[Recenzja] David Bowie - "'Heroes'" (1977)



Zaraz po zakończeniu prac nad albumem "Lust for Life" Iggy'ego Popa, latem 1977 roku, David Bowie przystąpił do przygotowania kolejnej odsłony swojej Trylogii Berlińskiej. "'Heroes'" (cudzysłów jest częścią tytułu) jako jedyna część tego cyklu faktycznie została w całości zarejestrowana w Berlinie Zachodnim, które to miasto ponownie dostarczyło inspiracji zarówno do tekstowej, jak i muzycznej warstwy albumu. Nagrania odbyły się na przełomie lipca i sierpnia w Hansa Studio. Bowie ponownie skorzystał z pomocy Briana Eno i Tony'ego Visconti, którzy mieli istotny wpływ na ostateczny kształt "Low", a także swojego zespołu wspierającego, wówczas wciąż składającego się z Carlosa Alomara, George'a Murraya i Dennisa Davisa. W studiu pojawiła się też nowa postać - Robert Fripp we własnej osobie, którego charakterystyczna gitara ubarwiła niektóre z nowych utworów.

Struktura longplaya przypomina poprzednie wydawnictwo. Pierwszą połowę albumu, czyli winylową stronę A, wypełniają kawałki o bardziej piosenkowym charakterze, łączące w zasadzie popowe melodie z całkiem pomysłowymi aranżacjami. Sztandarowym utworem jest tu oczywiście tytułowy "'Heroes'", jedno z najsłynniejszych nagrań Bowiego w ogóle, choć jako singiel odniósł raczej umiarkowany sukces w notowaniach. Popularność tego kawałka wynika w znacznym stopniu z charakterystycznej, opartej na dwóch dźwiękach zagrywki Frippa, wymyślonej wszakże przez lidera i Eno. To faktycznie bardzo przyjemna piosenka, choć niekoniecznie najciekawsza na tym albumie. Inne kawałki zdają się dużo ciekawsze pod względem aranżacyjnym, nie tracąc przy tym na przebojowości. Wymieć trzeba drugi, znacznie mniej znany singiel, "Beauty and the Beast", zbudowany na dość tanecznej rytmice, ale pełen gitarowych i klawiszowych smaczków, ze świetną partią wokalną Bowiego, wspartego przez żeński chórek. Albo "Joe the Lion" z kolejnym wyrazistym motywem przewodnim oraz fajną zmianą nastroju w środkowej części. Spokojniejszy "Sons of Silent Age", z istotną rolą saksofonu i brzmień klawiszowych, to kolejny mocny punkt. Od całości nie odstaje też żywszy "Blackout", w którym pojawiają się najbardziej frippowskie partie gitary.

Druga strona albumu to przede wszystkim cykl czterech (prawie) instrumentalnych utworów, płynnie ze sobą połączonych. Skojarzenia z drugą połową "Low" są jak najbardziej na miejscu, choć na początek pojawia się bardziej motoryczny "V-2 Schneider". Nagranie nie tylko za sprawą tytułu oddaje hołd dla Floriana Schneidera i Kraftwerk. Jednak oprócz sporej dawki brzmień elektronicznych, charakterystycznej, jednostajnej rytmiki oraz tekstu składającego się z pojedynczych słów, pojawia się tutaj także ciekawa partia saksofonu. W tym nagraniu Bowie zdecydowanie najbardziej zbliżył się do swojej krautrockowej fascynacji. Pozostałe trzy nagrania to już takie bardziej ambientowe pejzaże, w których nieoceniony jest wkład Eno. "Sense of Doubt" i "Neuköln" - pierwszy mocno elektroniczny, drugi wzbogacony przejmującymi partiami saksofonu oraz posępną gitarą - doskonale oddają ponury klimat ówczesnego Berlina, w którym II wojna światowa nie wydawała się czymś odległym i definitywnie zakończonym. Trochę wytchnienia daje umieszczony pomiędzy nimi "Moss Garden", z ładną partią koto i ogólnie subtelniejszym nastrojem, choć i tutaj nie brakuje dość niepokojących momentów. Szkoda jedynie, że Bowie postanowił zakończyć ten album bardziej optymistycznym akcentem. Piosenka "The Secret Life of Arabia", oparta na bardzo tanecznym rytmie, trochę nie pasuje do zbudowanego przez poprzednie utwory klimatu. Sama w sobie wypada jednak całkiem fajnie.

"'Heroes'" potwierdza, że nagranie "Low" nie było przypadkiem, a David Bowie naprawdę przeobraził się z twórcy zbiorów zgrabnych piosenek w dojrzałego, lecz wciąż poszukującego artystę, myślącego o albumie muzycznym jako o całości. Druga część Berlińskiej Trylogii wydaje mi się jednak mniej ciekawa. O ile instrumentalne utwory interesująco rozwijają koncepcje z poprzednika, tak piosenkowy materiał oceniam trochę niżej - nie słyszę w tych kawałkach dużego postępu, a czasem nawet bardziej zachowawcze podejście (tytułowy, "The Secret Life of Arabia"). Nie do końca wykorzystano też możliwości, jakie nastały wraz z pojawieniem się w studiu Frippa. To jednak wciąż bardzo udany album i niewątpliwie jedno z największych osiągnię w całej karierze Bowiego.

Ocena: 8/10



David Bowie - "'Heroes'" (1977)

1. Beauty and the Beast; 2. Joe the Lion; 3. "Heroes"; 4. Sons of the Silent Age; 5. Blackout; 6. V-2 Schneider; 7. Sense of Doubt; 8. Moss Garden; 9. Neuköln; 10. The Secret Life of Arabia

Skład: David Bowie - wokal, instr. klawiszowe, saksofon, gitara, koto, instr. perkusyjne; Brian Eno - instr. klawiszowe; Robert Fripp - gitara; Carlos Alomar - gitara; George Murray - gitara basowa; Dennis Davis - perkusja i instr. perkusyjne; Tony Visconti - instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: David Bowie i Tony Visconti


Komentarze

  1. Też uważam, że "Low" jest ciekawsze. Jak na razie, to najlepsza płyta Bowiego, jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z kolei ja bardziej lubię piosenkowy materiał z Heroes, a instrumentalny z Low :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Na "'Heroes'" nie ma "Be My Wife", więc nie mam wątpliwości, który materiał piosenkowy wolę ;) Zresztą cały "Low" uważam za bezkonkurencyjny w dyskografii Bowiego, a "'Heroes'" widzę w okolicach trzeciego miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie ja wolę właściwie każdy piosenkowy utwór z Heroes od ich odpowiedników z Low :D. Sama część instrumentalna jest natomiast tak dobra, że jako całość też raczej wyżej stawiam Low.

      Usuń
  4. Świetny album, bardziej cenię chyba tylko Station to Station, Low i Blackstar

    OdpowiedzUsuń
  5. Odchodząc od tematu recenzji, zauważyłem, że ocenił Pan ostatnio debiut Black Country New Road, z czego się cieszę, bo również mi się mocno spodobał. Wchodzi on nieco w stylistykę tak zwanego Post-Rocka. Czy moglibyśmy się w nieokreślonej przyszłości spodziewać recenzji albumów takich zespołów jak GY!BE, Slint, Sigur Ros lub Talk Talk? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej wątpię. Może w dalszej przyszłości coś będzie.

      Usuń
  6. Mnie z kolei Heroes męczy (a Low bardzo lubię i jest właściwie jedyna płyta Bowie'go, którą oceniam jako arcydzieło). Na Heroes (z tego co pamiętam, bo słuchałem dość dawno) panuje dość duży eklektyzm aranżacyjny i stylistyczny, co samo w sobie wadą nie jest, ale w połączeniu z niespecjalnymi melodiami działa na mnie raczej negatywnie. Paradoksalnie mimo wyraźnego podziału Low (na tę stronę "piosenkową" i krautową) wydaje mi się płytą o wiele bardziej spójną.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024