[Recenzja] Low - "Double Negative" (2018)

Low - Double Negative


Jeżeli jakiś twórca przez wiele lat trzyma się uparcie jednej stylistyki i sprawdzonych patentów, to trudno spodziewać się po nim zaskoczeń. Czasem jednak zdarzają się cuda. Grupa Low na ponad dwie dekady wpadła w pułapkę własnego stylu, nagrywając kolejne - raz lepsze, raz gorsze - wersje swojego znakomitego debiutu "I Could Live in Hope", nigdy jednak nie zbliżając się do poziomu albumu z 1994 roku. Od pewnego momentu coś jednak zaczęło się zmieniać. Albumy "Drums and Guns" i "Ones and Sixes", wydane odpowiednio w latach 2007 i 2015, przyniosły brzmienie odświeżone o elektroniczne smaczki. Były to jednak mocno zachowawcze zabiegi, które tak naprawdę w samej muzyce wiele nie namieszały. A potem niespodziewanie nastąpiła kompletna destrukcja doczasowej stylistyki, jaka rozegrała się na "Double Negative".

Alan Sparhawk i Mimo Parker, wsparci przez kolejnego nowego basistę Steve'a Garringtona, zarejestrowali ten materiał przy pomocy tradycyjnego, typowego dla siebie instrumentarium. Następnie zajął się nim producent BJ Burton, który dokonał tak wielu przekształceń i zniekształceń brzmienia, że jedynie czasem można wyłapać ewidentnie gitarowe dźwięki. Zawartej tu muzyce bliżej do ambient- i glitch popu, post-industrialu, dronów czy muzyki elektroakustycznej niż rocka, z którym w zasadzie nie ma prawie nic wspólnego. A jednak zostało tu sporo z dawnego Low. Ten przejmująco smutny, depresyjny klimat, a także powolne tempa, nawet w mocno uwspółcześnionej brzmieniowo formie przywołują skojarzenia z "I Could Live in Hope". Nie są one jednak już tak dosłowne, jak w przypadku płyt wydanych w międzyczasie.

O ile jestem pod wrażeniem odwagi zespołu, który po tylu latach zjadania własnego ogona postanowił nagle zaproponować coś tak odmiennego, tak mam z tym albumem problem innego rodzaju. Pod tymi wszystkimi dźwiękowymi eksploracjami - które same w sobie są bardzo interesujące - kryją się zwykle przeciętne kompozycje. A przecież pierwszy album Low to nie tylko wspaniały klimat, ale też wiele pięknych, zapadających w pamięć melodii. Echa dawnej świetności słychać w "Always Up", "Rome" czy paru innych fragmentach, ale to wciąż mało. Może to prowadzić do podejrzeń, że głównym celem tych wszystkich produkcyjnych zabiegów na "Double Negative" jest chęć ukrycia kompozytorskiej niemocy. Dziś jednak wiadomo, że zespół po prostu potrzebował trochę czasu, aby i w tym stylu nagrać coś naprawdę porywającego.

Ocena: 7/10



Low - "Double Negative" (2018)

1. Quorum; 2. Dancing and Blood; 3. Fly; 4. Tempest; 5. Always Up; 6. Always Trying to Work It Out; 7. The Son, the Sun; 8. Dancing and Fire; 9. Poor Sucker; 10. Rome (Always in the Dark); 11. Disarray

Skład: Alan Sparhawk - gitara, wokal; Steve Garrington - gitara basowa; Mimi Parker - perkusja, wokal
Gościnnie: Maaika van der Linde - flet basowy (5)
Producent: BJ Burton


Komentarze

  1. Kilka dni temu słuchałem tegorocznego HEY WHAT. Całkiem fajna płyta, raczej ciężka w porównaniu do debiutu, bo inna, bardziej elektroniczna. Dla mnie, po pierwszym przesłuchaniu, debiut fajniejszy, a nawet znacznie fajniejszy, ale czy lepszy? Nie mam pojęcia, to chyba ta sama półka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)