[Recenzja] The Cure - "Pornography" (1982)

The Cure - Pornography


Niewiele brakowało, a "Pornography" byłby w dyskografii The Cure tym samym, czym "Closer" dla Joy Division. Pogrążony w depresji Robert Smith był bliski samobójstwa, a tworzona przez niego muzyka doskonale oddawała stan, w jakim się znajdował. Sesja nagraniowa tego albumu okazała się jednak świetną terapią, dzięki czemu zamiast podążyć drogą Iana Curtisa powoli zaczął dochodzić do siebie. Jednak nagrania nie przebiegały gładko. Raz, że muzycy przepuścili większość zaliczki na narkotyki, przez co musieli nocować w biurze swojego wydawcy, bo nie starczyło już pieniędzy na hotel. Dwa, że zdarzały się dni, kiedy Smith w ogóle nie był zdolny do pracy, co generowało coraz większe napięcia między muzykami. Konflikt zaostrzył się podczas trasy promującej longplay - pierwszej, podczas której zespół zaprezentował się w swoim gotyckim image'u. Regularne spięcia między Smithem i Simonem Gallupem doprowadziły do bójki miedzy muzykami, która skończyła się rozpadem zespołu.

"Pornography" to zwieńczenie nieformalnej trylogii, tworzonej wraz z wcześniejszymi "Seventeen Seconds" i "Faith". Tym razem skład pozostał bez zmian - oprócz Smitha i Gallupa w zespole pozostawał Lol Tollhurst - jednak muzycy zdecydowali się zakończyć współpracę z producentem Mikiem Hedgesem, który towarzyszył im na obu poprzednich krążkach. Początkowo planowano zaangażować już wtedy legendarnego Conny'ego Planka - współpracownika wielu krautrockowych grup, jak Kraftwerk, Neu! czy Cluster - jednak ostatecznie wybór padł na mniej znanego Phila Thornalleya. Efekt tej zmiany jest odbierany różnie. Niektórym słuchaczom nie przypadło do gustu spłaszczenie brzmienia perkusji, która brzmi tu niemal jak automat. Wydaje się to jednak zabiegiem w pełni świadomym i uzasadnionym, idealnie pasującym do charakteru tego materiału i jeszcze bardziej podkreślającym jego klimat. Bo "Pornography" to kolejny krok w kierunku, który wyznaczały "Seventeen Seconds" i "Faith". Jest to zatem płyta jeszcze bardziej posępna i chłodna, o przygnębiającym, wręcz dekadenckim nastroju. 

W porównaniu z poprzednimi odsłonami trylogii, jej zwieńczenie jest zdecydowanie najbardziej konsekwentne w swoim chłodzie, mroku i pesymizmie, ani na chwilę nie przepuszczając tu światła. Co ciekawe, muzyka na tej płycie wciąż bywa przebojowa, czego przykładem świetne melodycznie - choć niepozbawione niepokojących dźwięków - "A Short Term Effect", singlowy "The Hanging Garden" czy najbardziej z nich chwytliwy "A Strange Day". Dominują tu jednak utwory, których wyrazistość opiera się na sugestywnym klimacie, a nie melodiach. Taki jest ponury otwieracz "One Hundred Years", gdzie pada słynna fraza Nic się nie stanie, jeśli wszyscy umrzemy, a także łagodniejszy, utrzymany w wolniejszym tempie, lecz wciąż niezwykle emocjonalny "Siamese Twins" oraz przytłaczający "The Figurehead", w którym chyba najlepiej udało się uchwycić bezsilność i poczucie rezygnacji Smitha. To te trzy utwory zdają się najsilniej oddziaływać pod względem emocjonalnym. Artystycznym szczytem tego longplaya są natomiast dwa ostatnie nagrania: wzbogacony posępnymi dźwiękami wiolonczeli oraz najzimniej brzmiącymi klawiszami i perkusją "Cold", a także eksperymentalny utwór tytułowy, bliższy industrialu i noise rocka, niż jakiekolwiek inne nagranie The Cure.

Nie mam żadnych wątpliwości, że to ścisła czołówka dokonań zespołu, a w moim prywatnym rankingu niekwestionowany numer jeden. "Seventeen Second" i "Faith", choć same w sobie bardzo dobre, wydają się jedynie wstępem do "Pornography", gdzie wszystkie pomysły zyskały najdojrzalszą, najspójniejszą oraz najbardziej emocjonalną formę. Gdyby zespól nie nagrał już nic więcej, byłoby to perfekcyjne zwieńczenie kariery. I choć później zdarzały się jeszcze pewne przebłyski, to jednak ogólny poziom dyskografii bardzo stracił przez wznowienie działalności.

Ocena: 9/10



The Cure - "Pornography" (1982)

1. One Hundred Years; 2. A Short Term Effect; 3. The Hanging Garden; 4. Siamese Twins; 5. The Figurehead; 6. A Strange Day; 7. Cold; 8. Pornography

Skład: Robert Smith - wokal, gitara, instr. klawiszowe, wiolonczela (7); Simon Gallup - gitara basowa, instr. klawiszowe; Lol Tolhurst - perkusja, instr. klawiszowe (1)
Producent: Phil Thornalley i The Cure


Komentarze

  1. Wyjątkowy i ważny album,choć z katalogu The Cure bardziej cenię Seventeen Seconds i Disintegration.
    Ale Disintegration jest albumem zdecydowanie za długim,chociaż spojnym.
    Ten album jest spójny, ma czas trwania idealny dla tego typu muzyki
    i jest zdecydowanie najważniejszym wydawnictwem Cure z pierwszego okresu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy zamierzasz zrecenzować Disintegration, który, mimo że jest trochę rozwleczony momentami, to moim zdaniem również posiada bardzo dużą wartość artystyczną i emocjonalną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten album na pewno będzie zrecenzowany.

      Usuń
    2. Również czekam na recenzję tego albumu.

      Usuń
  3. Witam, chciałbym Ci mega podziękować za te wszystkie recenzje, pol roku temu trafiłem na twoja stronke i nie ma dnia bym tu nie zgladał i szukał czegos dla siebie. Nie przestawaj tego robic dzieki Tobie pozbalem tu kawal dobrej muzy o ktorej istnieniu czesto nie nialem pojecia tak jak ten album, ktory jest prześwietby jeszcze raz wielkie dzieki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Klasyk post-punku, szczytowe osiągnięcie The Cure.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)