[Recenzja] Pere Ubu - "Dub Housing" (1978)

Pere Ubu - Dub Housing


Kwintet z Cleveland nie kazał długo czekać na swój drugi pełnowymiarowy album. "Dub Housing" ukazał się w listopadzie 1978 roku, dziesięć miesięcy po debiutanckim "The Modern Dance". Stało się tak pomimo pewnych problemów z wydawcą. Firma Mercury, odpowiedzialna za dystrybucję pierwszego longplaya na terenie Europy, nie była zadowolona z wyników sprzedaży i nie przedłużyła grupie kontraktu. Zainteresowanie szybko jednak wykazali przedstawiciele wytwórni Chrysalis, dla której nagrywali w tamtym czasie m.in. Jethro Tull i Gentle Giant. "Dub Housing" ukazał się z jej logo na prawie całym (zachodnim) świecie. Ponownie jednak Pere Ubu przepadło pod względem komercyjnym. I w zasadzie trudno się temu dziwić. Album znów wypełniła dziwna, bezkompromisowa muzyka, stanowiąca bezpośrednią kontynuację poprzednika. "Dub Housing" mógł po prostu okazać się zbyt punkowy dla słuchaczy ambitniejszych form rocka, a zarazem zbyt ambitny dla punkowców.

Biorąc pod uwagę pośpiech z wydaniem kolejnego albumu, a także brak jakichkolwiek zmian w składzie, nie powinno być zaskoczeniem, że zespół nie odchodzi tu daleko od stylistyki debiutu. Ale też "Dub Housing" nie jest w żadnym wypadku kopią "The Modern Dance". Przede wszystkim nie ma tu już tyle punkowej żarliwości. Najwięcej czadu przynoszą faktycznie mocno punkowe, choć wykraczające poza ten styl "Navvy" oraz "I, Will Wait" - pierwszy urozmaicony szumem prymitywnego syntezatora, drugi atonalnymi wstawkami gitary i saksofonu. Energii nie brakuje także w będącym swego rodzaju parodią rocka psychodelicznego "On the Surface", opartym na humorystycznym motywie organów. Dominują tu jednak wolniejsze nagrania, często o bardziej posępnym, nocnym nastroju, w rodzaju tytułowego "Dub Housing", z partią basu faktycznie nawiązującą do dubu, a także najbardziej eksperymentalny w zestawie "Thriller!", zahaczającego o free improvisation i muzykę konkretną, oraz finałowej quasi-ballady "Codex". Zdarzają się też jednak kawałki o pogodniejszym nastroju, jak "(Pa) Ubu Dance Party" czy "Caligari's Mirror". Gdyby ktoś się zastanawiał, jak mógłby wypaść Captain Beefheart grający szanty, to ostatnie z wymienionych nagrań daje na ten temat pewne wyobrażenie.

Pere Ubu na "Dub Housing" zachowuje swoją nieustępliwą postawę i ani myśli grać w sposób przystępny dla niewprawionego słuchacza. Partie wokalne Davida Thomasa są tu cały czas tak samo zwariowane, a w warstwie instrumentalnej pojawia się mnóstwo smaczków, najczęściej elementów zapożyczonych z innych rodzajów muzyki, które zdają się kompletnie do siebie nie pasować, a jednak świetnie się dopełniają. Tyle tylko, że efekt nie zawsze jest tak samo dobry. W przeciwieństwie do "The Modern Dance", na "Dub Housing" pomysłów nie starczyło na cały album, a głównie na pierwszą stronę winyla i ostatni utwór. Pomiędzy nimi zdarzają się utwory przeciętne, pozbawione charakteru. Wyjątek stanowi "(Pa) Ubu Dance Party", który muzycznie wypada z nich najlepiej, ale okropnie irytuje mnie głupawymi zaśpiewami pełniącymi rolę refrenu. Być może różnica pomiędzy tymi albumami nie jest tak duża, jak wskazują na to moje oceny, ale o ile do debiutu Pere Ubu będę chętnie wracać, tak do "Dub Housing" nie zamierzam.

Ocena: 7/10



Pere Ubu - "Dub Housing" (1978)

1. Navvy; 2. On the Surface; 3. Dub Housing; 4. Caligari's Mirror; 5. Thriller!; 6. I, Will Wait; 7. Wine Spodyody; 8. (Pa) Ubu Dance Party; 9. Blow Daddy-O; 10. Codex

Skład: David Thomas - wokal, organy; Allen Ravenstine - syntezator, saksofon; Tom Herman - gitara, gitara basowa, organy; Tony Maimone - gitara basowa, gitara, pianino; Scott Krauss - perkusja
Producent: Pere Ubu i Ken Hamann


Komentarze

  1. Pere Ubu to ogólnie obraz tego, jak brzmiałby Beefheart, gdyby grał post punk. W sumie ciekawe, jakie były jeszcze zespoły, o których można by było powiedzieć, że tak by brzmiał Van Vliet i jego magiczny zespół, gdyby grał (tu wstaw inny gatunek rocka).

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się że opisywanie Pere Ubu jako Beefheart grający post-punk, jest nie do końca adekwatne. Więc niby jak według mnie brzmiałby Beefheart grający post-punk? Ano dokładnie tak, jak brzmiał na Doc at the Radar Station (może to nie najczystszy post-punk, ale na pewno słychać tam jego wpływy, nawet na rymie jest on wymieniony przy gatunkach albumu), jak dla mnie najlepszy krążek kapitana i szczerze jestem ciekawy opinii Pana Pawła, choć z tego co się orientuję pełna recenzja jest wykluczona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pere Ubu brzmi jak post-punk inspirowany Beefheartem, a "Doc at the Radar Station" jak Beefheart inspirowany post-punkiem. Jedno drugiemu nie przeczy. A kolejnych recenzji Kapitana raczej nigdy nie wykluczałem, ale nie mam też żadnych konkretnych planów z nimi związanych.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)