[Recenzja] The Byrds - "Byrds" (1973)

The Byrds - Byrds


Tytuł tego albumu jest bardzo wymowny. The Byrds powraca tu w oryginalnym składzie, czasem uznawanym za jedyny słuszny. Roger McGuinn, Gene Clark, David Crosby, Chris Hillman i Michael Clarke to ci sami muzycy, którzy na debiutanckim "Mr. Tambourine Man" wynaleźli folk rock oraz jangle pop, a rok później, wraz z wydaniem singla "Eight Miles High", stali się jednym z pionierów rocka psychodelicznego. Z czasem jednak z zespołu zaczęli odchodzić kolejni muzycy, a nagrywane w nowych składach płyty nie były już tak ekscytujące. Reaktywacja pierwotnego wcielenia grupy była jednak kwestią czasu, a plotki na ten temat pojawiały się w prasie muzycznej jeszcze zanim muzycy podjęli ze sobą jakiekolwiek rozmowy. Czy coś mogło pójść nie tak?

Okazuje się, że bardzo wiele.

Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę, że był to powrót czysto biznesowy, dokonany z pobudek nie artystycznych, a merkantylnych. Nowe wcielenie The Byrds komercyjnie radziło sobie coraz gorzej, podobnie zresztą, jak byli muzycy - za wyjątkiem Crosby'ego, który dobrze prosperował dzięki współpracy ze Stephenem Stillsem, Grahamem Nashem i Neilem Youngiem, która jednak w tamtym momencie uległa zawieszeniu. Nowy album oryginalnego The Byrds miał niejako wypełnić lukę po CSNY, na co nalegał wspólny management. Nowa-stara grupa nie okazała się jednak prawdziwym zespołem, a raczej mniej lub bardziej luźną współpracą solistów na wzór CSNY, przy czym tu jest znacznie mniej interakcji między muzykami. Nie było też nigdy mowy o długotrwałym powrocie - od początku chodziło wyłącznie o nagranie jednego album. W czasie, gdy trwały nagrania tego materiału, McGuinn wciąż koncertował pod szyldem The Byrds z innymi muzykami. Cała ta reaktywacja była zatem ściemą, albo raczej opłacalną finansowo chałturą. Rezultat mimo wszystko nie jest zły, ale z pewnością nie jest to płyta, jakiej można było się spodziewać po tym składzie.

W repertuarze znalazły się po dwie kompozycje napisane i zaśpiewane przez Clarka, McGuinna, Hillmana i Crosby'ego, a ponadto dwa utwory z repertuaru Neila Younga z wokalem Clarka oraz jeden Joni Mitchell z głosem Crosby'ego. Razem brzmią raczej jak składanka solowych nagrań byłych muzyków pierwotnego wcielenia The Byrds, a nie dzieło zespołowe. Wrażenie to pogłębia fakt, że aranżacje są odległe od pierwszych albumów grupy. Nie ma tu beatlesowskich melodii, janglujących gitar ani psychodelicznych odlotów. Jest za to sporo folku i country, co zbliża ten materiał do płyt późniejszych wcieleń grupy lub innych ówczesnych przedsięwzięć grających tu muzyków. I to akurat jest na plus. Szanuję, że muzycy nie wrócili do oryginalnego stylu, byle tylko zadowolić fanów. Na tym etapie kariery byli w innym muzycznym miejscu, dojrzeli jako twórcy i powrót do uroczych, lecz naiwnych piosenek, jakie grali na początku swojej drogi, musiałoby skończyć się katastrofą.

Jeżeli chodzi o propozycje poszczególnych muzyków, to mocnym punktem są na pewno kawałki Crosby'ego, czego akurat można było się spodziewać. Intymna w oryginale Mitchell ballada "For Free" w tej wersji zyskuje pełniejszą, bardziej dynamiczną, choć wciąż odpowiednio stonowaną aranżację, jednocześnie zachowując cudowną melodię. Niemal hardrockowy "Long Live the King" fajnie ożywia całość, a przy tym należy do najbardziej chwytliwych momentów płyty. Świetną piosenką jest też "Laughing" - znany już z solowego debiutu muzyka, "If I Could Only Remember My Name" - w tej wersji mniej oniryczny, choć wciąż dość pastoralny w nastroju. Przyzwoicie wypadają autorskie kawałki Clarka - energetyczne, melodyjne country "Full Circle" oraz wzbogacony jakby dylanowską harmonijką "Changing Heart" - jednak ustępują jego bardzo udanym interpretacjom "Cowgirl in the Sand" oraz "(See the Sky) About to Rain", tutaj w skromniejszych, akustycznych aranżacjach, ale wciąż świetnych melodycznie. Mieszane odczucia mam w stosunku do wkładu McGuinna, który dostarczył zarówno bardzo ładny "Sweet Mary", jak i banalny "Born to Rock 'n' Roll". Zdecydowanie najgorzej wypadają kawałki Hillmana - nieco ostrzejszy "Things Will Be Better" i akustyczny "Borrowing Time", oba dość energetyczne i na swój sposób przyjemne, ale z okropnie trywialnymi refrenami.

Jeżeli traktować "Byrds" jako powrót najbardziej klasycznego składu The Byrds - a taka była intencja - to wszystko poszło tu nie tak, jak pójść miało. Ani nie brzmi to jak klasyczne The Byrds, ani w ogóle nie słychać, by były to nagrania zespołu - raczej zbiór kawałków czterech różnych solistów, nagranych z przypadkowymi sidemanami, w których grze nie ma żadnej chemii. Jeśli jednak rozpatrywać ten materiał po prostu w kategorii muzycznego albumu, to jest to bardzo fajny zestaw lekkich, bezpretensjonalnych piosenek o często akustycznym brzmieniu, oddających kalifornijski klimat. Płyta z pewnością spodoba się miłośnikom nieklasycznego wcielenia The Byrds, a także dokonań Crosby, Stills, Nash & Young czy solowej twórczości jego muzyków.

Ocena: 7/10



The Byrds - "Byrds" (1973)

1. Full Circle; 2. Sweet Mary; 3. Changing Heart; 4. For Free; 5. Born to Rock 'n' Roll; 6. Things Will Be Better; 7. Cowgirl in the Sand; 8. Long Live the King; 9. Borrowing Time; 10. Laughing; 11. (See the Sky) About to Rain

Skład: Roger McGuinn - gitara, bandżo, syntezator, wokal (2,5), dodatkowy wokal; Gene Clark - gitara, harmonijka, tamburyn, wokal (1,3,7,11), dodatkowy wokal; David Crosby - gitara, wokal (4,8,10), dodatkowy wokal; Chris Hillman - gitara basowa, gitara, mandolina, wokal (6,9), dodatkowy wokal; Michael Clarke - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Wilton Felder - gitara basowa (7); Johnny Barbata - perkusja (7); Dallas Taylor - instr. perkusyjne
Producent: David Crosby


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)