[Recenzja] The Ornette Coleman Trio - "At the 'Golden Circle' Stockholm" (1966)



Ornette Coleman powrócił na scenę w 1965 roku, wraz z zupełnie nowym składem - tym razem trzyosobowym, z basistą Davidem Izenzonem i perkusistą Charlesem Moffettem - oraz z nowymi pomysłami i umiejętnościami. Świetnym dokumentem tego okresu są dwa albumy o wspólnym tytule "At the 'Golden Circle' Stockholm". Znalazły się na nich fragmenty występów tria z 3 i 4 grudnia 1965 roku w sztokholmskim klubie Gyllene Cirkeln. Był to debiut Colemana w barwach wytwórni Blue Note. Według wielu źródeł obie płyty ukazały się się jeszcze w 1965 roku. Biorąc pod uwagę datę rejestracji, jest to możliwe, ale bardzo nieprawdopodobne - dlatego przyjmuję rok 1966 za datę wydania.

Choć poszczególne części "At the 'Golden Circle' Stockholm" nigdy nie zostały oficjalnie skompilowane jako jedno wydawnictwo, najlepiej potraktować je jako całość. Wówczas otrzymujemy najpełniejszy obraz ówczesnych występów Ornette'a. Skrzących się od porywających solówek lidera na saksofonie altowym, podpartych ekspresyjną grą sekcji rytmicznej (najwspanialszy tu "Faces and Places", ale też np. "The Riddle", "Dee Dee"), z częstymi momentami o bardziej rozluźnionej strukturze, w których w większym stopniu mogą wykazać się Moffett i Izenzon (szczególnie "European Echoes" i "Antiques", ale też fragmenty większości pozostałych utworów), ale też z odrobiną liryzmu ("Dawn", "Morning Song"). W "Snowflakes and Sunshine" można natomiast usłyszeć Colemana grającego na skrzypcach i trąbce. I czyniącego to w zupełnie niekonwencjonalny, zwariowany sposób, wydobywając atonalne piski ze skrzypiec i nie mniej drażniące dźwięki z trąbki. Ciekawie urozmaica to brzmienie albumu, nawet jeśli muzyk nie miał do końca pojęcia o tym, co robi. Wirtuozerię pokazuje w pozostałych utworach, grając na swoim podstawowym instrumencie, tutaj natomiast skupia się raczej na kolorystyce, co tylko dodaje całości atrakcyjności.

Nowe trio Colemana doskonale się tutaj spisało. Muzycy współpracowali ze sobą już od paru miesięcy, więc zdążyli się dobrze ze sobą zgrać i nauczyć wspólnie improwizować z zachowaniem właściwej interakcji. Obie płyty oceniam tak samo ("Volume Two" jest bardziej zróżnicowany, ale to na "Volume One" znalazło się najlepsze nagranie). I taką samą ocenę dałbym, gdyby było to jedno wydawnictwo - a zdecydowanie w takiej formie powinien ten materiał się ukazać. "At the 'Golden Circle' Stockholm" może spodobać się nie tylko wielbicielom free jazzu, bo nie jest to szczególnie radykalne granie, dużo tu jednak melodii, nie brakuje też liryzmu. Zdecydowanie warto sprawdzić.

Ocena: 8/10



The Ornette Coleman Trio - "At the 'Golden Circle' Stockholm" (1966)

Volume One:
1. Faces and Places; 2. European Echoes; 3. Dee Dee; 4. Dawn

Volume Two:
1. Snowflakes and Sunshine; 2. Morning Song; 3. The Riddle; 4. Antiques

Skład: Ornette Coleman - saksofon altowy, skrzypce, trąbka; David Izenzon - kontrabas; Charles Moffett - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Francis Wolff



Po prawej: okładka "Volume Two".


Komentarze

  1. Faces and places i Snowflakes and sunshine rzeczywiście zachwycają. Jednak reszta materiału z tych koncertów, jakkolwiek bardzo przyjemna, niezbyt mnie porywa, i mając ochotę na Ornette'a w małym składzie sięgnął bym raczej po "Ornette!" lub "Shape of jazz to come". Choć kto wie, może się jeszcze do tych albumów że Sztokholmu przekonam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)