomitą techniką, nikt ze współczesnych mu gitarzystów rockowych mu nie dorównywał, na koncertach rzeczywiście czasami zawodził, ale to pewnie znów kwestia przyjmowanych używek.
      "ale o ich geniuszu decydowało to ulotne, którego JD chyba nie jest w stanie zrozumieć"
      Hendrixa z Nico zestawiasz? Ona też genialna była?
      Z tą "rozrywkowością" to była trochę prowokacja, ale od muzyki popularnej można chyba wymagać chociaż większego zaangażowania wokalistki, jakieś bardziej wyrazistej ekspresji.
      Przy słuchaniu Nico masz podobne myśli jak przy słuchaniu Alice Coltrane? Naprawdę?

      Usuń
    13. Płyty od Mitchell i Nyro słyszałem i jak dla mnie daleko im do poziomu "The Marble Index", a Thirteenth Confession już szczególnie. I w ogóle jakoś nie przepadam za Joni Mitchell, ale może jeszcze spróbuję się do niej przekonać.
      A za pozostałe tytuły bardzo Wam dziękuję. Zapoznam się z nimi tak szybko, jak tylko jest to możliwe :D

      Usuń
    14. Dylana obecnie nie da się słuchać, ale w latach 70. pokazał, że jednak umie śpiewać.

      Usuń
    15. "ale od muzyki popularnej można chyba wymagać chociaż większego zaangażowania wokalistki, jakieś bardziej wyrazistej ekspresji."
      Ale "The Marble Index" to w ogóle jakaś "muzyka popularna"? To niszowa awangarda, która przecież wiadomo, że no... jest dla mniejszości i "wybrańców", skoro jest niszą. Nie ma mowy, aby jakiemuś randomowemu fanowi AC/DC czy Iron Maiden to się spodobało :P

      Usuń
    16. Podobno Boulez po wysłuchaniu tej płyty próbował zdobyć numer telefonu Nico od Warhola, ale ten gdy usłyszał, że francuski kompozytor chciałby wziąć u niej lekcje odpowiedział, że ona już nie pracuje w modelingu i numeru mu nie dał.

      Pojęcie o awangardzie masz słuchacza zespołów, które wymieniłeś!

      Usuń
    17. A w jaki łatwiejszy sposób możesz określić tę płytę, jeżeli nie awangardą?

      Usuń
    18. Też bym chciał numer do Nico

      Usuń
    19. Teraz to możesz dostać co najwyżej numer jej kwatery na cmentarzu.

      Usuń
    20. @Pająk z Marsa
      Takie nazwy stylów mają znaczenie tylko marketingowe, żeby było wiadomo jak pliki otagować. Bardziej celowe jest przyjrzeć się elementom z jakich to jest poskładane. I jak słusznie recenzent zauważył płyta ma przywoływać brzmienie muzyki dawnej, nie ma tu miejsca na zabawy technikami zapożyczonymi z awangardy.

      @Paweł
      Podobno głos pozostał ten sam, więc w przypadku rozmowy telefonicznej nie powinno czuć się różnicy.

      Usuń
    21. "nie ma tu miejsca na zabawy technikami zapożyczonymi z awangardy."
      Może i nie, ale by muzyka była awangardowa, muszą być koniecznie w niej elementy, które pojawiają się u twórców awangardowych? Nawet jeżeli "The Marble Index" to nie jest jakaś wielka awangarda, a takową się określa też inne niepowtarzalne płyty, jak "Trout Mask Replica" czy "Starsailor", to ciężko też przypisać ten album do tej szufladki co Beatlesi, Dylan, Cream, Radiohead czy Jay-z, czyli "muzyki popularnej", którą "The Marble Index" określasz. Ja muzykę popularną rozumiem jako coś komercyjnego i przystępnego dla przeciętnego słuchacza, a ta płyta ani jakiegoś sukcesu komercyjnego nie odniosła, ani nie jest za bardzo przystępna - jest nieprzyjemna.

      Usuń
    22. W sumie ten numer też bym chciał :D

      Usuń
    23. Muzyka popularna nie musi oznaczać muzyki komercyjnej. Na "Starsailor" są używane pewne techniki awangardowe, inspiracją dla wokalisty była pani Berberian.
      Mnie płyta Nico bardziej kojarzy się z twórczością Arvo Parta czy Meredith Monk (znasz "Dolmen music"?, nie traktuj tych skojarzeń zbyt dosłownie!), niż z awangardą.

      Usuń
    24. Jednak trudno byłoby wskazać album faktycznie podobny do "The Marble Index" (nie licząc dwóch kolejnych płyt Nico) i w tym kontekście przymiotnik awangardowy ma słuszne zastosowanie. Ze względu na unikalność, a więc i nowatorstwo (Nico inspirowała się muzyką dawną, ale Cale nadał temu bardziej współczesnego charakteru), a nie podobieństwo do poważnej awangady.

      Usuń
    25. Bez sensu są te argumenty JD. On ma bardzo formalne podejście do definicji awangardy i porównuje kompletnie nieporównywalne światy. Większość kolegów traktuje awangardowość Nico jako coś co było unikatowe w stosunku do przeszłej muzyki w linii ewolucyjnej szeroko pojętego rocka, a nie do formalnej awangardy w nurcie muzyki tzw. poważnej. Jest to chwyt poniżej pasa wobec takich artystów jak Nico. Jak ja bym chciał myśleć w ten sam sposób porównując np. jazz i rock, to musiałbym napisać, że większość rocka to prymitywne gówno w porównaniu z jazzem. Gitarzyści jazzowi nawet ze średniej półki biją na głowę większość gitarzystów rockowych i technicznie i kompozycyjnie i pomysłami na grę. W jazzie Armstrong był awangardowy w stosunku do dixielandu, Bird w stosunku do jazzu tradycyjnego, Coleman w stosunku do bopu itd.
      Słusznie Paweł pisze, że na awangardowość Nico trzeba patrzeć spoglądając wstecz w historię rocka, a nie muzyki tzw. poważnej (skądinąd durna nazwa, bo twórczość Nico jest ekstremalnie poważna).
      A ponieważ JD pyta się mnie, czy przy słuchaniu Nico mam podobne myśli jak przy słuchaniu Alice Coltrane, to odpowiadam tak. Bo obie Panie w swojej twórczości dotykają ekstremów egzystencji, z dwóch różnych końców. Penetrują kwestie życia i śmierci, wieczności i nicości, miłości i podłości itd. I dlatego mnie obie mocno poruszają.
      Czytam opinie JD i rzadko widzę w nich coś więcej niż formalne podejście do muzyki, czepia się struktury, złożoności, wymaga aby rockmeni czerpali garściami z dorobku muzyki poważnej to wtedy ich muzyka będzie pełniejsza. Chrzanić to, muzyka rockowa powstała z buntu przeciwko tym nadętym klasykom i tylko nieliczni potrafili dokonać udanej fuzji tych nurtów, tak samo zresztą jak takiej fuzji jazzu i rocka. Mogę zrozumieć, że JD muzyka Nico po prostu się nie podoba, ma do tego prawo. Ja widzę w niej więcej niż tylko podoba-nie podoba. Nie tylko to nowatorstwo podkreślane przez Pawła, ale i ładunek emocji płynący z tego przekazu.

      Usuń
    26. Czemu nie wystarczy powiedzieć, że oryginalny? Awangarda wymaga radykalnych gestów zerwania, gry przeciw oczekiwaniom odbiorcy. Dla mnie ten album taki nie jest, trudno mi nawet wskazać płytę pop, którą można by określić jako "awangardową" (może MMM Reeda?).

      Z kluczowych momentów dla dziejów awangardy:
      Odkładając słuchawkę Edgard Varese odetchnął z ulgą, szybko udało mu się spławić tego natrętnego gówniarza Zappę. Czekał na telefon od Nico.

      Usuń
    27. "Muzyka popularna nie musi oznaczać muzyki komercyjnej."
      Ale to też raczej nie jest coś, z czym przeciętny słuchać miałby większy problem. Napisałem zresztą, że można ten termin rozumieć, jako coś po prostu bardziej przystępnego.

      Usuń
    28. @LeBo
      Zupełnie źle mnie zrozumiałeś! Nie mam nic przeciwko muzyce pop! Protestowałem tylko przeciw takiemu użyciu określenia "awangardowy" jak to u Pająka z Marsa. Wcale nie wymagam od rockmanów czerpania z dorobku muzyki poważnej, wręcz przeciwnie - lepiej jeśli zajmują się rozwijaniem własnych technik. Wydaje mi się jednak, że lepiej zarezerwować użycie przymiotnika "awangardowy" do takich utworów, które jakoś odnoszą się do awangardy. Jeśli ktoś mówi, że awangardowe są "Revolution 9", utwory Henry Cow czy Zappy, wiadomo o co mu chodzi.
      To nie tak, że płyta Nico mi się zupełnie nie podoba. Napisałem przecież, że lubię aranżacje. Nie składa mi się to po prostu jakoś w całość.

      Usuń
    29. @JD
      Już przy innej dyskusji mieliśmy różne spojrzenia na ocenę produktu końcowego jakim jest konkretny album muzyczny. Ty dzielisz wyrób artysty na części składowe, oceniasz je formalnie, analitycznie, ale w moim odczuciu ginie ci efekt końcowy, czyli emocjonalny odbiór potencjalnego słuchacza. Już Paweł ci zwraca uwagę (ale i inni tu piszący), że ten efekt końcowy może być wspaniały, nawet jak poszczególne elementy składowe nie zawsze są idealne. To dziwne, bo przy innych ocenach nie przeszkadzały ci brud i dysonanse np. we free jazzie, gdzie dochodzenie do finalnego efektu często jest przypadkowe. Klasycznym przykładem jest np. "Ascension" Coltrane'a, gdzie początek płyty jest wcale nie planowanym chaosem (wiadomo o tym z wywiadów z uczestnikami tego projektu), a dopiero z czasem następuje magiczna, powiem językiem nauki konsiliencja, wszystkich muzyków. Ja myślę, że wielu muzyków podczas produkcji swoich płyt działa intuicyjnie, nie wszystko ma zaplanowane na ostatni guzik i zwykle nie zdają sobie sprawy, że tworzą arcydzieło. Mam kolegę w Czechach, który miał przyjemność być na koncertach Nico i on twierdził, że Ona całkowicie władała nad widownią, miała wręcz hipnotyczną moc nad słuchaczami. A formalnie rzecz biorąc zdarzały się na tych koncertach wpadki. Wiadomo, że i Ona i część członków jej zespołu wspomagali się, co przekładało się na szczegóły w trakcie koncertu, ale nie psuło efektu całości. Ja uważam tak jak Paweł, że Ona zdawała sobie sprawę ze swoich ograniczeń, ale potrafiła je przekuć na końcowy sukces artystyczny. Sądzą po wpisach na RYM, nie jestem w tych odczuciach odosobniony.

      Usuń
    30. Oczywiście, że efekt końcowy jest najważniejszy. Ale jak szukasz przyczyn, dla których jest on dla ciebie niezadowalający musisz powiedzieć coś o elementach, które w odbiorze ci przeszkadzają.
      Nie przeszkadza mi używanie takich czy innych środków wyrazu, ważny jest użytek jaki się z nich czyni. Ja nawet The Shaggs lubię!

      Usuń
  2. Czasami określa się niektórych twórców jako "artystów osobnych". Nikt bardziej nie pasuje do takiego określenia niż Nico, może jeszcze Tim Buckley ze środkowego okresu swojej twórczości. Oboje tworzyli unikalną muzykę i teksty, nieporównywalną z niczym innym, chociaż w encyklopediach zaliczaną do muzyki rockowej. Wszystkie jej albumy od "The Marble Index" to coś tak genialnego, że trudno je opisywać. Jeżeli ktoś chciałby wskazać muzyczny symbol organicznego smutku to jej muzyka pasuje najbardziej, może tylko Joy Division jeszcze by tu pasowali. Nie są to płyty dla osób z depresyjnym charakterem, przerażający smutek niektórych utworów i to przy użyciu bardzo skromnego instrumentarium jest obezwładniający. No i ten niski wokal w języku angielskim z wyraźnym niemieckim akcentem dopełnia całości.
    Sama Nico była osobą mało sympatyczną, rzadko kto ją wspomina dobrze. Jej skrajny egoizm i psychiczny wampiryzm był destrukcyjny. Całe życie walczyła z nałogiem narkotykowym i w momencie kiedy wydawało się, że zaczyna z niego wychodzić umarła na atak serca na Ibizie w wieku 50 lat.
    Polecam film biograficzny opowiadający o paru ostatnich latach jej życia (z interesującym listopadowym polskim wątkiem) p.t. "Nico, 1988" z genialną rolą Trine Dyrholm, która sama wykonuje wokale w tym filmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takich artystów znalazłoby się wielu. Z samej szuflady avant-folk przychodzi mi jeszcze na myśl Comus. Oczywiście, w żaden sposób nie umniejsza to Nico czy Buckleyowi.

      Usuń
    2. Też mi porównanie! Buckley to świetny wokalista o szerokiej skali głosu z wyrazistą ekspresją, a Nico to tylko ponury, monotonny i meandrujący wokal.

      Usuń
    3. Przecież nikt nie porównuje ich pod względem umiejętności, tylko oryginalności. Możliwości i ograniczenia nie mają zresztą znaczenia. Liczy się bardziej to, czy użyto odpowiednich środków do danego dzieła. Tutaj ten ponury, monotonny i meandrujący wokal ma uzasadnienie, bo pasuje do takiej warstwy muzycznej.

      Usuń
    4. Nie wydaje mi się, żeby to była kwestia wyboru - ona inaczej chyba nie umiała.

      Usuń
    5. To nie ma znaczenia. Wyboru dokonano w kwestii warstwy muzycznej, dobierając ją w taki sposób, by pasowała do możliwości wokalnych Nico. Ona była najpewniej całkowicie świadoma swoich ograniczeń i dlatego poszła w takim kierunku. Na kształt poprzedniego swojego albumu nie miała większego wpływu i tam faktycznie taki sposób śpiewania nie najlepiej pasuje.

      Usuń
  3. Kurde, zachęciłeś mnie. Słuchałem Desertshore i jakoś mnie nie porwało, ale i to było kilka lat temu. Może tym razem się przekonam, chociaż nie przepadam za głosem Nico.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Desertshore" też jest dobry, ale mniej. Problemem tamtego albumu jest większa różnorodność, co samo w sobie wydaje się pozytywnym zjawiskiem, ale po prostu nie wszystkie pomysły były trafione, no i nie do wszystkich pasuje śpiew Nico. Natomiast tutaj wszystko zostało dopasowane.

      Usuń
    2. Ja nie uważam, że "Desertshore" jest mniej dobra. Jest według mnie równie dobra, tylko w bardziej zróżnicowanych klimatach. Rzadko wchodzę na RYM i zauważyłem dzisiaj, że tam "Desertshore" ma wyższą ocenę niż Marble. Cała depresyjna trylogia (bo dochodzi jeszcze rzeczywiście nieco słabszy The End) to dla mnie jedno z największych osiągnięć muzycznych w historii, no właśnie czego, rocka, folku, avant-folku czy czego tam jeszcze. Miałem w moim długim romansie z muzyką kilka chwil, kiedy muzyka mnie totalnie rozwaliła psychicznie - np. Coltrane, Brötzmann, Hendrix, Mayall, Velveci, Einstürzende Neubauten, Tim Buckley i w końcu Nico. Wszyscy w swojej klasie osiągnęli absolutne wyżyny. Są też inni, którzy pewnie na tym blogu się nie pojawią jak np. Serge Gainsbourg, którego płytę "Histoire de Melody Nelson" też uważam za arcydzieło mimo, że jest po francusku.

      Usuń
  4. Do ostatniego utworu powstało nawet video chyba nawet z udziałem Iggiego Poparcie https://youtu.be/JieBL3rXmRc

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy uważasz, że ten album jest lepszy niż jakiekolwiek wydawnictwo od The Velvet Underground?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tę chwilę tak, choć "The Velvet Underground & Nico" i "White Light/White Heat" uważam za niemal tak samo dobre.

      Usuń
  6. Minął już ponad rok od tej recenzji, a przy niej ocena, z którą zgadzam się w zupełności - autentycznie brakuje mi słów, jakich mógłbym użyć, żeby opisać jak dobry jest to album. Zastanawiałeś się nad recenzją Desertshore? Moim zdaniem jeżeli w czymkolwiek ustępuje "The Marble Index" to jedynie długością, bo też jest przepotężny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, miały być kolejne recenzje Nico - a przynajmniej jedna, "Desertshore" właśnie - ale ze względu na stałe cykle recenzji i dużo ciekawych nowości, nie było gdzie tego wcisnąć. Myślę, że w końcu się pojawi. A skoro okazuje się, że jest zapotrzebowanie, to może nawet szybciej, niż by się pojawiła bez tego impulsu.

      Usuń
    2. To wspaniale, bardzo się cieszę. Jestem ciekawy co powiesz na jego temat. Ogólnie to poznałem "Desertshore" i wieele wspaniałych dzięki dość popularnemu "krytykowi" internetowemu - Piero Scaruffi'emu. Myślę, że jest on dobrze znaną personą wśród wszystkich osób bardziej interesujących się muzyką. Ogólnie to cenię go za wyciąganie i wstawianie do swoich topek albumów nieco mniej popularnych, a zasługujących na uwagę takich jak "Parable of Arable Land" od The Red Crayola, "Not Available" Residentów, Johna Fahey czy właśnie Nico. jednocześnie bardzo mnie dziwią niektóre oceny i tejki - przykładowo bardziej ceni takie "Appetite for Destrucion" Gunsów od takich klasyczków jak "Deceit" czy "Discipline". Spotkałeś się kiedyś z jego stroną?

      Usuń
    3. Scaruffi to gość, od którego raczej dowiesz się tego, co jemu się podoba, w czym jest zresztą niekonsekwentny*, niż co jest faktycznie wartościowe. Nie żebym ja sam był obiektywny - bo to niemożliwe - ale nie staram się być na siłę oryginalny czy kontrowersyjny, tylko próbuję wskazać faktyczną wartość muzyki lub jej brak.

      *Taki z niego niby wielbiciel awangardy, a w rankingu zatytułowanym The greatest musicians of the 1970s umieścił Ramones wyżej od Henry Cow. Trudno go zatem traktować poważnie, bo takie przykłady pokazują, że jego rekomendacje to loteria. Czasem będzie to faktycznie coś wartościowego, a innym razem kompletny gniot.

      Usuń
    4. Oczywiście, prawdopodobnie moje rekomendację to dla wielu osób też loteria. Ale raczej dlatego, że każdy ma własne poczucie estetyki, a nie dlatego, że polecam muzykę na poziomie grupy nastolatków grających pierwszą próbę (Ramones) czy niewiele więcej potrafiących szpanerów (GNR).

      Usuń
    5. Lepiej bym chyba tego nie ujął, nasze zdania w tej materii się pokrywają. Ogólnie to dzięki niemu poznałem całkiem sporo bardzo fajnej muzyki, ale masz rację z tą loterią. Dzięki za wyczerpujące odpowiedzi, czekam na tę Nico :)

      Usuń
    6. "Myślę, że jest on dobrze znaną personą wśród wszystkich osób bardziej interesujących się muzyką."

      Mam wrażenie, że interesuję się bardziej muzyką, a dopiero teraz słyszę o kimś takim. Więc pisanie "wśród wszystkich" jest chyba lekko na wyrost :D

      Usuń
    7. "Myślę, że jest on dobrze znaną personą wśród wszystkich osób bardziej interesujących się muzyką."

      A ja myślę że dla kogoś kto bardziej interesuję się muzyką pan Piero Scaruffi może być ciekawostką. Bo o ile muzyki to on może zna dużo ale już jego zestawienia przypominają bardziej top ulubionych z tego czy tamtego. I chyba z obiektywnym podejściem ma mało wspólnego.

      Usuń
    8. W tym, że jest subiektywny, nie ma nic złego. A pelen obiektywizm wręcz nie jest możliwy przy takich zestawieniach. Jeśli jednak tytułuje się je "najlepsi muzycy lat 70." i umieszcza tam Ramones, to jest to zwyczajnie niepoważne a taki tytuł wprowadza w błąd. Jest zwyczajnym kłamstwem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)