[Recenzja] Magma - "Kãrtëhl" (2022)

Magma - Kãrtëhl


Pandemia okazała się mieć co najmniej jeden pozytywny skutek. Wielu wykonawców, którzy normalnie byliby w trasie, miało sporo czasu, aby popracować nad nową muzyką. Do tych pandemicznych wydawnictw właśnie dołączył najnowszy album francuskiej grupy Magma. Przyznać muszę, że miałem dość mieszane odczucia, gdy dowiedziałem się o tej premierze. Jest to przecież jeden z najbardziej fascynujących zespołów rockowych, który czerpiąc inspiracje przede wszystkim od poważnych kompozytorów w rodzaju Igora Strawińskiego i Beli Bartóka czy jazzmana Johna Coltrane'a, stworzył zupełnie nowy nurt, określony przez siebie mianem zeuhl. To także jeden z najrówniejszych wykonawców, jeśli chodzi o poziom dyskografii. Zarówno wśród płyt z lat 70., jak i tych nagranych już w XXI wieku, dominują albumy co najmniej bardzo dobre. Niefortunnie się składa, że zdecydowanie poniżej tej poprzeczki plasuje się do niedawna ostatni, wydany przed trzema latami "Zëss (Le Jour Du Néant)". I stąd moje obawy. Czy "Kãrtëhl" kontynuuje ten spadkowy trend, czy może stanowi powrót do formy?

Dobra wiadomość jest taka, że zrezygnowano z niemal wszystkich rozwiązań, które do reszty pogrążyły poprzednie wydawnictwo. Christian Vander, na tamtej płycie występujący jedynie w roli głównego wokalisty, tutaj powrócił do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej - grania na bębnach. Wokalnie udziela się znacznie mniej, pozostawiając więcej miejsca lepszym od siebie, jak Hervé Aknin czy Stella Vander. Innym fatalnym pomysłem było wówczas zaangażowanie orkiestry, która niepotrzebnie potęgowała obecny już wcześniej patos, a w natłoku instrumentów ginęły partie zespołu. Tym razem brzmienie ma znacznie więcej przestrzeni, choć podstawowy skład nie należy do najmniejszych - obejmuje siedmioro wokalistów, dwóch klawiszowców, gitarzystę, basistę oraz perkusistę. Wśród nich pojawia się kilka nowych nazwisk, jak Thierry Eliez czy Jimmy Top. Ten ostatni wszedł w miejsce zajmowane przed dekadami przez jego ojca Jannicka i trzeba przyznać, że godnie go zastępuje, nierzadko wysuwając się ze swoimi basowymi popisami na pierwszy plan.

"Kãrtëhl" to pierwszy album Magmy od czasu "Üdü Ẁüdü" z 1976 roku, na którym Christian Vander nie jest jedynym kompozytorem. Po jednym utworze dostarczyli Aknin ("Do Rïn Ïlï üss"), Eliez ("Walömëhndêm Warreï") i Simon Goubert ("Wiï Mëlëhn Tü"). Żaden z nich nie miał wcześniej okazji pisać dla zespołu, jednak doskonale wpasowali się w jego charakterystyczny styl. Za to przynajmniej dwie z trzech kompozycji Vandera, spinające album jak klamra "Hakëhn Deïs" i "Dëhndë", opierają się na materiale wyciągniętym z eksploatowanego od dawna archiwum (niektóre albumy z XXI wieku, w tym "Zëss", zawierają kompozycje napisane znacznie wcześniej). Tym razem padło na demówki z 1978 roku, zarejestrowane przez lidera wyłącznie z udziałem René Garbera, który wówczas pełnił w grupie rolę jednego z wokalistów, ale wcześniej grał też na klarnecie basowym i można go usłyszeć w tej roli na kultowym "Mëkanïk Dëstruktïẁ Kömmandöh". Oba te nagrania demo zostały tu  dołączone jako bonusy. Na tamtym etapie nie miały jeszcze tekstów - są jedynie groteskowe wokalizy muzyków - a instrumentarium ogranicza się do pianina, za to bez trudu można rozpoznać melodie z finalnych wersji. Nie da się ukryć, że sporo zyskują w wersjach zaaranżowanych na pełen skład.

Chociaż "Kãrtëhl" był nagrywany już w okresie, gdy zaczął się walić świat, jaki dotąd znaliśmy, to okazuje się jednym z najbardziej optymistycznych albumów Magmy. Pod tym względem można go porównać do "Félicité Thösz", a nawet kontrowersyjnego "Merci". Ale spokojnie - album powinien spodobać się także wielbicielom innych oblicz zespołu. Już otwieracz "Hakëhn Deïs" zawiera wszystkie charakterystyczne elementy - quasi-operowe wokale, masywny, mocno wyemancypowany zeuhlowy bas, repetycyjne partie klawiszy i bębnów oraz lekko jazzującą gitarę - jedynie nastrój jest bardziej pozytywny niż zazwyczaj. Utwór zagrany jest z lekkością, a zarazem niezwykle intensywnie. Zdecydowanie wróciła tu energia, której brakowało na poprzednim wydawnictwie. "Do Rïn Ïlï üss" podąża w nieco bardziej jazzowe rejony, zbliżając się do uduchowionych klimatów późnego Coltrane'a, pozostaje jednak stuprocentową Magmą. Sporym zaskoczeniem okazuje się natomiast "Irena Balladina", pastoralne nagranie, oddalające się od zeuhlu w stronę latynoskiego fusion z okolic bardzo wczesnego Return to Forever. Podniosły "Walömëhndêm Warreï" to już typowa Magma w nieco cięższym i mniej pogodnym wydaniu, przyciągająca uwagę bardziej złożoną rytmiką oraz uporczywym chórem. Takie klimaty utrzymują się jeszcze w "Wiï Mëlëhn Tü" - tym razem z dodatkiem nieco humorystycznych partii wokalnych Vandera i subtelniejszych fragmentów - natomiast finałowy "Dëhndë" to drugie największe zaskoczenie na tej płycie. Zespół powraca tu do tej specyficznej, funkowej odmiany zeuhlu z "Merci", choć robi to w sposób bardziej strawny dla przeciwników tamtej płyty. To kolejne niezwykle radosne, lekkie i pełne energii nagranie na tej płycie. Bardzo fajnie to wyszło.

Niezmiernie mnie cieszy, że dyskografii Magmy już nie zamyka najsłabszy w niej "Zëss (Le Jour Du Néant)". "Kãrtëhl" to album o wiele bardziej udany, który w moim prywatnym rankingu zamykałby podium płyt zespołu z XXI wieku, ustępując miejsca jedynie "K.A" i "Ëmëhntëhtt-Ré". Przede wszystkim jest to najbardziej różnorodne wydawnictwo zespołu, przypominające jego różne oblicza, ale wnoszące  również coś nowego. Mam też wrażenie, że w studiu było dużo zabawy oraz swobody - świat i tak był zamknięty, więc muzyków nie goniły terminy - co przełożyło się na album tak pełen życia, w znacznym stopniu optymistyczny, jakby nagrywany w całkiem innych realiach. To wszystko czyni zaś "Kãrtëhl" prawdopodobnie najbardziej przystępnym albumem Magmy, w sam raz na początek znajomości z zespołem.

Ocena: 8/10

PS. Oficjalna premiera albumu w streamingu została przesunięta na 28 października 25 listopada 16 grudnia.



Magma - "Kãrtëhl" (2022)

1. Hakëhn Deïs; 2. Do Rïn Ïlï üss; 3. Irena Balladina; 4. Walömëhndêm Warreï; 5. Wiï Mëlëhn Tü; 6. Dëhndë; 7. Hakëhn Deïs (Demo 1978 Recording); 8. Dëhndë (Demo 1978 Recording)

Skład: Christian Vander - wokal (1-7), perkusja i instr. perkusyjne (1-6), pianino (7); Stella Vander - wokal (1-6); Hervé Aknin - wokal (1-6); Isabelle Feuillebois - wokal (1-6); Sylvie Fisichella - wokal (1-6); Laura Guarrato - wokal (1-6); Caroline Indjein - wokal (1-6); Thierry Eliez - instr. klawiszowe (1-6); Simon Goubert - instr. klawiszowe (1-6); Rudy Blas - gitara (1-6); Jimmy Top - gitara basowa (1-6); René Garber - wokal (7,8), pianino (8)
Producent: Stella Vander (1-6)


Komentarze

  1. Ostatnio jakoś wróciła mi chęć do słuchania Magmy i z tego funkowego wcielenia to muszę przyznać, że niesamowicie mnie przekonuje wydany archiwalnie koncert z Bobino z 1981. Zespół tam gra kawałki, których nie ma nigdzie indziej, a Retrovision i Otis pojawiają się w mocno rozbudowanych i świetnie zagranych wersjach. Poziom oczywiście zaniża nieco Zess, choć wciąż nie wiem, czy problemem tutaj jest sama kompozycja czy słaba aranżacja wersji studyjnej. Na żywo wypada lepiej, choć wciąż mam mieszane uczucia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)