[Recenzja] Cocteau Twins - "Heaven or Las Vegas" (1990)

Cocteau Twins - Heaven or Las Vegas


Artystyczny szczyt muzycy Cocteau Twins osiągnęli na albumie "Treasure", a "Heaven or Las Vegas" to ich szczyt komercyjny. Zawarta tu muzyka faktycznie jest nieco bardziej zachowawcza, wypolerowana brzmieniowo, niemal pozbawiona tego tajemniczego nastroju, a zamiast tego zdecydowanie rozrywkowa, po prostu popowa. Tym razem melodyczna wyrazistość ma pierwszeństwo nad klimatem, który nie jest tu już tak imponujący, choć wciąż obok brzmienia oraz wspaniałego wokalu Elizabeth Fraser pozostaje największym atutem zespołu. Warto od razu podkreślić, że mimo tego przesunięcia akcentów - w niekoniecznie pożądanym kierunku - zespół stworzył kolejny świetny album. Wyraźnie inny od "Treasure", ale trudno traktować to jako zarzut, bo jednak nagranie dwóch tak dobrych płyt, z których każda ma kompletnie inny charakter, to sztuka, która nie udaje się zbyt często. Warto dokonać jeszcze jednego porównania: o ile dzieło z roku 1984 jest bardziej oryginalne i niepowtarzalne, tak młodszy o sześc lat album okazał się jednak bardziej inspirujący dla innych twórców, ze Slowdive i ich "Souvlaki" na czele.


Tytuł "Heaven or Las Vegas", w zamyśle muzyków zestawiający dwa przeciwieństwa, odnosi się do wydarzeń z ich życia z okresu prac nad płytą. Tych pozytywnych, jak zawarcie małżeństwa przez basistę Simona Raymonde czy narodziny córki Fraser i gitarzysty Robina Guthrie, ale też bardziej traumatycznych, jak uzależnienie tego ostatniego od heroiny oraz śmierć ojca Raymonde'a. Wpłynęło to zarówno na warstwę tekstową, jak i muzyczną albumu, co sprawia, że poszczególne utwory trudno jednoznacznie określić jako optymistyczne lub pesymistyczne. Nawet gdy warstwa instrumentalna wydaje sie pozytywna, tekstowo może to być jeden z mroczniejszych fragmentów. Przykładem takiego kontrastu jest chociażby "Fotzepolitic", muzycznie akurat mocno kierujący się w stronę radiowego popu, choć poza świetną melodią broni go ponadprzeciętne wykonanie wokalne i to charakterystycznie dla Guthriego rozmyte brzmienie gitary. To najbardziej piosenkowe oblicze reprezentują też takie utwory, jak "Iceblink Luck", "Fifty-Fifty Clown" oraz "Wolf in the Breast". Wszystkie bardzo przyjemne, ale to niekoniecznie one decydują o jakości albumu.


Jednym z najmocniejszych punktów jest natomiast "Cherry-Coloured Funk", znakomity otwieracz albumu, formalnie kolejna popowa piosenka, ale z bardziej klimatycznym, eterycznym brzmieniem oraz pokazującą pełnię swoich umiejętności Fraser. Brakuje tylko tytułowego funku, którym lekko podszyty jest za to kolejny na płycie "Pitch the Baby", zdecydowanie najbardziej zrytmizowany fragment albumu, z mocno wyeksponowanym, bujającym basem Raymonde'a oraz głośniejszym niż zwykle beatem automatu perkusyjnego. Partie pozostałej dwójki przypominają jednak, że to wciąż Cocteau Twins, tylko eksplorujący nowe dla siebie rejony, z naprawdę udanym efektem. Tytułowy "Heaven or Las Vegas" to z kolei jeden z wolniejszych fragmentów longplaya, z bardzo przestrzennym brzmieniem, w którym ponownie nieoceniona jest rola basu. Pojawia się tu też coś na kształt solówek gitarowych, opartych jednak nie na staromodnych wirtuozerskich popisach, a kreowaniu pewnego klimatu głownie za sprawą brzmienia. Ciekawy nastrój oferuje też "I Wear Your Ring", ze zwiewnym śpiewem Fraser i partiami syntezatora, kontrastującymi z bardziej intensywną grą gitar i automatu. Warto też zwrócić uwagę na finał albumu, z najbardziej onirycznym "Road, River and Rail" oraz najbardziej rozbudowanym "Frou-Frou Foxes in Midsummer Fires".


"Heaven or Las Vegas" na tle wcześniejszych dokonań Cocteau Twins jest na pewno płytą bardziej przystępną. To po prostu dziesięć melodyjnych, nierzadko całkiem chwytliwych piosenek, z normalnymi tekstami, zrozumiale śpiewanymi po angielsku - a nie, jak dawniej bywało, w wymyślonych językach - i muzycznie bliższych mainstreamu. Nic dziwnego, że to właśnie ta płyta z całej dyskografii grupy dotarła najwyżej w brytyjskim notowaniu, dochodząc do 7. miejsca, a także jest najczęściej obecna na różnych listach albumów dekady czy wszech czasów. Z drugiej strony, zespół wcale nie dokonał tu jakiejś drastycznej zmiany stylu. "Heaven or Las Vegas" to efekt stopniowego rozwoju Cocteau Twins, który z płyty na płytę zbliżał się do tego punktu. Wszystkie charakterystyczne dla grupy elementy, w tym zwłaszcza eteryczny śpiew Elizabeth Fraser i rozmyta gitara Guthriego, wciąż są tu obecne, tylko tutaj przystosowane do tego bardziej piosenkowego, radiowego charakteru muzyki. Wielu miłośników grupy właśnie ten album stawia na pierwszym miejscu. Przyznawał się do tego nawet Iwo Watts-Russell, szef wytworni 4AD, choć nie powstrzymało go to przed rozwiązaniem kontraktu z zespołem wkrótce po wydaniu płyty, z powodów czysto personalnych. Osobiście wyżej postawiłbym parę innych albumów, ale doceniam fakt, że grupa stawiała na ciągły rozwój i potrafiła przy tym zachować wysoki poziom.

Ocena: 8/10



Cocteau Twins - "Heaven or Las Vegas" (1990)

1. Cherry-Coloured Funk; 2. Pitch the Baby; 3. Iceblink Luck; 4. Fifty-Fifty Clown; 5. Heaven or Las Vegas; 6. I Wear Your Ring; 7. Fotzepolitic; 8. Wolf in the Breast; 9. Road, River and Rail; 10. Frou-Frou Foxes in Midsummer Fires

Skład: Elizabeth Fraser - wokal; Robin Guthrie - gitara, automat perkusyjny; Simon Raymonde - gitara basowa
Producent: Cocteau Twins


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)