Posty

Wyświetlam posty z etykietą rock progresywny

[Recenzja] Can - "Live in Cuxhaven 1976" (2022)

Obraz
W kwestii reparacji od Niemiec, których już nie nazywa się reparacjam, powiem tyle, że osobiście całkowicie zadowolę się możliwością obcowania z niemiecką powojenną kulturą. A do streamingu i fizycznej sprzedaży trafiła właśnie, po dziesięciomiesięcznej przerwie, trzecia odsłona archiwalnej serii koncertowej Can. Tym razem wybrano materiał z występu w niemieckiej miejscowości Cuxhaven, który odbył się 7 stycznia 1976 roku. W porównaniu z dwoma poprzednimi wydawnictwami, trwającymi po półtora godziny każde, "Live in Cuxhaven 1976" wypada mniej monumentalnie. To zaledwie 30-minutowy fragment koncertu. Muszę też przyznać, że trochę zaczęła mi doskwierać oprawa graficzna tych wydawnictw. O ile bardzo doceniam spójność i konsekwencję oprawy - na którą zawsze składa się podobny monochromatyczny rysunek oraz tytuł zapisany w innym kolorze - to te grafiki są po prostu mało atrakcyjne, eufemistycznie mówiąc. Tyle jeśli chodzi o minusy, bo sama muzyka jest jak zawsze świetna, czego nie

[Recenzja] Magma - "Kãrtëhl" (2022)

Obraz
Pandemia okazała się mieć co najmniej jeden pozytywny skutek. Wielu wykonawców, którzy normalnie byliby w trasie, miało sporo czasu, aby popracować nad nową muzyką. Do tych pandemicznych wydawnictw właśnie dołączył najnowszy album francuskiej grupy Magma. Przyznać muszę, że miałem dość mieszane odczucia, gdy dowiedziałem się o tej premierze. Jest to przecież jeden z najbardziej fascynujących zespołów rockowych, który czerpiąc inspiracje przede wszystkim od poważnych kompozytorów w rodzaju Igora Strawińskiego i Beli Bartóka czy jazzmana Johna Coltrane'a, stworzył zupełnie nowy nurt, określony przez siebie mianem zeuhl. To także jeden z najrówniejszych wykonawców, jeśli chodzi o poziom dyskografii. Zarówno wśród płyt z lat 70., jak i tych nagranych już w XXI wieku, dominują albumy co najmniej bardzo dobre. Niefortunnie się składa, że zdecydowanie poniżej tej poprzeczki plasuje się do niedawna ostatni, wydany przed trzema latami "Zëss (Le Jour Du Néant)". I stąd moje obawy.

[Recenzja] Art Zoyd - "Symphonie pour le jour où brûleront les cités" (1976/1981)

Obraz
Obiecałem kiedyś omówić twórczość najważniejszych przedstawicieli ruchu Rock in Opposition i zamierzam ten cykl kontynuować. Do tej pory zrecenzowałem już najważniejsze płyty Henry Cow, Samla Mammas Manna, Univers Zero - trzech spośród pięciu grup założycielskich - oraz Art Bears, czyli de facto  okrojonego o część muzyków Henry Cow. Dwóch pozostałych inicjatorów tej opozycyjnej dla mainstreamu organizacji, czyli włoski Stormy Six i francuski Etron Fou Leloublan, uważam za niewystarczająco interesujących, by poświęcać im więcej miejsca. Zostają więc tak naprawdę dwa zespoły z drugiego rzutu, belgijski Aksak Maboul i francuski Art Zoyd, które zgłosiły swój akces do RiO pod koniec 1978 roku, kilka miesięcy po pierwszym festiwalu z udziałem oryginalnej piątki. Za twórczość Belgów prawdopodobnie zabiorę się w przyszłości, natomiast już teraz przyjrzę się bliżej dokonaniom Francuzów. Historia Art Zoyd, początkowo z nazwą pisaną jako Art Zöyd, zaczęła się już pod koniec lat 60., jednak wówcz

[Recenzja] Soft Machine - "Grides" (2006)

Obraz
Koncertowa część dyskografii Soft Machine jest naprawdę obszerna, co wielu słuchaczy może zniechęcać do jej zgłębiania. Na pewno warto podejść do tego tematu w zorganizowany sposób. Sięganie po losowe pozycje w przypadkowej kolejności nie ma wiele sensu. Istnieje ryzyko trafienia na nagranie kiepskiej jakości, co zniechęci do dalszych eksploracji. Niekoniecznie dobrym pomysłem jest także słuchanie według dat wydania, co zamiast pogłębić wiedzę o rozwoju zespołu, wprowadzi tylko więcej chaosu. Teoretycznie dobrym rozwiązaniem wydaje się poznawanie tych archiwaliów zgodnie z datami rejestracji, najlepiej pomiędzy płytami studyjnymi, bo wtedy wspaniale słychać, jak stopniowo zmieniał się styl Soft Machine. To jednak raczej propozycja dla tych, którzy już są zaangażowanymi miłośnikami grupy. Tym mniej przekonanym proponowałbym zacząć od którejś z najbardziej cenionych pozycji. Najlepiej od "Grides" - możliwe, że najlepszej pozycji w tym nieprzebranym stosie archiwalnych wydawnict

[Recenzja] Hugh Hopper - "1984" (1973)

Obraz
Debiutancki album Hugh Hoppera, basisty i kompozytora najbardziej znanego z Soft Machine, to w zamyśle twórcy dźwiękowa ilustracja do słuchania podczas czytania słynnej powieści George'a Orwella. Sama książka to lektura obowiązkowa. "Rok 1984" okazał się nie tylko celnym opisem totalitarnego państwa, inspirowanym głównie komunistycznymi reżimami, ale też przestrogą, która niestety ma coraz więcej wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością. Proroctwo Orwella sprawdza się dziś przede wszystkim w postaci permanentnej inwigilacji - i to za sprawą urządzeń, które dobrowolnie cały trzymamy obok siebie, dzięki czemu są znacznie skuteczniejsze od opisanych przez autora teleekranów. Co prawda w orwellowskiej dystopii dane nie były gromadzone w celu wyświetlania spersonalizowanych reklam, lecz wzmożonej kontroli obywateli przez władzę. Jednak i takie zastosowanie współczesnej technologii jest praktykowane, o czym świadczy niedawna afera z Pegasusem. Media w "Roku 1984" b

[Recenzja] black midi - "Hellfire" (2022)

Obraz
Poprzedni rok był pod jednym względem absolutnie wspaniały. Tyle świetnych płyt, ile się wówczas ukazało, to prawdziwa rzadkość. Jednak po tych nieco ponad sześciu miesiącach roku 2022 mogę stwierdzić tyle, że jeśli ustępuje on poprzedniemu, to tylko nieznacznie. Pierwsze półrocze, wypełnione wieloma interesującymi dziełami, pięknie rozpoczął "Ants From Up There", drugi album Black Country, New Road. Równie potężne otwarcie drugiego półrocza zapewnia z kolei "Hellfire", trzeci longplay black midi. Obie grupy wywodzą się z tej samej sceny i tak samo wspaniale się rozwijają, choć w całkiem różnych kierunkach. Trójka black midi nie jest jednak takim przełomem, jakim był "Cavalcade" względem debiutanckiego "Schlagenheim". Jeżeli tamte płyty miały się do siebie tak, jak "Discipline" do poprzedzającego go "Red" (choć stylistycznie bardziej pasowałoby odwrotne porównanie), to "Hellfire" i "Cavalcade" są jak, trzym

[Recenzja] Egg - "The Civil Surface" (1974)

Obraz
Po wydaniu dwóch albumów trio Egg, nie mogąc znaleźć nowego wydawcy, zostało zmuszone do zawieszenia działalności. Muzycy podjęli się innych zajęć. Dave Stewart odnowił współpracę ze swoim kolegą z Uriel / Arzachel, Steve'em Hillage'em, dołączając do jego nowej, efemerycznej grupy Khan. Po nagraniu jedynego albumu, "Space Shanty", ich drogi ponownie się rozeszły. Hillage znalazł się w Gong, a Stewart trafił do nowej kanterberyjskiej supergrupy, Hatfield and the North. Tymczasem Clive Brooks zasilił skład blues-rockowego Groundhogs. Mont Campbell z kolei działał jako muzyk sesyjny - wystąpił na wspólnym albumie avant-progowego Henry Cow i art-popowego Slap Happy, "Desperate Straights". Na pomysł nagrania albumu Egg, z niewykorzystanymi dotąd utworami, wpadł Stewart. Po wydaniu eponimicznego debiutu Hatfield and the North klawiszowiec stał się nieco bardziej rozpoznawalnym muzykiem, dzięki czemu udało mu się zdobyć kontrakt na album, który już w samym zamyśle

[Recenzja] Soft Machine - "Backwards" (2002)

Obraz
Kolejna płyta z archiwaliami Soft Machine - które na przełomie wieków regularnie publikowało Cuneiform Records - nie zawiera zapisu jednego koncertu lub materiału z jednej sesji. "Backwards" to kompilacja nagrań koncertowych z dwóch różnych występów, wzbogaconych dodatkowo jedną wersją demo. Przedział czasowy jest dość spory, bowiem obejmuje okres od jesieni 1968 roku do maja roku 1970. Rozczarować może tracklista, ponieważ na sześć utworów aż dwie kompozycje występują dwukrotnie. Można by zatem potraktować to wydawnictwo jako bezsensowny zbiór różnych ścinków, wydany wyłącznie w celach merkantylnych. W żadnym wypadku nie należy tego jednak robić, gdyż to kolejny bardzo wartościowy dokument, uzupełniający widzę na temat rozwoju zespołu w jego najciekawszym okresie. Najstarszy w tym zestawie jest utwór ostatni, czyli pierwotna wersja studyjna "Moon in June". Pierwsza, quasi-piosenkowa część została zarejestrowana samodzielnie przez Roberta Wyatta na przełomie paździe

[Recenzja] Egg - "The Polite Force" (1971)

Obraz
Pracując nad swoim drugim albumem, muzycy Egg byli już całkowicie świadomi swoich mocnych i słabych stron. To, co poprzednio wyszło im najlepiej, tutaj występuje w jeszcze większych ilościach. Niemal całkiem porzucili zaś próby grania na rockowym instrumentarium muzyki klasycznej, co nie przysłużyło się jakości pierwszej płyty. "The Polite Force" jest w efekcie wydawnictwem znacznie bardziej spójnym, lepiej przemyślanym i niewątpliwie dojrzalszym. Stylistycznie jeszcze bardziej kieruje się w stronę kanterberyjskiego nurt proga. I nawet jeśli nie jest to poziom tych najwybitniejszych albumów ze sceny Canterbury, to jakoś znacznie też im nie ustępuje. Tym razem trio całkowicie zrezygnowało z miniatur, proponując tylko cztery, za to zwykle bardzo rozbudowane utwory. Jedynie "Contrasong" trwa poniżej pięciu minut. To także najbardziej piosenkowy, przebojowy i pogodny fragment płyty, wzbogacony gościnnym udziałem sekcji dętej - trębaczy Henry'ego Lowthera i Mike'

[Recenzja] Egg - "Egg" (1970)

Obraz
Scena Canterbury kojarzy się z ambitnymi inspiracjami, kunsztem wykonawczym oraz sporym poczuciem humoru. Nic więc dziwnego, że właśnie tam wykluł się zespół o nazwie Egg - trio złożone z klawiszowca Dave'a Stewarta, śpiewającego basisty Monta Cambella oraz perkusisty Clive'a Brooksa. Początkowo towarzyszył im jeszcze gitarzysta Steve Hillage, który jednak postanowił skupić się na studiach. W czasach kwartetu muzycy posługiwali się szyldem Uriel i bynajmniej nie zamierzali z niego zrezygnować po zredukowaniu składu. Sprzeciw wyraził jednak management klubu Middle Earth, który nie chciał umieszczać na afiszach nazwy brzmiącej podobnie do urynału. Muzycy zgodzili się grać jako Egg. Tak też zakontraktował ich Deram, pododdział Decca Records specjalizujący się w postępowych odmianach rocka. Zanim grupa przystąpiła do prac nad debiutanckim albumem, pojawiła się możliwość zarejestrowania repertuaru Uriel, w dodatku z udziałem Hillage'a. W czerwcu 1969 roku kwartet dokonał nagrań

[Recenzja] Soft Machine - "Noisette" (2000)

Obraz
Koncertowe archiwalia Soft Machine to temat rzeka. Niewątpliwie warto się w niego zagłębić, ponieważ to dobre kilkadziesiąt godzin znakomitej muzyki, które w nieoceniony sposób wzbogaca wiedzę na temat ewolucji zespołu. Do tych najbardziej wartościowych wydawnictw trzeba zaliczyć opublikowany u samego schyłku ubiegłego wieku "Noisette". Według opisu album zawiera materiał zarejestrowany podczas występu w Croydon z 4 stycznia 1970 roku. Co ciekawe, to właśnie fragment wykonanego wówczas "Facelift" stał się podstawą wersji zamieszczonej na albumie "Third". Niestety, nie wykorzystano szansy, by w końcu wydać oficjalnie pełne wykonanie - kompozycja została po prostu pominięta. To zresztą niejedyny brak, ponieważ zapis występu nie był kompletny. Część dziur załatano jednak fragmentami koncertu z 10 stycznia w Londynie. Trochę rozczarowuje nienajlepsze brzmienie oraz monofoniczny miks. "Noisette" dokumentuje krótki okres, kiedy zespół występował jako k

[Recenzja] 5uu's - "Hunger's Teeth" (1994)

Obraz
Zapewne nigdy nawet się nie zastanawialiście, jak mógłby brzmieć Yes, gdyby zamiast przepoczwarzenia się we własną parodię, muzycy postanowili grać w bardziej złożony sposób. Albo co by było, gdyby po nagraniu "Close to the Edge" ze składu zamiast Billa Bruforda odeszli Howe i Wakeman, a ich miejsce zajęli gitarzysta grający w stylu Roberta Frippa lub Freda Fritha oraz klawiszowiec bardziej zainteresowany XX-wieczną poważką niż klasycznymi epokami. Cóż, "Hunger's Teeth" pozwala to sobie wyobrazić. Skojarzenia z Yes wywołuje przede wszystkim wokal Boba Drake'a, którego barwa i sposób operowania nim od razu przywodzą na myśl Jona Andersona. Także partie gitary basowej, przede wszystkim jej brzmienie oraz poziom wyemancypowania, można na upartego porównać z grą Chrisa Squire'a. Stylistycznie mamy tu jednak do czynienia z muzyką wywodzącą się głównie ze sceny Rock in Opposition, choć na tym inspiracje bynajmniej się nie kończą. Korzenie 5uu's sięgają koń

[Recenzja] Thinking Plague - "In This Life" (1989)

Obraz
Lata 80. stoją nie tylko dobrym post-punkiem, nową falą i wszelaką elektroniką, ale także wieloma interesującymi pozycjami z kręgu avant-proga. Doskonałym tego przykładem dokonania amerykańskiej grupy Thinking Plague. Jej historia sięga początku dekady, kiedy to Mike Johnson i Bob Drake, multiinstrumentaliści występujący dotąd w różnych coverbandach, postanowili tworzyć własny materiał. Wkrótce dołączyła do nich klasycznie wyszkolona wokalistka Sharon Bradford, a także klawiszowiec Harry Fleishman oraz perkusista Rick Arsenault, którego szybko zastąpił Mark Fuller. Kwintet zarejestrował swój debiutancki materiał "...A Thinking Plague" (1984) w studiu mieszczącym się w piwnicy nieczynnej rzeźni. Oryginalny skład nie utrzymał się długo. Już na kolejnym wydawnictwie, "Moonsongs" (1986), miejsce Bradford i Fleishmana zajęli odpowiednio Susanne Lewis oraz Eric Jacobson; doszedł także dodatkowy perkusista Mark McCoin. Na przestrzeni kolejnych miesięcy dokooptowano jeszcze

[Recenzja] Can - "Live In Brighton 1975" (2021)

Obraz
Opublikowany pół roku temu "Live In Stuttgart 1975" - pierwszy album koncertowy z prawdziwego zdarzenia w dyskografii zasłużonej grupy Can - zainaugurował nową serię wydawniczą. Jeszcze w tym roku do sprzedaży trafił zapis kolejnego występu niemieckiego zespołu. Ponownie jest to materiał pochodzący z prywatnej kolekcji Andrew Halla, fana zespołu, który w latach 1973-77, częściowo za przyzwoleniem muzyków, zarejestrował wiele ich koncertów. "Live In Brighton 1975", jak zdradza już sam tytuł, to fragment tej samej trasy koncertowej, co poprzednio ujawnione nagrania. Tym razem przenosimy się jednak do Wielkiej Brytanii i występu z 19 listopada '75 w Brighton. Siłą rzeczy są to podobne do siebie wydawnictwa. Pierwsza różnica, jaka zwróciła moją uwagę, to nieco słabsze brzmienie, które już w przypadku zapisu ze Stuttgartu nie jest przecież idealne. Czy warto zatem zapoznawać się z koncertem z Brighton? Jasne, że tak! Każdy występ Can był zupełnie inny. Koncerty na tr

[Recenzja] Samla Mammas Manna & Gregory Allan FitzPatrick - "Snorungarnas Symfoni" (1976)

Obraz
"Snorungarnas Symfoni" to album wyjątkowy w dyskografii Samla Mammas Manna. Szwedzki kwartet, poszerzony o dwuosobową sekcję dętą, pełni tutaj w zasadzie rolę podobną do tej, jaką mają muzycy w orkiestrach symfonicznych. Główną postacią jest natomiast Gregory Allan FitzPatrick, amerykański muzyk, który podczas wycieczki do Finlandii postanowił na stałe osiedlić się w północnej Europie. To on skomponował i zaaranżował cały materiał, a także poprowadził instrumentalistów jako dyrygent. Muzyka zawarta na "Snorungarnas Symfoni" ma jednak wiele wspólnego z wcześniejszą twórczością Samla Mammas Manna. I pewnie właśnie dlatego - a także ze względu na jej rozpoznawalność w ojczyźnie kwartetu - na okładce pojawia się nazwa grupy, napisana większymi literami, niż nazwisko FitzPatricka. Album to praktycznie jeden długi utwór, podzielony na cztery części, co dobitnie potwierdzają tytuły poszczególnych ścieżek. Stylistycznie mamy tu do czynienia z mieszanką proga, jazz-rocka, mu