[Recenzja] Unwound - "Leaves Turn Inside You" (2001)

Unwound - Leaves Turn Inside You


Co łączy reprezentujący nurt progresywnej elektroniki Heldon z death-metalowym Death i post-hardcore'owym Unwound? Na pewno więcej, niż mogłoby się wydawać. Każda z tych grup wydała po siedem albumów, z których niemal każdy kolejny - zawsze za wyjątkiem trzeciego, a w przypadku Unwound także czwartego - był interesującym rozwinięciem poprzedniego oraz dalszym poszerzaniem ram uprawianej stylistyki. Wieńczące ich dyskografie albumy "Stand By", "The Sound of Perseverance" i "Leaves Turn Inside You" są wręcz bezkonkurencyjne w swojej kategorii. W przypadku amerykańskiego tria Unwound - na tamtym etapie tworzonego przez śpiewającego gitarzystę Justina Trospera, basistę Verna Rumseya oraz perkusistkę Sarę Lund - okazuje się to tym bardziej imponujące, że mówimy o materiale trwającym dłużej niż jakiekolwiek inne ich wydawnictwo, bo blisko osiemdziesiąt minut.

Album podzielono na dwa dyski, co ciekawe opisane numerami dwa i trzy. Muzycy sugerują w ten sposób, że "Leaves Turn Inside You" stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedzającego go "Challenge for the Civilized Society". Faktycznie, już tam zespół zaczął odważniej eksperymentować, dodając choćby wpływy jazzowe, jednak była to wciąż muzyka o często post-hardcore'owej krzykliwości i w dużej części znacznie bardziej zachowawcza w porównaniu z recenzowanym dziełem. Pozostaje jednak pytanie, po co w ogóle dzielono ten materiał na dwie płyty, jeśli całość spokojnie weszłaby na jedną? Otóż każdy dysk wypełniają nagrania o trochę innym charakterze. Pierwszy (drugi według muzyków) to energetyczne i na ogół bardzo melodyjne piosenki, natomiast drugi (tudzież trzeci) przynosi głównie nagrania o nieco bardziej eksperymentalnym charakterze.

Wprawdzie na otwarcie zespół testuje cierpliwość słuchaczy - pierwsze dwie minuty "We Invent You" to jednostajne, przeciągłe dźwięki syntezatora - jednak po tym czasie utwór zmienia się w bardzo sympatyczną, melodyjną piosenkę bliską dream popu, z eterycznym wokalem i melotronowym tłem, ale także potężnymi bębnami. Dużo na tym albumie właśnie dźwięków klawiszowych, jednak muzycy nie zapominają o gitarach. Już w drugim na trackliście "Look a Ghost" na pierwszy plan wychodzą intensywne,  precyzyjnie uzupełniające się partie gitary i basu, wzmocnione odpowiednio mocną perkusją i skontrastowane znów bardzo melodyjną, częściowo wręcz szeptaną partią wokalną. Jeszcze cięższe muzycznie, za to wciąż przystępne w warstwie wokalnej, na swój sposób wręcz przebojowe, okazują się "December",  "Treachery" oraz "Off This Century", natomiast "Demon Sing Love Songs" pokazuje w zasadzie popowe oblicze zespołu, które w dodatku jest świetne. Jeśli jednak ktoś woli coś bardziej ambitnego, to jest jeszcze blisko dziesięciominutowy "Terminus" - swego rodzaju połączenie alternatywy lat 90. z klasycznym rockiem progresywnym (niekoniecznie głównego nurtu), początkowo z przewagą pierwszego, by następnie proporcje stopniowo się odwracały.

Te dwa wymienione jako ostatnie utwory mogą trochę dziwić w kontekście reszty płyty, ale nie całego albumu. Druga część zaczyna się od nastrojowego, zatopionego w pogłosach "One Lick Less" (nieco podobnie próbował wówczas grać Porcupine Tree, ale wychodziło mu to zdecydowanie gorzej, bardziej anemicznie) jednak klimat zaraz zmienia się drastycznie. Już następny "Scarlette" okazuje się bliski post-hardcore'owych korzeni Unwound, choć mimo tej agresji jest też intrygująco odrealniony, a fragmentami całkiem progresywny. "October All Over" przypomina piosenki z poprzedniej płyty, jednak produkcja nadaje mu mniej konwencjonalnego charakteru. "Summer Freeze" to z kolei znacznie mroczniejsze oblicze albumu, który i tak nie epatuje optymizmem. Najbardziej ambitne okazują się natomiast dwa kolejne nagrania. Swojsko zatytułowany "Radio Gra" - z wspamplowanymi dialogami pochodzącymi prawdopodobnie z materiałów do nauki języka polskiego - to majestatyczny instrumental z pierwszoplanową rolą melotronu, tworzącego nastrój niemal jak z wczesnego King Crimson, jednak pozostałe instrumenty przypominają, że to już XXI wiek. Najdłuższy, ponad dziesięciominutowy "Below the Salt" to powolny utwór, w którym subtelność intrygująco uzupełnia się z ciężarem i hałaśliwością, stopniowo zagęszczając napięcie. W ogóle nie brzmi to jak rock progresywny przełomu lat 60. i 70., a jednak wydaje się - wraz z ówczesnymi dokonaniami Radiohead - jego najbliższym odpowiednikiem. Finałowy "Who Cares" to już tylko żartobliwa miniatura nawiązująca do starego jazzu.

"Leaves Turn Inside You" to rzadki przykład rocka z przełomu wieków, który wypada naprawdę kreatywnie. Trio niemal całkiem odchodzi tu od post-hardcore'u, mieszając różne nurty ówczesnej alternatywy - jak noise rock, dream pop, czasem math rock, sporadycznie post-rock czy slowcore - dopełniając to wszystko nienachalnymi nawiązaniami do dawnego proga. Aby wykonywać tę muzykę na żywo, zespół musiał poszerzyć skład o drugiego gitarzystę i klawiszowca, stając się na moment kwintetem. Trasa nie przebiegała jednak zgodnie z planem. Najpierw część amerykańskich koncertów,  w tym te największe, odwołano przez zamachy z 11 września, a następnie całkowicie zrezygnowano z występów w Europie i Japonii. Jak się okazało, przyczyną był alkoholizm Rumseya. Basista proponował przekształcenie Unwound w studyjny projekt - jak nigdyś zrobili The Beatles - jednak pozostali muzycy podjęli decyzję o zakończeniu działalności. Nie dowiemy się już, czy zespół zdołałby przebić "Leaves Turn Inside You". Niewątpliwie jednak zszedł ze sceny u szczytu swoich twórczych możliwości.

Ocena: 9/10



Unwound - "Leaves Turn Inside You" (2001)

CD1 ("2"): 1. We Invent You; 2. Look a Ghost; 3. December; 4. Treachery; 5. Terminus; 6. Demons Sing Love Songs; 7. Off This Century
CD2 ("3"): 1. One Lick Less; 2. Scarlette; 3. October All Over; 4. Summer Freeze; 5. Radio Gra; 6. Below the Salt; 7. Who Cares

Skład: Justin Trosper - wokal, gitara, melotron (CD1:1), syntezator (CD1:4,CD2:5), pianino (CD1:4), elektryczne pianino (CD1:5), taśmy; Vern Rumsey - gitara basowa, gitara (CD1:1,5), wokal (CD1:3), organy (CD1:7), pianino (CD2:3,7), taśmy; Sara Lund - perkusja i instr. perkusyjne, taśmy, dodatkowy wokal (CD1:6)
Gościnnie: Brandt Sandeno - melotron (CD1:1,6,CD2:3,5,6), organy (CD1:1), elektryczne pianino (CD1:5), klawesyn (CD1:6), gitara (CD1:7), wibrafon (CD2:7), taśmy, dodatkowy wokal (CD1:2,CD2:4); Derek Johnson - wiolonczela (CD1:5); Murray W. - optiphone (CD2:1), dynachord (CD2:4); Steve Fisk - melotron (CD2:3), "występ jazzowy" (CD2:7); Janet Weiss - dodatkowy wokal (CD1:6)
Producent: Unwound


Komentarze

  1. Wspaniała płyta! Jeden z, moim zdaniem, najlepszych albumów nie tylko przełomu wieków, ale też rockowych w ogóle. O ile rozumiem taką decyzję, o tyle szkoda nieco że nie opisałeś wcześniejszych albumów Unwound, bo taki np New Plastic Ideas jest świetny w swojej stylistyce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planuję kolejne recenzje Unwound. Jakiś czas temu stwierdziłem, że nie zawsze ma sens takie ścisłe trzymanie się chronologii i czasem lepiej zacząć np. od najpopularniejszego albumu zamiast od najwcześniejszego.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)