Posty

Wyświetlam posty z etykietą david bowie

[Recenzja] David Bowie - "★ (Blackstar)" (2016)

Obraz
"Blackstar" to łabędzi śpiew Davida Bowie. Jego pożegnanie ze słuchaczami, w warstwie tekstowej pełne aluzji do śmierci. Nagrywając ten album artysta zmagał się z rakiem wątroby. Ostatecznie walkę z chorobą przegrał dwa dni po premierze albumu. Można się zastanawiać, jak bardzo to wydarzenie wpłynęło na oceny longplaya. Czy w innej sytuacji też recenzje byłyby tak jednoznacznie pozytywne? Nurtuje mnie to bynajmniej nie dlatego, że "Blackstar" nie zasłużył na tak entuzjastyczne przyjęcie. Raczej dlatego, że zawarta na nim muzyka ma niezbyt komercyjny charakter. Wielbiciele "Ziggy'ego Stardusta", "Let's Dance" czy wydanego trzy lata wcześniej "The Next Day" mogli poczuć się zawiedzeni. Bowie po raz kolejny postawił na eksperymenty oraz bardziej współczesne inspiracje. I stworzył jedno ze swoich najambitniejszych dzieł, pod względem artystycznej wartości nie ustępujące dwóm pierwszym częściom Trylogii Berlińskiej czy tytułowej kom

[Recenzja] David Bowie - "The Next Day" (2013)

Obraz
Można mieć za złe artystyczne wybory Davida Bowie z ostatnich dwóch dekad poprzedniego wieku. Nie wszystkim przypadło do gustu granie przez niego ejtisowego pop-rocka ("Let's Dance"), rocka elektronicznego ("1.Outside") czy muzyki czerpiącej z klimatów drum & bass i jungle ("Earthling"). Jedno trzeba jednak mu oddać, niezależnie od własnych upodobań muzycznych. Będąc dojrzałym artystą o wieloletnim stażu oraz powszechnym uznaniu, wciąż poszukiwał nowych form wyrazu, odnajdywał się we współczesnych trendach i nie bał się utraty dotychczasowych fanów. Tym większym zaskoczeniem - dla jednych pozytywnym, dla innych negatywnym - musiała być nieformalna trylogia albumów z przełomu wieków. "'Hours...'", "Heathen" oraz "Reality" ukazują Bowiego znużonego poszukiwaniami, wypalonego twórczo i jakby próbującego przypodobać się swojej starszej publiczności czy oderwanych od rzeczywistości dziennikarzy, zdaniem których lat

[Recenzja] David Bowie - "Earthling" (1997)

Obraz
W 1997 roku polscy słuchacze mieli niepowtarzalną szansę, by zobaczyć Davida Bowie na żywo. Sprzedaż biletów na gdański koncert była jednak tak słaba, że występ odwołano, a artysta już nigdy nie uwzględnił naszego kraju w swoich planach. Dziś trudno w to uwierzyć. Jednak te niemal ćwierć wieku temu Bowie jeszcze nie należał do ulubieńców krajowych mediów muzycznych, a większości słuchaczy kojarzył się zapewne wyłącznie z hitem "Let's Dance". Sytuacji nie ratowało też pewnie to, że wydany na początku tamtego roku album "Earthling" spotkał się z nienajlepszym, eufemistycznie mówiąc, odbiorem. Nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie, gdzie wielbiciele artysty kompletnie nie zaakceptowali kierunku, jaki tym razem obrał. Choć w zasadzie po mocno elektronicznym "1.Outside" można było spodziewać się takiego kroku. Bowie dalej stawia na nowoczesność, tym razem odważnie zapuszczając się w rejony techno, jungle, drum and bassu oraz innych form ówczesnej elektr

[Recenzja] David Bowie - "1.Outside" (1995)

Obraz
Patrząc na to, jakimi muzykami otoczył się David Bowie w trakcie nagrywania "1.Outside", można zacząć podejrzewać go o sentymentalizm. Mike Garson i Carlos Alomar towarzyszyli mu przecież już przecież na płytach z lat 70. Jakby tego było mało, artysta odnowił współpracę z Brianem Eno, który nie tylko zagrał tu na syntezatorach, ale wystąpił też w rolach współproducenta oraz współautora znacznej części materiału. Wielu słuchaczy i krytyków zapewne liczyło na powrót do stylistyki tzw. Trylogii Berlińskiej. Bowie jednak wcale nie zamierzał oglądać się wstecz, lecz po raz kolejny zaprezentował coś nowego. Porwał się na całkiem ambitne przedsięwzięcie. "1.Outside", zgodnie z pierwotnym zamysłem, miał być pierwszą częścią pięciopłytowego cyklu, opowiadającego historię w klimacie neo-noir, rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości. Ostatecznie powstała tylko jedna kontynuacja, która w dodatku do dziś nie doczekała się premiery. Jednak sam "1.Outside" został zrea

[Recenzja] David Bowie - "Black Tie White Noise" (1993)

Obraz
Kryzys twórczy to wyjątkowo częsta przypadłość u muzyków rockowych. Nie uniknął jej nawet David Bowie. Artysta dość długo wspinał się na swój artystyczny szczyt, na którym udało mu się całkiem długo utrzymać (lata 1976-80), by następnie bardzo szybko z niego spaść. Jeszcze na "Let's Dance" było słychać pewne przebłyski jego talentu, a całość świadczyła o odnalezieniu się w stylistyce ejtisowego popu. Jednak dwa kolejne albumy w tym stylu okazały się już tylko świadectwem kompozytorskiej zapaści. Sprzedawały się nieźle, ale nie zdobyły uznania fanów i krytyków. W kolejnych latach Bowie ukrył się pod szyldem Tin Machine. Z zespołem wydał dwie płyty oraz koncertówkę, wypełnione klasycznie rockowym graniem, jednak wciąż okropnie nijakim pod względem kompozycji. Tym razem odbiór był jednoznacznie negatywny, co doprowadziło do rychłego rozwiązania składu. W 1993 roku ukazał się pierwszy od sześciu lat album sygnowany nazwiskiem Bowiego, "Black Tie White Noise". W mię

[Recenzja] David Bowie - "Let's Dance" (1983)

Obraz
Po długiej serii ambitniejszych albumów - "Station to Station", "Low", "'Heroes'", "Lodger" i "Scary Monsters (and Super Creep)" - David Bowie zdecydował się na kolejny stylistyczny zwrot. Tym razem postanowił wystąpić w roli popowej gwiazdy. W tym celu zebrał zupełnie nowych współpracowników. Rolę współproducenta, współaranżera i okazjonalnie gitarzysty objął Nile Rodgers z popularnej grupy disco Chic. Wśród instrumentalistów znaleźli się zaś m.in. mało wówczas znani Stevie Ray Vaughan i późniejszy bębniarz Weather Report, Omar Hakim. Bowie miał też całkiem niezły pomysł na nową stylistykę: połączenie disco/funku z rock and rollem, bluesem oraz współczesną produkcją. Z wspomnianymi wyżej pomocnikami to naprawdę mogło się udać. I po części nawet się udało. Niestety, Bowie nie był wówczas w najlepszej formie jako kompozytor. Świadczy o tym zarówno nieco dłuższa niż zwykle przerwa wydawnicza, dzieląca "Let's Dance" o

[Recenzja] David Bowie - "Scary Monsters (and Super Creeps)" (1980)

Obraz
Album "Scary Monsters (and Super Creeps)" zamyka pewien okres w twórczości Davida Bowie. Czas jego największych sukcesów artystycznych, prawdziwe złote lata. Zaczęły się od "Station to Station", promowanego zresztą singlem o wymownym tytule "Golden Years". Tamten longplay jest jeszcze w znacznej części zakorzeniony w poprzednim wcieleniu artysty, który zapragnął konkurować z czarnoskórymi muzykami na gruncie soulu. Jednak tytułowe nagranie zapowiadało już przyszłe eksperymenty, w pełnej krasie zaprezentowane na tzw. Trylogii Berlińskiej. "Low" i "'Heroes'", a poniekąd też wydany pod nazwiskiem Iggy'ego Popa "The Idiot", okazały się doskonałym połączeniem kreatywnie zaaranżowanych piosenek oraz ambitnych nagrań instrumentalnych. Na ostatniej oficjalnej odsłonie trylogii , "Lodger", znalazły się już tylko te pierwsze. Jednak wydawnictwo pokazało, że Bowie naprawdę świetnie odnalazł się w czasach post-punku.

[Recenzja] David Bowie - "Lodger" (1979)

Obraz
"Lodger" stanowi domknięcie, a zarazem najbardziej kontrowersyjną odsłonę Trylogii Berlińskiej. Jako jedyna część tego cyklu nie zawiera ani jednego dźwięku zarejestrowanego w Berlinie. Większość materiału nagrano w szwajcarskim Mountain Studios w Montreux, we wrześniu 1978 roku, zaś dodatkowe partie dograno w marcu w nowojorskim Record Plant. Nie ma tu także żadnych instrumentalnych utworów, które tak dobrze sprawdziły się na dwóch poprzednich albumach. A jednak wyraźnie słychać, że "Lodger" to bezpośrednia kontynuacja "Low" i "'Heroes'", przepełniona dekadenckim klimatem ówczesnego Berlina, podobnie ambitna w kwestii brzmienia oraz aranżacji. To przecież wciąż dzieło tych samych twórców: Davida Bowie, Briana Eno i Tony'ego Visconti. W składzie nie zabrakło zaś sprawdzonych sidemanów Carlosa Alomara, George'a Murraya oraz Dennisa Davisa. Nie ma co prawda udzielającego się na "'Heroes'" Roberta Frippa, ale zastąp

[Recenzja] David Bowie - "'Heroes'" (1977)

Obraz
Zaraz po zakończeniu prac nad albumem "Lust for Life" Iggy'ego Popa, latem 1977 roku, David Bowie przystąpił do przygotowania kolejnej odsłony swojej Trylogii Berlińskiej. "'Heroes'" (cudzysłów jest częścią tytułu) jako jedyna część tego cyklu faktycznie została w całości zarejestrowana w Berlinie Zachodnim, które to miasto ponownie dostarczyło inspiracji zarówno do tekstowej, jak i muzycznej warstwy albumu. Nagrania odbyły się na przełomie lipca i sierpnia w Hansa Studio. Bowie ponownie skorzystał z pomocy Briana Eno i Tony'ego Visconti, którzy mieli istotny wpływ na ostateczny kształt "Low", a także swojego zespołu wspierającego, wówczas wciąż składającego się z Carlosa Alomara, George'a Murraya i Dennisa Davisa. W studiu pojawiła się też nowa postać - Robert Fripp we własnej osobie, którego charakterystyczna gitara ubarwiła niektóre z nowych utworów. Struktura longplaya przypomina poprzednie wydawnictwo. Pierwszą połowę albumu, czyli

[Recenzja] David Bowie - "Low" (1977)

Obraz
"Low" to pierwsza odsłona tzw. Trylogii Berlińskiej, czyli serii albumów zainspirowanych wielomiesięcznym pobytem Bowiego w owym mieście, ale też jego wyprawą do Europy Wschodniej. Przygnębiająca atmosfera Berlina Zachodniego - gdzie wciąż widoczne były ślady II wojny światowej, a obecność muru oraz stref militarnych nieustannie przypominała, że historia może się powtórzyć - wpłynęła na charakter trzech kolejnych dzieł artysty. A tak naprawdę już na poprzedzający je album "The Idiot", wydany pod nazwiskiem Iggy'ego Popa, ale będący w znacznym stopniu dziełem Davida. Bowie wykorzystał tamtą sesję do eksperymentów, które następnie rozwijał na własnych płytach. Stąd też istnieją pewne wątpliwości do tego, ile tak naprawdę wydawnictw powinno być zaliczane do wspomnianego cyklu. Sam muzyk zaczął używać określenia Trylogia Berlińska dopiero po wydaniu ostatniej części tryptyku. Trzeba też pamiętać, że tylko część materiału powstała w Berlinie. "Low" w znacz

[Recenzja] David Bowie - "Station to Station" (1976)

Obraz
"Station to Station" to przejściowy album w karierze Davida Bowie. On sam niewiele pamięta z okresu tworzenia tego materiału. Artysta był wówczas poważnie uzależniony od kokainy, co istotnie wpływało na jego stan psychiczny i wygląd zewnętrzny. W tamtym czasie stworzył swoje ostatnie słynne alter-ego, powszechnie znane jako The Thin White Duke. Najbardziej ze wszystkich kontrowersyjne, ze względu na na zainteresowania tej postaci okultyzmem i... nazizmem. Po latach Bowie tłumaczył się, że była to tylko kreacja artystyczna, stworzona pod wpływem narkotyków. Jego nowy wizerunek docenił natomiast brytyjski reżyser Nicolas Roeg, który zaproponował muzykowi główną rolę w filmie "Człowiek, który spadł na ziemię". Był to jego pierwszy poważny występ aktorski. Kadr z filmu trafił na okładkę albumu "Station to Station". Znalazły się na nim utwory, które Bowie tworzył z myślą o jego ścieżce dźwiękowej. Nie udało się jednak dogadać z reżyserem, w wyniku czego rzeczyw

[Recenzja] David Bowie - "Young Americans" (1975)

Obraz
"Young Americans" to album, na którym Bowiemu w końcu udało się całkowicie zerwać z postacią Ziggy'ego Stardusta oraz glamową stylistyką. Zwrot w stronę muzyki soulowej nie był może zupełnie niespodziewany, bo na takie fascynacje wskazywały już niektóre fragmenty płyt "Aladdin Sane" i "Diamond Dogs", nie mówiąc już o koncertowym "David Live", niemniej jednak niewielu chyba się spodziewało, że Bowie nagra w tym stylu cały album. Ściślej mówiąc inspirowany stylistyką filadelfijskiego soulu, bardzo popularnego w tamtym czasie wśród afroamerykańskiej młodzieży. W aranżacjach bardzo dużą rolę odgrywa saksofon, instrumenty klawiszowe oraz żeńskie chórki, w żywszych utworach dochodzi do tego funkowy puls sekcji rytmicznej i dopasowane do takiej stylistyki, ma ogół dość powściągliwe partie gitary. W nagraniach wokalistę ponownie wsparł Mike Garson, ale poza nim towarzyszyli mu zupełnie nowi współpracownicy, jak związany ze sceną R&B Luther Vandro

[Recenzja] David Bowie - "Diamond Dogs" (1974)

Obraz
Po blisko dwóch latach wcielania się w postać Ziggy'ego Stardusta, wypełnionych intensywnym promowaniem albumów "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" i "Aladdin Sane", David Bowie miał już serdecznie dość swojego alter ego. Zwieńczeniem tamtego etapu w jego działalności jest nagrany na szybko "Pin Ups". Album okazał się kompletnie nijakim zbiorem przeróbek rockowych hitów z połowy lat 60., przearanżowanych na glamową modłę. Już to wydawnictwo przyniosło pewną zmianę w składzie. Miejsce Micka Woodmanseya, oryginalnego perkusisty Pająków z Marsa, zajął sam Aynsley Dunbar - utalentowany bębniarz, który dał się już poznać jako członek zespołów Johna Mayalla, Franka Zappy i Lou Reeda. Niedługo po tamtej sesji, chcąc definitywnie zerwać z wizerunkiem Ziggy'ego, Bowie pozbył się pozostałych Pająków, gitarzysty Micka Ronsona i basisty Trevora Boldera, a także współodpowiedzialnego za niedawne sukcesy producenta Kena Scotta.

[Recenzja] David Bowie - "Aladdin Sane" (1973)

Obraz
Po ogromnym sukcesie komercyjnym, jaki odniósł "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars", David Bowie był pod dużą presją. Jego kolejny album miał być pierwszym, który będzie nagrywał jako gwiazda. A to z kolei oznaczało spore oczekiwania wobec tego wydawnictwa. Zarówno fani, jak i przedstawiciele wytwórni liczyli, że artysta jak najszybciej dostarczy kolejną porcję hitów. Materiał na "Aladdin Sane" (tudzież "A Lad Insane", bo tak pierwotnie miał brzmieć tytuł) powstawał głównie podczas amerykańskiej trasy promującej "Ziggy'ego Stardusta". Podczas pobytu w Nowym Jorku, w październiku 1972 roku, zarejestrowano nawet jeden nowy utwór, "The Jean Genie", który niemalże od razu wypuszczono na singlu. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii był to największy do tamtej pory przebój Bowiego. Właściwe sesje odbyły się w Londynie w grudniu i styczniu, zaledwie pół roku po premierze poprzedniego longplaya. W sumie nagrania t

[Recenzja] David Bowie - "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1972)

Obraz
"The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" to jeden z najsłynniejszych albumów w całej historii fonografii. To właśnie ten longplay uczynił z Davida Bowie prawdziwą gwiazdę. Od niemal pięćdziesięciu lat wydawnictwo trafia na praktycznie wszystkie listy płyt roku, dekady i wszech czasów. Przez ten czas powstały też setki recenzji, z czego zdecydowana większość - jeśli nie wszystkie - jest całkowicie zgodna w kwestii, że to dzieło wybitne. Czy tak jest jednak w rzeczywistości? Czy może jednak album obrósł takim kultem, że mało kto odważy się wyrazić odmienne zdanie, by nie wyjść na ignoranta? Warto zastanowić się, czy to rzeczywiście tak wielka muzyka, czy tylko efekt sprytnej strategii marketingowej wymyślonej przez samego artystę. W nagraniu albumu wziął udział niemal dokładnie ten sam skład, który towarzyszył Bowiemu na "Hunky Dory", tzn. gitarzysta Mick Ronson, basista Trevor Bolder i perkusista Mick Woodmansey, bez Ricka Wakemana, któr