[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No More Tears" (1991)



"No More Tears" to jeden z najbardziej (prze)cenionych albumów Ozzy'ego Osbourne'a. W odniesieniu ogromnego sukcesu (w samych Stanach, na obecną chwilę, pokrył się aż czterokrotną platyną) z pewnością pomogło kurczowe trzymanie się aktualnie obowiązujących trendów. Jest wiec bardziej surowo i nieco ciężej, niż na albumach z lat 80., słychać inspirację chociażby twórczością Pantery, a nawet zespołami z Seattle. Ale jednocześnie brzmienie jest dziwnie, nieprzyjemnie przytłumione - jakby w celu dodatkowego wyeksponowania partii wokalnych, które i tak są wysunięte w miksie na pierwszy plan. Znacznie utrudnia to przesłuchanie tego długiego, prawie godzinnego albumu. Choć to nie jedyna jego wada, o czym więcej za chwilę.

"No More Tears" został nagrany w tym samym składzie, co poprzedni "No Rest for the Wicked". Choć w prace nad nim początkowo zaangażowany był Mike Inez, późniejszy basista Alice in Chains, na czas nagrań do składu po raz kolejny wrócił Bob Daisley. Inez wziął za to udział w trasie promującej album i wystąpił w teledyskach. Pozostawił też po sobie ślad w postaci basowego motywu utworu tytułowego. To akurat najlepsza partia na tym albumie, niestety kawałek został spieprzony kiczowatymi klawiszami (poza tym prawie nieobecnymi na longplayu), irytującym wokalem, toporną grą Zakka Wylde'a i nieuzasadnionym rozciągnięciem do siedmiu minut. Cztery inne utwory pomógł skomponować Lemmy Kilmister, jednak i to nie pomogło. Choć winą za to należy obarczyć Ozzy'ego i jego zespół, gdyż taki "Hellraiser" w wersji nagranej później przez Motörhead znacznie zyskuje (głównie dzięki brakowi odgłosów masturbacji Wylde'a - gitarowej, oczywiście). Dość zgrabną melodię ma za to ballada "Mama, I'm Coming Home", ale wykonanie znów leży. Z początku jest nawet całkiem niezła, ze śpiewającym inaczej, lepiej, Osbourne'em, ale stopniowo staje się coraz bardziej miałka i rozwodniona, a wokalista wraca do swojego typowego śpiewu. O pozostałych kawałkach nawet nie warto wspominać - to odpychająca mieszanka melodycznego banału i gitarowego szpanerstwa, uzupełniona jeszcze dwiema, mdłymi balladami ("Time After Time", "Road to Nowhere").

Na "No More Tears" zdarzają się kompozytorskie przebłyski (zasługa Lemmy'ego i Ineza), ale nawet wtedy album odpycha męczącym brzmieniem, fatalnym, zbyt efekciarskim wykonaniem instrumentalistów i zwykle po prostu kiepskimi partiami wokalnymi. Reszta longplaya to już sztampa i banał na maksa. 

Ocena: 4/10



Ozzy Osbourne - "No More Tears" (1991)

1. Mr. Tinkertrain; 2. I Don't Want to Change the World; 3. Mama, I'm Coming Home; 4. Desire; 5. No More Tears; 6. S.I.N.; 7. Hellraiser; 8. Time After Time; 9. Zombie Stomp; 10. A.V.H.; 11. Road to Nowhere

Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Zakk Wylde - gitara; Bob Daisley - bass; Randy Castillo - perkusja; John Sinclair - instr. klawiszowe
Producent: Duane Baron i John Purdell


Komentarze

  1. którego gitarzystę od Ozzy'ego najbardziej lubisz ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadnego nie lubię. Nie odpowiada mi ich styl gry, polegający na tym, by grać jak najszybciej i najbardziej efektownie. Szczególnie słuchanie Wylde'a jest dla mnie okropnym przeżyciem. Rhoads jest natomiast najbardziej znośny.

      Usuń
  2. O ile nie zgadzam się z Tobą w kwestii ogólnej oceny longplaya, o tyle cieszę się, że ktoś oprócz mnie też dzieli ze mną niechęć do Wylde'a.
    O ile uwielbiam Ozzy'ego (aczkolwiek szanuję Twoje zdanie, rozumiem Twoje argumenty i ogólnie przyczyny Twojej niechęci), to uważam że Zakk to najgorsze, co mogło go spotkać i jest to jeden z najbardziej przereklamowanych i niesłusznie tak gloryfikowanych gitarzystów, o jakich słyszałem.
    Ale w ogóle super, że robisz to co robisz. Bardzo często nie zgadzam się z Twoimi ocenami niektórych albumów, ale lubię odwiedzać Twojego bloga, porównywać zdania i argumenty i właściwie to dzięki Tobie zainspirowałem się nieco bardziej klasycznymi zespołami rockowymi z lat 60. i 70. (mimo, że gusty mamy przecież tak bardzo różne).
    A no i oczywiście kwestia edukacyjna, bo szanuję Twoją wiedzę i dużo się dzięki Twoim recenzjom dowiedziałem, także dzięki że jesteś i rób dalej to, co robisz.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)