Posty

Wyświetlam posty z etykietą folk rock

[Recenzja] Bob Dylan & The Band - "The Basement Tapes" (1975)

Obraz
Latem 1967 roku wracający do zdrowia po wypadku motocyklowym Bob Dylan oraz muzycy jego koncertowego składu, lepiej znani jako The Band, zamieszkali w dużym różowym domu w Woodstock. Przez kilka tygodni jamowali, komponowali, a także rejestrowali muzykę w studiu, które urządzili w piwnicy. Efektem było zapisanie kilometrów taśm. Wiadomo, że nagrano ponad sto utworów, nowych i starych, własnych i cudzych. Niektóre w kilku wersjach. Sesje te przez lata obrosły legendami. Część taśm dość szybko wyciekła. Kilka nagrań już w 1969 roku - wraz z innym, dużo starszym materiałem - trafiło na wydawnictwo o tytule "Great White Wonder", jeden z pierwszych i najsłynniejszych bootlegów. Później zaczęły wypływać kolejne nagrania, budząc bardzo duże zainteresowanie. Nie tylko wśród zwykłych wielbicieli Dylana, ale też innych muzyków. Własne wersje piwniczych utworów nagrali m.in. The Byrds, Fairport Convention, Brain Auger and the Trinity, Manfred Mann czy w końcu The Band, który na swoim d

[Recenzja] Bob Dylan - "Blood on the Tracks" (1975)

Obraz
Po zakończeniu prac na albumem "Planet Waves", Bob Dylan i The Band wyruszyli na bardzo dobrze przyjętą trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych. Było to ogromne wydarzenie, ponieważ poprzednie występy Dylana odbyły się w połowie lat 60., po wydaniu "Blonde on Blonde". W dodatku koncerty wypadły bardzo dobrze, o czym można przekonać się dzięki dokumentowi w postaci dwupłytowego albumu "Before the Flood". Trasa trwała do lutego 1974 roku, a następnie Dylan zrobił sobie kilkumiesięczną przerwę. We wrześniu rozpoczął pracę nad nowym materiałem, nie angażując do nagrań żadnego członka The Band, lecz korzystając z pomocy muzyków sesyjnych. Album był gotowy do wydania pod koniec roku, a Columbia wypuściła nawet partię promocyjnych kopii. Jednak w grudniu twórca postanowił nagrać pięć utworów na nowo, zmieniając aranżacje, a nawet część tekstów, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. Poprawione wersje trafiły na oficjalne wydanie "Blood on the Tracks&

[Recenzja] Gruppe Between - "Einstieg" (1971)

Obraz
Krautrock to bardzo zróżnicowany nurt. Chociażby pod względem środowiska, z jakiego wywodzą się jego przedstawiciele. Wielu z nich, by wspomnieć tylko o Amon Düül II czy Faust, tworzyli zdolni amatorzy. Nie brakowało jednak zespołów, których założyciele odebrali staranne wykształcenie muzyczne, a nawet działali na polu muzyki klasycznej. I właśnie do nich zalicza się Gruppe Between, później używający skróconej nazwy Between. Ten międzynarodowy skład powstał w 1970 roku w Monachium, z inicjatywy dwóch młodych niemieckich kompozytorów i instrumentalistów, pianisty Petera Michaela Hamela oraz altowiolisty Ulricha Stranza. Wkrótce dołączyli do nich gitarzysta argentyńskiego pochodzenia Roberto Détrée, a także urodzony w Stanach Robert Eliscu, ówczesny oboista Münchner Philharmoniker (i późniejszy współpracownik Popol Vuh). Na sam koniec skład poszerzył się o amerykańskiego perkusistę Cottrella Blacka oraz północnoirlandzkiego flecistę Jamesa Galwaya (obecnie sir Jamesa Galwaya), który

[Recenzja] Bob Dylan - "Planet Waves" (1974)

Obraz
Jednym z najbardziej tajemniczych zdarzeń w historii Boba Dylana jest jego motocyklowy wypadek z lipca 1966 roku. Przez lata narosło wokół tego wydarzenia wiele legend. Popularna teoria głosi, że w ogóle do niego nie doszło, gdyż nie została wezwana karetka, a artysta nie był hospitalizowany. Pomimo tego, niemal całkiem wycofał się z życia publicznego i na wiele lat zrezygnował z koncertowania. Prawdopodobnie miał po prostu dość sławy, a zwłaszcza coraz bardziej irytujących dziennikarzy oraz fanów. Z czasem jednak zatęsknił za występami przed publicznością. Latem 1973 roku podjął decyzję o powrocie na scenie. Co więcej, postanowił zaprosić do współpracy swój dawny zespół wspierający, The Band. Muzycy zaczęli próby, podczas których grali też zupełnie nowe kompozycje Dylana i zupełnie spontanicznie postanowiono nagrać nowy album jeszcze przed wyruszeniem w trasę. Longplay miał nosić tytuł "Ceremonies of the Horsemen", ale w ostatniej chwili przemianowano go na "Planet

[Recenzja] The Band - "The Band" (1969)

Obraz
Na debiutanckim "Music from Big Pink" muzycy The Band wspomagali się utworami napisanymi z Bobem Dylanem. Na swoim drugim, niezatytułowanym albumie - czasem nazywanym  brązowym ze względu na tło okładki - postawili wyłącznie na własny materiał. Po nieudanej próbie zarejestrowania go w jednym z nowojorskich studiów, gdzie ukończono tylko trzy utwory, zdecydowano się na sprawdzone wcześniej rozwiązanie. Zespół wynajął willę na Hollywood Hills w Los Angeles, którą przerobiono na prowizoryczne studio. Od tego momentu nagrania szły już znacznie sprawniej, a wyluzowana atmosfera znacznie się przysłużyła muzykom i korzystnie wpłynęła na ostateczny efekt. Podobnie jak poprzedni "Music from Big Pink", "The Brown Album" wypełnia muzyka zupełnie bezpretensjonalna, nieskomplikowana, ale wysmakowana, charakteryzująca się pogodnym, luzackim klimatem. Przy pierwszym, powierzchownym kontakcie album może wydawać się nieco jednostajny. Raz jest bardziej energetyczni

[Recenzja] Bob Dylan - "John Wesley Harding" (1967)

Obraz
Bob Dylan najwyraźniej zatęsknił za bardziej ascetycznym brzmieniem. Utwory zamieszczone na "John Wesley Harding" opierają się na mocno ograniczonym instrumentarium. Dominuje gitara akustyczna i harmonijka (w "Dear Landlord" i "Down Along the Cove" zastąpione pianinem), którym towarzyszy bardzo prosta gra sekcji rytmicznej, złożonej z basisty Charliego McCoya i perkusisty Kennetha A. Buttreya. W dwóch ostatnich nagraniach pojawiają się jeszcze solówki na elektrycznej gitarze hawajskiej w wykonaniu Pete'a Drake'a. Ogólnie słychać wyraźny odwrót od bardziej rockowego grania zaprezentowanego na "Bring It All Back Home", "Highway 61 Revisited" i "Blonde on Blonde". Co wcale nie czyni tego materiału mniej inspirującym dla rockowych twórców. To przecież właśnie tutaj znalazła się oryginalna wersja spopularyzowanego przez Jimiego Hendrixa "All Along the Watchtower", a także pierwowzór innego utworu, po który si

[Recenzja] Bob Dylan - "Blonde on Blonde" (1966)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Blonde on Blonde" to ostatnia część nieformalnej trylogii, w skład której wchodzą także dwa poprzednie albumy Boba Dylna, "Bringing It All Back Home" i "Highway 61 Revisited" (oba wydane w 1965 roku). Artysta kontynuuje tutaj obraną wcześniej drogę, ponownie korzystając z pomocy licznego grona muzyków sesyjnych i elektrycznego instrumentarium, a także czerpiąc inspiracje zarówno z folku, bluesa, jak i rocka. Za nic mając oskarżenia i oczekiwania folkowych ortodoksów, którzy wciąż liczyli na powrót do akustycznych piosenek wykonywanych samodzielnie przy wtórze jedynie gitary akustycznej i harmonijki. "Blonde on Blonde" przynosi bardziej zróżnicowany materiał. I to w znacznie większej dawce, niż dotychczas. Był to prawdopodobnie pierwszy dwupłytowy album w historii muzyki rozrywkowej (choć ostatnia strona jest zapełniona tylko w połowie). Dziś longplay jest powszechnie uznawany za jedno z największych

[Recenzja] Bob Dylan - "Highway 61 Revisited" (1965)

Obraz
Przełomowym momentem w karierze Boba Dylana okazał się występ na Newport Folk Festival, 25 lipca 1965 roku. To właśnie wtedy muzyk po raz pierwszy pojawił się na scenie z elektryczną gitarą i w towarzystwie całego zespołu. W jego składzie znaleźli się trzej członkowie bluesowej grupy The Butterfield Blues Band - gitarzysta Mike Bloomfield, basista Jerome Arnold i perkusista Sam Lay - a także dwóch klawiszowców, Al Kooper na organach i Barry Goldberg na pianinie. Nowe brzmienie Dylana (oraz związane z nim problemy techniczne) wzbudziło spore kontrowersje i spotkało z mało przychylnym przyjęciem przez publiczność. Zespół zszedł ze sceny po zagraniu ledwie trzech utworów, ale po chwili wrócił na nią Dylan, tym razem jedynie w towarzystwie gitary akustycznej i harmonijki, po czym samodzielnie wykonał jeszcze dwie kompozycje. Elektryczne brzmienie pojawiło się już na wydanym w marcu "Bringing It All Back Home", jednak na kolejnym albumie miało zostać wykorzystane na jeszcze

[Recenzja] Bob Dylan - "Bringing It All Back Home" (1965)

Obraz
Czasy się zmieniły. W 1964 roku przez Stany Zjednoczone przetoczyła się Brytyjska Inwazja. Młodzi ludzie, zachwyceni rockiem, tracili zainteresowanie folkiem. Bob Dylan, zdając sobie z tego sprawę - i samemu będąc pod wrażeniem rocka - postanowił wzbogacić swoją muzykę o nowe elementy. Efekty można usłyszeć na albumie "Bringing It All Back Home", zarejestrowanym w dniach 13-15 stycznia 1965 roku, z pomocą licznych muzyków sesyjnych, odpowiadających za partie gitar elektrycznych i basowych, perkusji, pianina oraz elektrycznych organów. Longplay został podzielony na dwie części, odpowiadające stronom płyty winylowej: pokazującą nowe oblicze Dylana "Electric Side" oraz przypominającą jego wcześniejszą twórczość i nagraną niemalże samodzielnie "Acoustic Side". Pierwsza, elektryczna strona albumu zawiera aż siedem utworów. W większości utrzymanych w stylistyce elektrycznego bluesa. Jak świetny otwieracz "Subterranean Homesick Blues", z Dylanem

[Recenzja] Daevid Allen & Euterpe - "Good Morning!" (1976)

Obraz
Po odejściu z Gong, Daevid Allen i Gilli Smyth nawiązali współpracę z hiszpańską grupą folkrockową Euterpe. Rezultatem tego połączenia jest album "Good Morning!". Choć na okładce nie pojawia się nazwa Gong, zdobiąca ją grafika nie pozostawia wątpliwości, że to swego rodzaju kontynuacja allenowskiej wizji zespołu. Nie brakuje gitarowych glissand Allena i kosmicznych szeptów Smyth, jest też trochę (ale tylko trochę) charakterystycznego dla tej pary humoru. Jednak aranżacje nie mają nic wspólnego z jazzującym space rockiem, znanym chociażby z "Camembert Electrique" czy trylogii "Radio Gnome Invisible". Muzycy Euterpe nadają bardziej folkowy kierunek (choć kompozytorem całości jest Allen). Dominują melodyjne, bezpretensjonalne piosenki oparte na akompaniamencie akustycznych gitar i mandoliny ("Children of the New World", "Good Morning", "Have You Seen My Friend?") lub pianina ("Song of Satisfaction"). Trochę ostr

[Recenzja] Yatha Sidhra - "A Meditation Mass" (1974)

Obraz
Niemieckie trio Yatha Sidhra pozostawiło po sobie tylko jeden album. Jeden, ale za to jakże piękny. "A Mediatation Mass" w całości wypełnia tytułowa czteroczęściowa suita, będąca wspaniałą mieszanką krautrocka, psychodelii, folku i jazz rocka, przesiąkniętą klimatem środkowo-południowej Azji. Choć całość jest bardzo spójna, nie bez powodu podzielono ją na części. "Part 1" - najdłuższa, 18-minutowa część - ma medytacyjny charakter i hipnotyzujący nastrój, tworzony przez przepiękne partie fletu, którym towarzyszy jednostajny podkład gitary i egzotycznych perkusjonaliów, oraz elektroniczne szumy w tle. Pojawiają się też partia wokalna o nieco wschodnim charakterze.  Krótki, ledwie trzyminutowy "Part 2", jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniej części, ale zmienia się instrumentarium - tym razem partii fletu towarzyszy elektryczne pianino, transowa partia elektrycznego basu, oraz dość zwyczajna perkusja. W drugiej połowie milknie flet, a pozostałe instru

[Recenzja] Love - "Forever Changes" (1967)

Obraz
Zanim grupa Love przystąpiła do rejestracji swojego trzeciego albumu, ze składu odeszli klawiszowiec Alban Pfisterer i saksofonista Tjay Cantrelli. Pozostali muzycy nie zdecydowali się przyjąć nikogo na ich miejsce, za to podczas sesji nagraniowej "Forever Changes" skorzystali z pomocy kilkunastu muzyków sesyjnych, w tym rozbudowanej sekcji smyczkowej i sekcji dętej. Pod względem stylistycznym, album jest odejściem od garażowych korzeni zespołu w stronę bardziej folkowego grania, kojarzącego się z The Byrds lub Crosby, Stills & Nash. Zwrot ten został zasugerowany przez Jaca Holzmana, założyciela Elektra Records, dla której zespół nagrywał. Muzycy wywiązali się wzorowo ze swojego zadania. "Forever Changes" to zbiór bardzo melodyjnych, bezpretensjonalnych piosenek, opartych głównie na akompaniamencie gitar akustycznych i smyczków. Kwintesencją tego nowego stylu grupy jest otwierająca album kompozycja "Alone Again Or", śpiewana w świetnym dwugłosie p

[Recenzja] Robert Plant - "Carry Fire" (2017)

Obraz
Darzę sporym szacunkiem Roberta Planta. Za to, że konsekwentnie odmawia propozycjom reaktywowania Led Zeppelin, odrzucając nawet najbardziej lukratywne oferty. Za to, że zamiast tego gra i nagrywa taką muzykę, jaka jest mu obecnie najbliższa. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy chcieliby słuchać, jak Robert - od dawna stroniący od hard rocka, nie tylko z powodu słabnących możliwości wokalnych - męczy się wykonując taki repertuar. Osobiście wolę posłuchać go wykonującego muzykę, której granie daje mu radość i satysfakcję, co znaczy, że robi to szczerze, z prawdziwej pasji, nie oglądając się na oczekiwania fanów czy panujące mody. "Carry Fire" to najnowsze solowe wydawnictwo Planta. Podobnie, jak na wydanym przed trzema laty "Lullaby and... The Ceaseless Roar", wokaliście towarzyszy zespół Sensational Space Shifters. Pod względem stylistycznym również mamy do czynienia z kontynuacją tamtego longplaya. Dominuje tu więc raczej spokojne granie, utrzymane gdzieś na

[Recenzja] Tim Buckley - "Lorca" (1970)

Obraz
Wrzesień 1969 roku był niezwykle pracowity dla Tima Buckleya. W ciągu czterech tygodni muzyk zarejestrował równolegle materiał na trzy kolejne albumy studyjne. Pierwszy z nich, "Blue Afternoon" ukazał się już w listopadzie. Wypełniły go utwory o wyciszonym, melancholijnym charakterze, stylistycznie najbliższe folku, z lekko jazzowym zabarwieniem. Kolejne dwa longplaye, wydane już w 1970 roku "Lorca" i "Starsailor", przyniosły muzykę zdecydowanie bardziej eksperymentalną, awangardową, zdecydowanie odchodzącą od folkowych korzeni Buckleya. Pierwsza strona winylowego wydania "Lorca" zawiera dwa długie utwory, pozbawione rytmu i wyrazistych melodii, oparte na skali chromatycznej. Dziesięciominutowy utwór tytułowy, niesamowicie intryguje swoim awangardowym charakterem. Nieco teatralnej - w dobrym tego słowa znaczeniu - partii wokalnej towarzyszy jedynie dość jednostajne organowe tło, hipnotyczny bas, atonalne partie elektrycznego pianina, oraz

[Recenzja] Grateful Dead - "Workingman's Dead" (1970)

Obraz
Po podsumowaniu dotychczasowej kariery koncertówką "Live/Dead", muzycy Grateful Dead postanowili porzucić psychodelię i zwrócić się w stronę swoich muzycznych korzeni. Zawartość kolejnego, czwartego studyjnego longplaya, "Workingman's Dead", to osiem nieskomplikowanych utworów, opartych głównie na brzmieniu akustycznych gitar. Zespół oddaje tutaj hołd amerykańskiej tradycji muzycznej, oscylując pomiędzy takimi stylistykami, jak folk, country i blues. W klimat całości świetnie wprowadza otwierający album "Uncle John's Band" - bardzo chwytliwy i energetyczny kawałek, z pięknymi harmoniami wokalnymi w stylu Crosby, Stills & Nash. Bardzo fajnym urozmaiceniem są natomiast dwa żywsze kawałki bluesowe, w których większą rolę odgrywa elektryczne instrumentarium: "New Speedway Boogie" i "Easy Wind". Niestety, reszta utworów pozostawia mnie całkowicie obojętnym, lub wywołuje zdecydowanie negatywne odczucia ("Dire Wolf"

[Recenzja] Tim Buckley - "Happy Sad" (1969)

Obraz
Tim Buckley to ciekawy przykład artysty, który odnosił komercyjne sukcesy, lecz jego twórczość zwykle spotykała się z niezrozumieniem . Tak naprawdę dopiero po jego śmierci nagrane przez niego albumy zyskały status kultowych. Częściowo przyczyniła się do tego popularność, jaką w latach 90. zdobył jego syn, Jeff. A poniekąd także ludzkie zamiłowanie do dramatu - obaj Buckleyowie zmarli w młodym wieku, obaj w tragicznych okolicznościach. Tim, mający już za sobą problemy z narkotykami, nieświadomie zażył zabójczą dawkę heroiny, podaną przez jednego z jego przyjaciół. Jeff utopił się podczas kąpieli w rzece. Z twórczością Tima Buckleya warto jednak zapoznać się dla niej samej. Muzyk zadebiutował w 1966 roku eponimicznym albumem, który choć pokazywał jego nieprzeciętne umiejętności wokalne, to muzycznie nie wyróżniał się niczym na tle innych folkowych wydawnictw z tamtych czasów. Już rok później ukazał się kolejny longplay, "Goodbye and Hello", zawierający nie tylko lepsz

[Recenzja] Comus - "First Utterance" (1971)

Obraz
Comus to jeden z najbardziej oryginalnych, ale i najdziwniejszych, zespołów, jakie dane mi było słyszeć. Jego historia zaczęła się w 1969 roku, gdy dwaj brytyjscy gitarzyści, Roger Wootton i Glenn Goring, stworzyli folkowy duet. Nazwa została zainspirowana dramatem XVII-wiecznego angielskiego poety Johna Miltona. Tytułowy Comus to grecki bóg pijaństwa, rozpusty i chaosu. Z czasem skład rozrósł się do sekstetu, korzystającego z bogatego instrumentarium - poza gitarami akustycznymi i basową, obejmującego także flet, obój, skrzypce, altówkę i przeróżne perkusjonalia. Grupa pozostała przy graniu folku, ale robiła to na swój własny, bardzo niekonwencjonalny, wręcz awangardowy sposób. Partie wokalne dzielili między sobą Wootton, dysponujący dziwnym, "kwaśnym" głosem, oraz śpiewająca bardziej subtelnie Bobbie Watson, zaś śpiewane przez nich teksty dotykają takich tematów, jak przemoc, morderstwa, gwałty, szaleństwo i pogańskie wierzenia. W 1971 roku ukazał się debiutancki a

[Recenzja] The Byrds - "Never Before" (1987)

Obraz
W drugiej połowie lat 80. dużą popularność zyskały grupy w rodzaju The Smiths czy R.E.M., których twórczość dziennikarze określili mianem jangle popu - od charakterystycznego, brzęczącego brzmienia gitar. Jednocześnie wzrosło zainteresowanie zespołem The Byrds, który zaczęto wskazywać jako prekursorów tej stylistyki, twórców tego brzmienia. Takiej okazji nie można było przepuścić i w 1987 roku trafiła do sprzedaży zupełnie nowa kompilacja nieistniejącej wówczas już od czternastu lat grupy. "Never Before" nie jest jednak typowym greatest hits . Zgodnie z tytułem trafił tu wyłącznie niepublikowany wcześniej materiał, pochodzący z najbardziej klasycznego okresu 1965-67, kiedy grupę tworzyli Jim McGuinn, David Crosby, Chris Hillman, Michael Clarke i - do pewnego momentu - Gene Clark. Jest jednak pewno ale . Te konkretne, zamieszczone tutaj wykonania, faktycznie nie były wcześniej opublikowane. Same kompozycje to jednak w większości rzeczy wcześniej wydane: "Mr. Tambourin

[Recenzja] The Byrds - "Byrds" (1973)

Obraz
Tytuł tego albumu jest bardzo wymowny. The Byrds powraca tu w oryginalnym składzie, czasem uznawanym za jedyny słuszny. Roger McGuinn, Gene Clark, David Crosby, Chris Hillman i Michael Clarke to ci sami muzycy, którzy na debiutanckim "Mr. Tambourine Man" wynaleźli folk rock oraz jangle pop, a rok później, wraz z wydaniem singla "Eight Miles High", stali się jednym z pionierów rocka psychodelicznego. Z czasem jednak z zespołu zaczęli odchodzić kolejni muzycy, a nagrywane w nowych składach płyty nie były już tak ekscytujące. Reaktywacja pierwotnego wcielenia grupy była jednak kwestią czasu, a plotki na ten temat pojawiały się w prasie muzycznej jeszcze zanim muzycy podjęli ze sobą jakiekolwiek rozmowy. Czy coś mogło pójść nie tak? Okazuje się, że bardzo wiele. Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę, że był to powrót czysto biznesowy, dokonany z pobudek nie artystycznych, a merkantylnych. Nowe wcielenie The Byrds komercyjnie radziło sobie coraz gorzej, podobnie zres

[Recenzja] The Byrds - "(Untitled)" (1970)

Obraz
To wyjątkowa pozycja w dyskografii The Byrds. Dwupłytowy album prezentuje nie tylko nowe utwory  zarejestrowane w studiu, ale też materiał koncertowy. Było to pierwsze oficjalne wydawnictwo zespołu z nagraniami na żywo i przez wiele lat jedyne, co zmieniło dopiero opublikowanie "Live at the Fillmore - February 1969" (2000) i "Live at Royal Albert Hall 1971" (2008). Nie przypadkiem wszystkie te rejestracje pochodzą ze zbliżonego okresu. Ówczesny skład wypadał naprawdę znakomicie na scenie.  Oprócz ostatniego muzyka oryginalnego wcielenia grupy, Rogera McGuinna, tworzyli go gitarzysta Clarence White i perkusista Gene Parsons - obaj wzięli już udział w nagraniu płyt "Dr. Byrds & Mr. Hyde" oraz "Ballad of Easy Rider" - a także nowy basista, Skip Battin. Materiał koncertowy, wypełniający pierwszą płytę, zarejestrowano podczas dwóch występów w Nowym Jorku, 28 lutego oraz 1 marca 1970 roku. Uwagę przyciąga przede wszystkim 16-minutowe wykonanie klas