[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

black midi - Hellfire


Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzymając się karmazynowych porównań, "In the Wake of Poseidon" względem "In the Court of the Crimson King".  Oznacza to tyle, że muzycy trzymają się wypracowanego uprzednio stylu, ale wprowadzają do niego nowe elementy. Nic w tym zresztą dziwnego. Nagrania na "Hellfire" rozpoczęły się od razu po zakończeniu prac nad "Cavalcade" i nowy album był w zasadzie gotowy jeszcze przed premierą tamtego.

Skład grupy nie uległ żadnym przetasowaniom. Jej trzon wciąż stanowią śpiewający gitarzysta Georgie Greep, śpiewający basista Cameron Picton oraz perkusista Morgan Simpson. Ponownie dość istotną rolę odgrywają klawiszowiec Seth Evans i saksofonista Kaidi Akinnibi, którzy towarzyszą też grupie na koncertach, choć lista dodatkowych muzyków jest tym razem znacznie dłuższa. I to pomimo tego, że "Hellfire" to album jeszcze krótszy od swojego poprzednika, nieosiągający nawet czterdziestu minut długości. W zasadzie znajdziemy tu tylko osiem utworów, ponieważ tytułowy "Hellfire" to jedynie półtoraminutowy rozgrzewacz, pokazujący czego mniej więcej spodziewać się po kolejnych nagraniach, a "Half Time" - jeszcze krótszy przerywnik, stylizowany na radiową zapowiedź. W dłuższych utworach zespół przede wszystkim rozwija to, co najbardziej udało się na "Cavalcade" - niesamowicie intensywne granie, utrzymane gdzieś na pograniczu post-punku, math rocka i avant-proga, z elementami jazzu, głównie jazzu free. Jednak w poszczególnych kawałkach dochodzą do tego kolejne, często zupełnie nowe wpływy: flamenco nuevo w "Eat Man Eat" (najbardziej przebojowym, choć niepozbawionym agresji numerze), zolo i thrash metal w "Welcome to Hell", wodewil i kameralny folk w "The Race Is About to Begin", bossa nova w "Dangerous Liaisons", tradycyjny pop w "The Defence" oraz ponownie wodewil w "27 Questions". Na poprzedni album spokojnie mógłby trafić "Sugar/Tzu" - grany na żywo już przed premierą "Cavalcade" - w którym zespół niczym nowym nie zaskakuje, choć to wciąż świetny utwór w charakterystycznym dla grupy stylu. Najbardziej od tamtego wydawnictwa odbiega natomiast wyjątkowo subtelny "Still", zdradzający silne wpływy country, folku, muzyki latynoskiej i klasycznego proga, dodatkowo wzbogacony ambientową kodą.

"Hellfire" nie jest z pewnością takim zaskoczeniem, jakim był "Cavalcade". Jest raczej logicznym przedłużeniem, ale też rozwinięciem poprzednika. Bo pewne nowe elementy jednak się tutaj znalazły, interesująco poszerzyła się paleta inspiracji. I trzeba przyznać, że bardzo pomysłowo przeplatają się tu ze sobą te wszystkie wpływy, w czym niewątpliwie pomaga nie tylko spora wyobraźnia muzyków, ale także ich instrumentalna sprawność. Tym samym "Hellfire" potwierdza status black midi jako czołowego reprezentanta współczesnego rocka, który kreatywnością i umiejętnościami dalece wyprzedza niemal całą konkurencję - jedynie BC,NR oraz Squid, trzeci przedstawiciel tej samej sceny, prezentują dziś zbliżony poziom. Prawdziwym wyzwaniem dla grupy będzie jednak kolejny album, który powinien rozwiać wątpliwości, czy black midi już znalazł swoją niszę, w której się okopie, czy - jak niegdyś King Crimson - postawi na nieustanny rozwój i drastyczne zmiany stylu co kilka albumów.

Ocena: 9/10



black midi - "Hellfire" (2022)

1. Hellfire; 2. Sugar / Tzu; 3. Eat Men Eat; 4. Welcome to Hell; 5. Still; 6. Half Time; 7. The Race Is About to Begin; 8. Dangerous Liaisons; 9. The Defence; 10. 27 Questions

Skład: Geordie Greep - gitara (1-5,7-10), wokal (1,2,4,7-10), akordeon (1-5,7-10), fortepian (1-4,6-10), mandolina (1,4,10), syntezator (4,6,7,9,10); Cameron Picton - gitara basowa (1-4,6-10), instr. perkusyjne (1,2), flet (2,3,5,7-9), marksofon (2,3), syntezator (2,4), wokal (3,5), gitara (3-5), harmonijka (5,9), sampler (6); Morgan Simpson - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Kaidi Akinnibi - saksofon sopranowy (1,2,4,5,7), saksofon tenorowy (1-5,8-9), saksofon barytonowy (1,2), saksofon altowy (5); Joscelin Dent-Pooley - skrzypce (1,3-5,9-10); Blossom Caldarone - wiolonczela (1,3-5,9-10); Max Goulding - instr. perkusyjne (1,4,5); Ife Ogunjobi - trąbka (2-5,7-9); Joe Bristow - puzon (2-5,7-10); Hus Ragip - głos (2); Seth Evans - pianino (3,5,9), organy (5); Demi García Sabat - instr. perkusyjne (3,5,9); Paul Jones - efekty (4); BJ Cole - gitara hawajska (5,9,10); Joe MacLaren - elektryczny kontrabas (5,7); Marta Salogni - syntezator (5); Radio Rahim - głos (6); Finn Carter - fortepian (7); Mike Ro-Phone - instr. perkusyjne (10)
Producent: Marta Salogni i Max Goulding
 

Komentarze

  1. Świetna płytka. Największy progres jest chyba w kwestii produkcji i brzmienia, mam wrażenie, że zespół w końcu odtworzył w studio swoją energię na żywo (swoją drogą - miałem okazję pójść na koncert i to jest obowiązkowe doświadczenie).

    A tak z innej beczki, bo widziałem że ich obserwujesz na rym - co sądzisz o tym powiązanym z Windmill zespole, Leather.head? Bardzo czekam na jakieś większe wydawnictwo od nich, mają niesamowity potencjał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leather.head zapowiada się na kolejny wielki zespół z tej sceny, ale na razie opublikowali tylko dwa single, więc faktycznie poczekajmy na coś większego.

      Usuń
  2. Super recenzja. Bardzo dobry album, ale AFUT nie przebił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jestem ciekaw co postanowią muzycy w perspektywie dalszego rozwoju. Wrzucając na album tyle różnych pomysłów, motywów, wpływów, boję się, że w końcu studnia się wyczerpie i będą gryźć własny ogon. Pytanie tylko czy zdążą w porę zareagować i zmienić kierunek, tak jak robiło to wielokrotnie wspomniane w recenzji King Crimson.
    A co do albumu, to przy pierwszym odsłuchu spodobał mi się jeszcze bardziej niż Cavalcade. Tam jeszcze były momenty, które nie do końca mnie przekonały, na "Hellfire" takich nie słyszę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że może być trudno zachować takie progresywne podejście bez zmian w składzie. Zespół nie nagrałby przecież takich płyt, jak "Cavalcade" i "Hellfire", gdyby nie odejście gitarzysty Matta Kwasniewskiego-Kelvina i zastąpienie go muzykami grającymi na saksofonie oraz klawiszach. Tak samo u King Crimson zmiany stylistyczne były ściśle powiązane z tymi w składzie.

      Usuń
    2. Mam wrażenie (nadzieję?), że ich brzmienie może się radykalnie zmienić jeśli przyjmą Evansa i Akinnibiego jako stałych członków zespołu, obecna formuła z pewnością jest ograniczona przez formułę tria.

      Usuń
    3. Z tym się nie zgodzę, bo udział tych muzyków jest na tyle istotny, że decyduje o charakterze obecnego stylu black midi. Jeżeli trzyosobowy trzon pozostanie już bez zmian, to właśnie zmiana współpracowników - najlepiej na grających na innych instrumentach - byłaby najlepszym sposobem na kolejne zmiany. Ale odnoszę wrażenie, że zespół idzie raczej w stronę zacieśnienia współpracy z Akinnibim i Evansem.

      Usuń
    4. Zespół bardzo podkreśla, że są muzykami sesyjnymi, którzy z nimi tylko koncertują i bardzo to widać na przykładzie Hellfire - Seth Evans gra chyba w tylko czterech utworach i nigdy na jakimś "dużym" klawiszu (poza bodajże Still lub Eat Men Eat, potwierdzę to jak dostanę swoją fizyczną kopię), tylko zazwyczaj dodaje od siebie jakieś syntezatorowe plamy. Zaś jakiś czas temu ze względu na inne zobowiązania Akinnibi opuścił skład koncertowy black midi. Zespół zdaje mi się stoi nieco na rozdrożu odnośnie tego, co z nimi zrobić. Z drugiej strony bardzo bym chciał zobaczyć podstawowe trio współpracujące z innymi instrumentalistami, z drugiej mam wrażenie, że Evans i Akinnibi wnieśliby ciekawy powiew świeżości do kompozycji.

      Usuń
    5. Wydaje mi się, że okopią się w tej stylistyce. Pozostałe dwa utwory, które grali na koncertach (Lumps i Faster Amaranta), a które nie znalazły się na najnowszym krążku są utrzymane w stylistyce Cavalcade/Hellfire. Mogą to też być nie albumowe single.

      Usuń
    6. Mam nadzieję, że jednak się nie okopią, bo to byłoby spore rozczarowanie w przypadku najbardziej dziś chyba progresywnego zespołu rockowego. Co do tych dwóch nowych kawałków, to raczej za wcześnie, by na ich przykładzie cokolwiek przesądzać.

      Usuń
  4. W The Defence Picton poleciał Sinatra😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To akurat Greep. Picton śpiewa tylko w "Eat Man Eat" i "Still".

      Usuń
    2. Faktycznie👍to po jego wokalu to wrażenie.

      Usuń
  5. Z podziwem wysłuchałem poprzedniego albumu 'Cavalcade'.
    Tego albumu słuchałem zaraz po premierze.
    Obserwuję odzew, bardzo zresztą pozytywny.
    To dobrze.Potrzeba takiej muzyki.Potrzeba takich muzyków. Potrzeba takiej lekkości w poruszaniu się między stylami.
    Cóż, mija kilka miesięcy.
    Słucham sobie ponownie kilkukrotnie 'Hellfire' i wszystko się zgadza.
    Nadal jest tak jak było po premierze.Poza jedną rzeczą - ta muzyka nie daje radości. Obcujac z nią nie czuję już ekscytacji.
    Może weszła za łatwo.
    Nie wiem.
    Jest trochę niemuzyczna.
    Muzycy mają świetny warsztat.To fakt.Jest w tym luz.Ale jest też sporo napinania się.Ja wiem-zaraz ktoś napisze że nie łapię konwencji,że tak miało być, że oni nad wszystkim panują, bla bla .
    Tylko to brzmi trochę jak popisy w cyrku.
    Sztukmistrz pręży się, kombinuje żeby zadowolić publikę. I ulatuje cały luz.
    Teraz tak odbieram ten album.
    Wszystkiego jest za dużo. Czasem motywy są na chwilę i giną by pojawiły się nowe .Cały czas coś się dzieje.
    Ale brak mi tutaj wyrazistości kompozycyjnej.Trudno mi cokolwiek zapamiętać.
    I wiem,że to nie pop.
    Potrafię docenić muzykę ambitną, która jest taką, a nie tylko sili się na to by taką być.
    Przeczytałem sporo recenzji tego albumu i są one podobne do siebie .W tym samym zachwycie.
    Bez refleksji krzyczą o tym czego tu nie ma i jak niesamowicie to brzmi.
    Czasem wydaje mi się, że tutaj nie ma muzyki.
    Nawet wymieniony w recenzji King Crimson tworzył Muzykę.
    Mimo skomplikowania,mimo różnorodności stylistycznej, na pierwszym planie była muzyka.Tutaj słyszę zgiełk.
    I żeby nie było do zgiełku jestem przyzwyczajony, z racji słuchania niegdyś cięższych odmian rocka.
    Ale ciężkie brzmienie to nie wszystko.Tak samo cyrkowe sztuczki.
    Nie chcę cyrkowych sztuczek.Kocham muzykę.
    Dlatego trudno mi docenić ten album we właściwy sposób

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróć za jakiś czas ponownie do tej płyty. Skoro na początku chwyciło, to teraz mogłeś po prostu nie mieć odpowiedniego nastroju do słuchania takiej muzyki. Te wszystkie zarzuty brzmią bardzo subiektywnie, więc to nie wina płyty.

      Usuń
  6. Kurczę, słychać tu dużo Bowiego - na pewno w warstwie wokalnej, ale i aranżacja trąci Blackstar. Fantastycznie brzmią te ciągłe zmiany tempa i klimatu. Wkomponowane zostały w płynny, spójny sposób. Świetne są też melodie, jednocześnie chwytliwe i niebanalne - użyto co nie miara jazzowych akordów. Obaj wokaliści posiadają dużą charyzmę, zdecydowanie wyróżniają się z tłumu. W tym momencie to chyba dla mnie płyta roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdź też koniecznie tegoroczny album Black Country, New Road, jeśli jeszcze nie słyszałeś.

      Usuń
  7. Przesłuchałem płytę (pod wpływem Twojej rekomendacji). Wrażenia generalnie są pozytywne - świetny warsztat, popisowe wykonanie, dużo zabawy różnymi konwencjami. Dla mnie miejscami za ciężko grają plus nie lubię tych narracyjnych rapowanek w wokalach, ale to są zarzuty czysto subiektywne. Natomiast podpisuję się pod zdaniem Voytasa - to jest cyrkowa woltyżerka i akrobatyka i generalnie epatowanie wirtuozerią na całego, po to, żeby nią epatować. Dla mnie ma nic w tym złego. DOKŁADNIE to samo co robił np. RTF na Romantic Warrior (choć oczywiście komponenty stylistyczne są inne, ale duch muzyki TEN SAM). Dlatego nie rozumiem dlaczego jedni cyrkowi wirtuozi obrywają, a drugi zbierają mega przychylne recenzje (oczywiście poza subiektywną opinią, że jedno się podoba a drugie nie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku Return to Forever mam wrażenie, że to epatowanie wirtuozerią jest głównym celem muzyków, a cała reszta mniej lub bardziej pretekstowa. U black midi jest to bardziej środek do celu, jakim jest granie muzyki mającej jak najbardziej przytłoczyć słuchacza i łamać wszelkie granice stylistyczne. W przypadku RTF nie da się zaprzeczyć, że zespół wpisywał się w pewną istniejącą już konwencję. Ok, te mediewalne motywy były czymś nowym w fusion, ale wygląda to bardzo skromnie w porównaniu z rozległymi inspiracjami bm. Dochodzi do tego subiektywna kwestią estetyki. Ciężar i taki sposób śpiewania są dla mnie znacznie bardziej strawne niż brzmienia syntezatorów, jakich używał Corea (nie syntezatorów w ogóle, tylko tych konkretnych, typowych dla późnego fusion).

      Usuń
  8. "Romantic" wpisywał się w konwencję (choć nie ma podobnie brzmiącej płyty ani we fusion ani w rocku symfonicznym i nie chodzi tylko o motywy "mediewalne", które tak naprawdę są tam w jakiejś szczątkowej postaci , ale np. o łączenie koncertowej romantycznej pianistyki z funkiem, i latino), ale i Black Midi nie tworzy czegoś nowego. Nie wiem, czy znasz płyty zespołu Naked City Johna Zorna. Ja miałem etap fascynacji Zornem (choć dziś słucham i mam w kolekcji tylko jego jazzowe płyty) i uderzyło mnie, jak obszerne fragmenty Hellfire przypominają muzykę Naked City. Tylko w Naked ta plątanina ultraszybkich połamanych rytmów, brutalnych gitarowych brzmień, free jazzu, swingu i dixie nie jest podana w takiej cyrkowo-ludycznej konwencji.To są lata 90 i absolutnie Zorn był wcześniej. Niemniej nie wybrzydzam - płyta jest fajna, duży plus też za tradycyjny czas trwania - wreszcie słyszę współczesną płytę, która trwa niecałe 40 min a nie 70 z okładem. Przesłucham jeszcze "Cavalcade".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchałem "Naked City" oraz "Torture Garden" i to jest coś innego - trwające po kilkadziesiąt sekund szkice. U black midi są natomiast rozbudowane i bardziej przemyślane kompozycje, które w innych aranżacjach mogłyby być całkiem przebojowymi piosenkami. Poza tym nie każdy utwór brzmi tak, jak opisujesz - zarówno na "Cavalcade" (zwłaszcza tam), jak I "Hellfire" są łagodniejsze momenty bez tych akrobatycznych popisów.

      Uważam, że XXI wiek to czas post-muzyki, kiedy nie powstanie już nic całkiem nowego, dlatego jedynym przejawem kreatywności może być łączenie już wymyślonych stylów. I black midi jest w tym nie do przebicia, bo stworzył jednak rozpoznawalną i wewnętrznie spójną mieszankę avant-proga, post-punku, jazz-rocka oraz- w zależności od utworu - klasycznego proga (King Crimson szczegolnie), wodewilu, tradycyjnego popu, metalu, flamenco, jazzu free itd. Dlatego jest to coś niepowtarzalnego. Natomiast te rzeczy, które odróżniają Return to Forever od innych grup fusion dla zwykłego słuchacza bez wiedzy nuzycznej bedą nie do wyłapania.

      Usuń
    2. ". I black midi jest w tym nie do przebicia, bo stworzył jednak rozpoznawalną i wewnętrznie spójną mieszankę avant-proga, post-punku, jazz-rocka oraz- w zależności od utworu "
      No, właśnie. Ale jak ELP stworzyło nad Brain Salad Surgery rozpoznawalną mieszankę współczesnej muzyki poważnej, hymnów, symfonicznego proga, muzyki jamajskiej, ragtime'u, boogie, jazz rocka i impresjonizmu (co by nie mówić nowocześnie brzmiącą i zagraną na fantastycznym poziomie technicznym), to już nijak to nie jest wewnętrznie spójnie, tylko chaotyczne, bombastyczne i nieprzemyślane. Ja akurat nie należę do fanów Brain Salad - natomiast staram się pokazać, jak wiele zależy od naszych subiektywnych, osobistych preferencji.

      Usuń
    3. Oczywiście, że wiele zależy od preferencji. W zależności od tego, czy album nam leży estetycznie, chętniej szukamy jego wad lub zalet, przymykając oko na te drugie. Nie próbuję dowieść, że ”Cavalcade” i "Hellfire" to płyty lepsze od "Romantic Warrior” oraz ”Brain Salad Sugery”, choć moim osobistym zdaniem tak właśnie jest, a jednoczenie doceniam inne dokonania RTL i ELP, a nawet fragmenty wymienionych albumów. Jednak w przypadku tamtych twórców też można argumentować, że nie była to oryginalna muzyka, bo słychać takie czy inne inspiracje. W zasadzie dotyczy to znacznej większości muzyki rockowej. Ale nie brnijmy w to dalej. Czy jako ktoś, kto też nie jest miłośnikiem "Brain Salad Surgery", nie uważasz, że nie ma zbyt wielu stycznych punktów pomiędzy np. ”Jerusalem” i "Benny the Bouncer", albo "Still… You Turn Me On” i "Karn Evil No. 9". Według mnie dowolne dwa utwory z "Cavalcade"/”Hellfire” mają jednak więcej ze sobą wspólnego, dlatego pisałem o wewnętrznej spójności, a ELP zarzucałem przesadny eklektyzm.

      Usuń
    4. Oczywiście - na Brain Salad - razi przesadny eklektyzm i to nie tylko w obrębie poszczególnych utworów, ale również w samej suicie. Dlatego płytę oceniam na 3.75 (głównie za fenomenalnie zrobioną Toccatę - zdecydowanie najlepszą rockową przeróbkę "poważki" w historii, a i w jazzie nie widzę wielu konkurentów) Wydaje mi się, że ten sam zarzut można postawić Black Midi na Hellfire i że to rozbuchanie stylistyczne ma jednak służyć głównie popisywaniu się biegłością w różnych konwencjach (a rzeczywiście są w nich biegli), ale nie będę się wypowiadał kategorycznie aż do czasu kolejnego przesłuchania (słuchałem raz i na pewno zrobię replay, bo warto).

      Usuń
    5. Wydaje mi się, że ten sam zarzut można postawić Black Midi na Hellfire i że to rozbuchanie stylistyczne ma jednak służyć głównie popisywaniu się biegłością w różnych konwencjach

      No właśnie niekoniecznie. Jak ELP sięgało np. po wpływ rock and rolla w "Are You Ready, Eddy?", to zagrali po prostu zwyczajnego rock and rolla bez żadnych cech własnego stylu. Jak bm zainspirowapo się np.flamenco nuevo to wpletli jego elementy we własny styl, zamiast pokazać swojq biegłość i zagrać czyste flamenco. Dlatego sądzę, że chodzi im raczej o poszerzenie, rozwój swojego stylu.

      Oczywiście, można też wskazać liczne przykłady utworów ELP, prezentujących tę drugą postawę.

      Usuń
    6. Oczywiście - nadmierny (a może nawet nie tyle nadmierny co nie do końca kontrolowany, bo np. GG też było szalenie eklektyczne, ale niemal zawsze trzymali ten eklektyzm w ryzach przemyślanej formy) eklektyzm ELP nie dotyczy tylko Brain Salad - występuje na każdej płycie. Na temat eklektyzmu u Black Midi wypowiem się po kolejnych odsłuchach. A co do flamenco w rockowym kontekście to najlepiej wypadają grupy, który miały ten styl we krwi z racji pochodzenia (na początek polecam Ci"'La Leyenda del Tiempo" Camarona de la Isli, bo to rzecz absolutnie wybitna i nie tak tradycyjnie progowa jak inne grupy z Andaluzji np. Triana i Mezquita).

      Usuń
    7. O właśnie, Gentle Giant na tych najlepszych płytach był eklektyczny w sposób podobny do black midi - po prostu dodawał kolejne elementy do swojego rozpoznawalnego stylu. Z tym brakiem kontroli u ELP to racja, ale jednak nie każda płyta jest taka, żeby prawie żaden utwór nie pasował do innego. Np. na "Trilogy" jest jeden czy dwa niepasujące kawałki, a reszta tworzy przekonującą całość. Jednak na "Tarkusie” czy "Brian Salad Surgery" (i późniejszych płytach) rozstrzał jest straszny. Co ciekawe, "Tarkusa” się pozbyłem z kolekcji, a ten drugi cały czas mam na winylu ze względu na oprawę graficzną i bardzo przeze mnie lubiany "Jerusalem".

      Usuń
  9. Na debiucie Naked City utwory są zwykle króciutkie (choć nie wszystkie) - fakt- ale całościowo to jest zbliżony kierunek poszukiwań i wolt stylistycznych - raz masz niezwykle zagęszczony rytmicznie hardcore, potem free jazz, potem swing , następnie temat jak z soundtracku z Bonda.
    Innym ewidentnym tropem Hellfire jest oczywiście Zappa. Zresztą był i mniej oczywisty zespół prezentujący bardzo zbliżoną estetykę już przed 20 laty - indonezyjski Discus. Nie aż tak błyskotliwy technicznie (choć bardzo dobry) - łączący (często w obrębie jednego utworu) fusion, hardcore, hip-hop, stary swing, muzykę gamelanową z Bali i rock symfoniczny w stylu Crimson.

    "Return to Forever od innych grup fusion dla zwykłego słuchacza bez wiedzy muzycznej bedą nie do wyłapania".
    Żeby być precyzyjnym: płyt brzmiących jak RTF z okresu 73-74 jest co niemiara (był to obok pierwszych dwóch Mahavishnu najczęściej klonowany zespół fusion). Są również klony wczesnego wcielenia z Florą Purim. Natomiast styl Romantic Warrior (jednak wyraźnie różny od Galaxy czy Where Have I known )nie doczekał się żadnych ewidentnych klonów, bo - wbrew pozorom - trudno jest kopiować taki rodzaj wirtuozerii.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zespół prawdopodobnie się rozpadł - albo przynajmniej bierze sobie dość długą przerwę - i muzycy poszli w solowe projekty. O ile to co robi Picton jest dla mnie średnio interesujące, o tyle Greep także zaczął nowy zespół i kurcze muszę powiedzieć, że (może z wyjątkiem tej jednej piosenki country) jest na naprawdę bardzo ciekawe. Mam nadzieję, że jakoś niedługo usłyszymy to w lepszej jakości: https://youtu.be/LmCKK0qGRjw?si=BmhVIlntPHu--7ap

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w sumie nic dziwnego, że po kilku latach intensywnej pracy muzycy robią sobie od siebie przerwę i nie trzeba od razu dopatrywać się w tym rozpadu. Indywidualnych projektów jeszcze nie sprawdzałem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)