Posty

Wyświetlam posty z etykietą post-punk

[Recenzja] The Cure - "Pornography" (1982)

Obraz
Niewiele brakowało, a "Pornography" byłby w dyskografii The Cure tym samym, czym "Closer" dla Joy Division. Pogrążony w depresji Robert Smith był bliski samobójstwa, a tworzona przez niego muzyka doskonale oddawała stan, w jakim się znajdował. Sesja nagraniowa tego albumu okazała się jednak świetną terapią, dzięki czemu zamiast podążyć drogą Iana Curtisa powoli zaczął dochodzić do siebie. Jednak nagrania nie przebiegały gładko. Raz, że muzycy przepuścili większość zaliczki na narkotyki, przez co musieli nocować w biurze swojego wydawcy, bo nie starczyło już pieniędzy na hotel. Dwa, że zdarzały się dni, kiedy Smith w ogóle nie był zdolny do pracy, co generowało coraz większe napięcia między muzykami. Konflikt zaostrzył się podczas trasy promującej longplay - pierwszej, podczas której zespół zaprezentował się w swoim gotyckim image'u. Regularne spięcia między Smithem i Simonem Gallupem doprowadziły do bójki miedzy muzykami, która skończyła się rozpadem zespołu. &

[Recenzja] The Cure - "Faith" (1981)

Obraz
Już wybrany do singlowej promocji "Primary" dał jasno do zrozumienia, że nie należy spodziewać się żadnego przełomu. "Faith" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego "Seventeen Seconds". Tego zresztą należało oczekiwać. Sesja nagraniowa trzeciego albumu rozpoczęła się niespełna rok po zakończeniu poprzedniej, a w międzyczasie nie doszło do poważniejszych zmian w składzie. Odszedł wprawdzie klawiszowiec Matthieu Hartley, jednak był on przecież postacią drugoplanową, co zresztą skłoniło go do rezygnacji z dalszej współpracy z The Cure. Nie zmienił się natomiast trzon zespołu, tworzony przez Roberta Smitha, Lola Tolhursta oraz Simona Gallupa. Trudno byłoby wymagać od nich, aby znów próbowali się określić na nowo, skoro na dopiero co wydanym "Seventeen Seconds" zaprezentowali swoją autorską wizję post-punku. Na "Faith" konsekwentnie rozwijają tę stylistykę. Wspomniany "Primary" trochę też zafałszowuje obraz tej płyty, gdyż oprócz

[Recenzja] New Order - "Substance" (1987)

Obraz
Teoretycznie jest to tylko kompilacja największych przebojów. Wypełniacz dyskografii przed kolejnym albumem z premierowym materiałem. W rzeczywistości jest to jednak coś więcej. New Order miał nietypową, jak na lata 80., politykę polegającą na unikaniu dublowania tych samych utworów na płytach długogrających i singlach. Większość najbardziej popularnych kompozycji zespołu została zatem wydana wyłącznie na tych ostatnich. A tym samym dopiero dzięki "Substance" doczekały się premiery na pełnowymiarowym wydawnictwie. Dwupłytowa edycja winylowa zawiera dwanaście z czternastu dotychczasowych singli New Order, w tym dziewięć utworów niewydanych do tamtej pory na żadnym albumie. Jeszcze ciekawiej prezentuje się wersja kompaktowa, gdzie pierwszy dysk powtarza materiał z winyli, zaś drugi zawiera dwa brakujące przeboje ("Procession" i "Murder") oraz dziesięć rarytasów ze stron B singli. Jednak komplet singlowych nagrań przynosi dopiero wydanie kasetowe, wzbogacone

[Recenzja] The Cure - "Seventeen Seconds" (1980)

Obraz
Tutaj dopiero zaczyna się ten prawdziwy The Cure. Muzyka na "Seventeen Seconds" stała się bardziej chłodna i melancholijna, zbliżając się do gotyckiej atmosfery Siouxsie and the Banshees czy Joy Division. Nie wszystkim muzykom w zespole podobała się taka zmiana. Basista Michael Dempsey pragnął pozostać przy wcześniejszym, pogodniejszym stylu. W dodatku jego swobodny, wyemancypowany sposób gry niespecjalnie pasował do nowej koncepcji Roberta Smitha. W rezultacie doszło do rozłamu i miejsce Dempseya zajął Simon Gallup. Przy okazji do składu dołączył jego kompan z grupy The Magazine Spies, klawiszowiec Matthieu Hartley. Nagrany w kwartecie album "Seventeen Seconds" okazał się pierwszym większym sukcesem komercyjnym The Cure, dochodząc do pierwszej dwudziestki w brytyjskim notowaniu oraz zaznaczając swoją obecność na amerykańskiej liście. Przyniósł grupie także pierwszy, umiarkowany przebój singlowy - "A Forest". W porównaniu z debiutem zwraca uwagę na pewno

[Recenzja] Suicide - "Suicide" (1977)

Obraz
Eponimiczny debiut amerykańskiego duetu Suicide nie jest może płytą szczególnie popularną wśród polskich słuchaczy, lecz niewątpliwie należy do najbardziej wizjonerskich i inspirujących wydawnictw z tamtego okresu. Tworzony przez wokalistę Alana Vegę i klawiszowca Martina Reva zespół był być może pierwszym w historii duetem wokalno-syntezatorowym - podobny duet z przeszłości, The Silver Apples, używał jeszcze perkusji - a także protoplastą synthpopu oraz inspiracją dla wielu grup z kręgu elektronicznego rocka.  Muzyka Suicide całkiem dobrze wpisywała się w punkowy, a raczej już post-punkowy krajobraz ówczesnej sceny muzycznej, choć jej inspiracji należałoby szukać raczej w klasycznym rock and rollu. Takie wpływy słychać przede wszystkim w sposobie śpiewania Vegi, którego często porównywano z Gene'em Vincentem, choć taki "Johnny" to stuprocentowy rock'n'roll, tyle że o stricte elektronicznym brzmieniu. Trudno też uniknąć skojarzeń ze wspomnianym Silver Apples, choć

[Recenzja] Yard Act - "The Overload" (2022)

Obraz
Początek trzeciej dekady XXI wieku  okazał się zdumiewająco dobry dla muzyki rockowej, która po dekadach powolnej agonii i wielokrotnie stwierdzanego zgonu, niespodziewanie odżyła. Wszystko za sprawą kilku młodych brytyjskich grup, które postanowiły odświeżyć formułę post-punku, wnosząc do niej inne ambitne inspiracje oraz mnóstwo młodzieńczej energii. Główni przedstawiciele tego nurtu, zespoły black midi i Black Country, New Road zdążyły już - na swoich drugich albumach, "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" - interesująco się rozwinąć, odchodząc daleko od post-punkowych korzeni. Wiele wskazuje na to, że podobną drogę może obrać Squid, który już na debiutanckim "Bright Green Field" pokazał swoją wszechstronność i większe ambicje w porównaniu z poprzedzającymi go singlami i EPkami. Tymczasem długogrający debiut wydała kolejna brytyjska grupa post-punkowa, Yard Act. Na tle swoich poprzedników wypada jednak bardzo... zwyczajnie. "The Overload" prze

[Recenzja] New Order - "Brotherhood" (1986)

Obraz
Mogło się wydawać, że po sukcesach singla "Blue Monday" oraz albumu "Low-Life", New Order będzie dalej podążał wytyczoną na tych wydawnictwach ścieżką. Zapowiadający kolejny longplay singiel "Bizarre Love Triangle" zdawał się to tylko potwierdzać. To kolejny chwytliwy numer z taneczną rytmiką i mocno elektronicznym brzmieniem. Okazał się jednak kompletnie niereprezentatywny dla całego albumu, który w pierwszej połowie stawia na bardziej organiczne brzmienia, z wracającą na pierwszy plan gitarą ("Weirdo", "As It Is When It Was", "Broken Promise", "Way of Life") i syntezatorami użytymi co najwyżej do dopełnienia aranżacji ("Paradise"). Dopiero w drugiej części płyty, czyli na stronie B winylowego wydania, pojawia się więcej syntetycznych dźwięków, choć jedynie wspomniany "Bizarre Love Triangle" sprawdziłby się na parkiecie. Poza nim znalazły się tu spokojniejsze "All Day Long" i "Ever

[Recenzja] The Cure - "Three Imaginary Boys" (1979) / "Boys Don't Cry" (1980)

Obraz
Debiutancki album The Cure początkowo ukazał się jedynie w Europie, pod tytułem "Three Imaginary Boys". Kiedy niemal rok później trafił do sprzedaży w Stanach, Kanadzie i Australii, przemianowano go na "Boys Don't Cry", a także zmieniono okładkę i tracklistę. Obie wersje składają się z trzynastu utworów, jednak tylko osiem się powtarza. Niby większość, jednak zmiany w repertuarze przekładają się na nieco inny charakter tych wydawnictw. Edycja europejska - z takimi kawałkami, jak "So What", "It's Not You" czy surowa, zarejestrowana w trakcie próby przeróbka hendrixowego "Foxy Lady" - wypada bardziej punkowo, podczas gdy obecne w drugiej wersji hity singlowe - "Boys Don't Cry", "Killing an Arab" i "Jumping Someone Else's Train" - zwiększają przebojowy potencjał albumu. Dodać trzeba jednak, że ani na "Three Imaginery Boys" nie brakuje chwytliwych melodii, ani na "Boys Don't

[Recenzja] New Order - "Low-Life" (1985)

Obraz
"Low-Life" jest tym ze studyjnych albumów New Order, który chyba najlepiej definiuje jego stylistykę. A w każdym razie to, jak zespół postrzega się na podstawie jego największych singlowych hitów. Jeszcze poprzedni w dyskografii "Power, Corruption & Lies" świadczy przecież o pewnym niezdecydowaniu muzyków, którzy miotali się wówczas pomiędzy mocno gitarowym post-punkiem, a bardziej elektronicznym, tanecznym graniem. Sukces singla "Blue Monday" okazał się katalizatorem, który pomógł w znalezieniu właściwej ścieżki rozwoju. Muzycy nie musieli nawet rezygnować z żadnego z dotychczasowych elementów swojej twórczości, dokonując po prostu ich udanej syntezy. Zachowali gitarowe brzmienia, wzbogacając je jeszcze większą ilością syntezatorów i perkusji z automatu, przy okazji jeszcze bardziej uwypuklając taneczny charakter. Dwa utwory nieco się tu wyłamują, choć bez szkody dla całego materiału. Energetyczny, najbardziej optymistyczny na płycie "Love Vigila

[Recenzja] New Order - "Power, Corruption & Lies" (1983)

Obraz
Można powiedzieć, że to właściwy debiut New Order. "Power, Corruption & Lies" to już nie Joy Division pod inną nazwą, lecz prawdziwy początek nowego zespołu. Bernard Sumner, Peter Hook i Stephen Morris wyraźnie próbowali odnaleźć własną tożsamość. Pomogły im w tym technologiczne nowinki, z syntezatorami oraz elektroniczną perkusją na czele. Wystarczy posłuchać takich utworów, jak "The Village", "Ecstasy", a zwłaszcza "5 8 6". To już nie ten depresyjny,  gotycki post-punk, lecz granie pełne radości, o tanecznym wręcz charakterze i zdecydowanie ejtisowym brzmieniu. Grupa idzie tu drogą wyznaczoną pod koniec poprzedniej dekady przez Kraftwerk czy Gorgio Morodera, lecz na swoich własnych zasadach. Rozpoznawalnym elementem, pamiętającym jeszcze działalność pod poprzednim szyldem, pozostają basowe partie Hooka, które w większym stopniu są nośnikiem melodii, a w mniejszym rytmiczną podstawą. Ponadto w mocno gitarowych "Age of Consent" i

[Recenzja] New Order - "Movement" (1981)

Obraz
Po śmierci Iana Curtisa dalsza działalność pod szyldem Joy Division nie wydawała się wcale najlepszym rozwiązaniem. W końcu to charyzmatyczny wokalista przyciągał najwięcej uwagi, on też w znacznej mierze odpowiadał za jakość dotychczasowego repertuaru, także jako jego współtwórca. Bernard Sumner, Peter Hook i Stephen Morris nie zamierzali powtarzać błędu instrumentalistów The Doors, którzy po śmierci Jima Morrisona nagrali jeszcze dwa albumy pod tym szyldem, do dziś będące przedmiotem krytyki. Muzycy Joy Division, zamiast tego, przyjęli zupełnie nową nazwę, wprowadzając nowy ład. New Order. Zamiast szukać nowego wokalistę, przed mikrofonem stawali Sumner lub Hook,. Do składu dokooptowano natomiast dziewczynę Morrisa, grającą głównie na syntezatorach Gillian Gilbert. Podobnie jednak, jak pierwszy album The Doors bez Morrisona, debiutancka płyta New Order stanowi bezpośrednią kontynuację wypracowanej wcześniej stylistyki. Trudno, żeby było inaczej, skoro za jej nagranie w 75% odpowiadaj

[Recenzja] Pere Ubu - "Dub Housing" (1978)

Obraz
Kwintet z Cleveland nie kazał długo czekać na swój drugi pełnowymiarowy album. "Dub Housing" ukazał się w listopadzie 1978 roku, dziesięć miesięcy po debiutanckim "The Modern Dance". Stało się tak pomimo pewnych problemów z wydawcą. Firma Mercury, odpowiedzialna za dystrybucję pierwszego longplaya na terenie Europy, nie była zadowolona z wyników sprzedaży i nie przedłużyła grupie kontraktu. Zainteresowanie szybko jednak wykazali przedstawiciele wytwórni Chrysalis, dla której nagrywali w tamtym czasie m.in. Jethro Tull i Gentle Giant. "Dub Housing" ukazał się z jej logo na prawie całym (zachodnim) świecie. Ponownie jednak Pere Ubu przepadło pod względem komercyjnym. I w zasadzie trudno się temu dziwić. Album znów wypełniła dziwna, bezkompromisowa muzyka, stanowiąca bezpośrednią kontynuację poprzednika. "Dub Housing" mógł po prostu okazać się zbyt punkowy dla słuchaczy ambitniejszych form rocka, a zarazem zbyt ambitny dla punkowców. Biorąc pod uwag

[Recenzja] PIL - "Metal Box" (1979)

Obraz
Drugi longplay grupy Johna Lydona - wówczas używającej już pełnej nazwy Public Image Ltd lub skrótu PIL - należy do najciekawiej wydanych albumów z ery płyt winylowych. Pierwsze brytyjskie wydanie, znane jako "Metal Box", opakowano właśnie w metalowe pudełko, podobne do tych, w jakich przechowywano 16-milimetrowe taśmy filmowe. W środku umieszczono natomiast trzy 12-calowe płyty winylowe, zawierające w sumie niewiele ponad godzinę materiału. Stąd też zwykło się mówić o "Metal Box" jako potrójnym maksi-singlu. Co ciekawe, produkcja takiego opakowania wyniosła niewiele więcej, niż gdyby zdecydowano się na standardową kopertę. Warto też dodać, że nie był to jedyny pomysł, jaki rozważano. Wcześniej pojawiła się idea, aby płyty umieścić w okładce z papieru ściernego, która po włożeniu na półkę niszczyłaby koperty sąsiadujących płyt. Ostatecznie porzucono takie rozwiązanie, przejęte później przez inną post-punkową grupę The Durutti Column na jej wydanym rok później debiuc

[Recenzja] Public Image - "Public Image (First Issue)" (1978)

Obraz
W czasach, gdy kolejne skandale i kontrowersje pomagały promować mierną muzykę Sex Pistols, trudno było się domyślać, że jej odziany w koszulkę z napisem I hate Pink Floyd frontman ma o wiele większe ambicje. Grupa przestała istnieć ledwie parę miesięcy po wydaniu swojego jedynego albumu "Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols", a Johnny Rotten wrócił do prawdziwego nazwiska John Lydon i stworzył zupełnie nowy zespół. Składu Publlic Image, bo tak nazwano kapelę, uzupełnili były gitarzysta The Clash, Keith Levene, a także niemający jeszcze większych osiągnięć basista Jah Wobble (właśc.  John Joseph Wardle)  i perkusista Jim Walker. Muzyka prezentowana przez nich na pierwszym albumie nosi jeszcze wyraźne ślady punk rocka. Część materiału powstała zresztą jeszcze z myślą o poprzednim zespole Lydona. Jednym z nich był "Religion", z mocnym tekstem atakującym chrześcijańską hipokryzję, który według słów wokalisty przestraszył nawet Malcoma McLarena. który ni

[Recenzja] Cocteau Twins ‎- "Head Over Heels" (1983)

Obraz
"Head Over Heels", drugi pełnowymiarowy album Cocteau Twins, może być postrzegany jako wydawnictwo przejściowe. Po pierwsze, w kwestii składu. Z zespołu odszedł już basista Will Heggie, ale jego miejsca jeszcze nie zajął Simon Raymonde. To pierwszy longplay grupy nagrany przez Elizabeth Fraser i Robina Guthrie w duecie. Po drugie, ważniejsze, ze względów stylistycznych. Wciąż słychać tu wyraźnie post-punkowe korzenie muzyków, ale w porównaniu z debiutanckim "Garlands" całość ma jeszcze bardziej eteryczny klimat, wyraźnie już zapowiadając dreampopowy kierunek z kultowego "Treasure". I może właśnie przez ten pośredni charakter "Head Over Heels" zdaje się pozostawiać trochę w cieniu późniejszych dzieł Cocteau Twins. A niesłusznie, bo w zasadzie już tutaj wszystkie charakterystyczne elementy stylu zespołu w pełni się wykrystalizowały, a lepszy efekt dały chyba tylko na kolejnym albumie. Jednocześnie, jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, właśnie prz

[Recenzja] Pere Ubu ‎- "The Modern Dance" (1978)

Obraz
Cleveland w stanie Ohio w połowie lat 70. zdecydowanie nie było dobrym miejscem do rozpoczynania kariery muzycznej. Przemysłowe miasto, uznawane za jedno z najbardziej ponurych w całym USA, nie dawało praktycznie żadnych perspektyw muzykom. Lokalnym grupom było niezwykle trudno zyskać popularność poza granicami stanu. Przekonali się o tym członkowie opisywanego już na tych łamach 15-60-75 (The Numbers Band) czy proto-punkowego Rocket from the Tombs. Drugi z tych zespołów rozpadł się po około roku działalności, nie zostawiając po sobie żadnego wydawnictwa. Na jego gruzach powstała jednak grupa, której powiodło się nieco lepiej. Wokalista David Thomas i gitarzysta Peter Laughner, wspólnie z dźwiękowcem Timem Wrightem, który objął funkcję basisty, postanowili kontynuować współpracę. Oryginalnego składu dopełnili gitarzysta Tom Herman, perkusista Scott Krauss oraz grający na klawiszach i saksofonie Allen Ravenstine. Sekstet przyjął nazwę Pere Ubu, nawiązując do awangardowej sztuki "Ub

[Recenzja] The Pop Group - "Y" (1979)

Obraz
Porządek, według którego prezentuję tu kolejnych wykonawców, jest w dużym stopniu przypadkowy i nie należy się nim w żaden sposób sugerować. W przeciwnym razie już dawno opisałbym tutaj dokonania The Pop Group, a zwłaszcza debiutancki album "Y". To jedna z najbardziej oryginalnych, ale też inspirujących rzeczy, jakie powstały na fali tzw. punkowej rewolucji. Po czterdziestu latach od premiery wciąż słychać wpływ tego longplaya na innych twórców, o czym świadczą chociażby niedawne wydawnictwa Squid czy - w mniejszym stopniu - black midi. Nawet jeśli dużą przesadą byłoby twierdzenie, że "Bright Green Field" i "Cavalcade" nie powstałyby bez "Y", bo ich inspiracje są znacznie szersze, to zapewne miałyby nieco odmienny charakter. Warto natomiast dodać, że do czerpania z tego zespołu przyznali się tacy twórcy, jak Nick Cave, Steve Albini, czy muzycy grup Sonic Youth, Minutemen, Primal Scream, Massive Attack i Nine Inch Nails. Nie znalazłem potwierdzeni

[Recenzja] black midi - "Cavalcade" (2021)

Obraz
Grupa black midi od samego początku prezentowała się bardzo obiecująco. Jednak dotąd na obietnicach się kończyło. Zarówno koncertowy album "Live at the Windmill Brixton", na którym kwartet pełnił rolę zespołu wspierającego byłego wokalistę Can, Damo Suzuki, jak i już w pełni autorski studyjny debiut "Schlagenheim", zdawały się nie wykorzystywać w pełni jego potencjału. Ten najlepiej było słychać podczas porywającego występu w radiu KEXP z listopada 2018 roku. W studiu nie udało się odtworzyć jego energii, co tylko bardziej odsłoniło braki ówczesnych kompozycji. Przede wszystkim brak własnych pomysłów. W proponowanej wówczas przez zespół mieszance post-punku, noise rocka, math rocka i krautrocka słychać wyraźny wpływ takich twórców, jak Pere Ubu, Talking Heads, The Fall, This Heat, The Residents, Public Image Ltd., Slint,  kolorowy King Crimson czy wspomniany Can. To bardzo zacne inspiracje, które trudno mieć za złe. Niestety, "Schlagenheim" nawet nie zbli