[Recenzja] Have a Nice Life - "Deathconsciousness" (2008)

Have a Nice Life - Deathconsciousness


Nie lubię tak długich płyt. Choć 85 minut "Deathconsciousness" nie wydaje się znów tak długie, gdy dopiero co wróciło się z pięciogodzinnego seansu "Barbenheimera", swoją drogą zaskakująco udanego. A sam album, debiut amerykańskiego duetu Have a Nice Day, to jedno z najbardziej kultowych wydawnictw XXI wieku. Dwupłytowy album koncepcyjny, skupiony wokół tematyki śmierci i opowiadający o średniowiecznej sekcie, został nagrany w amatorskich warunkach, z budżetem wynoszącym niecały tysiąc dolarów. Pierwsza, niezależna edycja, licząca jakieś sto egzemplarzy, za to interesująco wydana w formie książki z fragmentem XVIII-wiecznego obrazu Jacques-Louisa Davida jako okładką, nie wzbudziła większego zainteresowania. Szybko jednak album stał się internetowym viralem, a jego sława dotarła do niektórych mediów muzycznych. Sami muzycy, widząc swoje dzieło w różnych podsumowaniach, byli zdziwieni, że ktoś traktuje ich jak prawdziwy zespół.

Tom Macuga i Dan Barrett nie ukrywają swoich inspiracji, wśród których wymieniają My Bloody Valentine, The Sisters of Mercy, Joy Division, New Order, Swans, Earth, Sun O))), Nine Inch Nails, a nawet - niespecjalnie dający się tu usłyszeć - Kraftwerk. Na teksty największy wpływ miała natomiast filozofia Friedricha Nietzsche. Wprawdzie wokal z trudem przebija się przez partie instrumentalne, co utrudnia zrozumienie tekstów, jednak sama warstwa muzyczna tworzy odpowiednio depresyjny, wyobcowany i nihilistyczny klimat. Jest to oczywiście granie mocno osadzone jeszcze w poprzednim stuleciu, choć we wciąż aktualnych stylach, dzięki czemu nie brzmi wcale retro. Samo brzmienie jest jednak tak bardzo lo-fi, że całość - pomijając kwestie stylistyczne - mogłaby zostać nagrana wiele lat wcześniej.


Można zastanawiać się nad sensem rozbicia albumu na dwie płyty, podczas gdy wystarczyłoby zrezygnować z jednego przekraczajacego pięć minut kawałka, by zmieścić się na pojedynczym kompakcie. Tyle tylko, że za tym podziałem kryje się o wiele więcej, niż kwestie techniczne. To w zasadzie dwa różne, odmiennego charakteru albumy. Pierwsza płyta jest bardziej subtelna, nastrojowa, czasem nieomal ambientowa ("A Quick One Before the Eternal Worm Devours Connecticut", fragmenty innych nagrań), ale nie brakuje bardziej dynamicznych momentów, czerpiących z post-punku lub shoegaze'u. Od pozostałych utworów trochę odstaje bardziej żywiołowy i piosenkowy, utrzymany w klimatach gotyckiego rocka "Bloodhail". Ten akurat kawałek mógłby znaleźć się na płycie drugiej, wypełnionej bardziej energetycznym materiałem, często z mocno przesterowanymi gitarami (np. "Waiting for Black Metal Records to Come in the Mail", quasi-metalowa druga połowa "Holy Fucking Shit: 40,000" czy najbardziej zaczepny "Deep, Deep") albo zniekształconym brzmieniem w stylu My Bloody Valentine, tylko bardziej lo-fi ("I Don't Love" i szczególnie "Earthmover").

"Deathconsciousness" to album, od którego łatwo się odbić ze względu na fatalną jakość rejestracji, jednak ta chałupnicza produkcja nie przysłania zalet materiału, a wręcz dobrze koresponduje z jej dołującym nastrojem. Co do wspomnianych walorów, to przede wszystkim trzeba wyróżnić właśnie ten sugestywny klimat, choć dobre wrażenie pozostawiają też same kompozycje, nierzadko zaskakująco chwytliwe, jak na tak ponury tekstowo materiał.

Ocena: 8/10



Have a Nice Life - "Deathconsciousness" (2008)

CD1, The Plow That Broke the Plains: 1. A Quick One Before the Eternal Worm Devours Connecticut; 2. Bloodhail; 3. The Big Gloom; 4. Hunter; 5. Telephony; 6. Who Would Leave Their Son Out in the Sun?; 7.There Is No Food
CD2, The Future: 1. Waiting for Black Metal Records to Come in the Mail; 2. Holy Fucking Shit: 40,000; 3. The Future; 4. Deep, Deep; 5. I Don't Love; 6. Earthmover

Skład: Dan Barrett; Tim Macuga
Producent: Have a Nice Life


Komentarze

  1. Lepiej powiedz co Cię podkusiło by iść do kina na Barbie i skąd ta wysoka ocena...
    W ogóle ostatnio oglądasz sporo bajek/animacji - skąd taki dobór?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałem propozycje pójścia na "Barbie" i początkowo nie byłem chętny. Ale potem zobaczyłem, że ma całkiem wysokie oceny (nawet na RYM, gdzie użytkownicy znacznie surowiej oceniają filmy niż muzykę), zaciekawiła mnie obsada i reżyserka, a przede wszystkim gatunki: satyra oraz komedia absurdu. I serio bliżej temu filmowi do, powiedzmy, "Wszystko wszędzie naraz" (niedawno nadrobiłem, stąd akurat takie porównanie) niż do tego, czego można było się spodziewać, czyli jakiejś sztampowej bajki. Wysoka ocena wynika chociażby z niezwykłej, naprawdę pomysłowej scenografii (nominacja do Oscara w tej kategorii to pewniak), zabawy świadomie kiczowatą konwencją i ogólnie wyczuwalnej swobody twórczej, jaką miała reżyserka, a także nawiązań do historii kina (m.in. Kubrick, Monty Python) czy świetnego aktorstwa. Oczywiście, można się też do różnych kwestii przyczepić, ale podczas całego seansu świetnie się bawiłem.

      Dobór wynika w dużym stopniu stąd, że obecnie z platform filmowych mam subskrypcję tylko na Disney+, a poza animacjami i dokumentami National Geographic nie ma tam za bardzo co oglądać.

      Usuń
  2. Przyznam z uśmiechem, że gdy Ci polecałem ten album i dałeś mu "skromne" 7/10, byłem przekonany, że akurat ta płyta zyska u Ciebie z czasem ;) :D Jest jeszcze tylko jedno dzieło, co do którego mam podobną pewność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie trzymaj w niepewności i odpowiedz na pytanie, które powinienem teraz zadać ;)

      Usuń
    2. A tak, w sumie nawet nie o to mi chodziło, był to po prostu strumień myśli:D Chodzi o burzumowy "Filosofem".

      Usuń
  3. Dzięki za przypomnienie o tym albumie, jego okładka rzuciła mi się kilka razy w oczy w RYMowym rankingu i miałem go sprawdzić, ale jego długość jakoś mnie od tego odwodziła. Już od pierwszych, pięknych dźwięków gitary akustycznej w otwieraczu czułem, że to będzie mocna rzecz. Zawartość większości pierwszego dysku ma nieco monotonny charakter, ale hipnotyzujący klimat, a także zróżnicowanie poszczególnych kawałków sprawia, że prawie w ogóle nie nudzi. Moim faworytem jest jednak ostatnia trójka utworów - zadziorny, oparty na motorycznym rytmie “Deep, Deep” z brzmieniem fajnie urozmaiconym dźwiękami syntezatora, oraz “I Don't Love” i ”Earthmover” z chwytliwą partią wokalną i hipnotyzującą ścianą dźwięku. Brudne brzmienie faktycznie bardzo pasuje do takiej muzyki (swoją drogą, oczywiście słychać gdzieniegdzie wpływ shoegaze, ale primary dla całego albumu na RYMie to wg mnie gruba przesada). Trochę bym mimo wszystko skrócił tę płytę, bo słuchanie całości mnie nieco wymęczyło.

    Miałem to napisać już pod “Spiderland”, ale to jeden z tych albumów, przy których żałuję, że nie znam angielskiego na tyle dobrze, żeby rozumieć tekst ze słuchania, bo mam wrażenie (zwłaszcza czytając teksty wielu osób o tym, jak ten album doprowadza ich do ciarek albo i łez, no w moim przypadku jednak było do tego daleko - najbliżej było chyba w “Hunter” od 6:10, kiedy utwór nagle przyspiesza i pojawia się prześliczne solo, wspaniały fragment, ale wcześniejsza część powinna być sporo krótsza), że tracę przez to co nieco z kontekstu.

    Trudno się w sumie nie zgodzić z tą RYMową recenzją (no, może every single album in the world to lekka przesada...): “If more uneven, sprawling, self-indulgent two-disc messes were delivered with as much flair, conviction, emotion, and personality as this combination of all the right shoegaze, post-punk, and post-rock tropes, I would want every single album in the world to be an uneven, sprawling, self-indulgent two-disc mess.”

    PS.: Czy mam poprawne wrażenie, że ostatnio przerzuciłeś się na pisanie recenzji bardziej znanych/cenionych płyt? O ile recenzji “The Joshua Tree“ oraz “Souvlaki” można się było spodziewać, tak teksty o “What’s Going On” i tej płycie stanowiły dla mnie sporą (bardzo fajną) niespodziankę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej przypadkiem tak wyszło, częściowo przez wakacyjny zastój w premierach. Zresztą Slowdive i Have a Nice Life to kapele, który zyskały tak dużą popularność właściwie całkiem poza mainstreamem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)