[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" (2022)

King Gizzard & the Lizard Wizard - Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava


Październik należy do King Gizzard & the Lizard Wizard. Australijczycy zaplanowali na ten miesiąc aż trzy nowe albumy. Każdy z nich ma pokazywać inne oblicze grupy. Dziś premiera pierwszego z nich, "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava". To materiał stworzony od podstaw w studiu, do którego muzycy weszli praktycznie bez żadnego przygotowania - mając gotowe jedynie tytuły utworów - co przełożyło się na wydawnictwo o bardzo luźnym, jamowym charakterze. W ten sam sposób nagrano już wcześniej utwór "The Dripping Point" z kwietniowego "Omnium Gatherum", ze świetnym efektem, co najwidoczniej zachęciło zespół do powtórzenia tego na skalę całej płyty. Ale grupa nie porzuca też innych podjętych ostatnio wątków. Już za cztery dni powinno pojawić się kolejne wydawnictwo, "Laminated Denim", będące bezpośrednią kontynuacją wypuszczonego w marcu "Made in Timeland", na którym eksplorowano bardziej elektroniczne rejony. Na 28 października wyznaczono natomiast premierę "Changes" - płyty, nad którą zespół pracował już w 2017 roku, ale jak przyznają muzycy, zabrakło im wtedy warsztatu, by dokończyć te nagrania. Jego stylistyka wciąż pozostaje owiana tajemnicą.

"Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" składa się z siedmiu utworów, z których każdy jest zagrany w jednej ze starożytnych skal greckich, kolejno: jońskiej, doryckiej, frygijskiej, lidyjskiej, miksolidyjskiej, eolskiej oraz lokryckiej. Są to nagrania o zdecydowanie psych-rockowym charakterze, sięgające wprost do muzyki z przełomu lat 60. i 70., ale bez nachalnej stylizacji na tamtą epokę. Pewną nowością w dorobku KGLW okazuje się szerokie wykorzystanie takich instrumentów, jak organy Farfisa, klawinet, saksofon czy flet. Nie mniej istotną rolę odgrywają kwaśne partie gitarowe, funkowo bujająca sekcja rytmiczna oraz charakterystyczne dla tej grupy, dziwaczne wokale. Ten ostatni element już w pierwszym na trackliście "Mycelium" idealnie podkreśla ewidentnie żartobliwy charakter tego najbardziej radosnego i chwytliwego fragmentu płyty. Ale już w kolejnym "Ice V", promującym album na singlu, warstwa instrumentalna wypada bardzo dojrzale. To znakomite połączenie psychodelii, funku i jazz-rocka w klimacie Keef Hartley Band i podobnych grup z przeszłości, bardzo sprawnie zagrane, ale wciąż z tymi typowymi dla Australijczyków partiami wokalnymi, które dodają sporo luzu i humoru.

"Magma" nie jest, jak oczekiwałem, hołdem dla pewnego francuskiego zespołu - wciąż niewykluczone, że przy takim tempie wydawania płyt i zmian stylistycznych jeszcze doczekamy KGLW w wersji zeuhl - ale nie przynosi rozczarowania. Zaczyna się bardziej subtelnie, by szybko przeobrazić się w kolejny świetnie bujający jam, z funkowym groove'em, ostrzejszymi gitarami oraz bardzo przekonująco wplecionymi dęciakami. "Lava", najkrótszy utwór na płycie - to jednak wciąż blisko siedem minut - przynosi trochę więcej wyciszenia, z bębnami i fletem nadającymi egzotycznego klimatu, jednak w drugiej połowie nagle się rozkręca i zmienia w kolejny żywiołowy jam. Moim faworytem jest tu chyba "Hells Itch", bardzo chwytliwe nagranie, ze sporą dawką humoru, a także niezwykle przyjemnymi partiami instrumentalnymi, w klimacie amerykańskiej psychodelii z okolic Grateful Dead czy Quicksilver Messenger Service, ale z dodatkiem jazzującego saksofonu oraz folkowego fletu. "Iron Lungs", drugi singiel, to także świetna rzecz, z bardzo melodyjną, piosenkową klamrą oraz chyba najbardziej intensywną i bogatą w brzmienia częścią jamową. Natomiast w finałowym "Gliese 710" bardzo dobrze współgra ze sobą ciężar oraz bardziej melancholijne dźwięki. Doskonale oddano tu istotę space rocka bez kopiowania żadnego konkretnego przedstawiciela tego nurtu.

Z dwudziestu jeden albumów, jakie do tej pory wydał King Gizzard and the Lizard Wizard - a wszystko to na przestrzeni zaledwie jedenastu lat - ten jest jednym z najbardziej udanych. "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" to materiał świadczący o rozwoju tworzących zespół muzyków, którzy stają się coraz lepszymi kompozytorami, nietworzącymi według jednego schematu, a także sprawniejszymi instrumentalistami, niezapominającymi, jak ważna w takim graniu jest zespołowa interakcja. Przy okazji udało się tu rozwiązać w zasadzie wszystkie problemy z przeszłości. Nie jest to album ani tak monotonny, jak wiele wcześniejszych, ani tak przesadnie eklektyczny, jak "Omnium Gatherum". Zespół nie traci tu swojej tożsamości, co zdarzyło się na "Infest the Rats' Nest", ani nie porywa się na granie w stylu wymagającym większych umiejętności i wyobraźni, jak w czasach "Sketches of Brunswick East", bo teraz po prostu ma więcej jednego i drugiego. Moim osobistym faworytem pozostaje chyba jednak "Flying Microtonal Banana", także pozbawiony wymienionych wad, ale przy tym oryginalny nie tylko w warstwie wokalnej, a bardziej unikalny instrumentalnie. Podczas słuchania "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" pojawiają się jednak pewne skojarzenia z konkretnymi wykonawcami z odległej przeszłości, choć są to bardzo przyjemne skojarzenia.

Ocena: 8/10



King Gizzard & the Lizard Wizard - "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava" (2022)

1. Mycelium; 2. Ice V; 3. Magma; 4. Lava; 5. Hells Itch; 6. Iron Lung; 7. Gliese 710

Skład: Stu Mackenzie - gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, flet, wokal; Ambrose Kenny-Smith - saksofon, instr. klawiszowe, instr. perkusyjnem wokal; Joey Walker - gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe; Cook Craig - gitara, instr. klawiszowe; Lucas Harwood - gitara basowa, instr. klawiszowe; Michael Cavanagh - perkusja
Producent: Stu Mackenzie


Komentarze

  1. Mój chyba ulubiony z ich dyskografii, choć zastanawiam się też nad L.W. (tak wiem że był wtórny wobec Banana, ale po prostu bardziej mi się podobał). Wiązałem z nim duże nadzieje bo kilka z moich ulubionych utworów zespołu, to te najbardziej rozbudowane dzieła, ale trochę bałem się czy nie wyjdzie tak jak na Quarters! (jak dla mnie jeden świetny utwór, a reszta trochę naciągnięta na siłę, by pasowało do konceptu); jednak rzeczywiście dali radę.
    Jednak muszę powiedzieć, że osobiście akurat Hell's Itch podoba mi się chyba najmniej (choć to dalej naprawdę fajny utwór), ale część piosenkowa nie jest dla mnie tak chwytliwa jak inne, a część jamowa troszkę brzmi dla mnie jak spokojniejsza wersja jamu z Dripping Tap. Moje faworyty to chyba single i Magma, ale no całość trzyma poziom, to moja ulubiona płytka zespołu.
    8/10

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)