[Recenzja] King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

King Gizzard and the Lizard Wizard - Omnium Gatherum


Nie ukrywam, że czuję się już znudzony tematycznymi albumami King Gizzard and the Lizard Wizard, na których zespół kolejno próbuje sił w różnych stylach. Mam wrażenie, że dla muzyków ważniejsze jest, by poszczególne utwory wpisywały się w dany schemat, niż ich jakość. A może po prostu ta stylistyczna jednorodność sprawia, że trudniej mi odróżnić od siebie i docenić poszczególne kompozycje. Problem ten nie dotyczy jednak najnowszego wydawnictwa australijskiej grupy. "Omnium Gatherum" - dwudziesty trzeci album w całej studyjnej dyskografii, a trzeci tylko w tym roku (po "Butterfly 3001" z remiksami utworów z zeszłorocznego "Butterfly 3000", a także inspirowanym progresywną elektroniką, IDM-em i techno "Made in Timeland") - zbiera utwory napisane na przestrzeni kilku ostatnich lat, których stylistyczny rozrzut jest niesamowity. Ten eklektyzm działa wszakże zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść wydawnictwa. Plusem jest niewątpliwie to, że utwory w końcu nie zlewają się w jedną masę. Minusem - że te stylistyczne przeskoki nie zawsze brzmią sensownie.

"Omnium Gatherum" to najdłuższy z dotychczasowych albumów KG&LW - szesnaście utworów o łącznym czasie lekko przekraczającym osiemdziesiąt minut - dlatego trudno oczekiwać wyrównanego poziomu. Niemniej jednak większość tego materiału dostarcza mi naprawdę sporo frajdy. Świetnie prezentują się trzy utwory ujawnione przed premierą albumu, od których zresztą całość się rozpoczyna. "The Dripping Tap" to nietypowy otwieracz i przede wszystkim singiel, bo nagranie trwa powyżej osiemnastu minut. Sporo się tu jednak dzieje, przy jednoczesnym zachowaniu spójnej budowy oraz klimatu, wprost nawiązującego do końcówki lat 60. i psychodelicznych jamów grup w rodzaju Grateful Dead czy Quicksilver Messenger Service. Znaczna część utworu to bardzo przyjemne solówki gitarowe, pojawia się też sporo harmonijki i tej typowo gizzardowej dziwności, którą przyciągnęli moją uwagę w okresie "Flying Microtonal Banana". "Magneta Mountain" to już rzecz bliższa "Butterfly 3000", czyli bardziej współczesna (neo-)psychodelia podszyta elektroniką. Zespół dopracował tu jednak ten styl, pokazując większą dojrzałość kompozytorsko-aranżacyjną. Także do wykonania nie mogę się przyczepić, szczególnie podoba mi się napędzająca utwór linia basu. Rytm odgrywa jeszcze większą rolę w "Kepler-22b", w którym słychać soulowe, a nawet jazzowe naleciałości. Jest to też niewątpliwie jeden z najbardziej chwytliwych kawałków nie tylko na tej płycie, ale w całej twórczości grupy.

Single co prawda nie mówią o albumie wszystkiego, ale dość dobrze zarysowują dominujące na nim klimaty. Psychodeliczny nastrój unosi się nad większością utworów, zarówno tych ciążących bardziej w stronę soulu ("Ambergris", "Red Smoke") lub funku ("Persistence"), jak i klasycznego rocka ("Blame It on the Weather", jakby santanowy "Presumptuous"). Przy czym nierzadko wpływy te mieszają się ze sobą i innymi inspiracjami, czego najlepszym przykładem elektroniczno-rockowo-soulowy "Evilest Man",  kolejny bardzo mocny punkt albumu. Czasem dochodzą też zupełnie niespodziewane elementy, jak niemal freejazzowy saksofon w końcówce psychodeliczno-popowego "The Garden Goblin". Z kolei "Candles" zdaje się nawiązywać do nurtu tropicália, a "The Funeral" opiera się na latynosko brzmiącej gitarze akustycznej. We wszystkich tych nagraniach słychać jednak, że wykonuje je ten sam zespół, w czym niemałą zasługę - zaraz po klimacie - ma wszechobecny humor. Tym większa szkoda, że kompletnie od czapy pojawiają się tu dwa kawałki w stylu "Infest the Rats' Nest" - zapewne odrzuty z tamtego okresu - czyli stricte metalowe "Gaia" i "Predator X". Oba nie pasują tu pod żadnym względem i nawet nie brzmią jak nagrania wykonawcy, który odpowiada za resztę albumu. O wiele bardziej przekonuje mnie wrzucenie tu kawałków... hip-hopowych. "Sadie Sorceress" brzmi jak pastisz Beastie Boys, ale w refrenie pobrzmiewa wiele z KG&LW, natomiast "The Grim Reaper" - jeden z moich faworytów na albumie - już całkiem wpisuje się w klimat tego wydawnictwa za sprawą orientalnych partii instrumentalnych i sampli. Słychać tu nawet echa mikrotonalnego, czyli najciekawszego, oblicza grupy.

"Omnium Gatherum" zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, co stanowi bardzo miłą odmianę po licznych rozczarowaniach, jakie w ostatnich latach przynosiły mi kolejne płyty King Gizzard & the Lizard Wizard. Mam wrażenie, że muzycy rozwinęli się jako kompozytorzy, a i zróżnicowane aranżacje bardzo się temu materiałowi przysłużyło - choć te metalowe fragmenty mogli zostawić na inną okazję, może jakiś niealbumowy singiel. Na "Omnium Gatherum" niestety wciąż doskwiera jeden z największych problemów tej grupy, czyli wypuszczanie po prostu za dużych ilości muzyki. Skrócenie tego wydawnictwa, pod warunkiem odpowiedniej selekcji, wyszłoby raczej na dobre dla spójności oraz ogólnego poziomu. Wciąż jednak jest to jeden z najlepszych albumów Australijczyków, moim zdaniem ustępujący wyłącznie "Flying Microtonal Banana". Ciekawe, czy zespół wyciągnie wnioski i w końcu znajdzie złoty środek między eklektyzmem a spójnością, bez popadania ze skrajności w skrajność? Z drugiej strony nie miałbym nic przeciwko wydawnictwu w całości hip-hopowemu, bo widzę w tym pewien potencjał.

Ocena: 7/10



King Gizzard and the Lizard Wizard - "Omnium Gatherum" (2022)

1. The Dripping Tap; 2. Magenta Mountain; 3. Kepler-22b; 4. Gaia; 5. Ambergris; 6. Sadie Sorceress; 7. Evilest Man; 8. The Garden Goblin; 9. Blame It On the Weather; 10. Persistence; 11. The Grim Reaper; 12. Presumptuous; 13. Predator X; 14. Red Smoke; 15. Candles; 16. The Funeral

Skład: Stu Mackenzie - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, flet, instr. perkusyjne, gramofon; Ambrose Kenny-Smith - wokal, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, harmonijka, saksofon, gitara; Cook Craig - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, gramofon; Joey Walker - wokal, gitara, gitara basowa, baglama, flet, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, gramofon; Lucas Harwood - gitara basowa; Michael Cavanagh - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Millicent Smith - wokal (6); Amy Findlay - perkusja (10); Madeline Wright - efekty (12)
Producent: Stu Mackenzie


Komentarze

  1. Zgadzam się ze wszystkim tylko nie z oceną. Ja dałem 8/10. Dobra recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie zapowiedzieli premierę trzech nowych albumów na październik. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nowy singiel: https://www.youtube.com/watch?v=ydeV1_8pM4o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo pozytywne zaskoczenie. Przypomina mi Keef Hartley Band i ogólnie takie klasyczne granie na pograniczu rocka, jazzu i funku z przełomu lat 60. i 70., ale słychać, że to KGLW - przynajmniej we fragmentach z wokalem. Ciekawe czy cała płyta będzie w tym stylu, czy raczej postawią na większy eklektyzm, co dobrze sprawdziło się na wyżej recenzowanym albumie.

      Usuń
    2. Płyta, z której pochodzi ten kawałek będzie miała taki jammowy charakter jeżeli chodzi o formę. Wydaje mi się, że będzie pewien rozrzut stylistyczny, ale na razie sugeruję się tylko tytułami piosenek. Wyjdzie jako pierwsza 7.10.. Będzie to podwójny album. Kolejny krążek, który wyjdzie 12.10. będzie duchowym spadkobiercą Made in Timeland. Ostatni album, którym ma wyjść 28.10. jest dla mnie totalną enigmą. Z tego co wiem to pracowali nad nim 5 lat. Gdzieś wyczytałem, że jak zaczęli pracę nad tym projektem w 2017 to brakowało im "musical vocabulary" żeby go skończyć.

      Usuń
    3. Na temat tego pierwszego albumu "Ice, Death, Planets, Lungs, Mushrooms and Lava", wyczytałem, że ponoć każde nagranie ma być utrzymane w innej skali diatonicznej. Całość wg RYM ma trwać 65 minut, więc raczej tylko w wersji winylowej będzie dwupłytowy.

      Usuń
  4. Nowy kawałek. Zapowiada się dobry album. https://www.youtube.com/watch?v=Njk2YAgNMnE

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)