[Recenzja] David Bowie - "1.Outside" (1995)



Patrząc na to, jakimi muzykami otoczył się David Bowie w trakcie nagrywania "1.Outside", można zacząć podejrzewać go o sentymentalizm. Mike Garson i Carlos Alomar towarzyszyli mu przecież już przecież na płytach z lat 70. Jakby tego było mało, artysta odnowił współpracę z Brianem Eno, który nie tylko zagrał tu na syntezatorach, ale wystąpił też w rolach współproducenta oraz współautora znacznej części materiału. Wielu słuchaczy i krytyków zapewne liczyło na powrót do stylistyki tzw. Trylogii Berlińskiej. Bowie jednak wcale nie zamierzał oglądać się wstecz, lecz po raz kolejny zaprezentował coś nowego. Porwał się na całkiem ambitne przedsięwzięcie. "1.Outside", zgodnie z pierwotnym zamysłem, miał być pierwszą częścią pięciopłytowego cyklu, opowiadającego historię w klimacie neo-noir, rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości. Ostatecznie powstała tylko jedna kontynuacja, która w dodatku do dziś nie doczekała się premiery.

Jednak sam "1.Outside" został zrealizowany z naprawdę sporym rozmachem: to siedemnaście nagrań o łącznej długości niemal siedemdziesięciu pięciu minut (rekordzista w dyskografii artysty). Część materiału stanowią przerywniki z narracją, ułatwiającą śledzenie opowiadanej historii. Ciekawe, że nikt nie pokusił się o stworzenie filmu na podstawie tego albumu, mając praktycznie gotowy scenariusz i ścieżkę dźwiękową. Jeden z zawartych tu utworów, "I'm Deranged", trafił natomiast na soundtrack znakomitego thrillera psychologicznego w klimacie noir, a mianowicie "Zagubionej autostrady" Davida Lyncha. Utwór całkiem nieźle odnalazł się pomiędzy kawałkami znacznie młodszych twórców w rodzaju Nine Inch Nails, Rammstein czy Marlin Manson, czyli przedstawicieli elektronicznego rocka i metalu lat 90., błędnie kojarzonego z industrialem. W takim właśnie kierunku Bowie podążył na "1.Outside", po raz kolejny udowadniając, że uważnie śledzi współczesne trendy muzyczne. Co więcej, pokazał, że nawet taka stylistyka może być podstawą do stworzenia czegoś aspirującego do miana sztuki. Artysta nie ograniczył się do ślepego naśladownictwa, zaczerpnął jedynie pewne rozwiązania - głównie w kwestii brzmienia gitar i elektroniki, a często też rytmiki - które połączył chociażby z jazzującymi partiami pianina czy dęciaków oraz wyrazistym klimatem noir.

I to wszystko naprawdę dobrze się sprawdza w przypadku poszczególnych kawałków, w rodzaju wspomnianego "I'm Deranged", a także "The Hearts Filthy Lesson", "A Small Plot of Land" czy najlepszy z nich "No Control". Jedyne, do czego bym się przyczepił, to głos lidera, brzmiący trochę zbyt staro na tego rodzaju stylistykę. Znacznie lepiej odnajduje się w części łagodniejszych utworów, jak tytułowy "Outside" lub "Strangers When We Meet". Niestety, album jako całość już tak dobrze nie działa. Wydaje się, że tym, co Bowiego zgubiło, były właśnie zbyt duże ambicje. Cały ten rozmach, wypełnianie płyty kompaktowej po brzegi, za pomocą wielu kawałków słabszych i kompletnie nic nie wnoszących pod względem czysto muzycznym, odbiło się na poziomie wydawnictwa. Gdyby tak po prostu zrezygnowano z tego całego konceptu i dokonano większej selekcji materiału, skupiając się na muzycznej wartości, ale zachowano ten rockowo-elektroniczno-jazzująco-noirowy klimat, to byłby to po prostu lepszy longplay. To jednak wciąż bardzo interesujący i pouczający eksperyment, z kilkoma momentami, w których 48-letni wówczas Bowie pokazał dużo młodszym od siebie wykonawcom do czego mogliby dojść, gdyby mieli nieco więcej talentu, wyobraźni oraz osłuchania i dobrego smaku.

Ocena: 7/10



David Bowie - "1.Outside (The Nathan Adler Diaries: A Hyper-cycle)" (1995)

1. Leon Takes Us Outside; 2. Outside; 3. The Hearts Filthy Lesson; 4. A Small Plot of Land; 5. Baby Grace (A Horrid Cassette); 6. Hallo Spaceboy[ 7. The Motel; 8. I Have Not Been to Oxford Town; 9. No Control; 10. Algeria Touchshriek; 11. The Voyeur of Utter Destruction (as Beauty); 12. Ramona A. Stone / I Am with Name; 13. Wishful Beginnings; 14. We Prick You; 15. Nathan Adler; 16. I'm Deranged; 17. Thru' These Architects Eyes; 18. Nathan Adler; 19. Strangers When We Meet

Skład: David Bowie - wokal, saksofon, gitara, instr. klawiszowe; Brian Eno - syntezatory, efekty; Mike Garson - fortepian; Reeves Gabrels - gitara; Carlos Alomar - gitara; Erdal Kızılçay - gitara basowa, instr. klawiszowe; Yossi Fine - gitara basowa; Joey Baron - perkusja; Sterling Campbell - perkusja; Kevin Armstrong - gitara (17); Tom Frish - gitara (19); Bryony, Lola, Josey i Ruby Edwards - dodatkowy wokal (3,12)
Producent: David Bowie, Brian Eno i David Richards


Komentarze

  1. Mam do tej płyty właściwie takie same zarzuty jak Ty, choć musiałbym ją sobie odświeżyć. Nie mam natomiast żadnych uwag co do głosu - lubię to starsze brzmienie. Na pewno jest to jeden z ciekawszych i najbardziej ambitnych longplayów w dyskografii artysty - szkoda, że nie powstała kolejna część, być może byłaby lepiej dopracowana jako całość. Bowie nigdy nie przestaje zadziwiać mnie szeroką paletą swojego kompozytorskiego talentu - te utwory są diametralnie różne od większości poprzednich, chociaż może to kwestia aranżacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko "I'm Deragned" trafiło na ścieżkę dźwiękową. "A Small Plot Of Land" słyszymy w filmie "Basquiat", "The Hearts Filthy Lesson" słyszymy w "Siedem", a "I Have Not Been To Oxford Town" rozbrzmiewa (w innej wersji) w "Starship Troopers". Ciekawe jest natomiast źródło całego albumu, czyli trzy długie suity pod wspólnym tytułem "Leon" (do znalezienia na YT na przykład) - improwizowane podkłady dla stworzonych metodą cut-up monologów Davida. Świetna płyta, rzeczywiście za długa, ale zdecydowanie działająca na wyobraźnię.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)