[Recenzja] Miles Davis - "Rubberband" (2019)



Nowy album Milesa Davisa z premierowym materiałem w 2019 roku? Świetna wiadomość!

Do czasu odkrycia, że to materiał zarejestrowany w połowie lat 80.

Cóż, nie jestem entuzjastą twórczości trębacza z okresu po jego powrocie na scenę we wspomnianej dekadzie. O ile nagrane na samym jej początku albumy "The Man With the Horn", "We Want Miles" i "Star People" stanowią nie najgorszą próbę połączenia davisowskiego fusion z ówczesnym mainstreamem (oczywiście, odbiło się to na walorach artystycznych, z zyskiem dla przystępności), tak kolejne wydawnictwa właściwie idą w stronę najzwyklejszego popu. Albumy "You're Under Arrest" (1985) i "Tutu" (1986) to zupełnie niewymagająca, nieangażująca muzyka, w sam raz dla snobów, chcących sprawiać wrażenie wyrafinowanych melomanów słuchających jazzu, a gdyby puścić im "Bitches Brew", "On the Corner" czy, powiedzmy, "Nefertiti", to wymiękliby po minucie. Najpóźniej.

Materiał zawarty na "Rubberband" powstał pomiędzy dwoma wspomnianymi wyżej albumami - sesje odbywały się od października 1985 do stycznia następnego roku. Nagrania miały trafić na pierwsze wydawnictwo Davisa dla Warner Bros., jednak przedstawiciele wytwórni nie byli zadowoleni efektami sesji. Trębacz rozpoczął pracę od podstaw, a rezultat trafił na "Tutu". Innymi słowy, "Rubberband" to materiał, który uznano za słabszy od miałkiego "Tutu". A to mówi nawet więcej, niż fakt, że dopiero po trzydziestu pięciu latach zdecydowano się wygrzebać go z archiwum i przygotować do wydania. Ponieważ album nie został wówczas ukończony, konieczne było nagranie dodatkowych partii i zmiksowanie całości, nad czym czuwali producenci oryginalnej sesji, Randy Hall i Zane Giles, a także Vince Wilburn Junior - bratanek Milesa i jego perkusista w tamtym okresie. Część materiału została uwspółcześniona brzmieniowo i równie dobrze mogłaby być nagrana wczoraj, ale nie brakuje też bardzo ejtisowych momentów (na czele z "This Is It" i "Carnival Time"). Jak bardzo ostateczny efekt może odbiegać od pierwotnej wizji trębacza? Pewne pojęcie na ten temat dają spinające album "Rubberband of Life" i "Rubberband" - pierwszy z  nich jest współczesnym remiksem, drugi oryginalnym miksem tego samego nagrania (obie wersje, a także parę innych miksów, wydano już w zeszłym roku na EPce z okazji Record Store Day), a brzmią jak nagrania z zupełnie innej epoki.

W zasadniczych kwestiach zawarta tu muzyka nie różni się jednak od tego, co Davis zaprezentował na "You're Under Arrest" i "Tutu". To właściwie zwyczajny pop - z wyraźnymi wpływami funku, soulu, muzyki karaibskiej i latynoskiej czy ówczesnej elektroniki - tylko w większości instrumentalny. W większości, bo do niektórych utworów dodano partie wokalne w wykonaniu Ledisi ("Rubberband of Life"), Mediny Johnson ("Paradise"), Lalah Hathaway ("So Emotional") i Randy'ego Halla ("I Love What We Make Together"). Taki był zresztą oryginalny zamysł Milesa, choć wówczas planowano zaangażować Ala Jarreau i Chakę Khan. Partie trąbki nie nadają tej muzyce bardziej jazzowego charakteru, lecz są dopasowane do popowej stylistyki. W utworach instrumentalnych zdają się zastępować linie wokalne, natomiast w tych ze śpiewem pełnią rolę ozdobników, podobnie jak dęciaki w smooth jazzie (do tego stylu spokojnie można zakwalifikować "So Emotional"). Sama gra Davisa może się podobać, choć jest oczywiście bardziej zachowawcza, w porównaniu z tym, co robił jeszcze dekadę wcześniej. Również pozostali instrumentaliści nie mają tu wiele do zaprezentowania - grają w bardzo bezpieczny, nieskomplikowany sposób, ograniczając się do bycia akompaniatorami lidera i wokalistów. Jest to typowa muzyka tła, którą można puścić w supermarkecie albo podczas snobistycznego przyjęcia. Wszystko jest u wygładzone, żeby nie przestraszyć przypadkowego słuchacza, a jednocześnie tak skrojone, żeby sprawiać wrażenie bardziej wyrafinowanego, niż jest w rzeczywistości.

"Rubberband" to próba dotarcia z muzyką Milesa Davisa do współczesnego słuchacza. Szkoda tylko, że za pomocą materiału, który nie pokazuje twórczości trębacza od najlepszej strony. Może i nie jest to album gorszy od "You're Under Arrest" i "Tutu", może nawet minimalnie lepszy, ale to wciąż nieporównywalnie słabsza muzyka od najlepszych dokonań trębacza. Nie ma tu nic z dawnej kreatywności, ekscytujących improwizacji i zaskakujących eksperymentów. W latach 80. Davis całkowicie porzucił swoje artystyczne ambicje i zaczął grać prostszą, bezpieczną, zgodną z ówczesnymi trendami muzykę. I niespecjalnie potrafił się w niej odnaleźć.

Osobom, chcącym zapoznać się z twórczością Milesa Davisa, polecam sięgnąć po jego wybitne dokonania zarejestrowane w latach 1957-75. Dla rockowych słuchaczy na początek poleciłbym albumy "Jack Johnson" i "In a Silent Way", a słuchaczom preferującym współcześniejsze, bardziej elektroniczne brzmienia - "On the Corner". Później można iść w dwóch kierunkach (jednocześnie lub po kolei): poznać pozostałe wydawnictwa z tzw. elektrycznego okresu oraz wcześniejsze, stricte jazzowe albumy. To muzyka, która stawia przed słuchaczem wymagania, ale gdy już uda mu się ją zrozumieć, zapewni mu znacznie większe estetyczne (a może i emocjonalne) doznania, niż obcowanie z "Rubberband".

Ocena: 5/10



Miles Davis - "Rubberband" (2019)

1. Rubberband of Life; 2. This Is It; 3. Paradise; 4. So Emotional; 5. Give It Up; 6. Maze; 7. Carnival Time; 8. I Love What We Make Together; 9. See I See; 10. Echoes in Time / The Wrinkle; 11. Rubberband

Skład: Miles Davis - trąbka i instr. klawiszowe; Glen Burris - saksofon; Michael Paulo - saksofon; Adam Holzman - instr. klawiszowe; Neil Larsen - instr. klawiszowe; Wayne Linsey - instr. klawiszowe; Randy Hall - gitara, wokal (8);  Attila Zane Giles - gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe; Felton Crews - gitara basowa Cornelius Mims - gitara basowa; Vince Wilburn - perkusja i instr. perkusyjne; Steve Reid - instr. perkusyjne
Gościnnie: Ledisi - wokal (1); Medina Johnson - wokal (3); Lalah Hathaway - wokal (4)
Producent: Randy Hall, Attila Zane Giles i Vince Wilburn


Komentarze

  1. O, ta recenzja wzięła mnie z zaskoczenia, bo nie wiedziałem, że ta płyta istnieje. Popowa część mnie jest zaciekawiona - choć ta mniej popowa nie. :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak przez ciekawość, abstrahując nieco od tego smętnego albumu - pojawią się recenzje znacznie ciekawszych nowych wydawnictw z muzyką Davisa, czyli "Lost Quintet" i ostatnio wydanego "Lost Septet"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "The Lost Quintet" to nieautoryzowane wydawnictwo, a z zasady nie interesuję się bootlegami. O "The Lost Septet" dowiedziałem się z tego komentarza, ale to chyba też nie jest oficjalny album. Oba składy doczekały się już wcześniej legalnych wydań, zresztą recenzowałem je. Tak więc nie mam w planach poznawać tych dwóch tytułów. Chyba że je polecasz, to sprawdzę ;)

      Usuń
  3. No proszę, nawet nie wiedziałem, że to nieoficjalne, Spotify podsunęło mi jedno i drugie jak legitne, a kojarzę też zapowiedzi i recenzje, które nie podnosiły tego faktu. Na discogs faktycznie jest jako "unofficial", a jednoczesnie nie ma zakazu handlu tymi płytami, nietypowe. Czy polecam? Septetu jeszcze za mało słuchałem, do do utraconego kwintetu - TAK, tu zresztą poleca się sam skład :) znakomicie jest to zagrane, Shorter leci wysoko i momentami dość radykalnie, błyszczy też moim zdaniem Corea. Brzmienie bardzo dobre - tylko słuchać, status wydawniczy nie ma ostatecznie wpływu na jakość samej muzyki, a Twoja recenzja (może zbiorcza?) mogłaby pewnie niejednej osobie pomóc zorientować się, o co z tymi płytami chodzi, często bardzo fajne są u Ciebie te informacyjne (kto, gdzie, z kim, w jakich okolicznościach) wstępy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwintet z Shorterem, Coreą, Hollandem i DeJohnette'em doczekał się już wcześniej obszernego boksu "Live in Europe". Są tam zresztą uwzględnione występy z 5 i 7 listopada 1969, natomiast na "The Lost Quintet" trafił zapis z 9 listopada. Może to być fajne uzupełnienie, bo przecież na każdym koncercie grali inaczej. To chyba posłucham, choć jeszcze nie wiem kiedy.

      Usuń
  4. W pewnej popularnej księgarni(?), gdzie niewymagający odbiorca może kupić i książki, i filmy i prasę (w tym Lizarda) oraz oczywiście muzykę - trafiłem dzisiaj na pięciopak "Miles Davis - Original Album Series". Ucieszyłem się jako że wszedłem właśnie z zamiarem poszukania albumów tego wykonawcy. Spojrzałem na to jakie płyty są w zestawie. Złapałem się za głowę, bo ktoś postanowił skompilować 5 płyt z lat 1986-1992, w tym dwie ścieżki (czy może raczej ścieki) dźwiękowe. Gdyby to chociaż był przekrój twórczości - na przykład album z lat 50. 60, 70. , niech będzie 80. plus jakaś kolaboracja, "featuring Miles Davis". Ale nie - ktoś po prostu postanowił wydać box z najmniej wartościowym etapem twórczości Davisa i wprowadzić w błąd potencjalnego odbiorcę chcącego poznać twórczość Davisa. Ostatnio słuchałem T. - masz rację, to nie jest dobry album.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To szkoda, że nie trafiłeś na podobny boks, ale z "Classics" zamiast "Series" w tytule. Miałbyś za jednym zamachem "Jacka Johnsona", "On the Corner", "Big Fun" i "Water Babies". Też powinien być dostępny w tej sieci sklepów, ale widocznie popyt jest większy i raczej nie jest to zaskoczeniem.

      Usuń
    2. "On The Corner" już mam, ale w sumie jako suplement mogłoby być to fajne. Jednak zastanawia mnie co w tym zestawie robi "Water Babies"

      Usuń
    3. Według wszelkiej logiki powinien być tam "Get Up with It", ale to dałoby 6 płyt, a seria zakłada 5, więc przeskoczyli do kolejnego jednoplytowca, czyli "Water Babies", choc tam jest przecież starszy materiał. Ale czego oczekiwać po budżetowym wydawnictwie?

      Usuń
  5. Jedną rzecz na marginesie tego wydawnictwa, mającego z "Tutu" dużo wspólnego muszę powiedzieć. Na tle "You're Under Arrest" jest "Tutu" znacznie ambitniejsze i da się je słuchać, czyli muzyka ta ma charakter użytkowy i pewien poziom estetyki. "You're Under Arrest" brzmi natomiast jak robienie z siebie, przez Davisa, grajka-błazna, pogrywającego Cyndi Lauper i Michaela Jacksona i bardzo zachowawczo "interpretującego" ich utwory

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)