[Recenzja] John Coltrane - "Blue World" (2019)



Kariera Johna Coltrane'a trwała krótko, zaledwie dwie dekady, ale artysta maksymalnie wykorzystał ten czas. Przez pierwsza połowę tego okresu występował u boku wielkich jazzmanów, jak Dizzy Gillespie, Miles Davis i Thelonious Monk. Pod koniec lat 50. rozpoczął działalność pod własnym nazwiskiem. Przed niespodziewaną śmiercią w 1967 roku zdążył wydać ponad dwadzieścia albumów, z których wiele okazało się dziełami wybitnymi. Zapewniły one Trane'owi status jednego z najwybitniejszych jazzmanów i największych saksofonistów w dziejach. Mogłoby się wydawać, że działalność tak prominentnej postaci została już doskonale udokumentowana i nie kryje żadnych tajemnic. Tymczasem pięć dekad po jego śmierci wciąż odkrywane są nieznane dotąd nagrania. Zaledwie rok temu ukazał się album "Both Directions at Once", zawierający zapis zapomnianej sesji z 1963 roku. W tym roku wytwórnia Impulse! zaskoczyła wydaniem materiału z jeszcze jednej sesji, o której nikt nie pamiętał. Rezultatem jest właśnie wydany album "Blue World".

24 czerwca 1964 roku Coltrane zorganizował potajemną - nie poinformował o niej swojego aktualnego wydawcy, Impulse! Records - sesję nagraniową w studiu Rudy'ego Van Geldera. Wraz ze swoim klasycznym kwartetem, obejmującym pianistę McCoya Tynera, basistę Jimmy'ego Garrisona i perkusistę Elvina Jonesa, zarejestrował materiał, który miał posłużyć za ścieżkę dźwiękową kanadyjskiego filmu "Le chat dans le sac". Reżyser Gilles Groulx był znajomym Garrisona i właśnie za jego pośrednictwem namówił kwartet do udziału w projekcie. Groulx osobiście uczestniczył w krótkiej, zaledwie trzygodzinnej sesji. Gdy nagrania dobiegły końca, otrzymał wszystkie taśmy, które zabrał ze sobą do Kanady. Ostatecznie wykorzystał tylko niewielką część tej muzyki. Resztę materiału odłożył do archiwum, po czym wszyscy o nim zapomnieli. Dopiero w XXI wieku przedstawiciele organizacji National Film Board of Canada postanowili skompletować dzieła zmarłego w 1994 roku Groulxa. Przy okazji trafili na taśmy z nagraniami kwartetu Trane'a. Po negocjacjach z firmą Impulse!, udało się doprowadzić do wydania tego materiału.

Właściwie trudno traktować "Blue World" jak regularny album. Składa się na niego osiem utworów, ale tylko pięć kompozycji, z czego jedna w dwóch podejściach, a inna w trzech. To po prostu kompletny zapis krótkiej sesji, której sami muzycy nie traktowali zbyt poważnie. Przed utworami słychać nawet krótkie zapowiedzi lub rozmowy ze studia. Na repertuar złożyły się wyłącznie kompozycje już wcześniej znane, w większości pochodzące z albumów zarejestrowanych jeszcze w latach 50., jak "John Coltrane with the Red Garland Trio", "Giant Steps" i "Coltrane Jazz". Nawet tytułowy "Blue World" okazuje się tylko wariacją na temat "Out of This World" z nagranego i wydanego w 1962 roku albumu "Coltrane", utrzymaną w wolniejszym tempie, ale identycznym nastroju.

Czy w takim razie warto w ogóle zaprzątać sobie głowę tym wydawnictwem? Oczywiście, że tak! Wykonania są tutaj zupełnie inne, niż oryginalne. Przez te kilka lat muzyka Trane'a niesamowicie się rozwinęła, dzięki czemu wszystkie kompozycje zyskały nowe oblicze. Nagrania odbyły się zresztą w niezwykle ciekawym momencie - zaledwie kilka tygodni po zakończeniu prac nad albumem "Crescent", a niespełna pół roku przed przełomową sesją "A Love Supreme". Okres pomiędzy rejestracją tych dwóch wydawnictw nie został dotąd udokumentowany. Oczywiście, nagraniom bliżej do muzyki zawartej na "Crescent". Nie jest jeszcze tak bardzo transcendentna, jak ta z "A Love Supreme" i późniejszych wydawnictw. Aczkolwiek, saksofonista zmierzał w tym kierunku już od początku lat 60., więc podobnie, jak na "Live at the Village Vanguard", "Coltrane" czy "Crescent", także na "Blue World" słychać fascynację lidera mistycyzmem, przede wszystkim w jego uduchowionych tematach i solówkach (co szczególnie słychać w utworze tytułowym). Pozostali instrumentaliści zdawali się doskonale rozumieć tę koncepcję. Dopiero później przyszły radykalne freejazzowe odloty, przez które rozeszły się drogi saksofonisty z jego długoletnimi współpracownikami, Tynerem i Jonesem.

W 1964 roku w kwartecie panowała jednak artystyczna zgoda i całkowite zrozumienie pomiędzy instrumentalistami. Od blisko dwóch lat grali w dokładnie takiej konfiguracji personalnej i zdążyli się ze sobą rewelacyjnie zgrać. Zarówno na scenie, jak i w studiu, potrafili porozumieć się bez słów. A więc nawet jeśli ta sesja była dla nich tylko błyskawicznym zarobkiem (a może nawet darmową przysługą koleżeńską) i nie przykładali się do niej szczególnie, to byli zbyt doświadczonym i utalentowanym zespołem, by odwalić zwykłą chałturę. Co prawda tylko w "Blue World" i w rozpoczętym solówką Garrisona "Traneing In" kwartet pozwala sobie na dłuższe, swobodniejsze improwizacje (aczkolwiek oba są bardziej zwarte od swoich pierwowzorów, ten pierwszy znacznie), ale pozostałe nagrania nie są wcale mniej atrakcyjne. Przepięknie wypadają obie wersje ballady "Naima", prawdopodobnie najsłynniejszego tematu Trane'a. We wszystkich trzech wykonaniach "Village Blues" udało się zachować wyluzowany klimat oryginału, ale słychać też większą dojrzałość, Dedykowany Sonny'emu Rollinsowi "Like Sonny" jeszcze bardziej tutaj zyskuje, brzmiąc zdecydowanie nowocześniej.

Oczywiście, "Blue World" w żadnym razie nie jest wydawnictwem pokazującym twórczość Johna Coltrane'a od nieznanej wcześniej strony, wzbogacającym jakoś wiedzę o tym wybitnym muzyku. Tak naprawdę, nic nowego nie wnosi do jego dorobku. Kompozycje są znane od ponad pół wieku, a choć tutaj brzmią inaczej, to są utrzymane w stylu znanym niemal od tak samo dawna. To bardzo przyjemny materiał, ale jednak publikowanie go jako "nowego albumu" wydaje się przesadą. Bardziej nadawałby się na bonusowy dysk reedycji "Crescent" albo część kompilacji typu zeszłorocznego "1963: New Directions" (na trzech płytach CD zebrano wszystkie znane, studyjne i koncertowe, nagrania Trane'a z 1963 roku). Sam fakt opublikowania tych nagrań bardzo jednak cieszy. W ciągu tych pięćdziesięciu dwóch lat, jakie minęły od śmierci Johna Coltrane'a, wciąż nie pojawił się żaden inny muzyk, który potrafiłby szczelnie wypełnić lukę po nim. Wydawnictw, które po sobie pozostawił, jest wiele - a te najlepsze nie nudzą nawet po dziesiątkach przesłuchań - ale fajnie usłyszeć też coś wcześniej nieznanego.

Ocena: 7/10



John Coltrane - "Blue World" (2019)

1. Naima (Take 1); 2. Village Blues (Take 2); 3. Blue World; 4. Village Blues (Take 1); 5. Village Blues (Take 3); 6. Like Sonny; 7. Traneing In; 8. Naima (Take 2)

Skład: John Coltrane - saksofon tenorowy; McCoy Tyner - pianino; Jimmy Garrison - kontrabas; Elvin Jones - perkusja
Producent: John Coltrane (1964), Ken Druker (2019)


Komentarze

  1. Dzięki za recenzję. Rozumiem, że płyta godna uwagi. Przy sposobności trzeba będzie ją zakupić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Godna uwagi, ale właściwie nie ma sensu jej słuchać, jeśli nie zna się dobrze tych głównych wydawnictw Trane'a, a więc:

      1958 - Blue Train
      1960 - Giant Steps
      1961 - My Favorite Things

      1961 - Africa/Brass
      1961 - Olé Coltrane
      1962 - Live at the Village Vanguard

      1962 - Coltrane
      1963 - Impressions
      1964 - Crescent
      1965 - A Love Supreme
      1965 - The John Coltrane Quartet Plays
      1966 - Ascension
      1966 - Meditations
      1967 - Kulu Sé Mama
      1968 - Om
      1971 - Live in Seattle
      1974 - Interstellar Space
      1991 - Live in Japan

      Usuń
    2. Oprócz:
      Giant Steps
      My Favorite Things
      Ole Coltrane
      i czterech ostatnich, resztę już posiadam i jestem w trakcie zapoznawania się z nimi.

      Usuń
    3. Więc w miarę możliwości prędzej zdobądź tę siódemkę, niż "Blue World" ;)

      Usuń
    4. Jeszcze jedno pytanie pod tym wątkiem. Czy warto zakupić:
      Chasing Trane - The John Coltrane Documentary Soundtrack?

      Usuń
    5. To zwykła składanka, z utworami dostępnymi na innych wydawnictwach. Nie ma tam nic unikalnego.

      Usuń
    6. Dzięki za odpowiedź. Q&A będzie jeszcze uruchomione? Bo tak dziwnie zadawać pytania pod recenzjami ;)

      Usuń
    7. Raczej nie będzie. Mnie nie przeszkadzają pytania o konkretnych wykonawców pod recenzjami ich albumów (lub wydawnictw powiązanych wykonawców). Właściwie nawet lepiej, gdy jakieś przydatne informacje znajdą się pod recenzją, zamiast zostać przykryte masą bezsensownych pytań i dyskusji, przez które musiałem zamknąć dział Q&A ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)