[Recenzja] Peter Gabriel - "I/O" (2023)

Peter Gabriel - I/O


Niezwykle długo kazał Peter Gabriel czekać na ten album. I nie chodzi nawet o to, że od premiery "Up" - poprzedniej płyty z premierowymi kompozycjami - minęło dwadzieścia jeden lat. Pierwszy singiel promujący "I/O" pojawił się już na początku stycznia, a więc prawie rok temu. A potem co miesiąc, przy każdej pełni księżyca, udostępniano kolejny fragment nowej płyty, aż ujawniono wszystkie dwanaście utworów. Ta rozciągnięta na jedenaście miesięcy promocja bynajmniej nie podgrzewała atmosfery. Wręcz przeciwnie - z coraz mniejszym zainteresowaniem czekałem na ten album, zwłaszcza że im więcej singli poznawałem, tym mniej podobał mi się obrany przez Gabriela kierunek. A po premierze ostatniego nagrania, co nastąpiło przed kilkoma dniami, nie ma już na co czekać - cały album jest już znany, nie zostawiono żadnych niespodzianek na oficjalną premierę całości. W czasach serwisów streamingowych bez problemu można znaleźć lub samemu zrobić odpowiednią playlistę. No niezbyt mądry pomysł na promocję.


Materiał na album powstawał przez ponad dwie dekady. Cześć utworów to, mówiąc wprost, odrzuty z "Up". Pierwotnie następca tamtej płyty, zresztą już wtedy zatytułowany "I/O", miał ukazać się w 2004 roku, jednak Gabriela pochłaniały inne projekty. Zamiast nowych kompozycji zdecydował się wydać nowe opracowania cudzych ("Scratch My Back", 2010) i własnych utworów ("New Blood", 2011). A potem znów przez wiele lat nic nie publikował, choć od czasu do czasu prezentował nowe kawałki podczas koncertów. Za nagrania nowego albumu zabrał się na poważnie w październiku 2021 roku. Na przestrzeni kolejnych miesięcy przez studio przewinęło się kilkudziesięciu muzyków, w tym sprawdzeni współpracownicy - jak David Rhodes na gitarze, Tony Levin na basie i Manu Katché na bębnach - ale też sam Brian Eno, który pomógł również przy produkcji. W sumie pracowano nad 23 kawałkami, z ponad stu, jakie uzbierały się przez te wszystkie lata, ostatecznie skupiając się na dwunastu. Każdy z nich doczekał się trzech różnych wersji: "Bright-Side Mix" Marka Stenta, "Dark-Side Mix" Tchada Blake'a oraz zrealizowanego w Dolby Atmos "In-Side Mix" Hans-Martina Buffa. Jasne i ciemne wersje wszystkich utworów, różniące się właściwie niuansami, ukazały się już na singlach, a ostatni miks zachowano na niektóre fizyczne wydania albumu. "I/O" ma być bowiem wydany w różnych formatach, które łatwo odróżnić po kolorowym pasku na okładce:
  • 2CD (Bright-Side Mix i Dark-Side Mix na osobnych płytach CD)
  • 2CD+DVD (Bright-Side Mix i Dark-Side Mix na osobnych płytach CD, Bright-Side Mix, Dark-Side Mix i In-Side Mix na DVD)
  • 2LP (Bright-Side Mix)
  • 2LP (Dark-Side Mix)
  • Box 4LP (Bright-Side Mix i Dark-Side Mix), 2CD (Bright-Side Mix i Dark-Side Mix), DVD (Bright-Side Mix, Dark-Side Mix i In-Side Mix)

Petera Gabriela ceniłem zawsze za to, że był poszukującym twórcą, który umiał się doskonale odnaleźć w kolejnych dekadach, nie pozostając obojętnym na nowe trendy, ale zachowując rozpoznawalność i (przeważnie) nie poświęcając artystycznych walorów muzyki. Rozpoczynając karierę solisty w czasach nowej fali, udało mu się zerwać z mogącym wówczas jedynie zaszkodzić wizerunkiem byłego frontmana grającej baśniowego proga grupy Genesis. Wkrótce udowodnił, że potrafi nagrać zarówno multi-platynowy "So", jak i ambitniejszą ścieżkę dźwiękową "Passion". Kontakt z rzeczywistością nieco stracił na "Us" - utrzymanym w stylu ejtisowego, wypolerowanego popu, podczas gdy do łask właśnie wrócił surowy rock, a na szczycie były kapele grunge'owe - ale zrehabilitował się na "Up", wykorzystującym nowoczesne wówczas rozwiązania w sferze  brzmienia i produkcji. Nawet te nieszczęsne "Scratch My Back" i "New Blood", abstrahując od ich muzycznej wartości, można potraktować jako próbę zaprezentowania czegoś nowego. "I/O" wypada natomiast jak płyta nagrana dobre kilka dekad temu. Nie podaję dokładnego okresu, bo jest z tym różnie w zależności od poszczególnych kawałków. Całość jednak spokojnie mogłaby być wydana, jak pierwotnie zamierzano, w 2004 roku.


Kompletnie archaicznie wypadają próby nawiązania do ejtisowych, przeprodukowanych hitów w "Road to Joy" i "Olive Tree", ewidentnie mających przywołać sentyment za "Sledgehammer". Trafiają się tu też staromodne ballady z pianinem i smyczkami, jak "Playing for Time", "So Much" czy "And Still", a choć nie można im odmówić zgrabnych melodii, to sama konwencja - zwłaszcza w tym pierwszym -  jest strasznie zmurszała i nuży mnie okrutnie. O ileż lepiej wypada zaaranżowany i wyprodukowany znacznie skromniej, a dzięki temu bardziej uniwersalny "Love Can Heal". Gabrielowi udaje się tu nawet przywołać klimat późnego Talk Talk, przynajmniej do czasu wejścia żeńskiego śpiewu, który burzy tę subtelną atmosferę i dodaje za dużo lukru. Z drugiej strony, w kawałku tytułowym większa prostota odkrywa banał samej kompozycji oraz rzemieślnicze wykonanie - może poza śpiewem lidera, który na całej płycie prezentuje zaskakująco dobrą formę. Jest także grupa utworów, gdzie właśnie ta nieco bombastyczną produkcja i wielowarstwowe aranżacje pomagają ukryć niezbyt charakterystyczne kompozycje i ledwie poprawne partie instrumentalne. Przykładem tego "Panopticom", "The Court" (z perkusjonaliami przypominającymi eponimiczny trójkę czy czwórkę), "Four Kinds of Horses" czy "Live and Let Live". To wciąż granie niezbyt dzisiejsze, ale też nie przesadnie retro.

Słuchając "I/O" mam jak rzadko kiedy poczucie, że nie jestem targetem tego wydawnictwa. To płyta dla starszych ode mnie słuchaczy, których nie będą razić te niemodne, sentymentalne ballady czy aranżacyjno-produkcyjne klisze z najbardziej merkantylnego popu lat 80., a wręcz ucieszą te wszystkie nawiązania do starych dokonań Petera Gabriela. Mnie ten album strasznie zawiódł, a właściwie zawodziły kolejne single, bo sam longplay żadną niespodzianką nie jest.

Ocena: 6/10



Peter Gabriel - "I/O" (2023)

1. Panopticom; 2. The Court; 3. Playing for Time; 4. I/O; 5. Four Kinds of Horses; 6. Road to Joy; 7. So Much; 8. Olive Tree; 9. Love Can Heal; 10. This Is Home; 11. And Still; 12. Live and Let Live

Skład: Peter Gabriel - wokal, instr. klawiszowe, programowanie (1,2,4,6,8,10-12), instr. perkusyjne (5,9,11,12), charango (6), szklana harmonijka (11); Brian Eno - syntezator (1,2,5,10,12), instr. perkusyjne (1,2), programowanie (5,6,12), gitara (6), ukulele (6); Oli Jacobs - syntezator (1,3,4,10), programowanie (1,2,4,10,12), pianino (5), instr. perkusyjne (6); David Rhodes - gitara (1,2,4-12), dodatkowy wokal; Katie May - gitara (1,4), instr. perkusyjne (2,10,12), syntezator (4), programowanie (5), efekty (9); Tony Levin - gitara basowa; Manu Katché - perkusja (1-4,6,8,10,12); Richard Russell - instr. perkusyjne (5); Hans-Martin Buff - instr. perkusyjne (6); Ged Lynch - instr. perkusyjne (8,9); Oli Middleton - instr. perkusyjne (10); Steve Gadd - instr. perkusyjne (12); Tom Cawley - pianino (3); Ron Aslan - syntezator (6); Don-E - syntezator basowy (6); Angie Pollock - syntezator (9); Josh Shpak - trąbka (6,8); Paolo Fresu - trąbka (12); Evan Smith - saksofon (8); Richard Evans - flażolet (4), mandolina (8); Linnea Olsson - wiolonczela (9), dodatkowy wokal (9); Richard Chappell - programowanie (1,2,4,8,11,12); Ríoghnach Connolly - dodatkowy wokal (1,9,10); Melanie Gabriel - dodatkowy wokal (2,5,7,9,12); Jennie Abrahamson - dodatkowy wokal (9)
Producent: Peter Gabriel, Richard Russell i Brian Eno


Komentarze

  1. Szczerze to nigdy nie słuchałem solowego Gabriela, a znam twórczość Genesis z nim. Właściwie to nie wiem od którego albumu zacząć. Znam największe hity, takie jak "Sledgehammer" i "Solsbury Hill"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z piosenkowych płyt Gabriela najlepsze są trójka i czwórka. Znakomite połączenie melodyjnych kompozycji z ciekawym podejściem do produkcji czy aranżacji. Dwójka jest nierówna, ale warto poznać dla paru świetnych kawałków z Robertem Frippem. A poza tym "Up" też warto sprawdzić. No i w sumie "So", ale bardziej dlatego, że jest tak popularny i może stanowić jakiś punkt odniesienia, niż ze względu na jego jakość.

      Najciekawszym albumem byłego wokalisty Genesis może być natomiast "Passion" - to trochę inna muzyka, bardziej w klimatach tribal ambient. Jest to ścieżka dźwiękowa do "Ostatniego kuszenia Chrystusa" Martina Scorsese, ale broni się też jako samodzielne dzieło. Film też polecam.

      Usuń
  2. Mi się taki model wydawniczy spodobał. Każda piosenka dostała swoje 5 minut dzięki czemu można było się jej lepiej przyjrzeć i docenić. Sam album bardzo fajny

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)