[Recenzja] Andrew Hill - "Compulsion" (1967)



Na poprzednich albumach Andrew Hill wypracował swój własny styl, mieszczący się mniej więcej dokładnie pomiędzy głównym nurtem, a jazzową awangardą. Pianista nie chciał jednak stać w miejscu, a zamiast tego próbować nowych rozwiązań. Album "Compulsion" to próba zdefiniowania się na nowo. Zdecydowany krok w bardziej awangardowym kierunku. Nie jest to może pójście w kompletny freejazzowy radykalizm, jednak zawarta tu muzyka ma bardzo wyzwolony charakter. Jednak album jest przede wszystkim próbą nawiązania do afrykańskiego dziedzictwa lidera i jego współpracowników.

Materiał został zarejestrowany 8 października 1965 roku w studiu Van Geldera, a w sesji uczestniczyli tacy muzycy, jak trębacz Freddie Hubbard, grający na saksofonie tenorowym i klarnecie basowym John Gilmore (stały współpracownik Sun Ra), basiści Cecil McBee i Richard Davis (ten drugi wystąpił tylko w jednym utworze), perkusista Joe Chambers, a także grający na afrykańskich perkusjonaliach Renaud Simmons i Nadi Qamar. Jest to zatem album bardzo mocno oparty na warstwie rytmicznej, niezwykle bogatej, odwołującej się wprost do afrykańskich korzeni. Podobny charakter ma tu zresztą gra Hilla, który nigdy wcześniej nie grał w tak bardzo perkusyjny sposób.

Na albumie znalazły się tylko cztery, przeważnie rozbudowane kompozycje lidera. Już na otwarcie pojawia się najdłuższa, czternastominutowa kompozycja tytułowa, zbudowana na polirytmicznych partiach perkusjonalistów, Chambersa, Hilla i McBee, tworzących bardzo gęsty, upalny, niemalże rytualny klimat. Dość agresywne partie saksofonu i klarnetu Gilmore'a oraz trąbki Hubbarda doskonale dopełniają brzmienie, nadając wyraźnie freejazzowego charakteru. W niespełna sześciominutowym "Legacy" sekcja dęta nie wzięła udziału, za to bardziej prominentne są partie lidera - tym razem to one kierują utwór we freejazzowe rejony, podczas gdy sekcja rytmiczna buduje ciekawy klimat swoją plemienną grą. Zupełnie inny charakter ma dziesięciominutowy "Premonition". Tym razem warstwa rytmiczna jest znacznie bardziej rozluźniona, wpływ muzyki afrykańskiej nie jest już tak oczywisty, jeśli nie liczyć początkowo pojedynczych, a potem oraz gęstszych dźwięków zanzy. Uwagę zwracają też partie Davisa i McBee grane arco (czyli smyczkiem) i Gilmore'a na klarnecie basowym. Zbliżony długością "Limbo" pozornie w największym stopniu przypomina o bopowych korzeniach Hilla, jednak i tutaj sporo ciekawego dzieje się w warstwie rytmicznej, a partiom solowym nie jest wcale daleko do freejazzowej ekspresji.

W bogatej dyskografii Andrew Hilla, "Compulsion" jest albumem szczególnym. Nawet jeśli nie najlepszym (choć osobiście się ku temu twierdzeniu skłaniam), to prawdopodobnie najbardziej intrygującym. Wpływy muzyki afrykańskiej nie były w ówczesnym jazzie czymś rzadkim, jednak u Hilla nie jest to tylko dodatek - pianista naprawdę zbliżył się do jej sedna, uchwycił jej pierwotną surowość w stopniu większym niż chyba ktokolwiek przed nim i niewielu po nim (nie licząc, oczywiście, muzyków afrykańskich). I właśnie ten niemalże autentyczny, korzenny klimat czyni "Compulsion" dziełem tak wyjątkowym, niezwykle oryginalnym w chwili wydania, a po latach wciąż bardzo atrakcyjnym.

Ocena: 9/10



Andrew Hill - "Compulsion" (1967)

1. Compulsion; 2. Legacy; 3. Premonition; 4. Limbo

Skład: Andrew Hill - pianino; John Gilmore - saksofon tenorowy, klarnet basowy; Freddie Hubbard - trąbka, skrzydłówka; Cecil McBee - kontrabas; Joe Chambers - perkusja; Renaud Simmons - instr. perkusyjne; Nadi Qamar - instr. perkusyjne, zanza; Richard Davis - kontrabas (3)
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Jeden z tych albumów, które mnie wciągnęły w jazz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja go poznałem dopiero, jak już byłem porządnie wciągnięty ;) A Ty trafiłeś na niego jakoś na początku po zainteresowaniu się jazzem? Pytam, bo to raczej nie jest jeden z tych albumów, na które trafia się od razu.

      Usuń
    2. Jazzem zainteresowałem się czerpiąc wiedzę z wiadomego forum ;) Miałem tak, że z początku jazz, nazwijmy to, bardziej tradycyjny, melodyjny, łatwiejszy okropnie mnie nudził i nie potrafiłem go polubić. Ba, nawet Kind of Blue i My Favourite Things mnie z początku nie przekonywały! Punktem zwrotnym było przesłuchanie A Love Supreme oraz, co ważniejsze, Bitches Brew. Wtedy właśnie stwierdziłem, że jazz jest super, ale tylko w radykalnej odsłonie. Dlatego na samym początku swojej przygody z jazzem słuchałem Les Stances a Sophie, Kulu Se Mama, Black Unity, The Elements, Ascension czy też właśnie Compulsion.

      Usuń
    3. Ja miałem inaczej. "Kind of Blue" był pierwszym jazzowym albumem, który absolutnie mnie zachwycił i ostatecznie przekonał do tego gatunku. Jednak nie za pierwszym razem, gdy słuchałem go z perspektywy kogoś, kto zna tylko mainstreamowego rocka. Dopiero kilka lat później, gdy znałem już trochę jazz rocka i fusion, i powoli coraz bardziej taka muzyka do mnie przemawiała. Choć jednak wtedy bardziej do mnie przemówił taki "zwykły" jazz, to szybko zwróciłem się w stronę fusion i spiritual jazzu, z czasem otwierając się na bardziej awangardowe rzeczy w rodzaju "Bitches Brew" czy free jazzu. Konkretne tytuły też czerpałem z tego forum i z Rate Your Music. A dopiero od paru miesięcy zacząłem poświęcać więcej uwagi takiemu nieelektrycznemu i mniej awangardowemu graniu, jak np. wcześniejsze albumy Andrew Hilla.

      Usuń
    4. Ja też im więcej znam jazzu elektrycznego i bardziej awangardowego, tym bardziej doceniam jazz nieelektryczny z lat wcześniejszych. Dlatego wczoraj zamówiłem Takin' Off Hancocka i Hub-Tones Hubbarda :D

      Usuń
    5. I słusznie, te hard/post-bopowe albumy z lat 60., zwłaszcza nagrane przez uznanych jazzmanów, można brać nawet w ciemno, bo wysoka jakość jest zagwarantowana. A z fusion czy free jazzem to trochę loteria, bez względu na to, jak dobry gra tam skład.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)