[Recenzja] David Bowie - "Black Tie White Noise" (1993)



Kryzys twórczy to wyjątkowo częsta przypadłość u muzyków rockowych. Nie uniknął jej nawet David Bowie. Artysta dość długo wspinał się na swój artystyczny szczyt, na którym udało mu się całkiem długo utrzymać (lata 1976-80), by następnie bardzo szybko z niego spaść. Jeszcze na "Let's Dance" było słychać pewne przebłyski jego talentu, a całość świadczyła o odnalezieniu się w stylistyce ejtisowego popu. Jednak dwa kolejne albumy w tym stylu okazały się już tylko świadectwem kompozytorskiej zapaści. Sprzedawały się nieźle, ale nie zdobyły uznania fanów i krytyków. W kolejnych latach Bowie ukrył się pod szyldem Tin Machine. Z zespołem wydał dwie płyty oraz koncertówkę, wypełnione klasycznie rockowym graniem, jednak wciąż okropnie nijakim pod względem kompozycji. Tym razem odbiór był jednoznacznie negatywny, co doprowadziło do rychłego rozwiązania składu.

W 1993 roku ukazał się pierwszy od sześciu lat album sygnowany nazwiskiem Bowiego, "Black Tie White Noise". W międzyczasie kompletnie zmieniły się muzyczne trendy, co dawało artyście możliwość kolejnej stylistycznej metamorfozy. Co prawda na stołek producenta powrócił Nile Rodgers, jednak zaprezentowana tu muzyka znacząco odbiega od stylistyki "Let's Dance". To próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości, gdy z jednej strony do łask wróciło bardziej surowe granie rockowej, a z drugiej nastąpił rozwój i spopularyzowanie muzyki elektronicznej. Bowie i Rodgers spróbowali połączyć te trendy w spójną całość, dodając do tego trochę jazzu i rytmiki w stylu new jack swing, ale trzymając się raczej piosenkowych schematów. Wśród muzyków biorących udział w sesji znaleźli się m.in. muzycy poruszający się wcześniej w okolicach jazzu, jak perkusiści Gerardo Velez i Poogie Bell czy klawiszowiec Philippe Saisse, a nawet trębacz Lester Bowie (zbieżność nazwisk przypadkowa), znany chyba przede wszystkim z freejazzowego Art Ensemble of Chicago. Dla wielbicieli Davida Bowie najbardziej ekscytującą informacją jest jednak z pewnością gościnny udział byłego Pająka z Marsa, Micka Ronsona. Solowa partia gitary w "I Feel Free" to prawdopodobnie ostatnie nagranie tego muzyka. Ronson zmarł na raka zaledwie kilka tygodni po premierze "Black Tie White Noise".

Jak przystało na album wydany w latach 90., gdy podstawowym nośnikiem muzyki stały się płyty kompaktowe, czas trwania jest tu wyraźnie dłuższy w porównaniu z długością wcześniejszych płyt Bowiego. Jednak niekoniecznie wynika to z przypływu weny artysty. Aż cztery z dwunastu utworów - a w zasadzie jedenastu, gdyż jeden pojawia się w dwóch wersjach - to przeróbki cudzych kompozycji. Na warsztat wzięto wspomniany już "I Feel Free" z repertuaru Cream, "Nite Flights" Scotta Walkera, "Don't Let Me Down and Down" mauretańskiej wokalistki Tahry Mint Hembary, a także "I Know It's Gonna Happen Someday" Morrisseya. Trzy pierwsze zostały uwspółcześnione pod względem brzmieniowym, co dość fajnie wypada w przypadku kawałków Cream i Walkera, natomiast ostatni z nich okazuje się nadto przesłodzony i równie kiczowaty, co oryginał. Nie przekonuje mnie też utwór Morrisseya, który pomimo wzbogacenia o gospelowe chórki pozostał sztampową balladą - w tej wersji chyba nawet bardziej od pierwowzoru.

Jeżeli chodzi o autorskie kawałki, to warto zwrócić uwagę np. na pełniące funkcję klamry dwie odsłony "The Wedding" - instrumentalna oraz piosenkowa. Świetnie wypada w nich zapętlona partia basu, która w chwili wydania musiała brzmieć niesamowicie nowocześnie. Nienajgorsze są też nieco jazzujące, a trochę orientalizujące partie Bowiego na saksofonie. Choć w sumie wystarczyłaby tu tylko jedna wersja. Do bardziej udanych fragmentów można zaliczyć także dość chwytliwy, mocno elektroniczny "You've Been Around" z fajnie kontrastującą partią trąbki, soulujący utwór tytułowy z jeszcze bardziej wyeksponowaną trąbką i gościnnym występem wokalisty Ala B. Sure, a także instrumentalny "Looking for Lester", w którym tytułowy bohater dostaje najwięcej pola do pola do popisu. Niestety, nawet te lepsze momenty wydają się trochę banalnie i trochę zbyt długie, jak na ilość zaprezentowanych w nich rozwiązań. Długość to zresztą jeden z głównych problemów "Black Tie White Noise". Utwory "Jump They Say", "Pallas Athena" i "Miracle Goodnight" w zasadzie tylko powtarzają rozwiązania z innych kawałków. Dość rozczarowująco wypada też śpiew Bowiego, który na tej płycie zaczął brzmieć staro.

Pomysł na "Black Tie White Noise" był naprawdę dobry. Odświeżenie własnego stylu o elementy ówczesnego mainstreamu oraz jazzowe smaczki mogło dać znakomity rezultat. Jednak tutaj pomysły skończyły się niemal na samych zamiarach, a trochę zabrakło ich podczas realizacji tego projektu. Sporo tu materiału, w przeciwieństwie do ilości stosowanych rozwiązań aranżacyjnych czy brzmieniowych. Zresztą próby urozmaicenia całości zwykle kończą się tak, że już lepiej byłoby z nich całkiem zrezygnować. Mimo wszystko, było to dość obiecujące otwarcie nowego etapu w karierze Davida Bowie, świadczące o tym, że artysta bynajmniej nie zamierzał stać w miejscu, na bezpiecznej pozycji. Fajnie, że spróbował czegoś nowego, co wyznaczyło kierunek jego poszukiwań w kolejnych latach. "Black Tie White Noise" mógłby być krótszy i nieco ciekawiej zrobiony, ale ogólnie jest to całkiem przyzwoite wydawnictwo.

Ocena: 6/10



David Bowie - "Black Tie White Noise" (1993)

1. The Wedding; 2. You've Been Around; 3. I Feel Free; 4. Black Tie White Noise; 5. Jump They Say; 6. Nite Flights; 7. Pallas Athena; 8. Miracle Goodnight; 9. Don't Let Me Down & Down; 10. Looking for Lester; 11. I Know It's Gonna Happen Someday; 12. The Wedding Song

Skład: David Bowie - wokal, gitara, saksofon; Nile Rodgers - gitara, dodatkowy wokal; Barry Campbell - gitara basowa; John Regan - gitara basowa; Poogie Bell - perkusja; Sterling Campbell - perkusja; Gerardo Velez - instr. perkusyjne; Richard Hilton - instr. klawiszowe; Dave Richards - instr. klawiszowe; Philippe Saisse - instr. klawiszowe; Richard Tee - instr. klawiszowe; Michael Reisman - harfa, dzwony rurowe, aranżacja instr. smyczkowych
Gościnnie: Lester Bowie - trąbka (2,5,7,9,10); Reeves Gabrels - gitara (2); Mick Ronson - gitara (3); Al B. Sure! - wokal (4); Mike Garson  - pianino (10); Wild T. Springer - gitara (11); Tawatha Agee, Lamya Al-Mughiery, Dennis Collins, Maryl Epps, Curtis King Junior, Connie Petruk, George Simms, Frank Simms, David Spinner, Fonzi Thornton, Brenda White-King - dodatkowy wokal
Producent: David Bowie i Nile Rodgers


Komentarze

  1. Zbliżasz się do Earthling. Nie abym ją lubił czy w ogóle Bołiego ale to podobno jego najostrzejsza i najnowocześniejsza płyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bowie nagrał tyle różnorodnych płyt, że każdy, kto słucha jakiejś bardziej sensownej muzyki, miałby za co go lubić. Wystarczy nieco zagłębić się w jego dyskografię. "Earthling" przy pierwszym odsłuchu, dawno temu, mi nie podszedł, ale podejrzewam, że po odświeżeniu może zrobić lepsze wrażenie. Zwłaszcza, że teraz jestem już lepiej osłuchany z muzyką elektroniczną - i nie tylko - lat 90., do której ta płyta nawiązuje.

      Usuń
    2. Ale Earthling ma wręcz metalowe klimaty. Brzmienie naprwdę ciężkie. Kojarzy mi się z indrustialem.

      Usuń
    3. W sensie z metalem o elektronicznym zabarwieniu, który niewłaściwie wiąże się z industrialem, czyli muzyką bez grama elektroniki?

      Usuń
  2. Bowie lat 90 jest u mnie trochę rzadziej w rotacji - wolę jego dokonania z XXI wieku. Jest to jednak kolejna dekada, w której artysta odnalazł się naprawdę nieźle. Black Tie White Noise przede wszystkim broni się fajnym klimatem, a produkcja jest bogata w interesujące detale. Szkoda, że kawałki nie są ciekawsze melodycznie - trochę to wszystko rozwodnione i przydługie. Zastanawiające, że głos Bowiego zaczął starzeć się tak szybko, jakby nie zgrywając się z jego młodzieńczym wyglądem. Ja mimo to lubię też to brzmienie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)