[Recenzja] Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

Dead Can Dance - Anastasis


Poznałem ten album w okolicach jego premiery - całkiem możliwe, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Dead Can Dance - i już wtedy wydał mi się intrygujący, choć preferowałem wówczas granie gitarowe. Nie śpieszyłem się z jego zrecenzowaniem, choć dyskografię grupy wziąłem na warsztat ponad dwa lata temu. Nie śpieszyli się też Lisa Gerrard i Brendan Perry z jego nagrywaniem: "Anastasis" ukazał się aż szesnaście lat po poprzednim "Spiritchaser". W międzyczasie projekt był zawieszony, choć w 2005 roku duet powrócił na liczącą trzydzieści koncertów trasę. Podczas przerwy od zespołu niezbyt aktywny pozostawał Perry, który przygotował jedynie dwie płyty autorskie. Znacznie bardziej twórcza okazała się Gerrard, rozkręcająca w tym czasie solową karierę, a także owocną współpracę z Hansem Zimmerem (m.in. nagradzana lub nominowana do najważniejszych nagród ścieżka dźwiękowa "Gladiatora" Ridleya Scotta) oraz Klausem Schulze. Można więc przypuszczać, że to Perry'emu najbardziej zależało na wskrzeszeniu Dead Can Dance.

Tylko czy na pewno był ten powrót potrzebny? I tak, i nie. Tego typu reaktywacje po dłuższej przerwie mają to do siebie, że wynikają najczęściej z pobudek czysto merkantylnych, a nie artystycznej potrzeby zaprezentowania nowej muzyki. Rezultatem są płyty usilnie nawiązujące do przeszłości, tyle że poza estetyką nie oferujące nic z tego, co czyniło klasyczne dokonania tak porywającymi. Tutaj nie jest pod tym względem źle. Jeśli chodzi o kompozycje czy wykonanie, jest to poziom najlepszy od czasu co najmniej "Into the Labyrinth". Duetowi udało się przebić "Spiritchaser", który przez ponad dekadę niezbyt udanie zamykał jego dyskografię. Szkoda jedynie, że "Anastasis" przejął tę rolę jedynie na sześć lat, do wydania najsłabszego w całym dorobku i wciąż go wieńczącego "Dionysus". Z drugiej strony, nie da się ukryć, że Dead Can Dance powrócił bez nowych pomysłów. Najbliżej tu do wspomnianego "Into the Labyrinth", przede wszystkim ze względu na inspiracje tradycyjną muzyką grecką (zapowiadane już w tytule płyty, który w tłumaczeniu z greki oznacza wskrzeszenie) oraz wpływy bliskowschodnie.

Pewnym zaskoczeniem może być co najwyżej rozpoczynający album "Children of the Sun", w warstwie instrumentalnej zdominowany przez nietypową dla grupy orkiestrację. Nie jest to najlepszy utwór w dorobku Dead Can Dance - wydaje się zbyt długi i powtarzalny; nie najlepiej wypada też Perry, którego głos znacznie się postarzał. Fajne są natomiast wstawki instrumentalne nawiązujące do muzyki dawnej ze wschodniej części strefy śródziemnomorskiej. Ciekawiej robi się w "Anabasis" i "Agape", utworach bardziej subtelnych, nieco tajemniczych, z silnymi wpływami etnicznymi oraz skromniejszym udziałem orkiestry, a dodatkowo z perfekcyjnymi wokalizami Gerrard. Tych ostatnich brakuje w podobnym muzycznie "Amnesia", ale tutaj Brendan brzmi już zdecydowanie lepiej, idealnie wtapiając się w melancholijno-mistyczny klimat. O swojej dawnej wielkości zespół przypomina przede wszystkim w "Kiko" - ośmiominutowym nagraniu z mocno zaznaczonym, hipnotyzującym rytmem, fantastycznymi partiami na buzuki i orkiestracją o bliskowschodnim nastroju, a także znakomitym śpiewem Lisy. Dalej też jest świetnie. Czy to w "Opium" - z dużą ilością egzotycznych perkusjonaliów, syntezatorowym tłem i najbardziej na tej płycie chwytliwą partią wokalną Perry'ego - czy też w pastoralnym "Return of the She-King", który dla odmiany podąża w celtyckie klimaty, z kolejną wspaniałą, tym razem bardziej eteryczną wokalizą Gerrard, a w końcówce jedynym na tej płycie duetem obojga muzyków. Dobre wrażenie psuje jednak finałowy "All in Good Time", strasznie smętne i przesadnie rozciągnięte nagranie. Głos Brendana znów wydaje się zmęczony, a może po prostu znużony tą muzyką.

W kategorii powrotów po latach nie ma wielu tak udanych wydawnictw. W niektórych fragmentach udaje się tu przywołać nie tylko klimat, ale też poziom klasycznych dokonań Dead Can Dance. "Anastasis" ma też jednak szereg wad, do których należy brak świeżych idei, za słaba selekcja materiału oraz umieszczenie tych najsłabszych utworów w najbardziej wyeksponowanych miejscach - "Children of the Sun" może zniechęcać do dalszego słuchania, podczas gdy "All in Good Time" psuje dobre wrażenie po poprzedzających go nagraniach. Wychodzi więc na to, że wskrzeszenie zespołu nie było może potrzebne,  jednak przynajmniej nie zakończyło się katastrofą, a poza dwiema wspomnianymi wpadkami - przyniosło też kilka bardzo dobrych utworów w niepowtarzalnym stylu duetu.

Ocena: 7/10



Dead Can Dance - "Anastasis" (2012)

1. Children of the Sun; 2. Anabasis; 3. Agape; 4. Amnesia; 5. Kiko; 6. Opium; 7. Return of the She-King; 8. All in Good Time

Skład: Brendan Perry - wokal, instrumenty; Lisa Gerrard - wokal, instrumenty
Gościnnie: David Kuckhermann - daf (6)
Producent: Dead Can Dance


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)