[Recenzja] Steve Hillage - "L" (1976)



Steve Hillage swój pierwszy solowy album, "Fish Rising", nagrał w czasie, gdy wciąż był członkiem Gong (zresztą korzystając ze wsparcia znacznej części ówczesnego składu tej grupy). Niedługo później odszedł z zespołu - zabierając ze sobą swoją partnerkę, Miquette Giraudy - decydując się na rozwój solowej kariery. Wkrótce potem nawiązał kontakt z amerykańskim muzykiem i producentem Toddem Rundgrenem. Początkowo wyłącznie listowny, jednak po krótkiej wymianie korespondencji, Hillage, wraz z Giraudy, udali się do Stanów, gdzie miał powstać drugi album gitarzysty. Rundgren objął funkcję producenta. Ponadto, zaangażował do udziału w nagraniach członków swojej grupy Utopia: klawiszowca Rogera Powella, basistę Kasima Sultona i perkusistę Johna Wilcoxa. W sesji wzięło też udział kilku gości, w tym słynny jazzowy trębacz, a właściwie multiinstrumentalista, Don Cherry.

Na albumie zatytułowanym "L" znalazło się sześć utworów, z których połowę stanowią przeróbki cudzych kompozycji. I tak już na otwarcie pojawia się "Hurdy Gurdy Man" z repertuaru szkockiego piosenkarza Donovana. Wersja Hillage'a różni się przede wszystkim dłuższymi solówkami lidera, a także bogatszym, bardziej przestrzennym brzmieniem, w którym istotną rolą odgrywają syntezatory, a także prawdziwe hurdy gurdy, czyli XV-wieczna lira korbowa (w oryginale jest sitar, czyli instrument zupełnie innego pochodzenia). Zdecydowania mniej zyskuje kompozycja George'a Harrisona, "It's All Too Much", która tylko delikatnie, znów za sprawą (lepszego) brzmienia, różni się od wersji The Beatles. Razi zbyt toporna perkusja i zastąpienie trąbki jej imitacją z syntezatora (a przecież w studiu był obecny Cherry!), za to na korzyść wyszło dodanie gitarowej solówki. Trzeci cudzes to dla odmiany nie reprezentant muzyki popularnej, ale indyjska mantra "Om Nama Shivaya". Uduchowiony nastrój podkreślają partie tambury (w wykonaniu Cherry'ego) i tabli, ale już po chwili nagranie nabiera rockowej dynamiki. Fajnym pomysłem było podzielenie partii wokalnej pomiędzy Hillage'a i Giraudy. Szkoda tylko, że utwór trwa niewiele ponad trzy minuty, bo potencjału starczyłoby na więcej.

Kompozycja lidera, "Electrick Gypsies", została zbudowana na niewykorzystanym pomyśle z czasów, gdy muzyk występował w grupie Khan. Tytuł nie przypadkiem wywołuje skojarzenia z twórczością Jimiego Hendrixa, którego wpływ jest wyraźnie słyszalny w partiach gitarowych. Ale już brzmienie syntezatorów nadaje unikalnego charakteru. Szkoda tylko, że melodyjnie kawałek jest po prostu banalny. Dwa pozostałe, najdłuższe utwory, podpisane wspólnie przez Hillage'a i Giraudy, odchodzą od piosenkowych form, na rzecz bardziej improwizowanego charakteru. "Hurdy Gurdy Glissando" - jam luźno oparty na "Hurdy Gurdy Man" - nie przypadkiem przywołuje w tytule skojarzenia z twórczością Gong. Tych nie brakuje bowiem także w warstwie muzycznej, za sprawą kosmicznych brzmień klawiszy i charakterystycznych wokali. Orientalizujący nastrój (podkreślany dzwonkami tybetańskimi, na których zagrał Cherry) przywodzi na myśl "A Sprinkling of Clouds", natomiast funkowa rytmika kojarzy się z "Isle of Everywhere". Jest to na pewno udana, choć niezbyt oryginalna, kontynuacja stylistyki "You". Tytuł "Lunar Musick Suite" nawiązuje z kolei do "Solar Musick Suite" z "Fish Rising", choć oba nagrania mają inny charakter. Tutejszy utwór jest w znacznej części instrumentalny, ma mroczniejszy nastrój, a gra muzyków jest bardziej intensywna. Niestety, także mniej wyrafinowana - muzycy Utopii wypadają bardzo blado przy członkach Gong. Sytuację ratują partie Hillage'a i Cherry'ego, który w końcu gra na swoim podstawowym instrumencie.

"L" to przyjemny album, jednak wyraźnie widać tu brak pomysłów na nowe utwory (repertuar składa się z przeróbek, utworu opartego na niewykorzystanym wcześniej motywie, a także dwóch utworów jawnie nawiązujących do wcześniejszych dokonań) i brak świeżych rozwiązań (jeśli pominąć niewielki udział mniej typowych instrumentów). Longplay okazał się jednak największym sukcesem w solowej karierze Steve'a Hillage'a, utrzymując się przez dwanaście tygodni na brytyjskiej liście i dochodząc do 10. miejsca. Jak widać, nie zawsze trzeba wielkiego nakładu pracy, by zdobyć rozgłos. Nie znaczy to, że "L" jest kiepskim wydawnictwem. Jednak Hillage'a stać na więcej, co wielokrotnie udowodnił i wcześniej, i później. 

Ocena: 7/10



Steve Hillage - "L" (1976)

1. Hurdy Gurdy Man; 2. Hurdy Gurdy Glissando; 3. Electrick Gypsies; 4. Om Nama Shivaya; 5. Lunar Musick Suite; 6. It's All Too Much

Skład: Steve Hillage - wokal, gitara, syntezatory, shehnai; Miquette Giraudy - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Roger Powell - instr. klawiszowe; Kasim Sulton - gitara basowa; John Wilcox - perkusja; Don Cherry - trąbka, tambura, dzwonki, głos; Larry Karush - tabla; Sonja Malkine - lira korbowa
Producent: Todd Rundgren


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)