[Recenzja] Art Zoyd - "Symphonie pour le jour où brûleront les cités" (1976/1981)

Art Zoyd 3 - Symphonie pour le jour où brûleront les cités


Obiecałem kiedyś omówić twórczość najważniejszych przedstawicieli ruchu Rock in Opposition i zamierzam ten cykl kontynuować. Do tej pory zrecenzowałem już najważniejsze płyty Henry Cow, Samla Mammas Manna, Univers Zero - trzech spośród pięciu grup założycielskich - oraz Art Bears, czyli de facto okrojonego o część muzyków Henry Cow. Dwóch pozostałych inicjatorów tej opozycyjnej dla mainstreamu organizacji, czyli włoski Stormy Six i francuski Etron Fou Leloublan, uważam za niewystarczająco interesujących, by poświęcać im więcej miejsca. Zostają więc tak naprawdę dwa zespoły z drugiego rzutu, belgijski Aksak Maboul i francuski Art Zoyd, które zgłosiły swój akces do RiO pod koniec 1978 roku, kilka miesięcy po pierwszym festiwalu z udziałem oryginalnej piątki. Za twórczość Belgów prawdopodobnie zabiorę się w przyszłości, natomiast już teraz przyjrzę się bliżej dokonaniom Francuzów.

Historia Art Zoyd, początkowo z nazwą pisaną jako Art Zöyd, zaczęła się już pod koniec lat 60., jednak wówczas nic nie wskazywało na to, by miał to być jeden z najbardziej bezkompromisowych, antymainstreamowych zespołów w muzyce rockowej - o ile tę późniejszą twórczość można w ogóle jeszcze nazywać rockiem. Po oryginalnym wcieleniu grupy pozostał wydany w 1971 roku singiel z dwoma kawałkami wpisującymi się w wówczas już przebrzmiałą stylistykę heavy psych. "Sangria" to konwencjonalna piosenka, oparta na całkiem niezłym riffowaniu i orientalnie zabarwionych partiach saksofonu, ale też z już wtedy wypadającymi archaicznie wokalami. "Something in Love" zwraca uwagę bardziej zgiełkliwą gitarą, jednak także to nagranie ciągnie w dół piosenkowa formuła i przede wszystkim uboga imitacja Beatlesów w warstwie wokalnej. W wyniku ciągłych zmian personalnych - ponoć w pierwszych latach przewinęło się przez niego ponad około trzydziestu muzyków - nikt ze składu odpowiedzialnego za ten singiel nie dotrwał do czasu nagrania debiutanckiego albumu.

Oprócz tych dwóch kawałków rockowe oblicze grupy reprezentuje jeszcze zarejestrowany na żywo w 1972 roku "Golf Drout" (można go znaleźć na wydanym w 1992 roku boksie zbierającym trzy pierwsze albumy, dostępnym także w streamingu), gdzie słychać jeszcze pewne elementy psychodelii, ale bardziej na czasie, w humorystycznym wydaniu z okolic Gong, do czego dochodzą też elementy kojarzące się z Black Sabbath. Na tym etapie w zespole występował już basista Thierry Zaboitzeff oraz grający na skrzypcach Gérard Hourbette, którzy mieli współtworzyć zespół także w dojrzałym okresie. Niewiele wiadomo o tym, jak zmieniała się muzyka zespołu w kolejnych latach. Kolejne znane nagranie to dwunastominutowy "Manège", oryginalnie opublikowany na singlu w 1982 roku, ale zarejestrowany na żywo w lutym 1976. Wciąż istotną rolę odgrywa tu wokal, w postaci dość jeszcze konwencjonalnego śpiewu Zaboitzeffa, jednak warstwa instrumentalna brzmi już całkiem oryginalnie, łącząc muzykę dawną, szczególnie średniowieczny folk, z elementami jazzu i zeuhlu - stylu wymyślonego przez inną francuską grupę, Magma. Dwóm wspomnianym muzykom towarzyszą tu drugi skrzypek Franck Cardon oraz trębacz Jean-Pierre Soarez. W składzie nie było więc już bębniarza, choć perkusja wydaje się nieodzownym elementem muzyki rockowej.

We wrześniu 1976 roku kwartet w niemal tym samym składzie, ale z gitarzystą Alainem Eckertem zamiast Cardona, zarejestrował swój pierwszy album. "Symphonie pour le jour où brûleront les cités", co należy tłumaczyć jako Symfonia na dzień, w którym miasta spłoną, ukazał się pod nieznacznie zmodyfikowanym szyldem Art Zoyd 3. Dwóm - choć podzielonym odpowiednio na trzy i dwie ścieżki - zawartym tu utworom najbliżej chyba do Univers Zero, choć muzyka Art Zoyd jest mniej przesiąknięta mrokiem, czasem nawet sięgając po nieco zappowski humor, co ma miejsce przede wszystkim w "Deux images de la cité imbécile"; tytułowe nagranie jest już bardziej posępne. Oczywiście, Belgowie zadebiutowali dopiero rok później, a do zbliżonego efektu mogli dojść samodzielnie, na podstawie wspólnych inspiracji. U obu zespołów słychać pewne podobieństwa do wspomnianej Magmy, a nawet bezpośredni wpływ klasycznych kompozytorów w rodzaju Strawińskiego, Bartóka czy Schönberga. Całość "Symphonie…" brzmi w zasadzie jak próba grania XX-wiecznej poważki w kameralnym składzie, z niezupełnie klasycznym instrumentarium i bardziej rockową rytmiką. W praktyce brzmi to następująco: nawiązujące najczęściej do awangardowej twórczości w.w. kompozytorów, a czasem do jazzu free partie trąbki oraz skrzypiec lub altówki splatają się z niemal zeuhlowym basem, jazzującą gitarą, a także okazjonalnymi perkusjonaliami i równie sporadycznymi, humorystycznymi wstawkami wokalnymi. Bardzo abstrakcyjne to granie,  choć nie brakuje momentów z wyraźniej zaznaczoną linią melodyczną.

Zespół jednak najwyraźniej nie był zadowolony z "Symphonie pour le jour où brûleront les cités", ponieważ w 1980 roku ponownie nagrał ten materiał. Ukazał się rok później pod tym samym tytułem, ale z inną okładką oraz bez trójki w nazwie. W nagraniach wzięli udział wszyscy twórcy oryginału, a także Franck Cardon, pianistka Patricia Dallio oraz saksofonista Gilles Renard. Nowa wersja okazuje się bardziej dopracowana, dojrzalsza, bogatsza brzmieniowo oraz lepiej wyprodukowana. Z albumem z 1976 roku dość trudno dziś się zapoznać - pierwsze wydanie nie miało wielkiego nakładu, było tylko jedno oficjalne wznowienie (japońskie CD z 2008 roku), w streamingu go brak, a na YouTube są fragmenty - ale spokojnie możecie się ograniczyć do późniejszego nagrania. W trakcie tych pięciu lat Art Zoyd poczynił postępy, które pozwoliły grupie w lepszy sposób zrealizować ten projekt.

Ocena: 7/10 (1976), 8/10 (1981)



Art Zoyd - "Symphonie pour le jour où brûleront les cités" (1976/1981)

Symphonie pour le jour où brûleront les cités: 1. 1er Mouvement - Brigades spéciales; 2. 2ème Mouvement - Masques; 3. 3ème Mouvement - Simulacres; Deux images de la cité imbécile: 4. Les fourmis; 5. Scènes de carnaval

Skład: Alain Eckert – gitara, instr. perkusyjne, wokal; Thierry Zaboitzeff - gitara basowa, instr. perkusyjne, wokal; Gérard Hourbette - skrzypce, altówka, flet; Jean-Pierre Soarez – trąbka, instr. perkusyjne; Franck Cardon - skrzypce (tylko wersja 1981); Patricia Dallio - pianino (tylko wersja 1981); Gilles Renard - saksofony (tylko wersja 1981)
Producent: Michel Besset (1976); Art Zoyd i Gérard Nguyen (1981)


Po prawej: Okładka albumu z 1981 roku.


Komentarze

  1. Fajnie, że pojawiła się recenzja Art Zoyd. Szkoda, że odrzucasz Stormy Six jako mniej interesujący, podczas gdy był to zespół o wiele bardziej bardziej oryginalny od Francuzów (którzy grali świetnie, ale praktycznie na każdej płycie to samo i - jak słusznie zauważyłeś - pod silnym wpływem muzyki współczesnej, czasami wręcz kopiując rozwiązania klasyków). Tymczasem Włosi mieli inny pomysł na każdy album i to nie tylko w sensie muzycznym, ale i koncepcyjnym: "Biglietto del Tram", "L'apprendista" i "Al Volo" to są najzupełniej inne albumy, choć wszystkie czerpią z włoskiego folkloru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przekonały mnie te płyty Stormy Six, których słuchałem. Ale takie deklaracje o nierecenzowaniu czegoś należy zawsze traktować z przymrużeniem oka - w tym momencie jest ona aktualna, a za jakiś czas już nie musi. Na ten moment takich planów jednak nie ma i chciałem to wyraźnie zaznaczyć.

      Usuń
    2. Nie, no w porządku, to przecież Twój blog i Twój wybór. Stormy Six jest zresztą spośród tych klasycznych grup RIO grupą bodaj najbardziej niedocenianą i faktycznie często ich się pomija w różnego rodzaju tekstach/recenzjach dotyczących tego nurtu. Dlaczego? Wg mnie wynika to z faktu, że niewielu słuchaczy lubi folk.

      Usuń
  2. Aha, jeśli chodzi o wydania Art Zoyd, to najłatwiej i najbardziej ekonomicznie sięgnąć po box z 92 r. zawierający pierwsze 3 LP zespołu na 2 CD. Taki właśnie posiadam. Jest bardzo skromny edytorsko (brak oryginalnych okładek, żadnego eseju w booklecie), ale dobrze brzmi, no i specjalnego wyboru nie ma. Zresztą, tak z ręką na sercu, to ze wszystkich płyt Art Zoyd obowiązkową pozycją w kolekcji jest tylko trzecia "Génération sans futur" - najdojrzalsza, rozwijająca perfekcyjnie wszystkie pomysły brzmieniowe i formalne z pierwszych dwóch albumów. Ja sam od lat sięgam regularnie tylko po drugi dysk z boxu - zawierający właśnie Generation. Nie dlatego, że pozostałe 2 są słabe, tylko po prostu, niewiele wnoszą z perspektywy słuchacza - bo to dokładnie ten sam rodzaj muzyki. To nie Art Bears czy Henry Cow (czy Stormy Six!), które na każdej płycie proponowało coś innego. No, chyba że jest się zagorzałym fanem RIO- wtedy oczywiście warto mieć wszystkie trzy płyty (a i niektóre późniejsze pewnie też).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jesteś dość niesprawiedliwy w stosunku do Art Zoyd. Muzyka zespołu jednak się rozwijała, chociażby pod względem brzmienia. Słychać to już na przykładzie pierwszego i dwóch kolejnych albumów - w tym boksie masz jednak debiut nagrany na nowo, gdzie ta różnica się zatarła. A od "Phase IV" zaczęły się pojawiać brzmienia elektroniczne, które skierowały muzykę w bardziej nowoczesne rejony, a przy okazji podobieństwa do Strawińskiego czy Bartóka przestały być aż tak ewidentne. Taki "Berlin" już wyraźnie się różni od chociażby "Génération sans futur".

      Usuń
    2. Czy niesprawiedliwy? Chyba jednak nie, bo ja naprawdę cenię ten zespół. Istotnie w boksie jest nowa wersja debiutu - tej oryginalnej nawet nie znam. Napisałem dokładnie to, co stwierdziłeś powyżej: muzyka zespołu się rozwijała, a ja napisałem, że "Generation" rozwija perfekcyjnie wszystkie pomysły brzmieniowe i formalne z debiutu. Tych dalszych płyty prawie w ogóle nie pamiętam - "Phase" słuchałem może przed 15 lat i odrzuciła mnie właśnie elektronika. bo to nie moje klimaty. Generalnie moja wypowiedź dotyczyła pierwszych trzech płyt i jej sens był następujący: jeśli nie jesteś wielkim miłośnikiem brzmień RIO /muzyki współczesnej najlepszym rozwiązaniem jest sięgnięcie od razu po Generation.

      Usuń
    3. Odniosłem się też do wcześniejszego komentarza, w którym stwierdziłeś, że Art Zoyd praktycznie na każdej płycie [gra] to samo, bez zastrzeżenia, że chodzi o pewien wycinek dyskografii. A tymczasem nawet nasza dyskusja pokazuje, że w pewnym momencie muzyka Francuzów zmieniła się w sposób całkowicie polaryzujący słuchaczy zgodnych ze sobą w kwestii wcześniejszych dokonań. Ciebie te zmiany odrzuciły, a według mnie uczyniły styl zespołu bardziej intrygującym.

      Usuń
    4. To prawda- zabrakło mi precyzji, moja wypowiedź "o graniu tego samego" odnosiła się wyłącznie do trzech pierwszych płyt.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)