[Recenzja] Burzum - "Filosofem" (1996)

Burzum - Filosofem


Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E03

W tym roku minie trzydzieści lat, odkąd krystalicznie czysty Kristian "Varg" Vikernes został więźniem muzycznym, skazanym z zemsty za jego walkę z komercjalizacją black metalu. Podczas garowania musiał znosić niebywałe tortury - zamknięto go w jednoosobowej celi, gdzie nową muzykę mógł tworzyć jedynie przy pomocy komputera. Może i taka wersja wydarzeń brzmi absurdalnie, ale identyczna narracja w innej sprawie cieszy się od kilku tygodni dużą popularnością.

Pojawienie się tu recenzji Burzum, jednoosobowego projektu Vikernesa, nie oznacza, że popieram którekolwiek z zachowań lub przekonań lidera - skazanego przez sąd mordercy, prawdopodobnie podpalacza i niedoszłego terrorysty oraz autora ideologi, będącej przedziwnym połączeniem elementów nazizmu, szowinizmu, alterglobalizmu i pogaństwa. Sama muzyka jest jednak na tyle ciekawa, że warto oddzielić twórczość od twórcy, jak już robiłem niejednokrotnie w przeszłości, choćby w przypadku ogłupionego komunistyczną ideologią Roberta Wyatta, swego czasu wyrażającego gotowość do zabijania w imię swoich przekonań.


"Filosofem" to najsłynniejszy album Burzum, czwarty w dyskografii, a zarazem pierwszy wydany w trakcie odsiadki Vikernesa. W przeciwieństwie jednak do poźniejszych "Dauði Baldrs" i "Hliðskjálf", w całości nagranych już w pierdlu, longplay zawiera materiał zarejestrowany przez Varga jeszcze na wolności, na kilka miesięcy przed zabójstwem Øysteina "Euronymous" Aarsetha, lidera i gitarzysty grupy Mayhem, gdzie Vikernes udzielał się jako basista.

Burzum na "Filosofem" dowiozło całkiem odświeżające podejście do black metalu, wprawdzie nie po raz pierwszy w swojej działalności, ale na największą skalę eksperymentując z repetycjami, minimalizmem i ambientem. To sześć długich utworów, trwających od siedmiu do ponad dwudziestu minut, które na ogół wciąż wpisują się w tę metalową estetykę, poszerzając jednak jej brzmienie o syntezatory, a pod względem budowy bliższe muzyki elektronicznej. Podobnie grałby pewnie Brian Eno, gdyby zainspirował się ekstremalnym metalem. Bo mrocznie już na jego płytach bywało.


Doskonałym reprezentantem tego stylu jest rozpoczynający płytę "Dunkelheit". Co ciekawe, to pierwszy utwór napisany przez Varga z myślą o Burzum, jednak dopiero po kilku latach udało mu się nagrać zadowalającą wersję. To siedem minut bardzo klimatycznego i hipnotycznego plumkania syntezatora, obudowanego rozmytą gitarową ścianą dźwięku, płaską perkusją oraz przesterowanym skrzekiem Vikernesa, choć przez moment - jedyny na całej płycie - słychać też czysty wokal. Produkcja jest tu partyzancka, ale działa to akurat z korzyścią dla atmosfery. Do utworu nakręcono nawet teledysk, który emitowało MTV.

Więcej podobnego grania, o tyleż posępnym, co wciągającym nastroju, przynosi chociażby "Jesus' Tod", który pomimo ponad ośmiu minut długości, w całości opiera się na jednym riffie i jego wariacjach. Albo "Gebrechlichkeit", pojawiający się tu w dwóch wersjach - wokalnej z gitarą na pierwszym planie oraz instrumentalnej, z bardziej wyeksponowaną partią syntezatora i efektami dźwiękowymi. Najbardziej jednak wyróżnia się inny instrumental, 25-minutowy "Rundgang Um Die Transzendentale Säule Der Singularität", w całości utrzymany w stylistyce dark ambientu czy dungeon synthu, a nawet ocierający się o progresywną elektronikę. Tu także słychać tę partyzantkę, wręcz amatorszczyznę, ale nastrój jest mocarny.

Warto też wspomnieć o jednej z najlepszych, najbardziej klimatycznych i nietandetnych okładek blackmetalowych. Wykorzystano jednak istniejący już obraz, namalowany w 1900 roku przez norweskiego twórcę Theodora Kittelsena. Naprawdę świetnie pasuje do atmosfery muzyki zawartej na "Filosofem". I przy okazji daje cenną wskazówkę, że ten album to coś więcej niż bezmyślne napieprzanie.

Ocena: 8/10



Burzum - "Filosofem" (1996)

1. Dunkelheit; 2. Jesus' Tod; 2. Erblicket Die Töchter Des Firmaments; 3. Gebrechlichkeit .i.; 4. Rundgang Um Die Transzendentale Säule Der Singularität; 6. Gebrechlichkeit .ii.

Skład: Varg Vikernes - wokal, gitara, gitara basowa, perkusja, syntezator, efekty
Producent: Varg Vikernes i Eirik "Pytten" Hundvin


Komentarze

  1. No takiej recenzji się nie spodziewałem, a tym bardziej tak wysokiej oceny, ale miłe zaskoczenie. Liczę na więcej recenzji black metalu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry, Pana wpisy na blogu śledzę od dłuższego czasu, dziękuję za mnóstwo inspiracji! Super, że docenił Pan ten album, bo to nieoczywiste - muzyczni esteci powiedzieliby pewnie (ba, nieraz mówili), że to bezlitosne rzępolenie. Podzielam jednak bardzo pozytywną opinię o "Filosofem", a jeszcze bardziej cenię wcześniejszy "Hvis Lyset Tar Oss", gdzie - wydaje mi się - Burzum osiągnął idealną równowagę charakterystycznych elementów swojej twórczości. I tak jak nie sposób zgodzić się z czymkolwiek, co ten facet głosił w swoich poglądach, tak muzycznie jest to jednak zjawisko jakoś fascynujące. Życie ma swoje skrajne, pokraczne oblicza - i dlatego istnieje także muzyka, która je próbuje oddać. Skoro istnieją muzyczne opowieści o metafizycznym uniesieniu (vide "Ascension" Coltrane'a), to dlaczego nie miałyby powstać także te o upadku?
    Ciekaw jestem Pana opinii o "Hvis", ale także o innych reprezentantach nurtu blackmetalowego, grających na poważnie, tzn. próbujących stworzyć coś naprawdę oryginalnego zamiast standardowej metalowej naparzanki. Z tych albumów, które mi przychodzą do głowy w pierwszym rzędzie, można by wymienić "A Umbra Omega" (Dødheimsgard) albo "The Furnaces of Palingenesia" i "Fas - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum" (Deathspell Omega). Ten ostatni zawiera fragmenty strukturalnie przypominające free jazz, tylko podlany smołą i kwasem ;) Naprawdę kreatywne, choć graniczne, miażdżące granie.
    (O Oranssi Pazuzu Pan kiedyś wspominał, więc pomijam, poza tym nie aż tak dobre, moim zdaniem).
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niektóre teksty Roberta Wyatta np. "New Information Order" są naprawdę dobre i mimo, że jestem antykomunistą, to mają swoje miejsce, szczególnie, że celnie krytykują neoliberalizm lat 80tych

    OdpowiedzUsuń
  4. to czekam na recenzję jeszcze lepszej a podobnej stylistycznie płyty z black metalowej Norwegii który szybko przerzucił się na elektronikę i nie ma już nic wpólnego z metalem a mianowicie ULVER - Bergtatt. Ta płyta czyli mieszanka klimatycznego black metalu z folkiem w odróżnieniu od Burzum to instrumentalna nie-amatorka. Inna liga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy poszedłbym aż tak daleko. Bergtatt także stworzyli amatorzy, dla których to był pierwszy zespół, nastolatkowie. Nie da się ukryć, że instrumentalnie to rzeczywiście wyższa półka niż Burzum, ale to może trochę tak, jak porównywać wódkę i piwo pod względem zawartości witamin. Inaczej mówiąc: nie o wirtuozerię chodziło w tej muzyce, w początkowej fazie tzw. "drugiej fali" black metalu, ale o atmosferę, autentyczność, poszerzanie granic muzycznej ekspresji, inkorporację ludowości, pierwotności itp. Ale co do zasady: nie neguję w żadnym wypadku wspaniałości Bergtatt. Uwielbiam tę płytę i z całego dorobku Ulvera cenię ją wciąż najbardziej.

      Usuń
    2. No może o co innego mi chodziło. To trochę tak jak z kibicami piłki nożnej. Kibole urywają krzesełka a tabele, spalone, składy to domena tzw. Januszy. Z black metalem jest podobnie. Wśród młodzieży bardziej chodzi o styl czyli koszulki itd. Jak u nas w sklepie metalowym spotykamy małolatów to nie kręcą się koło płytt ale tylko koszulek i naszywek. Chodzi o stylówę czyli mam na sobie Buzrum, Darkthrone, Mayhem czy Emperor czyli czcę epokę palenia kościołów, zabijania kotów itd. Jak rzucisz im nazwę zespołów "grających" "muzykujących" jak Ulver czy Enslaved (płyta Frost też folk i black tylko ostrzejszy od Begtatt) to nie znają. Nawet Immortala mniej znają bo co prawda są tam w logo odwócone krzyże ale śpiewają o zimie i wzgórzach Norwegii a nie podpalają budynki. A dlaczego bo to zespoły "grające" a nie wandalizujące. Nie są symbolami epoki robienia siary. Podobnie jak z kibolami. Ulvera czy Enslaved się słucha a resztę a w zasadzie tych ideologicznie ważniejszych się nosi na koszulkach. Więc chodziło ki o to że Ulver - Bergatt czy Enslaved - Frost czy Eld to granie a u Buzrum, Mayhem czy Darkthrone muzyka to tylko jak wynik meczu u kiboli dodatek do ideologii. Ważna jest stylówa a nie muzyka. Z resztyą dlatego młodzi blackowcy nie lubią death metalu i starych ich fanów bo ci znają tytuły, rozmawiają o muzyce, o solówkach a dla młodzieży to zbędny dodatek. Liczy się stylówa. OOOOO mam koszulkę Burzum, Varg zabił Euronymousa, podpalił kościół, zabił kota a Ulver ... tylko gra...

      Usuń
    3. Rozumiem myśl, ale nie mogę przystać na tak prosty podział. Bo: Burzum miał fantastyczny dryg do kreowania atmosfery i chwytliwych riffów, praktycznie sam stworzył tzw. dungeon ambient; Darkthrone przetarł szlaki kakofonii i dysharmonii dla takich tuzów "trzeciej fali bm" jak wspomniane już DSO; Emperor pod względem technicznym stał bodaj najwyżej spośród czołówki "drugiej fali bm" (Anthems to the Welkin at Dusk jest diablo złożonym albumem pod względem strukturalnym na ten przykład) itd. To tak jak z innymi nurtami: Gentle Giant był mniej znanym zespołem progowym od Floydów, a jakże wspaniałe rzeczy tworzył. Ale czy to, że Floydzi byli bardziej mainstreamowi świadczy o ich muzycznej niższości? Albo to że Waters okazał się kompletnym dzbanem? No nie. Zresztą: Ulver tworzył różne rzeczy, np. ich trzecia płyta (Nattens Madrigal) to wściekły, bardzo agresywny, surowy black, dużo bardziej podobny do Burzum czy Darkthrone niż to, co zaprezentowali na Bergtatt. Także różnie to bywało. Z tego wszystkiego Mayhem akurat mi zupełnie nie podchodzi :)
      I na koniec: abstrahuję tu od kwestii ideologicznych. To, co ci ludzie wygadywali lub - co gorsza - wyczyniali, czyli to, co przyciągnęło do nich tłumy naśladowców i zelotów - to wszystko osobna sprawa. I chwała Ulverowi, jeśli jego członkowie skupili się raczej na muzyce niż ekscesach (a w przypadku Varga - zbrodniach).

      Usuń
    4. No alewłaśnie ta "mainstreamowość" o ile mozna takiej mówic polegała własnie na tych ekscesach, dlatego taki Ulver czy Enslaved jest mało znany (oczywiście dzieciakom, bo ludziom "słuchającym" już to co innego). Zarzucali death metalowi mainstremowwość ale death metalowcy nie musieli w większości przypadków (może oprócz Deicide i gadaniem głupot przez Bantona czy sesji ze świńską krwią Diemember) robić dram aby być zauważonym bo liczyła się muzyka. A wiem co mówię bo zdarzyło mi się spotkac młodych ludzi w koszulkach norweskich którzy nic nie wiedzieli na temat samej muzyki ale micha im się uśmiecha jak wejdzie się na temat palenia kościołów. Oczywiście to co wyliczyłeś ma znaczenie dla ludzi "słuchających" ale dla grona młodzieży nie ma to znaczenia. Kiedyś jak powiedziałem że Deicide jest cięższy i agresywniejszy od Burzum a nie jest to subiektywna opinia bo słychac to po 5 sekundach to usłyszałem od jednej dziewczynki że jestem gejem. Pomyślałem "ma gumowe ucho ?" ale kolega mi wytłumaczył. Death metal nie jest true bo tam jest tylko konwencja, okładki, teksty a Dead z Mayhem na prawdę torturował koty. Muzycznie black metal nie jest tak oczywiście zaawansowany technicznie jak death metal ( który wolę) ale na pewno artystycznie bardziej otwarty, nie zamknięty w pewnej konwencji instrumentalnej. Ale zależy czy tego się słucha czy nosi koszulkę, a te bardziej znane zespoły mają niestety część fanów wspierająych ich nie za muzykę a własnie za to co wyprawiali.

      Usuń
    5. Tak dla uzupełnienia. Pierwsze zespoły death metalowe jak Death, Morbid Angel, Immolation były naturalnym rozwinięciem thrashu jak Slayer i zaistniały po prostu poprzez muzykę. Nie musieli na ulicy zabić geja, uciąć psu głowę czy podpalić łąwkę w kościele. Chyba wiesz że żadna wytwórnia płytowa nie reagowała na korespondecję norweskich zespołów aż do momentu jak w Norwegii wyniknęła w prasie i telewizji afera z paleniem kościołów i ekscesami Mayhem. Dopiero wtedy wytwórnie wywęszyły możliwość zarobienia kasy. Euronymous był hipokrytą nawołując do bojkoty zespołów death metalowych że niby ci się sprzedali ale te zespoły (jak pisałem może oprócz Bentona i Deicide) nie musiały pozamuzycznie zwracać na siebie uwagę, więc kto tu jest pozerem ...?

      Usuń
  5. Zawsze metal mi się kojarzył z badziewiem z wyjącym wokalem i szybkimi solówkami, się trochę zdziwiłem że w metalu są takie nawet całkiem interesujące rzeczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w mediach jak już słychać to klasyczny heavy metal i w porywach thrash a w death metalu i black metalu jest wiele interesujących rzeczy. Oczywiście w z dekady 1985-1995

      Usuń
    2. Nie takie znów oczywiście, bo i z późniejszych lat można wskazać interesujące rzeczy. Kilka przykładów, nie tylko z death i black metalu:

      Death - The Sound of Perseverance (1998)
      Tool - Lateralus (2001)
      Reverend Bizarre - In the Rectory of the Bizarre Reverend (2002)
      Boris - Boris at Last -Feedbacker- (2003)
      King Crimson - The Power to Believe (2003) - tak, tu też jest metalowo
      Celtic Frost - Monotheist (2006)
      Om - Conference of the Birds (2006)
      Menace Ruine - The Die Is Cast (2008)
      Les Discrets - Septembre et ses dernières pensées (2010)
      Kayo Dot - Gamma Knife (2012)
      Sleep - The Sciences (2018)
      Oranssi Pazuzu - Mestarin kynsi (2020)
      The Canyon Observer - Figura (2023)
      King Gizzard and The Lizard Wizard - PetroDragonic Apocalypse; or, Dawn of Eternal Night: An Annihilation of Planet Earth and the Beginning of Merciless Damnation (2023)
      Wayfarer - American Gothic (2023)

      Usuń
    3. Oj tak, a skoro pojawiło się Kayo Dot, to pozwolę sobie dopisać z uwagi na tego samego lidera: Maudlin of the Well - Bath (2001) + Leaving Your Body Map (2001). Przedziwna dylogia, trudno powiedzieć, co to za gatunek, ale na pewno w obszarze metalu. Bardzo ciekawe! A do stawki dorzuciłbym jeszcze coś od takich wykonawców, jak Agalloch czy Alcest, bo dark folk czy blackgaze to już w zasadzie osobne gałęzie muzyki metalowej, których triumfy przypadły właśnie na wiek XXI. Z całym szacunkiem do lat 90-tych ;)

      Usuń
    4. Zastanawiałem się, czy wpisać "Écailles de lune" Alcest, ale wybrałem podobny stylistycznie album Les Discrets z tego samego roku. Takich płyt, które jeszcze można by dodać, jest pewnie mnóstwo i większości z nich nawet nie znam, bo metal nie należy do gatunków, w jakie szczególnie się zagłębiałem na przestrzeni ostatniej dekady.

      Usuń
    5. Tak, to prawda, co zresztą świadczy o tym, że współczesny metal ma się dobrze. Oczywiście powstaje mnóstwo chłamu, ale sama różnorodność zjawisk, fuzji gatunkowych, eksperymentów, sprawia, że jest w czym wybierać. Taki jeszcze egzotyczny przykład: Caio Lemos, Brazylijczyk, który tworzy różne projekty (Bríi, Kaatayra). Gość łączy metal z muzyką tropików, rytmami latynoskimi, plemiennym folkiem etc. Brzmi niedorzecznie, ale efekt jest kapitalny. Jego "Corpos Transparentes" (2022) to album metalowy bez gitary elektrycznej (!). Coś tak zupełnie odmiennego, że dla samej tej odmienności warto się zainteresować. (W ogóle jak dla mnie LP gdzieś w czołówce 2022 roku).
      Jednym słowem: metal nigdy nie był tak różnorodny i wielobarwny, jak obecnie - i jest to właśnie najlepszy czas, jeśli ktoś chce go zacząć słuchać.

      Usuń
    6. Kayo Dot - Gamma Knife. Tak, naprawdę dobry album, ale ich inne też bym polecił.
      Om też świetne.

      Usuń
  6. Wart uwagi jest też poprzednik tego dzieła. Lepsza produkcja nadaje potęgi i przestrzeni "vargowskim" riffom, a to, co facet wyczynia tam swoim głosem, to coś, co w muzyce rzadko się słyszy. No i piękny, surowy i pochłaniający do reszty pierwowzór "Rundgang"

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszy mnie recenzja Filosofem . Dobrze opowiedziane zostały zalety. Dzięki Burzum pojawiły się idee zmian w black metalu , przez co mamy Furię czy tym podobnych i też dobrych wykonawców.

    OdpowiedzUsuń
  8. ciekawe czy autor Paweł zna i co sądzi płycie z 1993 roku nagranej przez jazzmanów którzy grali później na płytach Death a płycie która wtedy się nie przebiła bo była niby death meatlowa a na prawdę jazzowa gdzie 70 % brzmień jest typu Weather Report a reszta to zniekształcony death metal, oczywiście "prawdziwi" metale jej nie akceptowali i nie akceptują chociaż ci ze starego pokolenia po latach ją zaakceptowali ale późny death czy Atheist to prostota, oczywiście przez braku napieprzania zasadzie trudno ją nazwać w ogóle metalem. Mowa tu o Cynic "Focus" a ostatnio została wydana zremiksowana wersja ReFocus która diżo się nie różni a w zasadzie jest jeszcze bardziej subtelna. Jeśli Paweł nie zna tej płyty to jeżeli recenzuje Death czy ambitniejszy black to polecam mu na prawdę przesłuchać Cynic - Focus bo to płyta w pełni jazzowa i jako pierwsze z szeroko pojętego metalu powinna mieć miejsce na tym blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchałem tego kiedyś i w ogóle nie kojarzyło mi się to z jazzem. Nic mi nie wiadomo na temat tego, by muzycy mieli doświadczenie uzasadniające nazywanie ich jazzmanami.

      Usuń
    2. to chyba nie tej płyty, słuchałeś przecież to czyste fusion a basista Tony Choy ...

      Usuń
  9. Od razu zaznaczam że mówię to obiektywnie bo akurat osobiście nie lub takiego grania i nie to abym promował tą płytę, po prostu uważam że wśród tylu recenzji fusion i przy pojawianiu się Deathówm Burzumów to Cynic - Focus (czy ReFocus) powinien się tu pojawić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odświeżyłem sobie płytę i zdanie podtrzymuję. Te cięższe fragmenty to jest typowy death metal w bardziej technicznym wydaniu, tylko wzbogacony wokalami przepuszczonymi przez wokoder (nijak nie pasuje to do tej stylistyki, a i wykonanie jest kiepsko). A te łagodniejsze fragmenty? No może to brzmienie bezprogowego basu kojarzy się z Pastoriusem - w sensie, że też grał na bezprogowym - jednak gra muzyków nie jest jazzowa, raczej rockowa. W najlepszym razie słychać tam gitary jak z King Crimson lat 80. ("Textures"). Ogólnie poza jednym instrumentalem każdy kawałek leci na tych samych schematach, trudno je odróżnić.

      Nie dokończyłeś myśli o Choyu, ale on i tak nie gra na tej płycie.

      Usuń
    2. Tony Choy akurat na tej płycie nie grał ale robił muzykę Cynic tak jak i w Pestilece czy Atheist , grał też pop np. z Juljo Iglesiasem i latynoskimi muzykami ale robił to sensie komercyjnym. Normalnie był basistą jazzowym.

      Usuń
    3. A wracając do Focus to dziwne bo w sferze metalu Focus jest uznawany za najbardziej jazzową metalową płytę, nawet bardziej od Unquestionable Presence - Atheist (a tu gra już Tony Choy który właśnie przed nagraniem Focus przeszedł do Atheist)

      Usuń
    4. A tak na marginesie to byłbym ciekay Twoej recenzji Unquestionable Prsesnce bo wiem że ta płytę znasz a jest to taki spotęgowny późny Death,

      Usuń
    5. A jakie jest źródło tych rewelacji o Tonym Choyu? Na Wikipedii, Raye Your Music i Discogs nie ma wymienionych żadnych jego jazzowych dokonań. Jest tylko masa metalu i jeden projekt latin-popowy. Muzycy Cynic mogą sobie twierdzić, że inspirowali się jazzem, ale samo takie twierdzenie nie czyni ich automatycznie jazzmanami.

      Usuń
    6. z dawnych wywiadów z Choyem. Po prostu nie gra jazzu komercyjnie czyli nie nagrywał płyt

      Usuń
    7. Ręce opadają. Typ może sobie mówić, że grywa jazz, gdy nikt nie słucha, ale ta rzekoma twórczość nie czyni z niego muzyka jazzowego. Jest znany tylko z grania metalu i popowego epizodu. Nawet na jego działalność sesyjną nie ma żadnego dowodu, a gdyby to była prawda, to na Discogs czy RYM-ie byłyby takie informacje. Gość mi wygląda na zakompleksionego metalowca, który konfabuluje jakieś historie na swój temat, żeby się nobilitować.

      Usuń
    8. ręcę opadają, sam znam gościa co słucha metalu, gra w zespołach metalowych a nagrywa płyty disco polo i na tym zarabia, czy o tym świadczą tylko płyty, to że ktoś grywa w knajpach jazzowych jazz a nagrywa płyty metalowe to nie znaczy że jak Pan Paweł nie był w ameryce na jego koncerciku w knajpie jazzowej to nie jest jazzmanem bo Paweł tego nie słyszał. a poza tym co to takiego nobilitującego jest bycie jazzmanem. Steve Di Gorgio mega świetny basista gra tylko metal w Death, Sadus i inne o co automatycznie jest złym basistą bo nie nie gra jazzu ? Freddy Mercury byl złym wokalistą bo nie śpiewał jazzu ? Jimi Hendrix jest zlym gitarzystą bo nie gra jazzu ? są dobrzy muzycy jazzowi i źli muzycy jazzowi, są dobrzy muzycy metalowi czy popowi i źli muzycy metalowi i popowi

      Usuń
    9. poza tym to nie jest takie zero jedynkowe, bo mój szwagier rockowy muzyk mówił że na próbę przyszedł wykształcony muzycznie jazzowy perkusista i sobie nie poradził, jak to powiedział "inny feeling" to nie jest tak że jak ktoś gra jazz to jest lepszy od tego co gra metal i odwrotnie.

      Usuń
    10. Ale to Ty dzwonisz cały czas z tym jazzem, jazzmanami itp. w kontekście metalowego Cynic, jakby to miało samo z siebie czynić muzykę tego zespołu bardziej wartościową, więc chyba jednak - podświadomie? - uważasz to za coś nobilitującego.

      Ja po prostu nie widzę żadnego powodu, by nazywać jazzmanem kogoś, kto dał się poznać wyłącznie jako muzyk metalowy, z krótkim epizodem popowym.

      Mnie poza pisaniem o muzyce zdarza się też tworzyć muzykę, której nikomu nie pokazuję, ale przecież nawet teraz, mając tę wiedzę na mój temat, nie powiesz, że jestem muzykiem, tylko recenzentem.

      Usuń
    11. no w sumie racja, ale jeśli znany muzyk mówi że na co dzień grywa jazz to raczej nie kłamie w dodatku jak to jest bardzo dobry basista a w dzisiejszych czasach uż ktoś by to zdementował pewnie

      Usuń
    12. Burzum temat rzeka. Varg jest geniuszem i idiotą w jednym, ale na Filozofem zawarł wszystko w czym jest najlepszy, czyli emocjonalny BM i plumkajacą, pokurczoną elektronikę. Całość razem z okładką tworzy niezwykły obraz rodzącej się skandynawskiej fali, która później rozlała się po całej Europie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)