[Recenzja] David Bowie - "Earthling" (1997)



W 1997 roku polscy słuchacze mieli niepowtarzalną szansę, by zobaczyć Davida Bowie na żywo. Sprzedaż biletów na gdański koncert była jednak tak słaba, że występ odwołano, a artysta już nigdy nie uwzględnił naszego kraju w swoich planach. Dziś trudno w to uwierzyć. Jednak te niemal ćwierć wieku temu Bowie jeszcze nie należał do ulubieńców krajowych mediów muzycznych, a większości słuchaczy kojarzył się zapewne wyłącznie z hitem "Let's Dance". Sytuacji nie ratowało też pewnie to, że wydany na początku tamtego roku album "Earthling" spotkał się z nienajlepszym, eufemistycznie mówiąc, odbiorem. Nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie, gdzie wielbiciele artysty kompletnie nie zaakceptowali kierunku, jaki tym razem obrał. Choć w zasadzie po mocno elektronicznym "1.Outside" można było spodziewać się takiego kroku. Bowie dalej stawia na nowoczesność, tym razem odważnie zapuszczając się w rejony techno, jungle, drum and bassu oraz innych form ówczesnej elektroniki.

David Bowie i Reeves Gabrels - producenci albumu oraz autorzy większości repertuaru - wraz z towarzyszącymi im instrumentalistami nie poszli jednak na łatwiznę. Zamiast ograniczać się do samplowania cudzych utworów, postanowili przygotować niemal wszystko od podstaw. W dość niecodzienny jednak sposób. W praktyce wyglądało to tak, że perkusista Zack Alford najpierw grał swoje partie w tradycyjny sposób, a dopiero później robiono z nich drum'n'bassowe czy junglowe loopy z podkręconym tempem. Podobnie potraktowano gitary, wrzucając je do samplera i tworząc te wszystkie powykręcane dźwięki, czasem trudne do odróżnienia od - również wykorzystanych na szeroką skalę - syntezatorów. Oczywiście, to wciąż album Bowiego, dlatego poszczególne utwory trzymają się piosenkowej struktury, a istotną rolę odgrywają tu partie wokalne. David jest tu zresztą w świetnej formie, a w jego głosie nie słychać już tego zmęczenia, które nieco doskwierało na dwóch poprzednich albumach.

Ciekawie wypada zestawienie jego śpiewu z warstwą instrumentalną, która równie dobrze mogłaby znaleźć się na płytach Prodigy (przede wszystkim "Little Wonder", zdominowany przez potężne, nieludzko szybkie uderzenia bębnów), Underworld (np. "Dead Man Walking", "Telling Lies") oraz Nine Inch Nails (te bardziej agresywne fragmenty z mocno przesterowanym brzmieniem gitary, jak w "The Last Thing You Should Do", "I'm Afraid of Americans" czy "Law"). Sporo tez tutaj niespodziewanych w takiej stylistyce smaczków, jak partie pianina inspirowane Igorem Strawińskim w "Battle for Britain" czy partie saksofonu w "Seven Years in Tibet", przywołujące noirowy klimat "1.Outside". Zaskakująco dobrze wypadają też same kompozycje. "Earthling" to najlepszy zestaw utworów, jaki Bowie zaprezentował od wielu lat, co najmniej od czasu "Scary Monsters (and Super Creeps)". Właściwie każde z tych dziewięciu nagrań posiada wyrazistą, mniej lub bardziej chwytliwą melodię. Co ciekawe, większość materiału powstała już w czasie sesji. Jedynie "I'm Afraid of Americans" został napisany podczas prac nad poprzednim albumem - dlatego też widnieje przy nim nazwisko Briana Eno jako współkompozytora. Takie spontaniczne podejście sprawdziło się tu znakomicie, a wynikła z niego też pewna dodatkowa korzyść - nie ma tu typowego dla tamtych czasów nadmiaru utworów, całość trwa niespełna pięćdziesiąt minut.

"Earthling" pokazał, że kończący wówczas piątą dekadę życia David Bowie wciąż jest twórcą poszukującym, uważnie śledzącym najnowsze muzyczne trendy i potrafiącym interesująco zaadoptować je do swojej twórczości, na czym w drugiej połowie lat 90. wyłożyło się wielu rockowych dinozaurów. Bowiego chyba faktycznie pochłonęła taka muzyka, raczej nie było to koniunkturalne zagranie w celach merkantylnych. Był zresztą otwarty nie tylko na nowe muzyczne style, ale także współczesne technologie. Promujący album kawałek "Telling Lies" jako pierwszy singiel mainstreamowego twórcy opublikowany został wyłącznie jako plik do pobrania ze strony internetowej. Jednak "Earthling" to nie tylko świadectwo otwartości lidera, ale też po prostu bardzo udany longplay.

Ocena: 8/10



David Bowie - "Earthling" (1997)

1. Little Wonder; 2. Looking for Satellites; 3. Battle for Britain (The Letter); 4. Seven Years in Tibet; 5. Dead Man Walking; 6. Telling Lies; 7. The Last Thing You Should Do; 8. I'm Afraid of Americans; 9. Law (Earthlings on Fire)

Skład: David Bowie - wokal, gitara, saksofon altowy, instr. klawiszowe, sample; Reeves Gabrels - gitara, syntezatory, programowanie, dodatkowy wokal; Mark Plati - instr. klawiszowe, sample, programowanie, pętle; Mike Garson - instr. klawiszowe; Gail Ann Dorsey - gitara basowa, dodatkowy wokal; Zack Alford - perkusja, elektroniczna perkusja
Producent: David Bowie i Reeves Gabrels


Komentarze

  1. Wow, widzę, że bardzo mocno przekonujesz się do muzyki z lat 80 i 90. Co powoduje u Ciebie taki stan rzeczy? W moim przypadku było to po prostu chyba tak zwane "otwarcie głowy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to w dużej mierze kwestia oswojenia z ówczesnymi stylami i brzmieniem, w połączeniu z potrzebą słuchania czegoś więcej, niż dotychczas. Jeżeli chodzi o muzykę z wcześniejszych dekad, szczególnie z lat 60. i 70., to obawiam się, że nie mam tam już nic do odkrycia. Nawet jeśli nie słyszałem / nie doceniłem jeszcze jakichś świetnych albumów z tamtych lat, to zapewne i tak niczym by mnie nie zaskoczyły. Tak więc szukam teraz głównie w późniejszych dziesięcioleciach.

      Usuń
    2. Zostaje ci masa muzyki poważnej i nowoczesnej elektroniki. Możliwe, że tam znajdziesz jeszcze jakieś nieznane brzmienia. Może spodoba ci się też hip-hop. Chciałbyś może opisać kiedyś takie perełki jak Entroducing od DJa Shadowa lub Midnight Maruders od Tribe Called Quest?

      Usuń
    3. To prawda, za muzykę poważną też mam zamiar w końcu zabrać się na poważnie. Recenzje hip-hopu to także kwestia czasu, zresztą już pojawiły się mini opisy kilku zeszłorocznych płyt z tego gatunku.

      Usuń
    4. To świetnie! Nie mogę się doczekać, żeby przeczytać co sądzisz i jak będziesz opisywał poszczególne albumy z tej stylistyki.

      Usuń
  2. Earthling to bardzo fajny album, lubię do niego wracać. I'm Afraid of Americans super wypada też w wersji V1 Edit. Słuszna uwaga odnośnie głosu Bowiego, rzeczywiście brzmi tu młodziej, a wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  3. I'm afraid of Americans z Trentem Reznorem to jest to!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy masz też w planach recenzję którejś koncertówki Bowiego?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)