[Recenzja] Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" (1993)

Dead Can Dance - Into the Labyrinth


Lisa Gerrard i Brendan Perry komponowali materiał na ten album oddzielnie, przebywając w zupełnie różnych miejscach - ona w Australii, on w Irlandii. Duet spotkał się dopiero podczas sesji. Przez trzy tygodnie muzycy pracowali w zaadaptowanym na studio kościele w irlandzkiej prowincji Ulster. Po raz pierwszy w historii Dead Can Dance w nagraniach nie uczestniczyli żadni dodatkowi muzycy. Gerrard i Perry sami zagrali na wszystkich instrumentach. W porównaniu z poprzednimi albumami daje się zauważyć nieco inne inspiracje. Niemal całkowicie zniknęły wpływy muzyki średniowiecznej i renesansowej. zaś jeszcze silniej dają o sobie znać nawiązania do muzyki spoza europejskiego kręgu kulturowego, choć znalazły się tu też elementy irlandzkiego folku czy muzyki greckiej. Sam tytuł albumu oraz niektóre teksty wskazują na fascynację grecką mitologią.

"Into the Labyrinth" zawiera jedenaście premierowych utworów, a w wersji winylowej dwa dodatkowe, starsze nagrania. "Bird" i "Spirit" zostały nagrane dwa lata wcześniej, jako uzupełnienie kompilacji "A Passage in Time", przeznaczonej wyłącznie na rynek amerykański. Do tamtej pory w Stanach i  Kanadzie nie ukazał się żaden z albumów Dead Can Dance, był to więc dla tamtejszych słuchaczy pierwszy kontakt z grupą. Repertuar zdominowały nagrania z najnowszych wówczas albumów "The Serpent's Egg" i "Aion", dwa wycięto z "Within the Realm of a Dying Sun", jeden ze "Spleen and Ideal", a do eponimicznego debiutu nawiązano jedynie tytułem. Oba nowe utwory wyraźnie zapowiadają już kierunek "Into the Labyrinth" i dobrze, że choć na niektórych wydaniach znalazło się dla nich miejsce, bo prezentują się bardzo udanie.

Natomiast podstawowy materiał wywołuje u mnie dość mieszane odczucia. Przede wszystkim po raz pierwszy tak mocno słychać rozdźwięk między kompozycjami Gerrard i Perry'ego. Co jednak ciekawe, różnice słychać przede wszystkim w podejściu do aranżacji i brzmienia. W czterech utworach, w których role głównego wokalisty pełni Brendan - "The Ubiquitous Mr Lovegrove", "The Carnival Is Over", "Tell Me About the Forest" oraz "How Fortunate the Man With None" - istotnym elementem są brzmienie elektroniczne, ale takie mocno jeszcze ejtisowe. O ile w poprzedniej dekadzie ich stosowanie oznaczało otwartość na aktualne trendy, tak na płycie z 1993 roku świadczą już tylko o straceniu kontaktu z rzeczywistością. W dodatku te wszystkie syntezatory dość nieprzyjemnie kontrastują z przeróżnymi egzotycznymi instrumentami, a takie połączenie wywołuje skojarzenia z jakimś tandetnym new age. Wspomnianym nagraniom z pewnością nie pomaga ich monotonia, szczególnie nużąca w dziewięciominutowym finale albumu. A mógł to być naprawdę potężny utwór, w którym nawet ta długość by nie przeszkadzała, gdyby tylko zastąpić to popierdywanie syntezatora prawdziwą sekcją puzonów, trąb i smyczków.

Jakże inaczej prezentują się te fragmenty, w których główny głos należy do Lisy. Nawet jeśli pojawiają się w nich brzmienia elektroniczne, to ciut bardziej nowoczesne i przede wszystkim wplecione z lepszym smakiem, bardziej pasujące do klimatu, który duet stara się tu stworzyć. W akompaniamencie dominują jednak ludowe instrumenty z bliższego i dalszego Wschodu. Wspaniałym utworem jest na pewno otwieracz, "Yulunga (Spirit Dance)", z początku dość ascetyczny, posępny, jednak z wejściem plemiennych bębnów nabierający dynamiki i jeszcze bardziej niesamowitego klimatu. Powalającym nagraniem jest także "Towards the Within", chyba jeszcze lepiej przywołujący atmosferę Orientu. Tylko trochę ustępuje im "The Spider's Stratagem", w którym zrobiono najlepszy użytek z elektroniki, nie używając jej do imitowania tradycyjnych instrumentów, lecz jako dość współcześnie brzmiącą linię basu. Oczywiście, do największych zalet tych trzech utworów należą niesamowite popisy wokalne Gerrard. Jednak jej największym popisem okazują się cztery miniatury: pięknie zaśpiewana a cappella interpretacja tradycyjnej pieśni irlandzkiej "The Wind That Shakes the Barley", eteryczna wokaliza w "Ariadne", arabskie zaśpiewy w "Saldek", a w końcu quasi-chorałowy duet z Perrym w "Emmeleia".

"Into the Labyrinth" ukazuje Dead Can Dance u progu kryzysu, który w kolejnych latach miał się jeszcze bardziej pogłębiać. To wciąż całkiem udany album, na którym nie brakuje wspaniałych momentów, ale niektóre pomysły - a mówiąc wprost: aranżacje i produkcja w utworach Brendana Perry - okazują się nietrafione. Można było tego uniknąć, tradycyjnie zapraszając na sesję dodatkowych instrumentalistów, albo po prostu wykazując się lepszym smakiem w dobrze brzmień. Ciekawe jednak, że problem ten praktycznie nie dotyczy utworów z pierwszoplanową rolą Lisy Gerrard. Zupełnie jakby muzycy nie wtrącali się nawzajem w swoje pomysły, co tylko potwierdza, że już wtedy postępował rozłam wewnątrz grupy, który miał wkrótce doprowadzić do zawieszenia działalności duetu.

Ocena: 7/10



Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" (1993)

1. Yulunga (Spirit Dance); 2. The Ubiquitous Mr Lovegrove; 3. The Wind That Shakes the Barley; 4. The Carnival Is Over; 5. Ariadne; 6. Saldek; 7. Towards the Within; 8. Bird*; 9. Tell Me About the Forest (You Once Called Home); 10. The Spider's Stratagem; 11, Spirit*; 12. Emmeleia; 13. How Fortunate the Man With None

*tylko w wersji winylowej.

Skład: Lisa Gerrard - wokal i instrumenty; Brendan Perry - wokal i instrumenty
Producent: Brendan Perry


Komentarze

  1. Mam nadzieję, że "Toward the Within" też zrecenzujesz. To jest koncertówka, ale znalazły się na niej zaledwie 4 utwory ze studyjnych płyt, a cała reszta (całość liczy 15 kompozycji) ukazała się premierowo. Zresztą mam wrażenie, że nawet te utwory, co wcześniej ujrzały światło dzienne, brzmią nieco lepiej od studyjnych pierwowzorów. "Cantara" jest bardziej energiczna i ma w sobie więcej dynamiki niż na "Within the Realm of a Dying Sun". Zdecydowanie jeden z moich ulubionych albumów od Dead Can Dance.

    OdpowiedzUsuń
  2. Arcydzieło. Czasem analiza danego punktu w czasie bądź charakterystyki jakiegoś trendu w muzyce czy też użytego instrumentarium znika zupełnie kiedy dany utwór czy też, jak w tym przypadku, cały album przenosi odbiorcę w inne miejsca, uruchamia wyobraźnię i przemawia w sposób trudny do wytłumaczenia słowami. Nie znoszę tego typu górnolotych określeń ale tak po prostu jest. Każdy odbiera to indywidualnie, to oczywiste ale ciekawe jest to jak wiele pojedynczych piosenek, utworów czy całych płyt potrafi wciągnąć człowieka w taką podróż.

    (z życia wzięte: miałem może 9 lub 10 lat i w domu była kaseta z utworami muzyki klasycznej w jakichś takich luźniejszych opracowaniach, nieznane utwory, przynajmniej dla mnie, wtedy. Jednym z nich był utwór E. Satie "Gymnopedie", wszyscy znają oczywiście. Ja jako młody chłopaczek byłem na etapie Mr. President czy Backstreet Boys ale włączyłem kasetę - bo podobała mi się okładka - poleciał ten utwór i jakbym cofnął się w czasie - przyp. 9 latek. Inne odczucia i wyobrażenie jakiejś historii z przeszłości - taka dygresja).

    Pozdrawiam, super, że pojawiają się na tej stronie recenzje płyt z tak różnych gatunków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Całe lata znam ten duet z nazwy, ale z uwagi na to że zawiera "Dance", tworzył głównie w latach 80. , a do tego jest to duet damsko-męski to byłem przekonany ze to muzyka w stylu Eurythmics czy Roxette :D

    *Tytuł piosenki Organka*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze lepiej posłuchać, niż się domyślać. Nazwa grupy najpewniej odnosi się do Danse Macabre, nie muzyki tanecznej.

      Usuń
    2. Ja myślałem kiedyś, że to będzie muzyka w stylu utworów "Now We Are Free" i "Honor Him" z Gladiatora :D

      Usuń
    3. W ogóle nie pamiętam muzyki z Gladiatora, ale o ile się nie mylę, to sama Lisa Gerrard miała wkład w ścieżkę dźwiękową z tego filmu.

      Usuń
    4. @Pająk z Marsa
      Tak, Lisa Gerrard, jeśli się nie mylę, dosyć często współpracowała z Hansem Zimmerem.
      Jeśli dobrze pamiętam, brała też udział w ścieżce dźwiękowej do filmu "Black Hawk Down" - Helikopter w ogniu. Dosyć rzadko wracam do soundtracków z filmów, ale na pewno z Zimmera polecam Cienką Czerwoną Linię. Sam film także.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)