Posty

[Recenzja] Depeche Mode - "Some Great Reward" (1984)

Obraz
"Some Great Reward" to kolejny krok w rozwoju Depeche Mode. Zespół właściwie kontynuuje tutaj stylistykę "Construction Time Again", dodając niewiele nowych elementów. Ale w końcu zaprezentował album, którego można w całości słuchać z równą przyjemnością. Martin Gore - autor ośmiu z dziewięciu utworów - w końcu nauczył się tworzyć naprawdę chwytliwe (choć wciąż nieco banalne) melodie. Potwierdzają to single. "People Are People" nie tylko przebił sukces wszystkich dotychczasowych singli na brytyjskiej liście, ale także był pierwszym notowanym utworem zespołu w Stanach. Niewiele gorzej poradził sobie kolejny singiel, "Master and Servant". Zresztą niesinglowe kawałki nie wypadają pod względem przebojowości słabiej, żeby wspomnieć tylko o "Something to Do" i "Stories of Old". Ten drugi wyróżnia się najlepszą do tamtej pory partią wokalną Dave'a Gahana. Ale najważniejsze utwory, to te z trzeciego singla (był to tzw. sin

[Recenzja] Depeche Mode - "Construction Time Again" (1983)

Obraz
Depeche Mode to jedna z moich pierwszych muzycznych fascynacji. Był to jeden z pierwszych zespołów, jakich świadomie słuchałem i jedyny z nich, do jakiego wciąż zdarza mi się wracać. Nigdy jednak nie byłem w stanie przekonać się do jego wczesnych dokonań. Debiutancki "Speak & Spell" z 1981 roku to jeden z najbardziej infantylnych i naiwnych albumów, jakie słyszałem. Niewiele lepiej pod tym względem jest na jego następcy, wydanym rok później "A Broken Frame". Drugi album jest jednak przede wszystkim niezbyt udaną próbą udowodnienia, że zespół jest w stanie kontynuować działalność bez swojego dotychczasowego lidera i głównego kompozytora, Vince'a Clarke'a, który odszedł wkrótce po wydaniu debiutu. Stawiający pierwsze kroki jako kompozytor Martin Gore niespecjalnie podołał zadaniu, a żadnego wsparcia nie otrzymał od pozostałych dwóch członków - Dave'a Gahana (wówczas śpiewającego jeszcze dość dziecinnym głosem) i Andy'ego Fletchera (oficjalnie

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Tyranny of Souls" (2005)

Obraz
"Tyranny of Souls" to jedyny - przynajmniej na obecną chwilę - solowy album Bruce'a Dickinsona nagrany i wydany po jego powrocie do Iron Maiden. I zarazem najbliższy twórczości jego głównego zespołu. Takie utwory, jak "Abduction", "Soul Intruders" czy "Power of the Sun", spokojnie mogłyby trafić do repertuaru Żelaznej Dziewicy i nie wymagałyby nawet żadnych zmian. Wiele pozostałych nagrań również nie odchodzi daleko od tego stylu. Co najwyżej pojawiają się w nich nietypowe dla zespołu Steve'a Harrisa brzmienia elektroniczne ("Kill Devil Hill", "River of No Return", "Believil"). Czymś zupełnie innym jest jedynie częściowo akustyczny "Navigate the Seas of the Sun", z ładną, zupełnie niemaidenową melodią i wyjątkowo subtelnym śpiewem Dickinsona. To za mało, żeby uzasadnić sens wydania takiego albumu - wokalista mógł zachować swoje pomysły na kolejne wydawnictwo Iron Maiden. Inna sprawa, że poza

[Recenzja] Bruce Dickinson - "The Chemical Wedding" (1998)

Obraz
"The Chemical Wedding" to album koncepcyjny poświęcony Williamowi Blake'owi, żyjącemu na przełomie XVIII i XIX wieku angielskiemu poecie, malarzowi i mistykowi. Nawiązania do jego twórczości pojawiają się w tekstach, dodatkowo pojawiają się tutaj recytacje jego poematów (w wykonaniu jednego z idoli Dickinsona - Arthura Browna), a na okładce wykorzystano obraz Blake'a zatytułowany "The Ghost of a Flea". Towarzyszy temu odpowiednia oprawa muzyczna - utwory często mają wręcz progresywny rozmach (np. "Book of Thel", "The Alchemist"), czasem wzbogacają je nawiązania do muzyki dawnej (np. w dwóch najlepszych utworach - agresywnym "Killing Floor" i bardziej stonowanym "Jerusalem"). Całość utrzymana jest w dość mrocznym klimacie, a brzmienie jest naprawdę ciężkie. "The Chemical Wedding" o najbardziej udany i dojrzały solowy album Bruce'a Dickinsona. Niestety, nie brakuje też słabszych momentów, jak zbyt

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Accident of Birth" (1997)

Obraz
Po fatalnym przyjęciu przez krytykę i fanów albumu "Skunkworks", Dickinson zrozumiał, że nikogo nie obchodzą jego stylistyczne poszukiwania. Publiczność oczekiwała powrotu do metalowego grania. I na swoim kolejnym solowym albumie, "Accident of Birth", wokalista postanowił spełnić te oczekiwania. Ponownie nawiązał współpracę z muzykami, z którymi nagrał "Balls to Picasso", ale przede wszystkim zaprosił na sesję innego byłego członka Iron Maiden - Adriana Smitha. Przygotowanie okładki powierzył natomiast Derekowi Riggsowi, który również parę lat wcześniej zakończył wieloletnią współpracę z Ironami. Zdecydowanie był to ukłon w stronę dawnych fanów. Steve Harris powiedział o tym albumie nawet:  To najlepszy hołd dla Iron Maiden, jaki słyszałem. W rzeczywistości niewiele tutaj typowo maidenowych utworów. Oczywiście, wokal Dickinsona w połączeniu z bardziej (niż na wcześniejszych jego wydawnictwach) metalowym brzmieniem, wywołuje takie, a nie inne sko

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Skunkworks" (1996)

Obraz
Bruce Dickinson w połowie lat 90. postanowił całkowicie zmienić swój wizerunek. Zaczął od skrócenia włosów, a następnie zebrał zupełnie nowy zespół, z którym zdecydowanie odszedł od dotychczasowej stylistyki. Można się tego było spodziewać już po samej okładce "Skunkworks", przygotowanej przez stałego współpracownika Pink Floyd, Storma Thorgersona. To jednak niewłaściwy trop. Ale już nazwisko producenta - Jacka Endiono, znanego ze współpracy m.in. z Nirvaną, Soundgarden, Screaming Trees i Afghan Whigs - jest bardzo dobrą wskazówką. "Skunkworks" to album wyraźnie inspirowany rockiem tzw. alternatywnym i grungem. Gdyby jeszcze trochę złagodzić brzmienie, można by go nawet umieścić w przegródce z napisem indie rock. Jednak jak na taką stylistykę, zdecydowanie za mało tu dobrych melodii. Autentycznie chwytliwe są tylko trzy kawałki: "Space Race", "Inertia" i "Inside the Machine", ewentualnie jeszcze "Solar Confinement". C

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Balls to Picasso" (1994)

Obraz
Po rozstaniu z Iron Maiden, Bruce Dickinson na poważnie zajął się karierą solową. Zebrał nowy skład, złożony z instrumentalistów zespołu Tribe of Gypsies, po czym rozpoczął pracę nad nowym materiałem. Tym razem postanowił podejść do tego bardziej ambitnie, niż gdy nagrywał "Tattoed Millionaire". Podczas pierwszych sesji eksperymentował z innymi stylami, jak funk, czy z brzmieniami elektronicznymi (efekty można znaleźć wśród licznych bonusów na reedycji "Balls to Picasso" z 2005 roku). Ostatecznie jednak zdecydował się na bardziej typową dla siebie stylistykę, na pograniczu ciężkiego rocka i metalu. Jednak poza charakterystycznym wokalem trudno tu o skojarzenia z Iron Maiden. "Balls to Picasso" to bardziej nowoczesne granie, na miarę lat 90. Umiarkowanym przebojem (okolice 30. miejsca na brytyjskim i amerykańskim notowaniu) okazał się pochodzący z tego albumu utwór "Tears of a Dragon" - klasyczna ballada rockowa ze zgrabną melodią, obowią

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Tattooed Millionaire" (1990)

Obraz
Pod koniec lat 80. Bruce Dickinson otrzymał propozycję nagrania utworu na ścieżkę dźwiękową piątej części "Koszmaru z ulicy Wiązów". Wokalista zebrał skład (m.in. z gitarzystą Janickiem Gersem, który wkrótce potem zajął miejsce Adriana Smitha w Iron Maiden) i zarejestrował z nim własną kompozycję "Bring Your Daughter... to the Slaughter". Nagranie tak bardzo spodobało się przedstawicielom wytwórni, że zaproponowali Bruce'owi zarejestrowanie całego albumu.Tak doszło do powstania jego pierwszego solowego longplaya - "Tattooed Millionaire". "Bring Your Daughter..." nie został na nim powtórzony, gdyż Steve Harris przekonał Dickinsona, aby umieścić go - w nowej wersji - na następnym albumie Iron Maiden. I tak też się stało - kawałek trafił na "No Prayer for the Dying" (pierwszy album zespołu z Gersem) i promujący go singiel (który stał się największym singlowym przebojem Iron Maiden). "Tattooed Millionaire" przyniósł d

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Ozzmosis" (1995)

Obraz
Po wydaniu "No More Tears" Ozzy zarzekał się, że to jego ostatni album i po zakończeniu promującej go trasy koncertowej przejdzie na emeryturę. Jednak już w 1995 roku wrócił z nowym wydawnictwem. Album "Ozzmosis" miał być jego kolejnym pożegnaniem, gdyż z powodu błędnej diagnozy Osbourne myślał, że wkrótce umrze. Stąd też nieco bardziej stonowany charakter tego wydawnictwa i inna niż zwykle, bardziej osobista tematyka tekstów. W nagraniu udział wzięli: Zakk Wylde, nowy perkusista Deen Castronovo, a także... Geezer Butler (efekt ocieplenia stosunków z dawnymi kolegami z Black Sabbath, co wkrótce potem zaowocowało powrotem zespołu) i Rick Wakeman (najbardziej znany z grupy Yes, choć fani Ozzy'ego mogą kojarzyć go przede wszystkim z gościnnego występu na "Sabbath Bloody Sabbath"). Producentem albumu miał być Michael Wagener, ale wydawca wymusił zastąpienie go Michaelem Beinhornem, który miał zapewnić brzmienie w stylu Soundgarden (wyprodukował wcze

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No More Tears" (1991)

Obraz
"No More Tears" to jeden z najbardziej (prze)cenionych albumów Ozzy'ego Osbourne'a. W odniesieniu ogromnego sukcesu (w samych Stanach, na obecną chwilę, pokrył się aż czterokrotną platyną) z pewnością pomogło kurczowe trzymanie się aktualnie obowiązujących trendów. Jest wiec bardziej surowo i nieco ciężej, niż na albumach z lat 80., słychać inspirację chociażby twórczością Pantery, a nawet zespołami z Seattle. Ale jednocześnie brzmienie jest dziwnie, nieprzyjemnie przytłumione - jakby w celu dodatkowego wyeksponowania partii wokalnych, które i tak są wysunięte w miksie na pierwszy plan. Znacznie utrudnia to przesłuchanie tego długiego, prawie godzinnego albumu. Choć to nie jedyna jego wada, o czym więcej za chwilę. "No More Tears" został nagrany w tym samym składzie, co poprzedni "No Rest for the Wicked". Choć w prace nad nim początkowo zaangażowany był Mike Inez, późniejszy basista Alice in Chains, na czas nagrań do składu po raz kolejny

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No Rest for the Wicked" (1988)

Obraz
Do składu po raz kolejny wrócił Bob Daisley, nowym klawiszowcem został John Sinclair, a miejsce Jake'a E. Lee zajął Zakk Wylde - kolejny gitarzysta, dla którego liczy się wyłącznie prędkość i efekciarstwo. I taki też jest cały "No Rest for the Wicked" - dominują utwory w szybkim tempie, pełne szpanerskich solówek, będących fasadą dla zwyczajnie miałkich i prostackich kompozycji. Album jest na pewno ostrzejszy od swoich poprzedników i zamiast typowo ejtisowego  kiczu (obecnego jednakże w "Fire in the Sky" i, przede wszystkim, w dołączanej na reedycjach, ckliwej balladzie "The Liar"), otrzymujemy rockowe pozerstwo w stylu Van Halen (zwłaszcza w okropnym "Crazy Babies"). To wciąż skrajnie komercyjna muzyka, tylko dostosowana do nowych trendów (rok wcześniej zadebiutował Guns N' Roses, przywracając do mainstreamu bardziej surowe granie). Nie ma tu ani jednego wartego uwagi utworu. Zalecam omijanie szerokim łukiem. Ocena: 3/10 O

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "The Ultimate Sin" (1986)

Obraz
"The Ultimate Sin" powstawał w trakcie kolejnych zmian składu Ozzy'ego Osbourne'a. Początkowo w nagraniach uczestniczyć mieli Jake E. Lee, Bob Daisley i nowy perkusista, Jimmy DeGrasso (później członek Megadeth). Ostatecznie jednak dwaj ostatni zostali zastąpieni przez Phila Soussana i Randy'ego Castillo. Materiał w większości został napisany jeszcze z udziałem Daisleya. Tym razem wkład kompozytorski jego i Lee został uwzględniony w opisie albumu. Stało się tak jedynie dzięki zapobiegliwości gitarzysty, który zastrzegł, że nie napisze ani nuty, dopóki nie zobaczy kontraktu gwarantującego mu prawa autorskie (i być może dlatego wkrótce potem opuścił skład). Jedynie utwór "Shot in the Dark" został napisany przez Soussana z - nie do końca potwierdzoną - pomocą Osbourne'a. Kawałek był zresztą przez lata obiektem sporów z basistą, w efekcie czego "The Ultimate Sin" i inne zawierające go wydawnictwa nie był wznawiany wraz z resztą katalogu

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Bark at the Moon" (1983)

Obraz
Tragicznie zmarłego Randy'ego Rhoadsa zastąpił Jake E. Lee. Ponadto do składu wrócili Bob Daisley i Don Airey. "Bark at the Moon" nie różni się jednak znacząco od wcześniejszych solowych wydawnictw Ozzy'ego Osbourne'a - to wciąż mocno skomercjalizowany heavy metal. Jedynie gra nowego gitarzysty jest znacznie bardziej sztampowa. Wszystkie utwory zostały podpisane wyłącznie nazwiskiem wokalisty, jednak ich rzeczywistymi autorami są Lee i Daisley, których przedsiębiorcza Sharon Osbourne postanowiła okraść z należnych tantiem. Pierwsze, co zwraca uwagę, to fatalne brzmienie - mocno przytłumione, z wysuniętymi na pierwszy plan partiami Ozzy'ego (który często brzmi jakby się dławił) i tandetnych, plastikowo brzmiących syntezatorów (szczególnie w "You're No Different", "Slow Down" i "Waiting for Darkness"). Choć wszystkie kawałki cierpią przez typową dla heavy metalu dawkę kiczu, infantylizmu i schematyczności, to niektó

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Diary of a Madman" (1981)

Obraz
Drugi solowy album Ozzy'ego Osbourne'a, "Diary of a Madman", prezentuje się odrobinę ciekawiej od debiutu. Na pewno lepsze jest brzmienie - cięższe, z wyraźniej słyszalnym basem. Same kompozycje są jednak utrzymane na zbliżonym poziomie. Znów wiele miejsca zajmuje heavymetalowa sztampa ("Flying High Again", "Little Dolls", "S.A.T.O."), ponownie pojawia się ckliwa ballada ("Tonight"). Całkiem przyzwoicie wypadają natomiast takie kawałki, jak ciężki otwieracz "Over the Mountain", nawiedzony "Believer", oraz zwariowany utwór tytułowy, w którym słychać nawet partie skrzypiec i orkiestry. Nie najgorzej wypadają jeszcze spokojniejsze fragmenty "You Can't Kill Rock'n'Roll", ale zaostrzenia są już do bólu schematyczne i banalne. Z muzyków zdecydowanie najlepiej zaprezentował się z Bob Daisley, którego partie zwracają uwagę nawet w słabszych kawałkach. Randy Rhoads znów za bardzo popisuj

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Blizzard of Ozz" (1980)

Obraz
Po wyrzuceniu z Black Sabbath, Ozzy Osbourne założył własny zespół, Blizzard of Ozz. W jego składzie znaleźli się basista Bob Daisley i klawiszowiec Don Airey, obaj znani przede wszystkim z Rainbow, perkusista Lee Kerslake, mający za sobą m.in. współpracę z Uriah Heep, a także gitarzysta Randy Rhoads z mniej znanego Quiet Riot. Projekt szybko przerodził się w solowy zespół Ozzy'ego, co miało zapewnić lepszą sprzedaż płyt i biletów na koncerty. Pierwotna nazwa jednak się nie zmarnowała - posłużyła za tytuł debiutanckiego albumu. Na "Blizzard of Ozz" Osbourne zdecydowanie zrywa ze swoją przeszłością. Zamiast ciężkich i posępnych riffów, charakterystycznych dla Black Sabbath, zaproponował tutaj maksymalnie komercyjny, wygładzony brzmieniowo materiał, doskonale wpisujący się w ówczesną modę na heavy metal. Ozzy śpiewa tutaj zupełnie inaczej, starając się brzmieć bardziej melodyjnie, ale w ten sposób tylko demaskuje swój brak wokalnych umiejętności. Sekcja rytmiczna o

[Recenzja] Soulsavers - "The Light the Dead See" (2012)

Obraz
Soulsavers to duet stworzony przez dwóch producentów, Richa Machina oraz Iana Glovera. Swój pierwszy album, utrzymany w stylistyce trip hopu "Tough Guys Don't Dance", wydali w 2003 roku. Na dwóch kolejnych, "It's Not How Far You Fall, It's the Way You Land" i "Broken", nagranych z udziałem licznych gości, w tym występującego w roli wokalisty Marka Lanegana (ex-Screaming Trees / Queens of the Stone Age), zwrócili się w stronę muzyki mocniej opartej na tradycyjnych instrumentach, charakteryzującej się bardziej rockową dynamiką oraz gospelowym zabarwieniem. Najnowszy "The Light the Dead See", wydany w maju tego roku, kontynuuje ten kierunek. Tyle, że już bez udziału Lanegana, którego pochłonęły inne projekty. Jego miejsce zajął Dave Gahan, na co dzień wokalista Depeche Mode. Zaangażowanie go okazało się strzałem w dziesiątkę. Dobrze usłyszeć jego głos w takich aranżacjach. Poza tym, dzięki niemu muzyka Soulsavers stała się bardziej k

[Recenzja] Led Zeppelin - "Celebration Day" (2012)

Obraz
To był prawdziwie uroczysty dzień. 10 grudnia 2007 w londyńskiej O2 Arena odbył się pierwszy pełnowymiarowy koncert Led Zeppelin od niemal 30 lat, a więc od czasu śmierci Johna Bonhama i zawieszenia działalności zespołu. W międzyczasie pozostali żyjący muzycy - Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones - kilkakrotnie pojawiali się razem na scenie w związku z różnymi wyjątkowymi okazjami (jak Live Aid w 1985 roku, albo wprowadzenie do Rock and Roll Hall of Fame równo dekadę później), były to jednak bardzo krótkie występy. Tym razem, po długich negocjacjach, zgodzili się zagrać dwugodzinny set. Powodem tej jednorazowej - jak podkreślają muzycy, z Plantem na czele - reaktywacji było zaproszenie na koncert poświęcony pamięci Ahmeta Erteguna - zmarłego rok wcześniej założyciela wytwórni Atlantic, który prawie cztery dekady wcześniej podpisał z zespołem jego pierwszy kontrakt. Pięć lat po tym wydarzeniu, jego zapis zostaje wydany na albumie "Celebration Day". Ten niezwykl

[Recenzja] The Doors - "Live at the Bowl '68" (2012)

Obraz
"Live at the Bowl '68" to zapis koncertu The Doors, który odbył się 5 lipca 1968 (jak podkreślają wszystkie materiały promocyjne - dzień po amerykańskim Dniu Niepodległości), w kalifornijskim amfiteatrze Hollywood Bowl. Nie jest to pierwsze oficjalne wydawnictwo zawierające ten materiał. Już w 1987 roku fragmenty koncertu ukazały się na winylowym albumie "Live at the Hollywood Bowl", a nosząca ten sam tytuł kaseta VHS zawierała niemal kompletny zapis występu - jednak z powodu uszkodzonego zapisu pominięte zostały utwory "The WASP (Texas Radio and the Big Beat)" i "Hello, I Love You", a "Spanish Caravan" pojawił się tylko we fragmencie. DVD "The Doors - Collection" z 1999 roku, zawierające m.in. właśnie ten koncert, nic w tej kwestii nie zmieniło. Dopiero dzięki współczesnej technice odzyskano uszkodzone fragmenty, dzięki czemu fani The Doors mogą w końcu cieszyć się pełnym zapisem tego koncertu. Radość tym większa,

[Recenzja] Megadeth - "Risk" (1999)

Obraz
W latach 90. twórczość Megadeth przeszła długą drogę. Od thrashowego "Rust in Peace", przez bardziej melodyjną odmianę metalu na "Countdown to Extinction" i "Youthanasia", momentami niemalże rockowy "Cryptic Writings", aż po zdradzający wyraźnie ciągoty do muzyki pop "Risk". Aż trudno uwierzyć, że tak częste zmiany stylu odbywały się w okresie największej stabilności składu zespołu. Zmieniały się za to muzyczne realia. Był to okres, kiedy muzyka metalowa gwałtownie traciła na popularności. Chcąc dotrzymać kroku Metallice - która w tamtym czasie również złagodziła swoje brzmienie, zyskując coraz więcej wielbicieli - Dave Mustaine szedł na coraz większe kompromisy, aby utrzymać się w głównym nurcie. Nagranie czegoś takiego, jak "Risk", faktycznie było dość ryzykownym posunięciem. Zespół praktycznie odciął się tutaj od swoich fanów i ich oczekiwań. Szkoda jednak, że nie stała za tym chęć artystycznego rozwoju, lecz ewide

[Recenzja] Megadeth - "Cryptic Writings" (1997)

Obraz
Na "Cryptic Writings" zespół idzie jeszcze dalej w stronę lżejszego, bardziej melodyjnego grania. I to z całkiem dobrym skutkiem. Zespół nauczył się pisać (głównym kompozytorem, oczywiście, pozostał Dave Mustaine) całkiem przyjemne, zgrabne i przebojowe - choć nie prezentujące sobą niczego wartościowego pod względem artystycznym - kawałki, czego najlepszym przykładem "Trust", "Almost Honest", "I'll Get Even" i częściowo akustyczny, nieco grunge'owy "Use the Man". Nie zostało w nich nic z metalowych korzeni zespołu, to już czysty rock. W "Have Cool, Will Travel" zespół po raz kolejny wzbogacił brzmienie o harmonijkę, która fajnie kontrastuje z cięższymi gitarami (sam utwór nie jest jednak najwyższych lotów). Zupełną nowością jest natomiast użycie elektrycznego sitaru (zagrał na nim sam Mustaine) w "A Secret Place". To najfajniejszy tutaj utwór, choć trudno uniknąć skojarzeń z metallikowym "Wherev

[Recenzja] Megadeth - "Hidden Treasures" EP (1995)

Obraz
W połowie lat 90. grupa Megadeth cieszyła się ogromną popularnością. Zupełnie logicznym posunięciem było zatem wydanie w tym okresie takie wydawnictwa, jak "Hidden Treasures". Krótko mówiąc jest to EPka zbierająca niealbumowe kawałki zarejestrowane w latach 1989-94 i do tamtej pory rozproszone na kompilacjach różnych wykonawców (głównie filmowych soundtrackach) i/lub singlach. To w sumie osiem utworów i niemal równe pół godziny trwania. A na wydaniu japońskim i późniejszych reedycjach - dwanaście utworów o łącznym czasie trwania trzech kwadransów. Owe bonusy to po prostu zawartość europejskiej wersji singla "A Tout le Monde", a więc utwór tytułowy (w identycznej wersji, jak na albumie "Youthanasia") oraz wersje demo "Symphony of Destruction", "Architecture of Aggression" i "New World Order" (w przypadku tego ostatniego, była to jedyna wydana wersja aż do 2011 roku, gdy jego ostateczna wersja trafiła na album "Th1r

[Recenzja] Megadeth - "Youthanasia" (1994)

Obraz
"Countdown to Extiction" okazał się ogromnym sukcesem komercyjnym (2. miejsce na liście sprzedaży w Stanach, 5. w Wielkiej Brytanii). Nic dziwnego, że zespół na swoim kolejnym wydawnictwie kontynuował obrany wcześniej kierunek. "Youthanasia" to dwanaście kawałków łączących metalowy ciężar z uwypuklonymi melodiami i typowo piosenkowymi strukturami. I właściwie tyle tylko można o nich powiedzieć. Pomijając wykorzystanie harmonijki w dwóch kawałkach ("Train of Consequences", "Elysian Fields") i śpiewany po francusku refren najłagodniejszego "A Tout le Monde", niewiele się tutaj dzieje. To pierwsze było bardzo fajnym pomysłem na urozmaicenie. Drugie już niekoniecznie - dodaje za dużo lukru do i tak już nieco zbyt przesłodzonej piosenki. Pozostałe nagrania, wszystkie bez wyjątku, zbudowane są dokładnie z tych samych elementów i według tego samego schematu. Melodie mogłyby być nieco bardziej wyrafinowane, riffy - bardziej charakterysty

[Recenzja] Soundgarden - "King Animal" (2012)

Obraz
Szesnaście lat po poprzednim studyjnym albumie, "Down on the Upside", grupa Soundgarden opublikowała nowy, premierowy materiał. "King Animal", szósty studyjny album zespołu, rozpoczyna się od bardzo trafnie zatytułowanego "Been Away Too Long". Muzycy nie grali ze sobą od zbyt dawna. Upłynęło zbyt wiele czasu, by byli w stanie nagrać coś na poziomie swoich wcześniejszych osiągnięć. Choć usilnie próbują nawiązać do dawnej świetności stylistyką. "King Animal" brzmi jak wypadkowa poprzednich trzech albumów, z naciskiem na "Superunknown". Brakuje tu jednak dawnej świeżości, energii i przede wszystkim dobrych, zapamiętywanych melodii. Zdecydowanie nie pomaga płaskie, przytłumione brzmienie (skompresowane wedle współczesnych standardów). A wspomniany upływ czasu słychać przede wszystkim w wokalnych partiach Chrisa Cornella, który z trudem wyciąga wyższe tony (a robi to często). Przynajmniej pod względem instrumentalnym zdarzają się - rz

[Recenzja] Megadeth - "Countdown to Extinction" (1992)

Obraz
Ciekawa sprawa z tym albumem. Bo skład tu taki sam, jak na poprzednim w dyskografii "Rust in Peace", a podejście zupełnie inne. Dave Mustaine zapewne pozazdrościł sukcesu, jaki jego byli koledzy z Metalliki osiągnęli dzięki swojemu eponimicznemu albumowi z czarną okładką. "Countdown to Extinction" idzie podobną drogą. Utwory stały się prostsze, bardziej uporządkowane, bardziej wyraziste. Stylistycznie bliższe zwykłego heavy metalu lub nawet hard rocka, niż thrashu. Nagle okazało się, że rudy potrafi pisać dość zgrabne... piosenki. Najlepszym tego przykładem takie nagrania, jak "Symphony of Destruction" (spory przebój singlowy), "Skin O' My Teeth" (nieco mniejszy przebój) czy tytułowy "Countdown to Extinction" (niesłusznie mniej popularny). W porównaniu z wcześniejszymi longplayami Megadeth, panuje tu odrobinę większa różnorodność. Najcięższe w zestawie "Architecture of Aggression" i "Ashes in Your Mouth" k

[Recenzja] Megadeth - "Peace Sells… but Who's Buying?" (1986)

Obraz
Megadeth to jeden z najsłynniejszych przedstawicieli thrash metalu, powszechnie zaliczany - razem z Metalliką, Slayerem i Anthrax - do tzw. "wielkiej czwórki" tego stylu. Założony został przez gitarzystę Dave'a Mustaine'a i basistę Dave'a Ellefsona wkrótce po tym, gdy pierwszy z nich został wyrzucony z Metalliki (przez co do dziś ma na tym punkcie kompleksy). Obaj występują w zespole do dzisiaj (choć Ellefson z przerwą w latach 2002-10), a reszta składu regularnie się zmienia. W początkowym okresie Mustaine'owi przyświecał jeden tylko cel: grać szybciej, ciężej i agresywniej od Metalliki. I to właściwie wystarczyłoby za recenzje debiutanckiego albumu Megadeth, "Killing Is My Business... and Business Is Good!". "Peace Sells… but Who's Buying?", drugie wydawnictwo ekipy Mustaine'a, zostało wydane w przełomowym dla thrash metalu roku 1986. Tym samym, gdy ukazały się także "Reign in Blood" Slayera i "Master of Pu

[Recenzja] Metallica - "Beyond Magnetic" EP (2011)

Obraz
Trzy lata po premierze "Death Magnetic" ukazał się suplement do tego albumu. EPka "Beyond Magnetic" to zbiór wcześniej niepublikowanych nagrań, które powstały podczas sesji wspomnianego longplaya. Premiera wydawnictwa nie przypadkiem zbiegła się w czasie z obchodami 30-lecia istnienia Metalliki. Zespół z tej okazji zagrał cztery specjalne koncerty w Fillmore Theatre w San Francisco - odbyły się w dniach 5, 7, 9 i 10 grudnia 2011 roku. Podczas każdego z nich został zagrany premierowo jeden nowy utwór. Następnie jego wersja studyjna była udostępniania do darmowego ściągnięcia. 13 grudnia zupełnie niepodziewanie wszystkie cztery zostały wydane na fizycznym nośniku. Utwory pod względem stylistycznym nawiązują do dokonań zespołu z lat 1984-91. Spokojnie mogłoby zatem znaleźć się na "Death Magnetic". Każdy z nich pasowałby tam bardziej, niż "The Unforgiven III". Rozpoczynający EPkę "Hate Train", zbudowany na świetnym riffie, jest zre