[Recenzja] Ashenspire - "Hostile Architecture" (2022)

Ashenspire - Hostile Architecture


W ostatnich tygodniach prawdziwym hitem jest pseudo-podręcznik do HiT-u. Napisany na zamówienie Partii, pełen błędów merytorycznych i logicznych, półprawd, przekłamań, przemilczeń, uproszczeń, manipulacji faktami czy nadinterpretacji. Niebędący próbą obiektywnego przedstawienia historii teraźniejszości, a toporną indoktrynacją, przekazującą fałszywy obraz świata, jakim postrzegają go konserwatywne środowiska. Wśród największych bzdur, jakie pojawiają się w tym ideologicznym wysrywie, można wymienić zrównanie feminizmu i liberalizmu z faszyzmem, ateizmu z komunizmem czy in vitro z hodowlą ludzi w laboratorium. Oberwało się też muzyce rockowej, w tym szczególnie nielubianym Beatlesom, za promowanie innego stylu życia, niż chciałaby narzucić Partia wespół z Kościołem Katolickim - oczywiście samemu nie przestrzegając własnych zasad. Wojciech Roszkowski, autor tych wypocin, jest zresztą ekspertem od popkultury, który już wcześniej pisał chociażby o śmieciowej odmianie metalu w kontekście grupy Megadeath. Prawdziwą historię i teraźniejszość znajdziemy natomiast na "Hostile Architecture", drugim albumie szkockiej grupy Ashenspire.

Historię, jak nietrudno się domyślić, otrzymujemy tu w postaci licznych nawiązań muzycznych do przeszłości. Nie ma na tej płycie absolutnie niczego, czego rock nie oferowałby już wcześniej. Teraźniejszość objawia się natomiast w charakterystycznym dla XXI wieku mieszaniu wielu odległych nurtów w zupełnie niespodziewany sposób. Stylistyczną podstawą szkockiego kwartetu są różne odmiany metalu. Zaskoczyć może jednak już podstawowy skład, który obok gitary, basu i bębnów obejmuje także skrzypce. W nagraniach wzięło też udział kilku gości, w tym muzycy grający na saksofonie, klawiszach oraz dulcimerze. Właśnie dźwięki tego ostatniego rozpoczynają pierwszy utwór, "The Law of Asbestos", przywołując klimat nagrań Dead Can Dance. Po chwili dołączają klezmerskie skrzypce, ale ten subtelny nastrój szybko ustępuje miejsca metalowej młócce, gdzieś na pograniczu blacku i klasycznego heavy. Cały czas jednak skrzypce ciekawie dopełniają brzmienia, a podczas zwolnienia na jeszcze chwilę powraca dulcimer. W kolejnym na płycie "Béton Brut" blackmetalowe rzężenie intrygująco splata się z freejazzowymi wstawkami saksofonu oraz bardziej melodyjnymi skrzypcami. "Plattenbau Persephone Praxis" brzmi natomiast trochę jakby podmetalizowane Black Country, New Road - wrażenie to pogłębia mocno znerwicowany, bliski melodeklamacji wokal. Od metalu odchodzi natomiast "How the Mighty Have Vision", oparty na chóralnych partiach wokalnych. Reszta płyty to już głównie powtarzanie tych samych patentów. Wyróżnia się instrumentalny "Palimpsest", w którym zaciera się granica między metalem i graniem inspirowanym rockiem progresywnym, a także "Cable Street Again" z niemal teatralną wstawką.

Osobiście nie jestem oczarowany tym materiałem. Młodzi Szkoci niewątpliwie mają ciekawy sposób na urozmaicenie metalu, ale właśnie ten metal ciągnie całość w dół - gitarzyści i bębniarz powtarzają najbardziej ograne klisze, a w ich grze nie ma niczego zaskakującego. Warto jednak obserwować tę kapelę. Być może na kolejnych płytach styl Ashenspire rozwinie się w bardziej fascynującym kierunku. A mimo wszystko "Hostille Architecture" to jeden z najciekawszych albumów metalowych, jakie słyszałem w ostatnich latach. No i przy okazji świetna lekcja historii i teraźniejszości.

Ocena: 7/10



Ashenspire - "Hostile Architecture" (2022)

1. The Law of Asbestos; 2. Béton Brut; 3. Plattenbau Persephone Praxis; 4. How the Mighty Have Vision; 5. Tragic Heroin; 6. Apathy as Arsenic Lethargy as Lead; 7. Palimpsest; 8. Cable Street Again

Skład: Alasdair Dunn - wokal, perkusja; Fraser Gordon - gitara, wokal; Ben Brown - gitara basowa; James Johnson - skrzypce, wokal
Gościnnie: Matthew Johnson - saksofon, wokal; Scott McLean - instr. klawiszowe; Roberto Martinelli - dulcimer; Amaya López-Carromero - wokal; Rylan Gleave - wokal
Producent: Scott McLean


Komentarze

  1. Kurcze, takie fajne miejsce dyskusji o muzyce zmienia się w polityczny magiel. Efekt będzie taki, że 99% komentarzy będzie dotyczyło polityki i ideologii (co zresztą już się dzieje). Szkoda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie stoi na przeszkodzie, by dyskutować tu o muzyce. Problem w tym, że zainteresowania takimi dyskusjami już wcześniej nie było. Okazuje się, że muzyka dla ludzi nie jest najważniejsza. Po ataku na Ukrainę drastycznie spadła mi liczba wejść oraz komentarzy. Dopiero, gdy zacząłem poruszać w recenzjach ważne tematy, statystyki wróciły niemal do poziomu sprzed rosyjskiej inwazji (w tym miesiącu jest szansa na jeden z lepszych wyników w ogóle). Być może więcej osób wejdzie w recenzję, widząc we wstępie odniesienia do bieżących problemów, a przy okazji przeczyta też o danej płycie i może postanowi ją sprawdzić.

      Usuń
    2. Rozumiem. Niemniej, wg mnie o wiele lepszym pomysłem w takiej sytuacji byłoby zrecenzowanie co jakiś czas jakiejś płyty z Ukrainy albo np. albumu z antyreżimowym, niezależnym rosyjskim rockiem czy jazzem (jest ich sporo - jeszcze z czasów sowieckich, ale są też nowsze - nierzadko bardzo ciekawe muzycznie) i zaproszenie do dyskusji o wojnie/sytuacji geopolitycznej/naszej polityce zagranicznej przy takiej okazji. A obecnie - mam wrażenie - szukasz na siłę politycznych odniesień nawet tam, gdzie ich ewidentnie nie ma.

      Usuń
    3. Myślę, że wystarczająco uargumentowałem, dlaczego akurat ten album można opisać hasłem "historia i teraźniejszość". Problem jest raczej w czytelnikach, którzy oczekują nudnych recenzji w tradycyjnym stylu i nie rozumieją nowoczesnego dziennikarstwa.

      Usuń
    4. 50% albumów rockowych można dopasować do hasła "historia i teraźniejszość" - używając go jako swoistego klucza, wytrycha, chwytu z zakresu hermeneutyki.

      Usuń
    5. Może i tak, ale tak samo można zbyć każde inne uzasadnienie.

      Usuń
    6. Niekoniecznie, bo np. podczas recenzji płyty Hoppera odniesienie do współczesnej polityki (poprzez rok 1984) było jak najbardziej naturalne. Po drugie - czemu czytelnicy bloga są tak zaskoczeni (a poniekąd i zniesmaczeni) tymi politycznymi wtrętami? Bo zmieniłeś charakter wpisów w sposób drastyczny, dokonując praktycznie z dnia na dzień kopernikańskiej wolty. Gdyby wcześniej Twoje recenzje odnosiły się do kwestii socjologicznych, kulturowych, do politycznego wymiaru tekstów na danych płytach itd, to taki kierunek byłby naturalny. Ale Ty w zasadzie odżegnywałeś się od jakichkolwiek analiz tekstów, czy kontekstu pozamuzycznego, podkreślałeś, że interesuje Cię tylko muzyka jako taka w czystej, abstrakcyjnej formie. Stąd to zaskoczenie.

      Usuń
    7. To nie do końca prawda. Pierwsze recenzje tego typu były już w zeszłym roku - "Nowa Aleksandria" Siekiery i "Świnie" MWNH. Krytykowałem też Roberta Wyatta i muzyków Henry Cow za obecną w tekstach fascynację komunizmem. Była też recenzja płyty Andrzeja Trzaskowskiego wymownie opublikowana tuż po ostatnich wyborach prezydenckich (dziś uważam, że powinna być przed nimi). No i nie zapominaj o tekście, który sprowokował dyskusję, czy wypada polecać płytę muzyka oskarżanego o pedofilię. Tak więc jest to naturalny rozwój, przyśpieszony czynnikami zewnętrznymi.

      Usuń
  2. Mam wrażenie że ostatnio dobierasz płyty do recenzji nie dlatego, że muzyka tam zawarta to prawdziwa jakość, a dlatego że widzisz okazję do pouprawiania w recenzjach i komentarzach politycznego braggadocio poprzez wyzywanie innych, nawet stałych czytelników, od ignorantów i tych którym indoktrynacja "weszła za mocno". Z tego powodu ja się nie włączę w tę dyskusję, szczególnie że Twoje rozległe wypowiedzi jasno ukazują na czym się zafiksowałeś.

    Po prostu do tego całego szumu informacji z mediów doszedł jeszcze jeden bełkot, tym razem skierowany na zachód.

    Ja nie uważam metalowych wtrętów za wadę, wręcz przeciwnie, ciekawie urozmaicają tę muzykę. Szkoda że te wszystkie nowości coraz bardziej wypierają starsze płyty, bo ostatnio większość recenzji to 2022. A chociażby w ostatniej dekadzie XXI wieku są ogromne dziury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest zupełnie na odwrót. Recenzje płyt wykonawców, których nazwę mało kto kojarzy, nie są chętnie czytane, wiec moje rekomendacje idą w próżnię. Takie wstępy mają zachęcić do czytania i słuchania proponowanej muzyki.

      Zrozumiałem za pierwszym razem, że nie chcesz dyskutować o polityce. Nie musisz tego ciągle powtarzać, bo to wygląda jakbyś tym najbardziej się interesował. Ale o muzyce też nie chcesz pisać i pewnie nawet nie sprawdzasz moich rekomendacji, wiec od lat się zastanawiam, co tutaj jeszcze robisz.

      Pisanie o tym, co aktualnie dzieje się w muzyce, czyli recenzowanie nowości na bieżąco, ma więcej sensu niż opisywanie przypadkowych płyt z przeszłości, na które każdy inny moment będzie tak samo odpowiedni. Ale podajesz tu nieprawdziwe informacje, bo recenzje premier to wciąż mniej niż połowa wszystkich tekstów. W lipcu z 14 zrecenzowanych płyt tylko 5 ukazało się w 2022, z czego jedna to nagrania z lat 70. W czerwcu było podobnie: 13 recenzji, 5 nowości, ale jedna to koncert z 1964 roku.

      Usuń
  3. Pamiętajmy o black metalu, czyli metalu satanistycznym granym przez takie zespoły jak Mayhem (Zamęt) oraz death metalu, czyli metalu śmiercionośnym XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze że satanistycznym, a nie granym przez czarnoskórych. Bo przecież wiadomo, że czarna kultura nie dorównuje europejskiej cywilizacji sprzed renesansu.

      Usuń
    2. Wiesz Paweł - nie wszystko jest takie proste. Nie czytałem ww. książki Roszkowskiego (uczyłem się natomiast z jego podręcznika historii najnowszej na początku lat 90 i on był zdecydowanie dobry, no ale to było prawie 3 dekady temu). Jeśli się wypowiada na temat muzyki rockowej, to jest to raczej żenujące (bo nigdy się tym nie zajmował). Natomiast krytyka kontrkultury z lat 60 i zrównywanie jej z faszyzmem? Dokładnie tak postępuje Michel Houellebecq w "Cząstkach elementarnych". Jest to miażdżąca krytyka hipisowskiego (i posthipisowskiego) Zachodu dokonana nie z pozycji narodowego konserwatysty, tylko francuskiego liberała (czy wręcz libertyna). Tak więc tu nie ma prostych ujęć. Nie mówiąc już o tym, że trudno o rzetelne, obiektywne książki poświęcone historii najnowszej.

      Usuń
    3. Autor podręcznika - który nie jest przecież zwykłą książką, ale musi spełniać określone wymagania - powinien jednak dążyć do przedstawienia tematu w obiektywny, neutralny sposób. Zrezygnować z przedstawienia własnej opinii na temat np. feminizmu i po prostu wyjaśnić czym jest, wymienić jego osiągnięcia i ewentualne problemy.

      Usuń
    4. To jest oczywiste, jak i to, że Roszkowski nie jest intelektualnym tytanem Ale mnie chodziło o to, że na Zachodzie istnieją różne głosy - również takie jak Houellebecqa - bądź co bądź najbardziej wpływowego pisarza francuskiego ostatnich trzech dekad. To, co mówi PIS , to jest w ogóle małe miki, przy obrazie degrengolady moralnej Zachodu, jaki on rysuje. I warto po prostu o tym wiedzieć.

      Usuń
    5. Ale czy książka Houellebecqa powstała na polityczne zamówienie, jako niby-podręcznik mający służyć indoktrynacji młodzieży? Bo właśnie w tym tkwi sedno problemu, a nie samym fakcie, że jakiś profesor wydał książkę, w której przedstawia swoją zniekształconą wizję świata.

      Usuń
    6. Oczywiście, że w tym tkwi sedno. I fatalnie, że takie pozycje powstają na zamówienie polityczne. Niemniej taki nowy "socrealizm" w podejściu do historii, kultury czy sztuki ma różne barwy. I np. w części środowisk zachodnich przybiera również wymiar politycznej ideologii, tyle że hasłowo dokładnie odwrotnej od tego co głosi PIS. Obydwa są niebezpiecznie, obydwa mają gdzieś wolność słowa i obiektywizm metody badawczej.

      Usuń
    7. Tego nie neguję. Każda skrajność i manipulacja faktami zasługuje na potępienie.

      Usuń
    8. Jednak nie wytrzymałem i muszę skomentować wpis Okechukwu na temat Houellbecq'a. Nazwanie go liberałem (czy libertynem) to duże nadużycie. To co on pisał przy ostatniej kampanii wyborczej we Francji to skrajnie prawicowe i wręcz rasistowskie teksty (w ostatnich jego książkach tego rasizmu też jest całkiem sporo). A niby w czym jest on wpływowy? Jest skandalizujący i niepoprawny politycznie, a to nie to samo co wpływowy. Od początku ma dobre wyczucie nastrojów i umiejętnie pisze pod publiczkę. Jest też sprawnym pisarzem, świetnie się go czyta (przeczytałem większość jego książek). Po ukazaniu się "Cząstek elementarnych" moi studenci byli nim zachwyceni i skorzystałem z okazji, żeby zrobić wiwisekcję tej książki. Wydawało się, że jest to erudyta, ale tylko dla tych gorzej wykształconych, którzy nie są w stanie ocenić wartości merytorycznej jego tekstów. Te wstawki z biologii w tej książce są kompromitujące i wyraźnie pisane pod tezę. Ta krytyka kontrkultury lat 60. i 70. jest też w stylu HiT-u Roszkowskiego. Jest teza i na siłę dobierane argumenty mające ją uzasadnić. Każdy kto żył w tamtych czasach wie, że była to jedna z największych rewolucji kulturowych w nowożytnej historii świata i sumarycznie wielki postęp (byłem aktywnym uczestnikiem tej rewolucji jako aktywny uczestnik ruchu hipisowskiego, ale w tej części intelektualnej, bo takowe też były, nie tylko sex, drugs and rock & roll). Przy okazji wiele rzeczy okazało się rozczarowujących lub naiwnych, ale to zawsze jest przy rewolucjach (dużo lepszym podsumowaniem tej naiwnej, a czasem również brzydkiej strony kontrkultury był film "Easy Rider" niż "Cząstki elementarne", poza tym świetna ścieżka muzyczna w tym filmie)). Houellbecq to karykatura otwartości umysłu i obiektywizmu, i powoływanie się na niego jako autorytetu jest też naiwne. Dla mnie to błyskotliwy (i dlatego groźny) szarlatan.

      Usuń
    9. Właśnie, też mi nie pasuje określenie Houellbecqa liberałem, biorąc choćby pod uwagę jego wypowiedzi o Islamie, które są bardzo w prawicowym stylu.

      Usuń
    10. Żeby było jasne - ja nie jestem fanem prozy Houellbecqa. Nie z powodu poglądów, jakie prezentuje, tylko uważam że artystycznie jest to proza średnia, rażą mnie wtręty pornograficzne, mogę się zgodzić z Le Bo, że jest to rodzaj literackiej szarlatanerii, warstwa filozoficzna nie jest specjalnie głęboka. Natomiast na pewno nie reprezentuje on nurtu nurtu konserwatywno-katolickiego - czyli tradycyjnej myśli francuskiej odwołującej się do tradycji przedrewolucyjnych (tak jak np. partia de Villersa we Francji). W tym sensie absolutnie wyrasta z liberalnej republikańskiej, laickiej tradycji francuskiej i obyczajowo tej prozie stokroć bliżej do de Sada niż do konserwatywnego de Tocqueville'a. Jest też na pewno pisarzem bardzo wpływowym we Francji. Zresztą krytyka (choć nie tak brutalna, z innej perspektywy) systemu wartości zachodnich pojawia się też u innego bardzo wpływowego pisarza francuskiego (mówię o środowiskach intelektualnych) - Emanuela Carrere (którego z kolei bardzo cenię)

      Usuń
    11. Do okechukwu
      No tak, przy takim tradycyjnym pojmowaniu liberalizmu to Houellbecq znajdzie w nim miejsce. Skrajni konserwatyści to nawet zrobią z niego "lewaka" (tak jak w Polsce miłośnicy obecnie panującej władzy uznają za lewaka każdego z opozycji, nawet neoliberałów, którzy w rzeczywistości są prawicowi). Ale dla mnie człowiek, który w swojej publicystyce atakuje inność kulturową i traktuje jako chorobę społeczną nie zasługuje na pojęcie liberała. W końcu wolność jednostki to podstawa myśli liberalnej, a rasizm to zaprzeczenie. Chociaż rozumiem, że akceptacja inności może być trudna, ale umysł liberalny powinien sobie dawać z tym radę. Houellbecq potwierdza to, o czym pisaliśmy już na tym blogu przy innej okazji: artyści nie nadają się na bycie autorytetami intelektualnymi ani moralnymi, vide Bocheński: http://100-zabobonow.blogspot.com/2008/04/artysta.html)

      Usuń
    12. "biorąc choćby pod uwagę jego wypowiedzi o Islamie, które są bardzo w prawicowym stylu". Znowu to nie jest takie proste. Antyislamizm we Francji to skomplikowany problem i nie dotyczy tylko Frontu Narodowego, ale też Francuzów, którzy w islamie widzą zagrożenie dla tradycyjnej świeckości państwa i właśnie wartości liberalnych. "Charlie Hebdo" nie miał nic wspólnego z prawicą czy Frontem Narodowym - przeciwnie. Nawet Macron jest używa antyislamskiej retoryki, choć czyni to w zawoalowany sposób, unikając słów "islam", "muzułmanin".

      Usuń
    13. Le Bo, przywołałem Houellbecqa (który rzeczywiście jest popularny w niektórych środowiskach zachodniej lewicy), nie dlatego, że utożsamiam się z wszystkimi jego poglądami, tylko dlatego, żeby zasygnalizować, że to wszystko nie jest takie proste, jak wynikałoby z wpisów Pawła (zły antyeuropejski PIS, dobre siły proeuropejskie). Niewątpliwie mamy do czynienia z kryzysem tożsamości Zachodu, a jeśli dodać do tego jeszcze kryzys gospodarczy (wywołany przez pandemię i wojnę), to UE - jako państwo uniwersalne (zgodnie z definicją Toynbeego, do której pasuje jak ulał) zbliża się do fazy rozkładu. I trzeba spojrzeć szerzej i głębiej. PIS oczywiście tego nie robi, ale druga strona powtarzając prounijne komunały też nie.

      Usuń
    14. W naszej sytuacji geopolitycznej w ogóle nie powinno być dyskusji na temat tego, czy proeuropejski kierunek jest właściwy. Alternatywą jest model białoruski lub ukraiński. Polska beż ścisłej współpracy z innymi krajami UE nie będzie nigdy potęgą gospodarczą. Nie znaczy to, że bycie w UE jest idealne i nie stwarza żadnych problemów. Jest po prostu korzystniejsze niż konfliktowanie się z Unią oraz sam powód konfliktu, czyli zmienianie się Polski w kraj na wzór Rosji, gdzie sądy, spółki państwa, instytucje, media itp. zostają podporządkowane jednej partii z przyległościami.

      Usuń
    15. Unia jest pokraczną instytucją w stanie rozkładu, która i tak się nie utrzyma dłużej niż góra 10 lat. Oczywiście niektóre mechanizmy fajnie się sprawdzają (np. strefa Schengen, brak ceł, itp), ale jej struktura administracyjna, sposób podejmowania decyzji, reagowanie w sytuacjach kryzysowych - to są absolutnie niewydolne mechanizmy. I muszą takie być, bo po prostu państwa tworzące Unię mają często zupełnie różne interesy, a jak jeszcze doda się do tego biurokratyczną "czapę", no to nie może to dobrze funcjonować . Współpraca z państwami europejskimi jak najbardziej, ale w innym modelu - albo ścisła federacja oparta o Niemcy i Francję (czyli włączenie się do drugiej tzw. drugiej prędkości i olanie Unii), albo model atlantycki z dominacją USA w regionie. Obydwie koncepcje mają plusy i minusy - natomiast długofalowo będziemy musieli się na jakąś zdecydować.

      Usuń
    16. "W naszej sytuacji geopolitycznej w ogóle nie powinno być dyskusji na temat tego, czy proeuropejski kierunek jest właściwy. Alternatywą jest model białoruski lub ukraiński. Polska beż ścisłej współpracy z innymi krajami UE nie będzie nigdy potęgą gospodarczą

      To zależy, Można być w Unii i być ekonomicznie w czarnej dupie jak Grecja . Można w niej nie być i znajdując się jeszcze w gorszym geopolitycznym położeniu niż Polska super sobie radzić w oparciu o ścisły sojusz z USA (jak Izrael). Można utrzymywać fasadowo instytucje prawa, które w ogóle nie działają (jak Bułgaria, której Unia się nie czepia, mimo że korupcja jest tam niewiarygodna). Można podjąć próbę globalnego przeorientowania geopolityki jak to robi Orban na Węgrzech( i nie wiadomo co z tego wyjdzie). Jest mnóstwo rozmaitych rozwiązań.

      Usuń
    17. To właśnie m.in. to niekorzystne położenie Izraela wśród wrogich państw sprawia, że sojusz z USA jest korzystny dla obu stron. Amerykanie nie mają natomiast powodu, by inwestować tyle we współpracę akurat z Polską. Nie jesteśmy też w stanie nic im zaoferować, by uznali taki sojusz za opłacalny. Dlatego jest to tylko teoretyzowanie, a nie konkretna alternatywa dla UE.

      Oczywiście, że pozostanie w Unii nie gwarantuje dobrej sytuacji gospodarczej, szczególnie przy tak prowadzonej współpracy i własnej polityce - w końcu Grecja też doprowadziła się do kryzysu niepohamowanym rozdawnictwem. Faktem jest jednak, że choćby wspólny rynek UE bardzo służy naszej gospodarce, zapewniając swobodny przepływ towarów i usług oraz kapitału
      a także nieograniczony dostęp do ogromnej liczby potencjalnych odbiorców. Bez tego to gospodarka by już tu dawno leżała.

      Usuń
    18. Pytanie do LeBo:
      Jak wyglądało bycie uczestnikiem rewolucji kulturowej? Jakie zmiany po niej najbardziej wpłynęły na życie, co wg. Ciebie zawiodło?

      Usuń
    19. @Adrithgor
      Najpierw odpowiem na pierwszą część pytania. Ja uczestniczyłem w spontanicznych spotkaniach (mieliśmy swój ulubiony bar we Wrocławiu), na których dyskutowaliśmy o filozofii racjonalnej, nowym porządku społecznym, wyobrażaliśmy sobie przyszłe życie w kraju po upadku komuny (naiwne). Czytaliśmy książki w stylu "Wilk stepowy" Hessego i wymienialiśmy się odczuciami z lektury. Ta książka dla hipisów była kultowa. Od niej zaczęła się moja fascynacja Wschodem, alternatywnymi światopoglądami (buddyzmem, sufizmem, konfucjanizmem), która trwa do dziś (stąd moje kilkunastoletnie uczestnictwo w Yang's Martial Arts Association, gdzie ćwiczyłem wewnętrzne style kung-fu, ale to było już w wolnej Polsce, gdy byłem w średnim wieku). Chodziliśmy na koncerty również kultowego w moim mieście zespołu Romuald i Roman, słuchaliśmy oczywiście rocka i bluesa (mój kolega miał ojca jeżdżącego za żelazną kulturę, który był wielkim fanem bluesa i blues-rocka i przywoził oryginalne czarne krążki, więc miałem to szczęście słyszeć wiele płyt z oryginałów, nie tylko z radia czy pirackich pocztówek dźwiękowych). Jeździliśmy na spotkania z grupami hipisowskimi z innych rejonów Polski, głównie w Bieszczady lub do Kazimierza nad Wisłą, pod namiot. Była wolna miłość, ale w polskim wydaniu nie był to pełny promiskuityzm jak się często zdarzało w USA. Raczej tworzyły się czasowe pary, częściowo lub całkiem oparte na uczuciu. Nie byliśmy żadną opozycją wobec systemu ale zdarzało się, że milicja robiła naloty na nasz bar i spędzaliśmy nocki w piwnicach ponurego gmachu milicji. Bardziej drażniła ich nasza odmienność estetyczna, kolorowe stroje i długie włosy. Uważano nas za nierobów i pasożytów, chociaż większość z nas chodziła do porządnych szkół. Ja nie doświadczyłem przemocy z ich strony, ale byłem uprzywilejowany, bo mój ojciec był oficerem WP i ta informacja ich powstrzymywała. Koledzy czasem dostawali lekkie pały. Wtedy nie było jeszcze ciężkich narkotyków, ale w wąskim gronie eksperymentowaliśmy z peyotlem (meskaliną). Byłem hodowcą kaktusów i posiadałem w swojej hodowli kaktusa Lophophora williamsi, z którego otrzymuje się peyotl. Wrażenia psychodeliczne do zapamiętania na całe życie. Nie mam genów warunkujących podatność na nałogi, wiec jak przyszły już twarde dragi to nigdy ich nie spróbowałem. Właściwie nie zmierzaliśmy do zmiany rzeczywistości, raczej zamykaliśmy się w swoim kolorowym świecie, odrzucając szarość rzeczywistości.

      Usuń
    20. @Adrithgor
      Teraz odpowiem na drugą część pytania, ale to są wnioski już osoby dojrzałej, która poszła swoją drogą skupiając się na karierze naukowej (ale nie odrzucając wielu rzeczy, które wtedy mnie rajcowały). Generalnie oceniam cały ten okres na plus, świat nigdy już nie wrócił do tego elitaryzmu, sztywnych układów społecznych, braku poszanowania dla różnorodności itd. Za naiwne uważam to, że hipisi chcieli zmieniać świat łamiąc w dużej mierze genetyczne uwarunkowania ewolucji Homo sapiens, a więc i ograniczenia wynikające z tych socjobiologicznych uwarunkowań. Wolna miłość, narkomania prowadziły do degeneracji więzi społecznych. Nie da się żyć odrzucając pewien porządek społeczny polegający na podziale pracy i rozwoju opartego na wykształceniu. Komuny hipisowskie szybko się degenerowały, bo często guru w tych komunach dążyli do monopolizacji zasobów seksualnych i zamieniali w tyranów. Przypadek Raineesha Osho był znamienny. Bardzo ceniłem jego pisma filozoficzne, a jego zasada, żeby z codziennej pracy zrobić nieustającą medytację jest do dziś dla mnie podstawowym sposobem na życie. Ale gdy poznałem życiorys tego guru już po odkryciu nadużyć w jego komunach to dało mi wiele do myślenia. Dużym rozczarowaniem dla mnie było też to, że wielu uczestników kontrkultury było bardzo powierzchownych. Poza tym zewnętrznym buntem estetycznym tak naprawdę nie mieli pomysłu na życie. Nie można być wiecznym harcerzem, jeszcze w nurcie artystycznym można stosunkowo długo trzymać się tych korzeni, ale kiedyś trzeba dorosnąć. Kiedy przeczytałem kiedyś opracowanie dotyczące losów niektórych aktywnych członków tego pokolenia z którego wynikało, że stali się oni częścią neoliberalnej elity finansowej to się nie zdziwiłem. Rozczarowanie często prowadzi do odrzucenia. Film "Easy Rider" dobrze pokazał te rozczarowujące strony kontrkultury, które nieuchronnie prowadziły do tragicznego końca w zderzeniu z realnym światem zdominowanym przez rednecków. Ale idee przetrwały, ja mam ciągle sentyment do tego okresu życia. Ten ferment związany ze spotkaniami we wspólnocie tak wielu różnych poglądów, myśli, barwnych postaci zostawił trwały ślad.

      Usuń
    21. W sumie brzmi całkiem fajnie, może nie licząc lekkich pał, ale teraz już za długie włosy nie biją. Szczególnie fajne wydaje się być uczestnictwo w dużych zmianach społecznych i to bez robienia krzywdy innym, bo niestety duże zmiany czasem do tego prowadzą. Bardzo ciekawa jest perspektywa spojrzenia na coś takiego po wielu doświadczeniach i przemyśleniach, z dużo większą wiedzą i obyciem. Kurdebele, aż nie mogę się doczekać momentu, jak będę już stary!

      Usuń
  4. czyli ogólnie piszesz recenzje z wtrętami politycznymi, by nabijać wyświetlenia, no to ci powiem czytam cię od 2013 r. i chyba powoli czas dać spokój tzn. akurat ja polityka się interesuje nawet, ale nie trzeba czytać o niej wszędzie kurczę, a jak to robisz tylko bo cię ludzie nie czytają, to pisanie ma naprawdę mało sensu niestety wybacz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mowa o spadku aktywności w okolicach 12%, czyli do poziomu z przełomu lat 2019/20, więc trochę pochopnie wieszczysz, że nie ma sensu dalej pisać. Z drugiej strony, było to na tule duże wahanie i ścisłe powiązane z sytuacją na świecie, że skłoniło mnie do zastanowienia się, jaka forma recenzji będzie odpowiednia na obecne czasy. Sama muzyka orzecież też dostosowuje się do czasów i nie rzadko zabiera głos w aktualnie ważnych kwestiach. A do malkontentów, którym nie podobają się jakiekolwiek zmiany na tej stronie, już się dawno przyzwyczaiłem. Ponarzekają sobie, a i tak z roku na rok jest coraz więcej wyświetleń.

      Usuń
  5. Czytał Pan Panie Pawle tą książkę do HiT?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko fragmenty. I była to przerażająca lektura przy świadomości, w jakim celu powstała.

      Usuń
  6. Sprawdziłem, co autor w tym podręczniku powypisywał o muzyce popularnej, i jestem zawiedziony, nic o backmaskingu, daleko jeszcze naszym religiantom do amerykańskich fundamentalistów. Natanek napisałby lepszy podręcznik! A tak tylko kolejne świadectwo, że Polska jest republiką bananową Watykanu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy swoich srogich idiotów, ale żeby przebić w głupocie amerykańskich konserwatystów to musimy się jeszcze postarać.

      Usuń
    2. https://www.youtube.com/watch?v=ThyB-P-d-AY

      Usuń
  7. Tak po prawdzie, to mam mieszane uczucia, czytając polityczne manifesty Pawła. Nie chodzi o to, że wplata je w recenzje płyt. To jego strona, jego recenzje, tak więc ma do tego pełne prawo. Jeśli komuś nie odpowiada taka formuła, nie musi tego czytać, ewentualnie może omijać „pisowskie filipiki”. Rzecz w tym, że Paweł czasami lubi pojechać po bandzie. Emocjonalny ton, radykalne sformułowania, czasami nazbyt jednostronna ocena wydarzeń, ekstremalne porównania, asocjacje. Choćby cały akapit z recenzji „1984”, Hugh Hoppera. Wspomniany fragment grzeszy brakiem umiaru - niecne działania PIS-u, które przywołałeś (propagandowe programy informacyjne TVP, tworzenie historii na nowo), powinno się porównywać z tymi realnymi. Istotne jest to, aby pamiętać o zbliżonych proporcjach tego procederu. Zestawienie w jakimkolwiek kontekście pisowskich patologii ze skrajnie totalitarnym światem Orwella jest pozbawione sensu. W oparciu o bardziej ogólne przesłanki - nawet porównanie obecnych rządów z „miękkim” autorytaryzmem sanacji (1926-1939) byłoby mocno nie na miejscu. Dalsze eskalowanie porównań oznacza tylko jedno - zupełny rozbrat z realizmem.

    Wystrzegałbym się również czarno-białych przerysowań. Oto trzy Twoje wpisy:

    Natomiast od 2015 roku mamy konsekwentne realizowanie programu "Polska w ruinie".

    Ej, ale serio, od siedmiu lat rządzi PiS i właściwie nic nie zmieniło się na lepsze, co najwyżej pozornie...

    Od siedmiu lat nie jest robione absolutnie nic dla dobra gospodarki, jest tylko niszczenie jej poprzez populistyczne zagrywki w rodzaju właśnie obniżenia wieku emerytalnego, zerowego VATu, tych wszystkich tarcz, rozdawnictwa...


    „NIC nie zmieniło się na lepsze”, „nie jest robione ABSOLUTNIE NIC dla dobra gospodarki”,„TYLKO niszczenie”- chodzi mi o jednostronność sformułowań. Czegoś takiego nie napisałbym o żadnej ekipie rządzącej Polską, nawet o najbardziej zbrodniczym reżimie dwudziestowiecznym - mam na myśli rządy gomułkowskiego PPR-u z lat 1944-1948 i bierutowski triumwirat (Bierut - Berman - Minc)z lat 1948-1956. Nawet w tych latach można znaleźć jakieś pozytywy, które, rzecz jasna, blakną na tle ogromu zbrodni. Trudno nie pamiętać również o wielu szkodliwych działaniach, osłabiających potencjał państwa polskiego. Nawet wtedy, nie był to manichejski świat.Wszystko źle mógłby robić tylko sabotażysta, kierując się złą wolą. Nawet wyjątkowo kiepskiemu rządowi czasami coś tam, w większym lub mniejszym stopniu, wyjdzie.


    OdpowiedzUsuń
  8. Adrithgor trochę Cię podpuścił, bo chyba chciał,abyś posunął się jeszcze dalej. Zapewne dla żartu.Tak czy inaczej,dowaliłeś z grubej rury:

    „Za Pol Pota się chociaż rolnictwo rozwinęło (abstrahując od tego, że kosztem wszystkiego innego i miliona żyć),a u nas co przydatnego się rozwija?

    Znowu jesteśmy w zero-jedynkowej krainie. Politycy PIS-u są takimi nieudacznikami i szkodnikami, że nawet w przypadku Czerwonych Khmerów można znaleźć choć jeden pozytyw? Rozumiem, że miało być śmiesznie, jednak wyszło strasznie. W czym przejawiał się ów „rozwój rolnictwa”? Totalny model kolektywizacji w najbardziej represyjnej odmianie. Komuny rolne de facto były obozami pracy. Wyzysk pracowników był większy niż w kapitalistycznych korporacjach (praca siedem dni w tygodniu od 12 do 15 godzin za miskę ryżu, czasami nie dostawali nic). Rolnicy masowo umierali z głodu. Wprawdzie władze w oficjalnej propagandzie chwaliły się, że znacznie zwiększył się areał upraw ryżu oraz zmodernizowano system irygacyjny, jednak zupełnie nie przełożyło się to na efektywność zbiorów. Demokratyczna (sic!) Kampucza, wedle Czerwonych Khmerów, już w 1977 roku miała eksportować ryż za granicę. Planów nie udało się zrealizować. W latach 1975-1979 racje żywnościowe dla chłopstwa były drastycznie ograniczane (pod koniec rządów Pol Pota częstokroć były już trzykrotnie mniejsze niż w 1975 roku). Zważywszy na fakt, że władze postawiły na wręcz totalną ruralizację, wyniki zbiorów były fatalne. Cóż z tego, że na polach pracowało znacznie więcej osób niż wcześniej, głównie za sprawą mas wypędzonych z miast? System był nieefektywny. Przykłady można mnożyć. To ma być ten pozytyw na tle rządów PIS-u?

    Swoją drogą, straty ludnościowe były większe niż podałeś. Rozumiem jednak, że akurat tyle podało źródło, z którego korzystałeś. W tym względzie w latach 80. sporo namieszali Jankesi, którzy z powodów politycznych minimalizowali straty. Francuski historyk, Francoise Ponchaud, uważany za wybitnego speca w tym temacie, prowadził drobiazgowe obliczenia. Niestety, dysponował w miarę wiarygodnymi danymi tylko z lat 1975-1977. W tym okresie zginęło 1,2 mln ludzi. Obecnie, z oczywistych względów, również skazani jesteśmy tylko na szacunkowe dane. Zazwyczaj liczba ofiar oscyluje w granicach 1,5 mln.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Demokratyczna Kampucza to moim skromnym zdaniem najbardziej fascynujący okres w historii ludzkości, bo chyba nigdy nigdzie nie było aż tak okropnego reżimu będącego zbiorem tak okrutnych i irracjonalnych decyzji.
      W szpitalach zamiast lekarzy, wymordowanych, zmuszonych do ucieczki czy też do pracy na polu były niepiśmienne dziewczyny ze wsi bez żadnej wiedzy medycznej, wstrzykujące czasem pacjentom mleko kokosowe z zużytych strzykawek.
      Co ciekawe, przez długi czas Pol Pot tak naprawdę nie był nikomu znany, Khmerzy kojarzyli zbrodnicze działania rządu z "Angkar", czyli organizacją, a nie jakąś konkretną jednostką. Dopiero w 77 zaczęto budować wokół niego kult, co go wyróżnia na tle innych dyktatorów, wcześniej znany był tylko najwierniejszym partyjniakom.
      Oczywiście sam przeprowadzał czystki, np. wtedy gdy ktoś proponował modernizację narzędzi używanych przy pracy w polu! USA pokazało swoje prawdziwe oblicze (bynajmniej nie po raz pierwszy, niestety też nie ostatni) finansując Czerwonych Khmerów aby wspomóc ich walkę z Wietnamem. Zresztą, Wietnam po wygonieniu Pol Pota do dżungli dostał nieźle po dupie.
      Jak ktoś nie jest w temacie to polecam się zagłębić, arcyfrapujący temat.

      Usuń
    2. (Poleca ktoś jakieś fajne książki o tym?)

      Usuń
    3. Brama Bizota i When the War was Over Becker można znaleźć względnie tanio.

      Usuń
    4. Jest świetna książka Hainga Ngora "Kambodżańska Odyseja" - lekarza, który przeżył rewolucję Czerwonych Khmerów. Tam w ogóle nie pada słowo "Pol Pot" i bohater pierwszy raz usłyszał o nim bodaj w 79 r. już po ucieczce do Tajlandii. Cały czas mówi się tylko o "Angce" - co, o ile pamiętam oznaczało partię, ale silnie spersonifikowaną (coś jak Wielki Brat u Orwella) Książkę po raz pierwszy czytałem w wieku 13 lat - jeszcze w podziemnym wydaniu. Wstrząsająca rzecz, choć literacko dość surowa (ale jest dokument epoki, bardzo ciekawy jest też obraz przedrewolucyjnego życia inteligenta w Kambodży).
      Warto też posłuchać muzyki kambodżanskiej sprzed 1975 r. Mieli dużo fajnych pop-psychodelicznych zespołów. Najciekawiej (hendrixowsko, choć nie we wszystkich utworach) brzmiał Thra Ka Band. Są takie składanki "Cambodian Rocks"

      Usuń
  9. Rządy PIS można krytykować za wiele rozwiązań. Szczególnie w okresie drugiej kadencji. To zresztą jeszcze jeden dowód na to, że władza z czasem coraz bardziej się degeneruje. Analogicznie było w przypadku drugiej kadencji rządów PO/PSL. Krytyka powinna być jednak rzetelna, zniuansowana, należy unikać hiperbolizacji. Istotne jest również to, aby wystrzegać się podwójnych standardów. Szkoda, że dziennikarze z różnych mediów opozycyjnych często o tym zapominają. W niemałym stopniu są zresztą odpowiedzialni za eskalację napięcia, klimat nienawiści, a czasami wręcz psychozy.

    Dwa zwaśnione szczepy, obydwa rządne władzy, nawalają się maczugami po głowach. Szkoda, że tak wiele osób daje się wkręcać w logikę polaryzacji. Z czasem coraz trudniej jest obiektywnie ustosunkować do rzeczywistości, wyłącza się racjonalne podejście do tematu, zaczynają dominować emocje. Obydwie strony konfliktu szczują ludzi przeciwko sobie. Wiele osób zamyka się w bańkach informacyjnych, tymczasem w takiej sytuacji zbawienna może być dywersyfikacja źródeł informacji. W 1989 roku, gdy w Polsce dogorywał komunizm, myślałem, że w końcu społeczeństwo będzie miało dostęp do rzetelnych informacji. Rychło okazało się, że sprawa nie jest taka prosta... Zwycięzcy zawsze mają, większą lub mniejszą, potrzebę pisania historii na nowo. Paweł słusznie krytykuje ten nieszczęsny „podręcznik” Roszkowskiego, jednak warto pamiętać o tym, że w III RP na polu historiografii i nie tylko pojawiały się już różne próby krzewienia określonych poglądów i postaw, pożądanych przez rządzących. Próbowano suflować nam „jedynie słuszne” poglądy i rozwiązania. W tym względzie wdzięcznym obiektem wiwisekcji mógłby być choćby wczesny okres transformacji.

    Obecna opozycja oraz sprzyjające jej media nazbyt często nie potrafią sensownie krytykować PIS-u. Często brną w różne nonsensy, przerysowania, nieraz w grę wchodzi również manipulacja. Tymczasem PIS jest za co krytykować i wcale nie trzeba tego robić w tak prostacki sposób. Moim zdaniem, właśnie ten zupełny brak umiaru i jednostronność są przeciwskuteczne, bowiem rozsądny obywatel bez trudu dostrzega, iż jest to zazwyczaj demagogiczna frazeologia. Dlatego nie traktuje jej poważnie, ewentualnie odnosi się do niej z dużym dystansem.

    Najbardziej zabawne jest to, że osobnik taki jak ja, w jakimś tam stopniu, stara się łagodzić antypisowką retorykę. PIS to nie moja bajka, jednak nie mam zamiaru potępiać ich w czambuł. Każdy wątek należy rozpatrywać indywidualnie w jego całej złożoności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się nie zgodzić z tym, co piszesz, jednak trudno o taką chłodną i rzeczową dyskusję, kiedy nawarstwia się tyle problemów, obnażających niekompetencje i nieuczciwość obecnego rządu. Dlatego moje wpisy mają taki prowokacyjny charakter, choć poza jawnymi przejaskrawieniami (jak z porównaniami do dystopii Orwella, gdzie różnica jest ewidentna w skali działania tych mechanizmów), staram się trzymać tego, co zgodnie z moją wiedzą jest faktami. Naprawdę nie widzę zbytnio pozytywów rządów PiS, może poza zaangażowaniem w pomoc Ukrainie, choć tam też nie wszystko było w porządku. Zwykle to, co z początku mogło wydawać się czymś do rym, okazywało się kolejnym wałkiem. Jak Fundusz Sprawiedliwości, słuszna i potrzebna inicjatywa, która - jak zdradza raport NIK - posłużyła rządzącym do wyciągania kolejnych pieniędzy z budżetu dla własnych korzyści.

      Cały wątek o Pol Pocie był z przymrużeniem oka, dlatego nie podawałem bardziej konkretnych liczb. Adrithgor rzucił absurdalną propozycję porównania naszej sytuacji z jednym z najbardziej zbrodniczych reżimów w historii, gdzie nie zachodzą jakiekolwiek analogie, więc odpowiedziałem mu w możliwie najbardziej zbliżonej konwencji.

      Usuń
    2. Do mahavishnuu
      To co piszesz o stylu polemiki Pawła z naszą władzą jest piękne i eleganckie, tylko bardzo naiwne. Był taki rysunek Mleczki – gość w typie menela trzyma za krawat gościa w typie inteligenta, w dymku menela jest "ty chuju jebany, jak ci przypierdolę…", a w dymku inteligenta "polemizował bym" (może niedosłownie, ale tak to wyglądało). Ja jako socjobiolog zrobię krótki wykład ma temat strategii zachowań w populacji, gdzie występują konflikty (różne, o zasoby, władze, samicę itd.). Socjobiologia jako nauka ewolucyjna wykorzystuje modele oparte o matematyczną teorię gier do oceny najlepszej strategii zachowań. Generalnie, osobniki w populacji można podzielić na trzy typy: agresorów (którzy idą do przodu jak ten menel), ustępujących (tych bojaźliwych inteligencików) i lojalistów (którzy kombinują jak drogą układów zdobyć przewagę w populacji). Z modeli wynika, że strategia agresora w większości przypadków jest najbardziej opłacalna, strategia ustępującego najmniej opłacalna. Strategia lojalistów jest opłacalna tylko w jednym przypadku, gdy ich liczba w populacji przekroczy 50%. Cała więc wysiłek lojalistów powinien wiec iść w kierunku zdobycia tej przewagi liczebnej. Zupełnie nie opłaca im się być ustępującym. Na początku mogą jednak nawet użyć strategii agresywnej, żeby doprowadzić do tego, aby część agresorów zaczęła ponosić większe straty niż zyski i była skłonna pójść na układy. Gdy w końcu uda się zdobyć ponad 50% przewagę strategii lojalistycznej w populacji można zacząć używać takiego pięknego języka i argumentów jakie proponuje mahavishnuu. Stan lojalistyczny jest bardzo dynamiczny, fluktuacyjny i trzeba cały czas obserwować bezpieczniki, które chronią układ, żeby jakiś agresywny cwaniaczek nie próbował wrócić do swojej strategii. Unia Europejska jest takim wymuszonym układem lojalistycznym. Nie oznacza, ze jest cudowna i wspaniała, ale najlepiej broniąca interesy słabszych w takim układzie. Agresorzy tulą uszy, bo nie mogą skubać ustępujących (choć od czasu do czasu próbują). Dlatego ja uważam, że ten ostry styl krytyki Pawła chociaż jest z estetycznego punktu widzenia nieładny, to z punktu widzenia strategii walki z agresorami bardziej efektywny. Na świecie te modele ewolucyjne są już powszechnie stosowane w walce politycznej, przy opracowaniu strategii konfliktów wojennych itp. (czasami zamiast pomagać tylko jednej stronie bardziej opłaca się zbroić obie strony, aby dla każdej z nich agresja była nieopłacalna).

      Usuń
    3. Dobry wpis Mahavishnuu. Dokładnie z tej perspektywy postrzegam kwestię polskiej polityki wobec Unii. Nie chodzi o to, żeby z niej w tej chwili wychodzić (byłoby to nieopłacalne gospodarczo i politycznie), ale żeby mówić o tych problemach w bardziej zniuansowany sposób, a nie utrwalać toporny schemat: światli Europejczycy z PO/ zacofami "polexitowcy" z PIS. I mieć strategiczny plan B na przyszłość, bo naprawdę Unia w takim kształcie, w jakim się obecnie znajduje i w obliczu totalnego zakłócenia równowagi na świecie (zważcie, że grozi nam kolejna wojna z udziałem Chin) wcale nie jest ani gwarantem naszego bezpieczeństwa ani decydującym motorem rozwoju ekonomicznego.
      Mylisz się, dla USA geopolitycznie jesteśmy bardzo atrakcyjnym partnerem i opcja przekształcenia Polski w drugi Izrael (czyli mocarstwo wojskowe w ścisłym sojuszu z USA) jest w Stanach poważnie w rozważana i lansowana choćby przez wpływowego politologa George'a Friedmana. Oczywiście wówczas bylibyśmy państwem stricte "frontowym", narażonym na wysokie ryzyko ewentualnego konfliktu z Rosją (wyższe niż obecnie). No i ten proces byłby skomplikowany - mówimy nie o latach, tylko dziesięcioleciach, a dodatek USA prowadzą interesy w wielu zakątkach globu i zmieniają się ich priorytety. Natomiast w obecnej sytuacji ta opcja wydaje się bardziej realna niż kiedykolwiek.

      Usuń
    4. @LeBo
      I tego cię na studiach nauczyli? :)

      Bo u nas w kraju to chyba już spełniło. Są dwie główne siły polityczne, raz na jakiś czas któraś zdobędzie lekką przewagę i się ze sobą tylko coraz bardziej zaciekle napieprzają od półtorej dekady.

      Usuń
    5. @Daniel Muszyński
      Na studiach nikt mnie tego nie uczył (socjobiologia jako samodzielny kierunek w nauce utrwaliła się jak ja już byłem po studiach). Na studiach uczono mnie ewolucjonizmu i z biologią ewolucyjną jestem związany przez całe zawodowe życie. Socjobiologii i psychologii ewolucyjnej (ten drugi termin dzisiaj stosuje się dla badań nad człowiekiem, ale to był tylko zabieg semantyczny, żeby uciec od awantur jakie socjobiologia wywołała; ja dalej używam raczej tego pierwotnego terminu) uczyłem się sam czytając klasyków i szukając, jako osoba genetycznie niereligijna, spójnej wizji natury ludzkiej w opozycji do humanistyczno-religijnej interpretacji ludzkich zachowań. Natomiast jako pierwszy w Polsce zacząłem uczyć studentów socjobiologii w ramach przedmiotu dodatkowego do podstawowego wykładu jakim były "mechanizmy ewolucji". Dzisiaj jest już w Polsce kilka ośrodków, w których są zawodowi badacze z psychologii ewolucyjnej (m. in. we Wrocławiu, Poznaniu), skupiający się głównie na badaniach z zakresu interakcji męsko-damskich w populacji. Są to tematy bezpieczne i popularne w odbiorze. Przenoszenie zdobyczy socjobiologii na tłumaczenia zachowań dużych grup społecznych budzi ciągle opory, gorące spory i ataki, zarówno ze strony skrajnej prawicy jak i skrajnej lewicy i w Polsce mało kto prezentuje taką socjobiologię (na zachodzie nawet atakowano fizycznie socjobiologów za prezentowanie publiczne tej nauki). Ja sam w codziennej pracy naukowej nie zajmuję się socjobiologią, łączy mnie z nią głównie to, że w ostatnich latach badam mrówki , owady społeczne. A to właśnie badania nad mrówkami przyczyniły się do powstania socjobiologii jako odrębnego kierunku w biologii ewolucyjnej. Ale ja je badam pod kątem taksonomii ewolucyjnej i bioróżnorodności. Socjobiologię propagowałem raczej w ścieżce edukacyjnej lub w ramach publicznych wystąpień.

      Usuń
  10. @LeBo

    Inaczej oceniam specyfikę tego konfliktu. Wynika to choćby z tego, że z wykształcenia jestem historykiem i politologiem. Trudno sprowadzić go do prostego schematu rysunkowego czy też bardzo ogólnej typologii zachowań. Jeśli ów menel i inteligent Mleczki w jakimkolwiek sensie mieliby personifikować spór w naszym kraju, to myślę, że taki rysunek powinien trafić na łamy „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka”, ewentualnie ozdobić „Onet”, ładnie prezentowałby się również w tefałenie. Zapewne zostałby przyjęty z aplauzem. Odpowiednio zmodyfikowany zaistniałby również w TVP Info, „Gazecie Warszawskiej” i tygodniku „Do Rzeczy”. Reakcja zapewne byłaby podobna. Niejednoznaczność konfliktu, potrzeba oddzielenia faktów od propagandowej narracji, subiektywność odbioru to tylko niektóre wątki, które utrudniają nam obecnie naprawdę rzetelny i pełny ogląd sytuacji. Doświadczenie historyka każe mi jeszcze wspomnieć o innym czynniku, związanym z faktografią. W przyszłości będziemy dysponować znacznie większą wiedzą na temat tego, czego obecnie jesteśmy świadkami. Przede wszystkim chodzi o bogatą bazę źródłową (różne dokumenty, relacje, wspomnienia...). Wtedy znacznie łatwiej będzie nam oddzielić fakty od propagandowego szlamu, który zalewa nas z różnych stron. Mam w tym względzie doświadczenie, bowiem w przeszłości pisałem już różne obszerne prace na temat wczesnej historii III RP (np. pracę magisterską). Obecnie baza źródłowa jest znacznie większa. Niewątpliwie niektóre zagadnienia przedstawiłbym w nieco innym świetle, pojawiłyby się również nowe wątki, poszerzeniu uległa perspektywa. Pisanie prac na temat najnowszej historii jest bardzo trudne. Jeszcze trudniej jest wnikliwie i rzetelnie opisać aktualny spór polityczny.


    „Unia Europejska jest takim wymuszonym układem lojalistycznym. Nie oznacza, ze jest cudowna i wspaniała, ale najlepiej broniąca interesy słabszych w takim układzie”.

    Jeśli popatrzymy na ten wątek z szerszej perspektywy, to mam poważne wątpliwości. Gdyby chodziło tylko o retorykę, sferę deklaratywną, to jak najbardziej, tyle że w praktyce różnie z tym bywa. Politycy UE uwielbiają rozprawiać o wartościach - na różne sposoby odmieniają takie słowa, jak demokracja, wolność, tolerancja, praworządność. Tyle że, kiedy pojawia się dylemat - co wybrać, wartości czy też interes polityczny i gospodarczy, niemal zawsze triumfują przyziemne potrzeby. Bankructwo polityki wobec putinowskiej Rosji jest w tym względzie nader wymownym przykładem. Warto przypomnieć również nieodległe wypadki w Katalonii. Rząd hiszpański na szeroką skalę represjonował działaczy niepodległościowych. Brutalne pacyfikacje demonstracji, terror, wsadzanie do więzienia niepokornych, wieloletnie wyroki. Nawet w Polsce w okresie stanu wojennego władza ludowa nie szafowała aż tak srogimi karami. W Hiszpanii zamiast logiki dialogu władza wybrała logikę pałki i represji. Cóż na to Unia Europejska? Pojawiły się nieśmiałe nawoływania do dialogu. Czy rząd hiszpański został oficjalnie skrytykowany za te niecne praktyki? Nic z tego! Dlaczego? Katalońska irredenta nie jest na rękę europejskim politykom, bowiem, z różnych względów, godzi w interesy polityczne i gospodarcze tej organizacji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawym przypadkiem „praworządności” była pod koniec lat 60. i w latach 70. Republika Federalna Niemiec, która w czasach dekady Gierka dryfowała wręcz w stronę państwa policyjnego. Gdy czyta się książki na temat tego, co tam się działo, włosy jeżą się na głowie. Traktowanie więźniów było gorsze niż w Polsce w okresie stanu wojennego. Niektóre skrajne przypadki bardziej kojarzą mi się z czasami stalinowskimi. Słynny proces sądowy RAF-owców w Stammhein w 1977 roku, cokolwiek byśmy nie myśleli o ich działalności, nie przynosi chluby zachodnioniemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości. Dzisiaj, gdy znamy już wiele faktów, wiemy, że w istocie była to parodia państwa prawa. Okres psychozy tamtych lat dobrze oddał Heinrich Böll w swojej książce „Utracona cześć Katarzyny Blum”. Na jej podstawie (pod tym samym tytułem) powstał film Volkera Schlöndorffa, jeden z najlepszych erefenowskich jakie widziałem. Oczywiście ówczesna EWG była jeszcze na innym etapie integracji,jednak na usta cisną się różne pytania. Dlaczego z należytą uwagą nie pochylono się nad losem więźniów? Nikogo nie zaniepokoiły powtarzające się przypadki samobójstw w więzieniach? Można zżymać się, że nie było instrumentów kontroli. Trudno jednak nie zauważyć, że powyższe praktyki, z różnych względów, mogły spotkać się z przychylnością takich państw, jak Francja i Włochy.

    Spór wokół tzw. „praworządności” w Polsce w niemałym stopniu jest upolityczniony. Zarówno w naszym kraju, jak i w Brukseli. „Upolityczniony” to nie znaczy, że de facto fikcyjny, bo przecież na tym polu Zjednoczona Prawica ma niemałe zasługi. Szczególnie Ziobro, który jest ewidentnym szkodnikiem. Warto jednak zwrócić uwagę na potencjalny układ zależności, korzyści, który się z tym wiążą. Rozdmuchiwanie tego problemu, z różnych względów, jest korzystne zarówno dla PO, jak i niektórych nurtów w łonie UE. Wedle mojego przekonania, kondycja polskiej demokracji nie jest dla elit unijnych najważniejsza. Nadrzędne są interesy gospodarcze i polityczne. Znacznie lepszym ich gwarantem jest Platforma Obywatelska i Tusk. Dlatego tak ochoczą tropią wszelkie ślady braku praworządności. Godnym namysłu powinien być fakt, dlaczego politycy unijni nie reagowali, gdy w okresie rządów PO/PSL obniżały się standardy demokracji, nawet gdy w rażący sposób łamana była konstytucja - vide nielegalne obsadzenie swoimi ludźmi Trybunału Konstytucyjnego w 2015 roku. To, że platformersi w głębokim poważaniu mieli parytety, to już tylko didaskalia tego problemu. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać niecnych postępków PIS-owców, jednak gdy spojrzymy na problem z szerszej perspektywy, trudno nie odnieść wrażenia, że unijni politycy stosują podwójne standardy. Praworządność podlega relatywizacji. Wszystko zależy od kontekstu. Nie jest ważne, jakie niecne czyny są popełniane. Istotne jest to, kto je popełnia. W ostatnim czasie również jesteśmy świadkami różnych wydarzeń, które dają do myślenia - wspomniana Katalonia, brutalność policji we Francji i Holandii, przywołana przez okechukwu Bułgaria.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozziew między werbalnymi deklaracjami a praktyczną działalnością jeszcze bardziej jest widoczny w polityce Stanów Zjednoczonych. Frazesy na temat praw obywatelskich i demokracji schodzą na odległy plan, gdy w grę wchodzą interesy polityczne i gospodarcze. Jankesi wielokrotnie byli gotowi popierać różnej maści dyktatury, nawet najbardziej okrutne, jeśli było to zgodne z interesami amerykańskich korporacji, ewentualnie wiązało się z z geopolityczną strategią. Czerwoni Khmerzy tylko w 1980 roku dostali od Amerykańców 55 milionów dolarów wsparcia. Mieli bardzo dobre relacje z CIA. „Solidarność” przez całe lata 80. dostała tylko niewielką część tej kwoty. Swoją drogą, instruktywne jest to, jaki tylko odłam i dlaczego mógł liczyć na taką pomoc. Byli nawet gotowi obalić demokratyczne rządy i następnie wydatnie wspierać autokracje - kłania się Iran (1953), Gwatemala (1954), Chile (1973). Amerykański imperializm odcisnął swoje negatywne piętno w Brazylii - w 1964 roku obalono reformatorski rząd Goularta, torując drogę do władzy juncie wojskowej. „Prewencyjna” interwencja wojsk amerykańskich na Dominikanie (1965) również dobrze pokazuje, jakie były mechanizmy działania Waszyngtonu. W latach 80. „wsławili się” inwazją na Grenadę. Niestety, jest tego znacznie więcej.

    Hipokryzję USA dobrze widać na przykładzie Kuby. Gdy na wyspie rządził krwawy dyktator Fulgencio Batista wszystko było w porządku, bowiem kraj w dużym stopniu był uzależniony od Waszyngtonu. Szarogęsiły się korporacje i mafie amerykańskie, kwitł wyzysk tubylczej ludności. W tym czasie Kuba w dalszym ciągu była nazywana „karaibskim burdelem”, wraz ze wzrostem wpływów amerykańskich pojawiło się inne określenie „Las Vegas Karaibów”. Do Hawany przyjeżdżali amerykańscy kapitaliści, stworzono im bowiem doskonałe warunki do imprezowania. Kwitła prostytucja, hazard i narkomania. Gdy władzę przejął Fidel Castro i znacjonalizował obcy kapitał (rzecz jasna, głównie amerykański), nagle okazało się, że dyktatura jest zła. Warto zaznaczyć, że na początku Fidel nie był komunistą, nie należał również do grona rewolucyjnych radykałów w swoim obozie. Pod pewnymi względami był nawet dość konserwatywny (vide jego ówczesny stosunek do homoseksualizmu). Sojusz ze Związkiem Radzieckim w pewnym stopniu był wymuszony, bowiem kubański dyktator zdawał sobie sprawę, że Amerykanie zrobią wszystko, aby obalić jego władzę na wyspie.

    Bodaj w najbardziej ewidentny sposób prawa człowieka były w naszym kraju łamane w latach 2002-2005. Chodzi rzecz jasna o niesławne więzienie CIA w Starych Kiejkutach. Nielegalnie przetrzymywano tam i torturowano porwane osoby. Złamano prawo krajowe i międzynarodowe. Wiedzieli o tym ówczesny prezydent Kwaśniewski,premier Miller i grono zaufanych osób. Swoją drogą, oni ostatnimi czasy również lubią rozprawiać na temat praworządności. Zważywszy na ich polityczne korzenie,jest to tym bardziej frapujące.Ekipa rządząca wówczas Polską wielokrotnie dementowała informacje na temat więzienia CIA. Dopiero po latach,w obliczu oczywistych faktów, gdy nie można już było iść w zaparte, przyznali, że jest to prawda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @mahavishnuu
      Cały twój długi i interesujący wywód jest doskonałą ilustracją tego co napisałem. Zgodnie z teorią strategii ewolucyjnie stabilnej polityka agresywna jest najbardziej opłacalna (niestety). Mnie jednak nie odpowiada argumentowanie w stylu: rozgrzeszam jednych bo inni to dopiero byli skurwysyni (ulubiony slogan PiS, w efekcie jak PO szczało do basenu, to my będziemy też szczali do basenu i to z trampoliny). Historia nigdy nikogo niczego nie nauczyła, natura biologiczna człowieka prowadzi zawsze do powtarzania tych samych numerów. Ale ta sama TSES pokazuje, że takie twory polityczne jak Unia Europejska są lepszym wyjściem na stworzenie układu lojalistycznego niż satrapie, dyktatury, autorytaryzmy i jak je tam zwał. Trzeba być ślepym, żeby bronić PiS pisząc, że inni to dopiero robili przewały. Ja osobiście uważam PO za praźródło tego wszelkiego zła jakie się potem stało (to ich polityka zrodziła potwora) i dlatego będę miał kaca przed wyborami. Paradoksalnie, PiS była jedyną władzą, która doceniła mój fach (żadna inna nie dała takich płac nauce jak PiS, wcześniej tylko Lewica trochę nas dowartościowała, a PO zrobiła z nas dziadów - słynne słowa pani minister, że po 6 tysięcy złotych nie warto się nawet schylić, kiedy profesor zwyczajny na uniwersytecie po 30 latach pracy dostawał na rękę 4500 zł to było dobre podsumowanie tamtej władzy). Ale ja też doskonale wiem, że PiS chciał nas tylko kupić żebyśmy siedzieli cicho, bo wszędzie tam gdzie powinno było się konsultować z ludźmi kompetentnymi to pokazywał figę (dla mnie, biologa, cała polityka PiS odnośnie środowiska to zbrodnia; ostatnia sytuacja z Odrą dobrze to podsumowała).
      Co do Amerykanów też nie mam złudzeń, ale oni jednak w swoim systemie mają jakieś bezpieczniki. Dlatego mój syn woli być profesorem na amerykańskim uniwersytecie niż polskim. Tam przynajmniej system jest przewidywalny.

      Usuń
    2. Nie orientuję się, jak wyglądała sytuacja w szkolnictwie wyższym, ale w przypadku nauczycieli największe procentowo były podwyżki za Tuska: https://demagog.org.pl/wypowiedzi/ile-zarabiali-nauczyciele-w-czasach-roznych-premierow/

      A ogólnie jeśli chodzi o temat podwyżek, czy to dla budżetówki, czy dla emerytów, czy pensji minimalnej, to nie można tego oddzielać od inflacji. Za rządów PO/PSL inflacja była bardzo niska, wręcz w pewnym momencie doszło do deflacji, więc te podwyżki nie były tak naprawdę konieczne. Dziś są oczywiście znacznie wyższe, ale mamy też galopującą inflację i te podwyżki tak naprawdę nie rekompensują rosnących cen.

      Usuń
    3. Do Pawła
      Nigdy w zasadzie nie było żadnej korelacji między podwyżkami dla nauki (szkolnictwa wyższego i PAN-u) i dla nauczycieli, za Lewicy najbliżej to wyglądało. Za PO cały czas nam mówiono, że nie ma kasy w budżecie. Nauczycielom rzeczywiście wtedy najwięcej dano, ale oni, biedactwa, zawsze krążyli przy granicy płacy minimalnej i pewne podwyżki (tak jak planowane obecnie) były najpierw wymuszone systemowo, a dopiero potem było coś dodatkowo. Ale podwyżki dla nauczycieli akademickich za PO były śmieszne (mediana poniżej 300 zł), a PIS rzucił od razu podwyżkę z medianą czterocyfrową, w czasie gdy inflacja była jeszcze bardzo niska. To w dużej części dzięki nim mam teraz emeryturę znacznie powyżej średniej krajowej (a dodatkowo Covid dorzucił mi kilkaset zł miesięcznie, bo w tabelach obliczeniowych bardzo obniżył się średni wiek życia mężczyzn). Stąd mój kac, gdyż partii najmniej mi podchodzącej zawdzięczam spokojną starość (od strony ekonomicznej, bo cała reszta mnie przeraża).

      Usuń
    4. Wszystko, co pisze Mahavishnuu o USA, to prawda (i można by dodać jeszcze o wiele więcej). Dlatego z punktu widzenia moralnego prawo USA do potępiania agresji Rosji na Ukrainę jest żadne. I faktem jest też, że USA kosztem ukraińskiej krwi toczy w tej chwili pośrednio wojnę z Rosją w imię własnych interesów. Natomiast rzecz nawet nie w tych bezpiecznikach systemowych, tylko w tym, o co podkreślają Huntington czy Fukuyama: USA nigdy nie atakuje państw cywilizacji zachodniej (a np. Serbię, która do tej cywilizacji nie należy - już jak najbardziej - jak w 1999 r.). Dlatego - mimo całej dwuznaczności moralnej - Stany są dla nas tak ważnym strategicznym partnerem.

      Usuń
    5. Paweł, za czasów PO/PSL nie było pandemii, wojny na Ukrainie i kryzysu energetycznego. Oczywiście polityka NBP była bardziej restrykcyjna (i bardzo dobrze), a polityka rządu nie dawała takiego impulsu proinflacyjnego. Niemniej - jak to widać jasno np. po rekordowej inflacji w krajach nadbałtyckich (strefa euro, twarda polityka monetarna - zwłaszcza w Estonii), w obecnej sytuacji niewiele by to zmieniło. Słowem, jakby Glapińskiego wymienić np. na ... Balcerowicza, a rząd PIS na PO, to może mielibyśmy inflację niższą o 3-4%.

      Usuń
    6. Chodziło mi tylko o korelację wzrostu wynagrodzeń i wysokiej inflacji, a nie o to, kto lub co odpowiada za samą inflację. Ale skoro już poruszyłeś ten temat, to zrzucanie wszystkiego na wojnę i pandemię jest bardzo wygodne dla obecnej władzy, ale niezbyt zgodne z prawdą. Bo wzrost zaczął się długo przed wojną, a nawet przed pandemią i w znacznej mierze spowodowało go niepohamowane rozdawnictwo oraz dodrukowywanie na ten cel pieniędzy. A potem były te wszystkie tarcze i ruszyła prawdziwa lawina.

      Twój poprzedni komentarz natomiast niebezpiecznie zbliża się do kremlowskiej propagandy. USA kosztem ukraińskiej krwi toczy w tej chwili pośrednio wojnę z Rosją w imię własnych interesów. Nie, ukraińska krew jest przelewana w imię obrony własnej suwerenności. Odpowiedzialność ponosi za to wyłącznie Rosja, która bezpodstawnie napadła inne państwo. Zapomniałeś też wspomnieć o kontekście w przypadku działań NATO w Serbii w 1999, czyli o ludobójstwie dokonywanym przez Serbów na Albańczykach mieszkających w Kosowie.

      Usuń
    7. Żadna kremlowska propaganda, po prostu trzeźwa ocena sytuacji.To, że Ukraina toczy wojnę w obronie swojej suwerenności, wcale nie oznacza, że nie jest cynicznie rozgrywana przez USA (w których interesie leży maksymalnie osłabienie Rosji bez ryzyka otwartego konfliktu, co skutkowałoby trzecią wojną światową). W powstaniu warszawskim też niewątpliwie walczyliśmy w obronie swojej suwerenności, co nie znaczy, że nie było ono cynicznie rozgrywane przez Stalina i Churchilla. I że przyniosło dobre rezultaty. To jest polityka - gra interesów, a nie opcja zero jedynkowa. Oczywiście tragiczne jest to, że giną ludzie, niszczone są miasta, rujnuje się gospodarkę kraju, który naprawdę fajnie się rozwijał (wielokrotnie byłem na Ukrainie, moja żona ma bliską rodzinę w Odessie). Dlatego nie uważam, że suwerenność jest najwyższą wartością - o wiele ważniejsze jest zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa ludziom i ich rodzinom. Mówiąc wprost - uratowanie tylu istnień ludzkich, ile się da. W tym sensie bardzo odpowiada mi wariant czeski - zastosowany w roku 38 i 68. Natomiast Ukraina w tej chwili stosuje model polski - walki z dużo silniejszym przeciwnikiem okupionej tysiącami ofiar i zniszczeniem kraju.
      Oczywiście - było ludobójstwo ze strony Serbów- niemniej w majestacie prawa oderwano im historyczną krainę - Kosowo. To tak jakby Polsce zabrano pół Małopolski.

      Usuń
    8. Jeszcze odnośnie propagandy, to oczywiście kremlowska machina propagandowa jest potężna (kiedy było to jeszcze często oglądałem kanał "Rossija 24" i wiem, jak ona wygląda z pierwszej ręki ). Ale przecież Ukraińcy też prowadzą propagandę na wielką skalę i nasze media często absolutnie bezrefleksyjnie powtarzają ukraiński przekaz propagandowy jako prawdę obiektywną(choć zdarzają się wyjątki - np. bardzo rzetelne relacje Marcina Wyrwała). Żeby było jasne - Ukraina ma prawo do swojej propagandy, jest to w warunkach wojny rzecz absolutnie normalna. Nie zrównuję jej też moralnie z propagandą rosyjską. Podobnie byłoby szaleństwem zrównywanie obrzydliwej propagandy niemieckiej z 39 r. z propagandą polską z tego okresu. Ale to nie znaczy, że w Polsce przedwrześniowej nie istniała machina propagandowa podająca masę najzupełniej fałszywych informacji ! I powinno się to trzeźwo odróżniać fakty od propagandy - niezależnie czy mamy do czynienia z propagandą agresora czy tego, który się broni.

      Usuń
    9. "Odpowiedzialność ponosi za to wyłącznie Rosja, która bezpodstawnie napadła inne państwo". Sorry, ale to jest opisywanie rzeczywistości w kategorii naiwnych schematów. To, że Rosja bezpodstawnie napadła na inne państwo wcale nie znaczy, że wyłącznie ona ponosi odpowiedzialność za taki a nie inny kształt obecnej wojny. Hitler bez wątpienia wywołał II wojnę światową. Natomiast już fakt, że we wrześniu 39 roku zaatakował właśnie Polskę, a nie Francję (jak to pierwotnie planował) to efekt świadomej polityki francuskiej i brytyjskiej, która robiła wszystko, żeby Niemcy skierowały pierwsze uderzenie właśnie na Polskę a nie na Zachód. Z ich perspektywy było to działanie jak najbardziej słuszne i uzasadnione, natomiast myśmy wyszli na tym fatalnie. I teraz tak samo - oczywiste imperialne zamiary Rosji wobec Ukrainy (czyli traktowanie ją jako swojej strefy wpływów, co zawsze w doktrynie rosyjskiej bez Putina też) nie musiało się koniecznie zmienić w pełnoskalową inwazję. Ta była na rękę USA (co jest też normalne, bo taka jest polityka wielkich mocarstw, że jedno chce osłabić drugie- normalne - nie znaczy moralne!), które zrobiło wiele - dozbrajając Ukrainę, wspierając ją politycznie), żeby do takiej wojny doszło (z kolei Niemcy i Francja ewidentnie tej wojny nie chciały).

      Usuń
    10. Moim zdaniem naiwne jest twierdzenie, że fakt zaangażowania Amerykanów w zwiększanie obronności Ukrainy spowodował agresję Rosji. Od tego jest naprawdę niedaleko do twierdzeń rosyjskiej propagandy, że Rosja musiała rozpocząć swoją "operację specjalną", bo inaczej to Ukraina pierwsza by zaatakowała. Taki scenariusz wydaje się zupełnie nierealny. A Rosja tak czy inaczej uderzyłaby w Ukrainę, gdyby nie dało się uzasadniać tego zbrojeniem UA przez USA, to sami by pewnie zorganizowali prowokację, jak w przypadku Czeczeni. Propagandowo już dawno temu zaczęli odczłowieczać Ukraińców, żeby przygotować swój naród do takiej eskalacji. Różnica byłaby tylko w zdolności Ukrainy do obrony. W każdym razie to Rosja samodzielnie (może za namową Chin) podjęła decyzję o zaatakowaniu suwerennego kraju i prowadzenia wojny w tak brutalny sposób, atakując cywilne cele itd. Piszesz, że są wartości istotniejsze od suwerenności i z tym mogę się zgodzić, natomiast nie wiem w jaki sposób zapewnienie bezpieczeństwa ludności ukraińskiej miałoby być możliwe po utracie suwerenności. Widzieliśmy co się stało pod rosyjską okupacją w Buczy czy Mariupolu. Właśnie po to, żeby to już się nie powtarzało, trzeba zatrzymać Rosję. Poddanie się Ukrainy to nie jest rozwiązanie, a w najlepszym razie zamrożenie konfliktu i zgoda na to, by Rosja zachowała zdobyte dotąd terytorium, na którym wciąż przebywają Ukraińcy, którzy z pewnością nie mogliby się czuć bezpiecznie. A prędzej czy później Rosja i tak ruszyłaby dalej. Porównanie do IIWŚ pomijam, bo to zupełnie inny konflikt.

      Serbowie w Kosowie nie byli większością od bodajże XV wieku, a autonomię ten region zyskał już po IIWŚ, która póżniej była ograniczana. W każdym razie działy się tam niezbyt cywilizowane rzeczy i reakcja z zewnątrz miała uzasadnienie. Z tym oderwaniem to w sumie też nie do końca, skoro Kosowo jest uznawane przez mniej niż sto krajów. Analogia z Małopolską nietrafiona, bo nie jest to obszar zdominowany przez jakiś inny naród, który chciałby zyskać autonomię.

      Usuń
    11. Czeczenia to zupełnie inna sytuacja - nie była suwerennym państwem. Działy się tam rzeczy straszne, bo Rosjanie traktują muzułmańskie ludy Kaukazu jak podludzi, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego była to próba secesji (a instruktywny jest przykład, jak w pełni demokratyczna Hiszpania potraktowała niedawno Katalonię). Lepszą analogią jest Gruzja. Było rosyjskie uderzenie, oderwanie Abchazji, po czym Putin podjął udaną próbę obalenia prozachodniego prezydenta Sakaaszwilego i zainstalowania tam (teoretycznie w demokratyczny sposób, ale to fasada) prorosyjskiej pani prezydent. Udało się, Gruzja pozostała w rosyjskiej strefie wpływów, jest tam względny spokój, a kraj dość umiejętnie balansuje między Zachodem a Rosją za cichym przyzwoleniem tej ostatniej (jeżdżę tam regularnie). Tego samego wariantu próbował Putin na Ukrainie - Janukowycz, Krym, oderwanie Donbasu i Doniecka. Tylko że tutaj zakończyło się to niepowodzeniem. Jeśli Putin chciał zniszczyć Ukrainę, to dlaczego nie zdecydował się na pełnoskalową operację w 2014 roku, kiedy armia ukraińska była o wiele słabsza? W sposób oczywisty Putin nie chciał wojny, tylko zwasalizowania Ukrainy, pozostawienia jej w rosyjskiej strefie wpływów. Na taki wariant w zasadzie godziły się Niemcy i Francja, ale nie USA. Sytuacja jest skomplikowana - wschodnia część Ukrainy (ogromne połacie kraju) znajduje się w obszarze kultury rosyskiej (np. w Odessie nie znajdziesz osoby mówiącej po ukraińsku !). Rozmawiałem z wieloma Ukraińcami - m.in z kuzynami mojej żony, identyfikowali się i z Rosją i z Ukrainą (choć zdarzały się też głosy bardzo antyrosyjskie - muszę to przyznać). Teraz wojna - zbrodnie rosyjskiej armii - zmieniły wszystko (i np. ciotka mojej żony stała się bardzo antyrosyjska), ale w tamtym układzie można było zdecydować się na miękki wariant - rezygnacji z Krymu i utrzymania Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów, co by Putinowi wystarczyło.. Teraz być może wyjdzie na to samo - tzn Ukraina na pewno straci kawał terytorium, co do tego ,czy obroni się przed próbą wasalizacji, nie wiemy. Tyle że dodatkowo dziesiątki tysięcy ludzi straciło życie, miliony dach nad głową, zniszczono gospodarkę - wszystko.
      Analogia z Kosowem i Małopolską przyznaję nietrafiona.

      Usuń
    12. Konkluzja mojej wypowiedzi jest następująca. Wojna jest zawsze gorszym rozwiązaniem niż pokój - a już zwłaszcza w sytuacji, gdy chodzi o cesje terytorialne czy ograniczoną suwerenność. Ma sens tylko w dwóch przypadkach, gdy a) napadnięte państwo dysponuje takim potencjałem militarnym, że jest w stanie wygrać przy minimalnych stratach własnych, b) gdy agresor zmierza do biologicznej eksterminacji i kolonialnego wyzysku napadniętego państwa. Pierwszy przypadek to np Izrael i wojna sześciodniowa, albo USA w okresie drugiej wojny (straty nie były minimalne, ale nie dotyczyły cywili, wojna nie toczyła się też na obszarze USA). Drugi przypadek (z historii najnowszej, bo kiedyś było ich mnóstwo), to np. japońska agresja na Chiny w 1937 r. W tym sensie konieczne było np. powstanie w Gettcie (bo Żydzi i tak ulegliby zagładzie, więc śmierć z bronią w ręku była jak najbardziej zasadna), a niekonieczne i nierozsądne Postawnie Warszawskie. Sytuacja Ukrainy i Rosji nie podpada pod żaden przypadek. Powiedziałbym nawet, że jest krańcowo od nich odmienna.

      Usuń
    13. " Piszesz, że są wartości istotniejsze od suwerenności i z tym mogę się zgodzić, natomiast nie wiem w jaki sposób zapewnienie bezpieczeństwa ludności ukraińskiej miałoby być możliwe po utracie suwerenności. Widzieliśmy co się stało pod rosyjską okupacją w Buczy czy Mariupolu". Przecież Ukraina nie była suwerenna do czasów pomarańczowej rewolucji, a potem (z przerwą) do obalenia Janukowycza. Przez ponad 20 lat było to państwo niesuwerenne, absolutnie zależne od Rosji. Czy w tym czasie Rosjanie mordowali Ukraińców? Czy niszczyli ich miasta? Oczywiście było to państwo oligarchiczne (ale teraz też takie jest!), skorumpowane, obarczone tysiącem wad, ale dało się tam żyć. Pytanie, czy teraz jest lepiej - kiedy Ukrainka z Równego, której staramy się pomagać , matka dwójki małych dzieci nie może od kilku miesięcy spać dłużej niż 2-3 g. (mimo środków nasennych) i mimo że jest wykształconym pedagogiem edukacji wczesnoszkolnej musi utrzymywać się w Polsce ze sprzątania? A przecież takich przypadków są setki tysięcy, jeśli nie miliony.

      Usuń
    14. @okechukwu
      "I teraz tak samo - oczywiste imperialne zamiary Rosji wobec Ukrainy (czyli traktowanie ją jako swojej strefy wpływów, co zawsze w doktrynie rosyjskiej bez Putina też) nie musiało się koniecznie zmienić w pełnoskalową inwazję. Ta była na rękę USA (co jest też normalne, bo taka jest polityka wielkich mocarstw, że jedno chce osłabić drugie- normalne - nie znaczy moralne!), które zrobiło wiele - dozbrajając Ukrainę, wspierając ją politycznie), żeby do takiej wojny doszło (z kolei Niemcy i Francja ewidentnie tej wojny nie chciały)."

      To jest propaganda Rosji albo teorie spiskowe pożytecznych idiotów z zachodu: wielkie mocarstwa machiawelicznie sterują tymi biednymi barankami z Europy Wschodniej, a Stany to już w ogóle. To że Hunter Biden się gdzieś tutaj z tym swoim laptopem szwendał nie znaczy, że USA ma swoje interesy w regionie. My (i pewnie parę państw sąsiednich) bardzo byśmy chcieli, żeby mieli, bo zaraz umocnią naszą pozycję, utopią parę miliardów w nasz rozwój i zagwarantują bezpieczeństwo przed Rosją. To jest postawa, którą ponadpartyjne prezentowały wszystkie nasze obozy władzy. Postkomuniści z SLD, którzy po 9/11 pierwsi stali na baczność kiedy USA prosiła europejskich sojuszników o pomoc w wojnie z terrorem (patrz też więzienia CIA) i niby zbliżający nas do autorytarnej Rosji, konserwatywny PiS, który skomlał o Fort Trump. Tak naprawdę każdy z naszego geopolitycznego podwórka, jeśli może, wybiera zachód, a nie rosyjską strefę wpływów. Amerykanie nie muszą nikogo bałamucić i podburzać.

      To że USA nie jest moralnie kryształowa jest oczywiste, są kraje, dla których Stany są/były taką samą Rosją jak Rosja dla nas. Ale żaden kraj nie jest moralnie kryształowy, a w tym konkretnym przypadku, w naszym regionie, USA i NATO są moralnie po właściwej stronie.

      Widzę, że tutaj jest sporo starych hipisów i może macie już dobrze przepłukane mózgi rewolucyjnymi ideami, ale patrząc obiektywnie, kapitalistyczne imperium z muskularnym militarnym ramieniem i potrzebą bycia światowym żandarmem jest dla nas dobre, karmicznie i praktycznie.

      Usuń
    15. @okechukwu: „Wojna jest zawsze gorszym rozwiązaniem niż pokój” - to oczywiste, ale wchodząc na terytorium Ukrainy Rosja w ogóle nie pozostawiła jej wyboru, a pokój na warunkach agresora to nie jest korzystne rozwiązanie. Dlatego Ukraina, mimo własnych kosztów, chce jak najbardziej osłabić najeźdźcę i zbudować sobie mocniejszą pozycję do ewentualnych negocjacji. Jak na swoją sytuację, dzięki pomocy Zachodu, radzi sobie bardzo dobrze z odpieraniem liczebniejszej armii rosyjskiej - linia frontu niemal się nie zmienia od wielu tygodni. Przez ponad pół roku straciła "tylko" jakieś 13% terytorium. „Przecież Ukraina nie była suwerenna do czasów pomarańczowej rewolucji, a potem (z przerwą) do obalenia Janukowycza. Przez ponad 20 lat było to państwo niesuwerenne, absolutnie zależne od Rosji”. No tak niezupełnie. Oficjalnie Ukraina jest suwerennym państwem od 1990 roku, wtedy też podpisała z Rosją traktat o wzajemnym uznaniu granic i suwerenności. Jak to wyglądało w praktyce, to inna sprawa, ale widać, że Ukraińcom zależy na tej suwerenności, skoro tak wytrwale jej bronią.

      Usuń
    16. @okechukwu
      "Przez ponad 20 lat było to państwo niesuwerenne, absolutnie zależne od Rosji. Czy w tym czasie Rosjanie mordowali Ukraińców? Czy niszczyli ich miasta? Oczywiście było to państwo oligarchiczne (ale teraz też takie jest!), skorumpowane, obarczone tysiącem wad, ale dało się tam żyć. Pytanie, czy teraz jest lepiej"

      To jest logika w stylu: "Po coś się kobieto tak wyzywająco ubierała? Było być skromniejszym, to by cię nie zgwałcili." albo "Po co się starałaś wyrwać z tego toksycznego małżeństwo?", kiedy agresywny mąż nie przestaje dawać spokoju.

      Ukraina to państwo z demokratycznie wybranym rządem, które chciało i chce się zwracać ku zachodowi i ma pełne prawo do kształtowania swojej polityki, a Rosja jej na to nie pozwala. Gruzja, Krym, Donbas i Donieck to nie jest jakieś w gruncie rzeczy pokojowe porządkowanie podwórka przez Putina i ostatecznie gwarancja spokoju. Tylko zezwalanie na coraz bardziej agresywne wasalizowania sąsiadów i rozszerzanie strefy wpływów. Zaspokojenie autokraty porównywalne z niemieckimi Sudetami i wierzenie, że na tym się skończy.

      Usuń
    17. Danielu, jak najbardziej aspirowałem do bycia hipisem jako licealista w pierwszej połowie lat 90. i wówczas płukałem mózg tanim winem, więc absolutnie pasuję do schematu (haha). A mówiąc serio, to przecież to o czym piszę, czyli o wojnie mocarstw (i cywilizacji), które mają sprzeczne interesy, to jest abecadło współczesnej geopolityki. Wystarczy poczytać Fukuyamę czy Huntingtona (który już w latach 90 przewidywał, że Ukraina może stać się kluczowym krajem w walce o wpływy między USA a Rosją i wieszczył wojnę w tym regionie).  Względny pokój na świecie utrzymuje się wówczas,  kiedy między strefami wpływów mocarstw istnieje  równowaga. Kiedy ta równowaga zostaje zakłócona, dochodzi do konfliktu, który może przerodzić się w globalną wojnę. I dokładnie tak było w przypadku Ukrainy. Natomiast Ty prezentujesz pogląd, że USA inwestuje miliard dolarów w pomoc wojskową dla Ukrainy, ot tak trochę dla kaprysu, trochę z dobroci serca, a najbardziej dlatego, że Stany są mało asertywne i nie chcą odmówić pomocy państwom w tym regionie? Bardzo fajna (i bardzo realistyczna!) koncepcja.
      Paweł, de iure Ukraina była niepodległym państwem, de facto w pełni zależnym od Rosji (tak samo jak jest nim np. Armenia). Czy utrata 13% terytorium w pół roku to sukces? W kategoriach  statystyczno-militarnych, biorąc pod uwagę dysproporcję sił i zdolność Ukraińców do przeprowadzenia kontrofensywy w ostatnich dniach - na pewno. Jednak jeśli się doda do tego ofiary cywilne, zniszczone miasta (tak długa obrona Mariupolu nie miała żadnego sensu - od momentu kiedy zaczęło brakować żywności i wody, a sytuacja ludności cywilnej stała się dramatyczna należało się poddać), kompletnie zrujnowaną gospodarkę, to sytuacja Ukrainy wygląda znacznie gorzej niż przed wojną. Rosja też ponosi duże straty, ale ma bez porównania  większe rezerwy, no i przede wszystkim wojna nie toczy się na jej terytorium.

      Usuń
    18. Oczywiście, że Ukraina ma prawo - pytanie o praktycznie możliwości jej realizacji. Oraz o koszty. Sudety to bardzo dobry przykład. Nie dlatego, żebym uważał za stosowne porównywania Putina do Hitlera, tylko z powodu postawy Czechów. Ich uległość wobec niemieckich żądań doprowadziło do względnie łagodnej okupacji (choć były oczywiście epizody - jak wybiórczy terror po zamachu na Heydricha, ale w porównaniu do Polski to jest kropla). Nie wymordowano im inteligencji, nie zamieniono miast w kupę gruzu, nie skazano całego pokolenia na śmierć. Kto lepiej wyszedł: Czesi na zaspokajaniu Hitlera Sudetami czy my na "nie oddamy ani guzika"? Bo mnie się wydaje, że odpowiedź jest oczywista. I fajnie się to wszystko mówi - trzeba powiedzieć Putinowi nie, trzeba ukrócić jego imperialne zamiary, trzeba być zdecydowanym, bo to mu nie wystarcz itp. jak się siedzi wygodnie w fotelu i wie się, że jutro bomba nie walnie w twój dom. A gorzej jak siedzisz w takim mieście jak Mariupol i drżysz - już nie mówię o siebie - tylko o to, że za chwilę zginie twoje kilkuletnie dziecko.

      Usuń
    19. @okechukwu
      "Natomiast Ty prezentujesz pogląd, że USA inwestuje miliard dolarów w pomoc wojskową dla Ukrainy, ot tak trochę dla kaprysu, trochę z dobroci serca, a najbardziej dlatego, że Stany są mało asertywne i nie chcą odmówić pomocy państwom w tym regionie? Bardzo fajna (i bardzo realistyczna!) koncepcja."

      Nic takiego nie napisałem. Mój komentarz miał być odpowiedzią na twoje zarzuty, że USA wiele zrobiło by do tej wojny doszło. To dość rażąca propaganda Rosji, którą usprawiedliwiają coraz bardziej agresywne rozpychanie łokciami. USA w naszym regionie nie zrobiło niczego co tak naprawdę zagraża bezpieczeństwu Rosji. Za to oni, będąc mocarstwem z koszyka z promocjami, z defektami i po przejściach, które powinno deeskalować i szukać partnerstwa z państwami regionu, są coraz większym zagrożeniem. Ale tak, teraz, po utopieniu miliarda dolarów w pomoc wojskową, USA swoje interesy w regionie ma, a Rosja to czego "chcieli". Teraz pretensje do Amerykanów w angażowanie się wyglądają tak jakby w '39 powiedzieć aliantom: dziękujemy, nie skorzystamy, gdyby tamci jednak wywiązali się z obietnic pomocy. USA zalicza tutaj może swój najbardziej usprawiedliwiony konflikt zbrojny od czasu drugiej wojny światowej.

      "Oczywiście, że Ukraina ma prawo - pytanie o praktycznie możliwości jej realizacji. Oraz o koszty. Sudety to bardzo dobry przykład. Nie dlatego, żebym uważał za stosowne porównywania Putina do Hitlera, tylko z powodu postawy Czechów. Ich uległość wobec niemieckich żądań doprowadziło do względnie łagodnej okupacji (choć były oczywiście epizody - jak wybiórczy terror po zamachu na Heydricha, ale w porównaniu do Polski to jest kropla)."

      Ja osobiście uważam, że Ukraina praktycznie możliwości ma. Nie porównując Putina do Hitlera, ale pewnie tak samo gospodarka mu nie podła i kałajtnie. Biorąc pod uwagę, że Sudety miały pierwotnie w pełni satysfakcjonować wszystkie żądania, to względnie łagodna okupacja z epizodami przestaje malować się aż tak różowo. A poza tym, to znowu popadasz w obwinianie ofiary: przychodzi ktoś silniejszy, to ma prawo zabrać ci co chce, a jak się stawiasz, to się doigrasz.

      Usuń
    20. @okechukwu: Pozwolę sobie wrócić do tego komentarza, w którym pisałeś, że za czasów PO/PSL nie było pandemii, wojny na Ukrainie i kryzysu energetycznego i wspomniałeś o rekordowej inflacji w krajach nadbałtyckich, bo właśnie dobiliśmy do 16,1%. To oznacza najwyższą inflację od 1997 roku. Słusznie wskazujesz na to, że są kraje UE z jeszcze wyższym wskaźnikiem (25,2 w Estonii, 21,1 na Litwie, 20,8 na Łotwie), jednak dla całej Unii wynosi on 9,1%, a przecież to nie tylko my, a cały kontynent zmaga się z takimi problemami, jak pandemia, wojna czy kryzys energetyczny. Pomimo tego większość krajów ma od nas niższą inflację i to z nimi powinniśmy się porównywać, a nie ciągle z tymi, u których jest gorzej. Zresztą prognozy mówią, że w przyszłym roku Polska inflacja będzie najwyższą w UE.

      Usuń
    21. Daniel, no, ale z tym doigraniem to jest niestety prawda. Pytanie, czy warto poświęcić życie choćby tych 400 ukraińskich dzieci, które (oficjalnie) do tej pory zginęły w wyniku inwazji na Ukrainę dla nieuznania  de iure aneksji Krymu (bo de facto Krym zawsze pozostanie rosyjski i to nawet jakby Putina za parę zastąpił jakiś liberał technokrata w typie Czubajsa) oraz ustępstw w polityce zagranicznej? To nie jest żadne demagogia - to bardzo konkretne pytanie! Tak - jak mówiłem wcześniej - są sytuacje, kiedy napadnięte państwo wyraźnie słabsze od agresora musi się mu przeciwstawić - bo przeciwnikowi chodzi wyłącznie o brutalną agresję, eksterminację biologiczną narodu, zniszczenie jego podstaw ekonomicznych. Wtedy nie ma wyjścia i trzeba oczywiście się bronić, bo nie ma nic do stracenia. Ale Ukraina to nie jest ten casus!


      Paweł, odnośnie inflacji "popandemicznej" to jak najbardziej odniesieniem może być średnia UE. Natomiast jeśli chodzi o wojnę i jej wpływ na inflację, to absolutnie punktem odniesienia nie może być np/ stopa  inflacji w takich krajach jak Portugalia czy Hiszpania - położonych w zupełnie innej części Europy, a na dodatek - np. z racji klimatu - o zupełnie innych potrzebach energetycznych . Więc tutaj nie porównujmy się do średniej UE tylko do państw naszego regionu - Węgier, Słowacji , Czech, państw nadbałtyckich, Rumunii. W takim porównaniu też nie wypadamy dobrze, ale jest to odniesienie realne, a nie naciągane

      Usuń
    22. Jeśli mamy się porównywać do państw z regionu, to wypadałoby także do sąsiada zza Odry (inflacja 8,5%). Natomiast idąc tropem klimatu, zapotrzebowania na ciepło, to jeszcze gorsza sytuacja powinna być w Szwecji (8,3) i Finlandii (8,0); oba te państwa mają też obecnie bardziej napięte stosunki z Rosją ze względu na chęć wstąpienia do NATO, a Finlandia ponadto ma najdłuższą z krajów UE granicę z Rosją, co może odstraszać zagranicznych inwestorów i mieć inne negatywne skutki. Nie jest też przecież tak, że zmiany klimatyczne nie dotyczą krajów na południu. Jak najbardziej dotyczą i Hiszpania czy Włochy wprowadzają ograniczenia zużycia energii. We Włoszech jest to związane także z dużym uzależnieniem od rosyjskich surowców. Polska takich ograniczeń nie chce wprowadzać, ale wygląda to na decyzję czysto polityczną, a nie uzasadnioną bezpieczeństwem energetycznym.

      Usuń
    23. @okechukwu
      Krym od dawna jest pod rządami Rosji i Rosja, pomimo jakiś tam sankcji, funkcjonowała sobie w tzw. business as usual z resztą Europy. Ukraina od jeszcze dawniej stara się wyswobodzić z wpływów Rosji. Powrót pod ich parasol, po ponad dekadzie politycznego mówienia "nie znaczy nie", byłby śmieszny i pewnie kontynuowałby tylko ten burzliwy związek i polityczne przepychanki. Rosja mogła zaakceptować decyzję Ukrainy i stracić na tym bardzo niewiele. Pewnie wciąż byłaby postrzegana jako atrakcyjny sojusznik na zachodzie Europy, a konflikt wokół Krymu i republik byłby coraz bardziej ignorowany poza Ukrainą. Ale Rosja postanowiła rozpętać obecną sytuację, wydaje mi się, że w takich okolicznościach 400 ukraińskich dzieci powinno się pisać na ich konto, a nie ukraińskich decydentów.

      Usuń
    24. Odnośnie inflacji to ciężko jednak zestawiać kraje o takich poziomach akumulacji kapitału i oszczędności jak Szwecja czy Finlandia z Polską. To są ciągle gospodarki funkcjonujące 2 poziomy wyżej niż jakikolwiek kraj Europy Środkowo- Wschodniej. BTW wczoraj wróciłem z Węgier. Pierwszy wyjazd od 12 lat (a wcześniej jeździłem regularnie, jeszcze za komuny jako dzieciak z ojcem). Słabo to wygląda. Ceny w sklepach jeszcze wyższe niż u nas (poza winem),a w restauracjach wręcz szokująco wysokie. Fatalne wrażenie zrobił na mnie Miszkolc z rozsypującymi się budynkami w centrum (a przedmieścia jak u nas na początku lat 90). Wygląda jakby przez te 12 lat kraj cofnął się do poziomu Macedonii (bo nawet nie Rumunii). Czyli chyba jednak władza Orbana nie zdaje egzaminu. W każdym razie Rzeszów czy Lublin prezentują się przy miastach w północnych Węgrzech imponująco. W Budapeszcie tym razem nie byłem - pewnie tam jest inaczej, ale stolice to zawsze miasta na pokaz.

      Usuń
    25. "Ale Rosja postanowiła rozpętać obecną sytuację, wydaje mi się, że w takich okolicznościach 400 ukraińskich dzieci powinno się pisać na ich konto, a nie ukraińskich decydentów."
      Wszystko prawda - bezpośrednia odpowiedzialność za śmierć tych dzieci spada na putinowską Rosję. Tylko w jaki sposób ten fakt (i generalna słuszność racji) im teraz pomoże (jak już są martwe) ? Pięciolatek nie rozróżnia politycznych przepychanek i nie rozpoznaje, czym jest suwerenność. Ma jedną szansę na życie i właśnie ją bezpowrotnie stracił. Dlatego rozważne państwo - tak jak - powtórzę to jeszcze raz - Czechosłowacja w roku 38 i 68- powinno maksymalnie zabezpieczyć interesy dzieci, rodzin i obywateli. I to powinien być wzór godny naśladowania.

      Usuń
    26. @okechukwu
      No, martwym dzieciom to tak na ogół niewiele pomaga :/ Nie jestem ekspertem od historii Czechosłowacji, ale nie wydaje mi się, że oni tam podchodzili do Trzeciej Rzeszy w '39 i Operacja Dunaj w '68 z rozważaniami w stylu: jak się nie będziemy stawiać, to lepiej na tym wyjdziemy, a w '90 to już w ogóle wyjdzie na nasze. Było tam na pewno wiele niepewności co do przyszłość i ogólna beznadziejność sytuacji, która doprowadziła do takich, a nie innych decyzji. Teraz z naszej perspektywy możesz sobie mówić, że to było wzorowe postępowanie. W przypadku Ukrainy nie da się tego powiedzieć. Nie wiesz, czy Rosja, po odzyskaniu wpływów na Ukrainie, nie wprowadziłaby jakiś cichych "czystek" na zwolennikach niepodległej Ukrainy, żeby nie mieć z nimi kłopotów w przyszłości i czy to nie doprowadziłoby do jakiś martwych dzieci.

      Usuń
    27. Masz rację, że Czesi działali w dużej mierze pod wpływem konkretnej sytuacji i twierdzenie, że wszystko sobie zaplanowali byłoby ahistoryczne. Niemniej - ich cechy narodowe, pragmatyzm, "szwejskowski" stosunek do wojny to są fakty. Teraz - jak już wojna wybuchła, to oczywiście nie da się niczego wykluczyć ze strony Rosji. Dopóki Ukraina pozostawała w strefie wpływów Rosji nie było natomiast żadnych czystek czy prześladowań Ukraińców (wyłączam tu oczywiście lata stalinowskie, ale Soso nie odpuszczał nikomu). Mnóstwo starszych Ukraińców, z którymi rozmawiałem z wielkim sentymentem wspomniało czasy ZSRR (mówimy głównie o latach 70 i 80). To też jest po prostu prawda.

      Usuń
    28. Starsi ludzie często robią sobie hobby z sentymentalnego wspominania czasów ZSRR. Ja też miło wspominam początek lat 90 kiedy byłem dzieckiem, mieszkałem w domu bez łazienki i chodziłem do wychodka, ale po dłuższym zastanowieniu się nad tym, nie chciałbym powrotu do takich warunków. Wydaje mi się, że tak jak śmiałeś się ze mnie za naiwne postrzeganie pomocy USA na Ukrainie, tak też można potraktować twoje patrzenie na poczciwe cechy narodowe Czechów. Francja i Wielka Brytania popierały warunki układu monachijskiego, które dotyczyły terytorium Czechosłowacji, gdyby w 1938 Czesi mogli liczyć na militarną pomoc zachodu jaką ma dzisiaj Ukraina, to wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że ich stosunek do wojny byłby mniej "szwejkowski". Polityczna opozycja w strefie wpływów Rosji nie ma lekko. Wydaje mi się, że wielu ludzi miałoby kłopoty na Ukrainie, nawet gdyby Zełenski powiedział w lutym: ok, poddajemy się, możecie mieć swoje państwo z powrotem. A nowa władza by już pilnowała, żeby nikomu nie przychodziły do głowy jakieś "głupie" pomysły o suwerenności.

      Usuń
    29. Oczywiście, nie można wykluczyć, że Czesi zachowaliby się inaczej i podjęli walkę z Niemcami, gdyby nie Monachium (pamiętajmy też o wolcie Słowaków). Niemniej cechy poszczególnych narodów są faktem i czeskie podejście do spraw suwerenności narodu, walki o wolność, ale też modelu życia społecznego drastycznie się od polskiego. Myślę, że nawet nie trzeba z tym polemizować - wystarczy poczytać (i porównać!) czeskich i polskich klasyków literatury XX w. Podobnie jak np. Białorusini, mimo że tak bliscy Ukraińcom różnią się od nich ogromnie jeśli chodzi o narodowy temperament.

      Usuń
  13. "Rozdmuchiwanie tego problemu, z różnych względów, jest korzystne zarówno dla PO, jak i niektórych nurtów w łonie UE. Wedle mojego przekonania, kondycja polskiej demokracji nie jest dla elit unijnych najważniejsza. " Mahavishnuu po raz kolejny w punkt. Dlatego pisałem o Bułgarii, której nikt się we instytucjach UE specjalnie nie czepia - mimo że praworządność jest tam fasadą, a korupcja urzędników państwowych, sędziów, i polityków bije wszelkie rekordy. Dlatego trzeba odróżnić dwie sprawy: niewątpliwą szkodliwość PIS-u i ogromną hipokryzję UE.

    OdpowiedzUsuń
  14. "Bo wzrost zaczął się długo przed wojną, a nawet przed pandemią i w znacznej mierze spowodowało go niepohamowane rozdawnictwo oraz dodrukowywanie na ten cel pieniędzy. A potem były te wszystkie tarcze i ruszyła prawdziwa lawina"
    Wzrost inflacji - owszem - zaczął się przed pandemią i w lutym 2020 wynosił 4.7%. Zresztą nie o cyferki chodzi, wszyscy widzieliśmy, że ceny zdecydowanie rosną jeszcze przed pandemią. Ale warto pamiętać, że na koniec 2009 roku - czyli podczas już wtedy dwuletnich rządów PO inflacja wynosiła niewiele mniej - 3.5% (co było skutkiem ogólnoświatowego kryzysu finansowego). Dopiero w następnych latach stopniowo ją obniżano aż do poziomu deflacyjnego (notabene długotrwała deflacja też jest szkodliwa dla gospodarki). Kurcze, podobnie jak Mahavishnuu, wcale dobrze się nie czuję w roli pisowskiego advocatus diaboli. Nigdy nie głosowałem na tę partię (a na PO - owszem dwa razy w wyborach z 2005 i 2007 i ogromnie mnie rozczarowali). Nigdy z nią nie sympatyzowałem. Nie oglądam TV publicznej. Mierzi mnie ich propaganda, która - tu się mogę zgodzić - przybiera nieomal orwellowskie rozmiary. Natomiast razi mnie też bardzo takie schematyczny, uproszczony obraz świata dokonywany pod hasłem, jakim to wspaniałym państwem byliśmy przed rządami PIS i jak to PIS zniszczył tę płynącą miodem i mlekiem krainę. Stąd moje posty polemiczne. Gdybym miał ocenić rządy PIS w skali RYM - dałbym 1.5/5. PO 2/5.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie twierdziłem nigdy, że za PO było / będzie wspaniałe, a jedynie, że za PiS nie czeka nas nic dobrego, jedynie dalsze przebudowywanej państwa na wzór orwellowskiej dystopii, a przynajmniej obecnej, putinowskiej Rosji. Dlatego zmiana tego rządu na dzisiejszą opozycję - niekoniecznie na PO - to po prostu szansa na większą normalność.

      Usuń
  15. Przy całym moim krytycyzmie wobec rządów PIS-u., nie jestem zwolennikiem diagnozy jakoby dzisiejsza Polska nie była już państwem demokratycznym. Jeśli oprzemy się na realnej, zdroworozsądkowej analizie politologicznej, to jednak nadal jest to model demokratyczny, aczkolwiek obciążony różnymi wadami, niedomaganiami, poszerza się sfera patologicznych rozwiązań. Cały czas jesteśmy „tylko” na etapie psucia, obniżania procedur. Rubikon nie został jednak przekroczony.

    Na łamach prasy opozycyjnej często pojawiają się sugestie, jakoby negatywny scenariusz „odwrotu od demokracji” został uruchomiony w 2015 roku. W latach 1989-2015 było wiele przesłanek kryzysu. Nie czas i miejsce na liczne przykłady i długie analizy. Podam tylko jeden - telewizja publiczna. Komu zawdzięczamy upolityczniony model telewizji rządowej? Kłania się rząd Mazowieckiego, bowiem genezy trzeba szukać w ostatnich miesiącach 1989 roku. Pod uwagę brano wtedy dwa warianty rozwoju - telewizji niezależnej od świata polityki i tzw. pasa transmisyjnego rządu, rzecz jasna w wariancie oświeconym, pluralistycznym, otwartym na standardy demokratyczne. Niestety, ostatecznie wybrano drugi model, mocno zakorzeniony w naszej tradycji politycznej. To był grzech pierworodny. Później postępował tylko proces patologizacji.

    Pamiętacie czasy prezesury Roberta Kwiatkowskiego? To już wtedy czasami pojawiały się porównania z telewizją białoruską. Ograniczony pluralizm, propaganda, manipulacje... Paradne są dzisiaj utyskiwania imć Kwiatkowskiego, który ubolewa, iż nasza telewizja publiczna jest upolityczniona. Kwiatkowski, parafrazując Rogera Watersa, był jeszcze jedną cegłą w murze. Dokładnie to samo można napisać o miłującej demokrację, pluralizm i tolerancję ekipie Tuska. Tak przy okazji, co przez 8 lat swoich rządów „tuskoludki” zrobiły dla osób LGBT, które, doprawdy, nie miały i nie mają lekko w naszym kraju? Nic! W parlamencie mieli przewagę, jeszcze większą w mediach. Cóż ich powstrzymywało? Dzisiaj w tym temacie pozują na rycerzy tolerancji. Hipokryzja w stanie czystym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod koniec swoich rządów PO/PSL przyjął ustawę uzgodnieniu płci, w której zawarto także zapisy o małżeństwach jednopłciowych i adopcji przez nie dzieci. Następnie zawetował ją Duda - było to jego pierwsze weto. Później wprawdzie nic już z tym nie zrobiono, ale jednak była jakaś próba podjęto. Natomiast rządy PiS to już prawdziwa tragedia dla osób LGBT, bo w tym czasie już faktycznie nie robi się nic, by poprawić ich sytuację, a co gorsze - władza otwarcie stygmatyzuje te osoby, vide Duda mówiący, że to ideologia, a nie ludzie, albo Kaczyński śmiejący się z osób trans.

      Myśle, że po wygranej opozycji coś jednak w tej kwestii ruszy. Te 7+ lat temu sytuacja była trochę inna, ten problem nie był tak nagłośniony i ogólnie nasze społeczeństwo nie było gotowe na takie zmiany - obecnie się to chyba zmienia, choć wciąż jest wiele sprzeciwu. Ja sam parę lat temu miałem mniej liberalne poglądy w tej kwestii.

      Usuń
  16. W okresie rządów PO/PSL proces osłabiania standardów demokracji postępował, szczególnie Platforma Obywatelska zrobiła w tej dziedzinie niemało. Rachityczny pluralizm, łamanie konstytucji, ograniczanie, nieuwzględnianie inicjatyw społecznych, propaganda w iście gierkowskim stylu w mediach publicznych. W okresie rządów Tuska telewizja stopniowo grawitowała w stronę rozwiązań, które, jako żywo, kojarzyły mi się z ekipą Macieja Szczepańskiego. Nawet jedno z głównych haseł było łudząco podobne. Towarzysz Gierek budował drugą Japonię, natomiast herr Tusk drugą Irlandię. Skończyło się tak, że wielu faktycznie wylądowało na Zielonej Wyspie. Chyba nie o to chodziło? W latach 2009-2013 rosło bezrobocie, młode osoby często nie miały życiowych perspektyw, warunki życia były ciężkie. Państwo było odwrócone do obywatela plecami. Byliśmy krajem dużych nierówności społecznych. Na ogromną skalę rozpleniły się śmieciówki - pod tym niechlubnym względem w Unii Europejskiej mogła z nami konkurować tylko Hiszpania. Gwoli sprawiedliwości, winę za ten proceder ponoszą trzy koalicje rządowe: AWS/UW, SLD/PSL/UP, PO/PSL. Ludzie nierzadko pracowali za 3-5 zł na godzinę. Wszystko to w prostej linii prowadziło do ogromnej fali emigracji. Wyjeżdżały młode osoby, często dobrze wykształcone. Neoliberalny rak mocno przeorał nasze życie społeczno-gospodarcze. W XXI wieku najwięcej ludzi wyjechało w okresie rządów SLD/PSL/UP i PO/PSL. Kapitalizm w Polsce nie miał i nie ma ludzkiej twarzy i to między innymi za to szerokie rzesze społeczne pokazywały rządzącym czerwoną kartkę w wyborach.

    „Demokratyczne państwo” w czasie rządów PO/PSL w wielu aspektach swojego funkcjonowania prezentowało się wprost fatalnie. Standardy były na poziomie płyty chodnikowej. W niejednym względzie demokracja miała charakter fasadowy. Kiedy słyszę, że demokracji w Polsce mają bronić tacy ludzie, jak Tusk i Schetyna, to trudno nie przyjąć tego z uśmiechem politowania. Przecież ci jegomoście skutecznie niszczyli mechanizmy demokratyczne w swojej macierzystej partii. Czy uświadczymy tam jeszcze coś takiego jak autentyczny pluralizm i swobodna wymiana poglądów? Jak podejmowane są kluczowe decyzje? Ludzie, którzy mieli inne poglądy niż naczalstwo wylatywali na zbity ryj lub byli marginalizowani. PO, podobnie jak PIS (ten w jeszcze większym stopniu), jest partią wodzowską – wewnętrzne mechanizmy funkcjonowania w niejednym względzie bliższe są standardom autorytarnym. Na niektóre rzeczy powinno się zwrócić uwagę, bowiem są to instruktywne przykłady, pokazujące ewolucję tego bytu politycznego. Choćby sposób wyłaniania kandydata na prezydenta. Przed laty w prawyborach wpływ na wybór mieli praktycznie wszyscy członkowie tego ugrupowania. Jeszcze w 2010 roku dokonali wyboru między Komorowskim i Sikorskim (odgórnie narzucono właśnie te kandydatury). Później wprowadzono istotne ograniczenie - wyboru dokonywali już tylko elektorzy na Konwencję Krajową. Aby zostać elektorem trzeba było mieć poparcie Rady Krajowej. W 2020 roku Trzaskowskiego wybrali już nie elektorzy, ale zarząd, czyli ścisłe kierownictwo partii. Klasyczny przykład techniki salami. Jakby nie patrzeć - coraz mniej demokracji w demokracji. PIS-owcy i zaprzyjaźnione z nimi media o tym nie trąbią, bowiem u nich tryb wyboru również nie ma charakteru demokratycznego. Decydujący głos ma Jarosław Kaczyński.

    Po 2015 roku w temacie demokracji i praworządności mamy do czynienia z eskalacją negatywnych procesów. Dyskusyjna jest jej dynamika, zakres i charakter. Tak czy inaczej, w tym względzie jesteśmy na równi pochyłej. Telewizja publiczna w jeszcze większym stopniu przypomina czasy gierkowskie, szczególnie charakterystyczny przekaz pozytywny na temat rządzącej partii.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak w ciągu ostatnich siedmiu lat TVP bardzo się zradykalizowała, na co wskazują różne międzynarodowe, niezależne badania. Weźmy taki indeks wolności prasy (wbrew nazwie dotyczy też telewizji i radia) Reporterów bez Granic, gdzie jeszcze w 2015 roku Polska była na 18. miejscu, a w 2022 spadła na 66. W tymże 2015 roku była jeszcze przeprowadzona w TVP debata przed wyborami prezydenckimi, podczas której mógł się zaprezentować każdy kandydat. Pięć lat później żadnej debaty już nie było - jedynie nachalne promowanie jednego kandydata. To oznacza, że nie ma już prawdziwej demokracji, a zostały tylko jej pozory.

      Usuń
    2. Mahavishnu - znakomite podsumowanie rządów PO/PSL. Dołożyłbym do tego jeszcze np. gigantyczną aferę reprywatyzacyjną w Warszawie, za którą odpowiedzialność ponoszą ludzie związani z PO i "niezależni" prawnicy. Nie zgodzę się tylko odnośnie mediów publicznych. I tutaj bardziej przychylałbym się do opinii Pawła. Propaganda za rządów PO rzecz jasna była (oczywiście czasy eseldowskie to jeszcze inna para kaloszy i trzeba nie mieć cienia wstydu, żeby tak jak Czarzasty kreować się teraz na obrońcę wolnych mediów), ale jednak znacznie bardziej subtelna. W TVP Dworzaka Pośpieszalski mógł mieć swój autorski program- to tak, jakby w Kurwizji swój program miała np. Dominika Wielowieyska. Oferta kulturalna stała za czasów PO na bez porównania wyższym poziomie. Więcej autonomii miały ośrodki regionalne (znam sprawę dobrze z Radia Lublin). W mediach publicznych PIS przekroczył Rubikon. Nawet Rossija 24 prezentowała bardziej zniuansowaną i mniej napastliwą propagandę (mówię o czasach przedwojennych - bo teraz usunięto ją z kablówek, więc być może dorównuje TVP).

      Usuń
  17. Jeśli chodzi o śmieciówki, zapomniałem jeszcze wspomnieć o jednej „sympatycznej” koalicji - PIS/LPR/Samoobrona. Choć trzeba przyznać obiektywnie, że akurat pod tym względem, na tle wcześniej wymienionych, zaszkodzili mniej.

    OdpowiedzUsuń
  18. @okechukwu

    Jeśli chodzi o telewizję publiczną, to w porównaniu z wcześniejszym okresem niewątpliwie różnica jest znacząca. Tutaj nie ma czego bronić.


    @Paweł

    „W tymże 2015 roku była jeszcze przeprowadzona w TVP debata przed wyborami prezydenckimi, podczas której mógł się zaprezentować każdy kandydat. Pięć lat później żadnej debaty już nie było - jedynie nachalne promowanie jednego kandydata. To oznacza, że nie ma już prawdziwej demokracji, a zostały tylko jej pozory”.

    Nachalna propaganda, jak najbardziej, była. Gwoli uczciwości, muszę jednak sprostować jedną rzecz – debata prezydencka, w której mógł zaprezentować się każdy kandydat, odbyła się. Nawet ją wtedy oglądałem. Poniżej link:

    https://www.youtube.com/watch?v=AYKGGVfCCZ0

    Gdyby nawet jej nie było, a telewizja publiczna, tak jak obecnie, byłaby zupełnie zdominowana przez PIS, nie oznaczałoby to, że „nie ma już prawdziwej demokracji, a zostały tylko jej pozory”. Na sprawę trzeba patrzeć z szerszej perspektywy. W tym wypadku należy brać pod uwagę całokształt struktury medialnej. Telewizja publiczna jest tylko jednym z segmentów w tej układance. Obecnie, jeśli chodzi o trzy największe telewizje ogólnopolskie, mamy następującą sytuację:

    - telewizja publiczna – zawłaszczona przez PIS
    - TVN – antypisowski ściek propagandowy
    - Polsat – mainstream balansujący między głównymi podmiotami sceny politycznej, starają się zachować dystans i obiektywizm, różnie im to wychodzi, jednak na tle TVP i TVN różnica jest znacząca

    Nie wiem, czy analizowałeś sobie kiedyś, jak rozkłada się obecnie rozkład sił i wpływów na naszym rynku medialnym – różne rodzaje prasy (dzienniki, tygodniki…), rozgłośnie radiowe, portale internetowe itd. Ciekawa lektura. Warto zapoznać się z zestawieniami najbardziej poczytnych i opiniotwórczych mediów. Biorąc pod uwagę ich profil polityczny i sympatie wychodzi na to, że opozycja ciągle ma przewagę. Nawet jeśli uwzględnimy nieodległą akcję z Orlenem i zakup prasy lokalnej. O komforcie w sferze medialnej, jaki miała Platforma Obywatelska w okresie swoich rządów, PIS może sobie tylko pomarzyć. W świecie mediów niezbywalnym elementem ładu demokratycznego jest pluralizm. Pod tym względem, póki co, daleko nam do autokracji.
    Gorzej jest natomiast z niezależnością dziennikarską. To szeroki i skomplikowany problem, bo przecież nie chodzi tylko o nieszczęsną telewizję publiczną. Zmagają się z nim nie tylko dziennikarze w naszym kraju. Niezależność dziennikarzy jest często iluzoryczna, bowiem właściciel forsuje własną linię polityczną. W grę wchodzą również różne formy nacisku ze strony kierownictwa itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W swojej analizie pominąłeś niestety takie kwestie jak tzw. Lex TVN, czyli próbie odebrania TVN możliwości nadawania swoich kanałów, a także o niedawnej zmianie standardu nadawania telewizji naziemnej, gdzie jedynie TVP otrzymała możliwość dalszego nadawania w starym standardzie - do końca 2023 roku. Z różnych powodów mnóstwo ludzi nie kupiło nowego telewizora lub dekodera, a w rezultacie stracili dostęp do innych stacji. Obie te sytuacje to nie są standardy demokratyczne, a wyraźne próby ograniczenia pluralizmu medialnego i podbudowa pod stworzenie autorytarnego państwa na wzór Rosji, gdzie dokładnie to samo działo się z mediami jakiś czas temu.

      Jest jeszcze taka kwestia, że telewizja finansowana z podatków wszystkich obywateli powinna reprezentować całe społeczeństwo, a nie jedną partię. Prywatni nadawcy nie muszą takiej zasady przestrzegać, ale od publicznej należy tego wymagać.

      Usuń
    2. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mam masę znajomych i przyjaciół, którzy - piętnując słusznie niewiarygodną propagandę TVP - są absolutnie przekonani, że TVN24 jest stuprocentowo obiektywną stacją informacyjną, wręcz wzorem dziennikarstwa. Tymczasem oczywiście jest to tuba propagandowa PO - a dziennikarstwo w wykonaniu Kolendy Zaleskiej czy Olejnik to parodia taka sama jak u Holeckiej. Polsat - nie wiem jak jest teraz - bo od ponad roku nie oglądam w ogóle telewizji poza kanałami sportowymi, ale rzeczywiście był w miarę pluralistyczny i obiektywny chociaż wg mnie szedł za bardzo w kierunku propisowskim (jednak w porównaniu do innych stacji - i tak super).
      Czy to, że TVP jest publiczna a TVN prywatna coś zmienia? Tak, ale tylko od strony formalno-prawnej. Faktycznie jest to to samo - tyle że w TVN propaganda czasami bardziej inteligentna i jest paru (ale to dosłownie paru!) dziennikarzy, którzy starają się dbać o standardy obiektywizmu - np. Konrad Piasecki.

      Usuń
    3. Czy to, że TVP jest publiczna a TVN prywatna coś zmienia? Zmienia to sytuację diametralnie. W przypadku telewizji prywatnej właściciel może robić, co mu się podoba, o ile nie łamie tym prawa. Jednak sytuacja TVP różni się tym, że de facto to my wszyscy płacący w tym kraju podatki jesteśmy właścicielami, a tymczasem są tam realizowane interesy garstki osób.

      Na podstawie materiałów, jakie na przestrzeni paru ostatnich tygodni pojawiły się w "Faktach", uważam, że manipulacja sprowadza się tam głównie do przemilczania niektórych wydarzeń i wyeksponowywania innych, ale sama treść wydaje się merytoryczna. Oczywiście, są tam mocne ataki na rząd za obecną sytuacje, No ale ma to jednak znacznie więcej sensu, niż zrzucanie wszystkiego na opozycję (od 7 lat nie mającą na nic realnego wpływu), Niemcy, UE, Putina, pandemię. A Polsat faktycznie stara się być bardziej obiektywny, jest tam dużo pluralizmu, ale czasem aż za bardzo starają się zachować neutralność.

      Usuń
    4. Neutralność to chyba najważniejsza cecha we wszelkich programach typu "Wiadomości" i absolutne minimum, żeby w ogóle to się nadawało do oglądania. Nieprzemycanie opinii w programach informacyjnych to właściwie dziennikarski elementarz, niestety coraz rzadziej stosowany, a "Fakty" i "Wiadomości" TVPisu to właściwie zbiory felietonów, a rzetelne informacje. Pod tym względem Polsat faktycznie błyszczy. Główna przewaga TVNu nad TVP to to, o czym słusznie wcześniej wspomniałeś - od telewizji publicznej należy wymagać więcej. Te 4 miliardy wywalone na tę propagandę to coś, czego chyba nigdy nie przeboleję.

      Usuń
    5. Moim zdaniem rzetelność i merytoryczna poprawność są w przypadku informacji w mediach ważniejsze od zachowania bezstronności. Podam tylko jeden przykład: katastrofa ekologiczna na Odrzs. TVP bagetelizowało problem, wręcz próbowało go ukryć, a w TVN przez wiele dni był to temat numer jeden i od razu wskazano winnych. Tymczasem w Polsacie również był to główny news, ale dość powściągliwie informowano o trwających kilka tygodni, a nawet miesięcy zaniedbaniach rządu w tej sprawie. Uważam, że opinia publiczna powinna być informowana o takiej bezczynności władz, a nie tylko o konsekwencjach.

      Usuń
    6. Nie zgadzam się z tym, że prywatny nadawca "może robić, co mu się podoba, dopóki nie łamie prawa". To znaczy oczywiście może, ale w kwestiach podstawowych standardów dziennikarskich (np. sposobu prowadzenia wywiadu z politykami, nie mieszania informacji z komentarzem w programach informacyjnych) powinien być rozliczany wg tych samych kryteriów co medium publiczne. Katastrofa ekologiczna jest akurat bardzo na rękę TVN, bo uderza w PIS. Nie przypominam sobie, żeby równie obszernie TVN informowało np. o aferze reprywatyzacyjnej w Warszawie za rządów PO. Oczywiście - można powiedzieć, że media powinny zawsze bardziej skrupulatnie przyglądać się poczynaniom władzy niż opozycji. Ja jestem jak najbardziej za tym - PIS obecnie jest władzą zdegenerowaną i zepsutą, niech TVN dobiera się różnym Obajtkom do skóry. Tyle że jak rządziło PO, to TVN słabo patrzył ówczesnej władzy na ręce, a o wiele bardziej skupiał się na atakowaniu ... PIS, czyli opozycji. I to jest to przegięcie. Dlatego wart Pac pałaca - i TVP i TVN to medialne szambo, tylko to pierwsze uperfumowane "diorem", a to drugie nawet nie stara się tego odoru gnojówki niczym złagodzić.

      Usuń
  19. @Paweł

    Chodziło mi tylko o to, aby pokrótce przedstawić, jaki jest obecnie rozkład sił i wpływów na naszym rynku medialnym. To tak a propos pluralizmu. Lex TVN i zawirowanie wokół zmiany standardu nadawania telewizji naziemnej to przykład polityki zmierzającej do powiększenia swoich włości medialnych. Sprawa związana z tefałenem z góry była skazana na niepowodzenie, ponieważ kolidowała z interesami kapitału amerykańskiego. Takie praktyki, z oczywistych względów, trzeba piętnować. W tym kontekście warto jednak zwrócić uwagę na jeden niepokojący wątek. Trudno nie zauważyć, że na naszym rynku medialnym mamy do czynienia z nadreprezentacją kapitału zagranicznego. Nie tylko USA, ale także różne kraje z Europy Zachodniej nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliły. Niemcy i Francuzi mają to zresztą uregulowane prawnie. W tej dziedzinie powinniśmy dążyć do zmian w strukturze własnościowej, ponieważ jest to zgodne z naszą racją stanu. Nie inaczej jest w przypadku wielu sektorów naszej gospodarki. Rzecz w tym, aby robić to zgodnie z duchem państwa prawa.

    Wracając jeszcze do wątku LGBT. Moim zdaniem legalizacji związków homoseksualnych długo jeszcze u nas nie będzie, choć to „długo” jest pojęciem relatywnym. Najważniejszy nie jest opór politycznej konserwy, czyli PIS-u i Konfederacji. Główną przeszkodą jest polski Kościół katolicki, w którym postawy homofobiczne są szeroko rozpowszechnione. Jego wpływ na naszą klasę polityczną jest, nazwijmy to delikatnie, niemały. Bez ich choćby neutralnej postawy bardzo trudno będzie to ruszyć. Obecni zwolennicy tolerancji (kawiorowa lewica postkomunistyczna z SLD, PO),chętnie perorowali na ten temat, jednak ich praktyczny dorobek, gdy byli u steru rządów, był mocno rozczarowujący. Dlaczego? Nie chodziło tylko o słupki w sondażach. Moim zdaniem bali się ideologicznej wojny z Kościołem. Inna sprawa, że zawsze brakowało im pryncypialności. Dominował cynizm i wyrachowanie, bo przecież najważniejsze są „konfitury”. W przypadku PO nie inaczej było w czasie kampanii prezydenckiej w 2020 roku (vide pokrętna postawa Trzaskowskiego). Na takich ludzi trudno liczyć w przyszłości.



    @okechukwu

    „Dokładnie z tej perspektywy postrzegam kwestię polskiej polityki wobec Unii. Nie chodzi o to, żeby z niej w tej chwili wychodzić (byłoby to nieopłacalne gospodarczo i politycznie), ale żeby mówić o tych problemach w bardziej zniuansowany sposób, a nie utrwalać toporny schemat: światli Europejczycy z PO/ zacofani "polexitowcy" z PIS”.

    A propos Unii Europejskiej z naszej perspektywy. Nie jestem ani zdeklarowanym zwolennikiem, ani przeciwnikiem. Głosowałem za przystąpieniem Polski do tej organizacji, dzisiaj zdania bym nie zmienił. Mocno dystansuję się od sporu PIS-u i PO w tej kwestii. Obydwa warianty prowadzą do różnych zagrożeń. PIS ma czasami skłonności do nacjonalizmu, poza tym mierzi mnie jego ultrakatolicka retoryka. Niepotrzebnie tworzy irracjonalne wizje zmagań cywilizacji chrześcijańskiej z neomarksizmem, który rzekomo uosabia UE. Z drugiej strony, nie podzielam zachwytu euroentuzjastów, którzy bałwochwalczo wielbią UE i w każdym konflikcie na linii Warszawa – Bruksela stają po stronie tej drugiej. O ile pierwszy wariant odstręcza mnie skłonnościami do ksenofobii, homofobii i religianctwa, to drugi czasami mocno grawituje w stronę kosmopolityzmu.Nasza klasa polityczna ciągle ma problemy z wypracowaniem sensownej strategii wobec Unii Europejskiej. Postawę opozycji cechuje nadmierna spolegliwość, w skrajnych przypadkach wręcz serwilizm. Z kolei PIS nazbyt często wymachuje szabelką, nie potrafi zjednać sobie sojuszników, ma wyjątkowe zdolności do wplątywania się w różne konflikty. Czasami zachowuje się jak ratlerek - głośno szczeka, jednak gdy przychodzi do konkretów, tchórzliwie robi wycof. Kłania się sprawa niemieckich reparacji wojennych. Jeszcze bardziej dobitny jest wątek związany z opodatkowaniem wielkich korporacji cyfrowych. Wystarczyła interwencja Amerykańców i projekt ustawy trafił do kosza.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno nie zauważyć, że na naszym rynku medialnym mamy do czynienia z nadreprezentacją kapitału zagranicznego. (…) W tej dziedzinie powinniśmy dążyć do zmian w strukturze własnościowej, ponieważ jest to zgodne z naszą racją stanu. (…) Rzecz w tym, aby robić to zgodnie z duchem państwa prawa.

      Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić, ale przykład TVP czy prasy wykupionej przez Orlen pokazują, że sam fakt, że media znajdą się w polskich rękach, nie gwarantuje będą faktycznie służyć (wszystkim) Polakom.

      Główną przeszkodą jest polski Kościół katolicki, w którym postawy homofobiczne są szeroko rozpowszechnione.

      To na szczęście powoli się zmienia. Kolejne skandale KK, jakie co chwilę wychodzą na jaw, oraz jego niedopasowanie do dzisiejszych czasów, sprawiają, że coraz więcej osób, szczególnie młodszych, przestaje się z nim utożsamiać.

      Kłania się sprawa niemieckich reparacji wojennych.

      Ten temat dziś znowu wypłynął. Skłaniam się jednak do opinii, że to tylko na użytek wewnętrzny, żeby przykryć nim bieżące problemy na czas kampanii wyborczej. Wymuszona przez Sowietów rezygnacja Polski z reparacji z 1953 roku na pewno nie pomaga, a nie ma też za bardzo możliwości, by takie żądania - o ile w ogóle zostaną oficjalnie przedstawione stronie niemieckiej - mogły być spełnione. Zresztą Polska już otrzymała chociażby ok. 25% ziem, które przed IIWŚ należały do Niemiec.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)