[Recenzja] Iron Maiden - "Senjutsu" (2021)

Iron Maiden - Senjutsu


Najnowszy album Iron Maiden z pewnością przypadnie do gustu tym miłośnikom grupy, którzy cenią kilka poprzednich wydawnictw. Natomiast wszyscy pozostali - bardziej krytyczni fani oraz nie-fani - będą wytykać mu dokładnie te same wady, które można przypisać pozostałym wydawnictwom zespołu z ostatniego ćwierćwiecza. Sekstet uparcie podąża drogą wytyczoną przez "Brave New World", nie ucząc się na popełnianych błędach. Na "Senjutsu" po raz kolejny można spodziewać się:
  • Długich, lecz niespecjalnie treściwych utworów, z wieloma powtórzeniami i przedłużaniem na siłę.
  • Powielania sprawdzonych schematów i patentów, nierzadko balansujących na granicy autoplagiatu, a często po prostu ją przekraczających.
  • Pozbawionej odpowiedniej dynamiki, zamulonej produkcji Kevina Shirleya.
  • Słabnącej formy wokalnej Bruce'a Dickinsona.

Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku wydanego przed sześcioma laty "The Book of Souls", album przekracza długość osiemdziesięciu minut, przez co nie zmieścił się na pojedynczym kompakcie. Uwagę zwraca też podobna okładka, ponownie przygotowana przez Marka Wilkinsona i po raz kolejny przedstawiająca Eddiego na jednolitym tle. Maskotka zespołu drugi raz z rzędu wciela się w postać wojownika, tym razem japońskiego samuraja. To jednocześnie wskazówka do przewodniego tematu albumu, który przewija się w tekstach niektórych utworów i znajduje niewielkie przełożenie na warstwę muzyczną. Tytuł "Senjutsu" został zaczerpnięty z języka japońskiego i oznacza taktykę, strategię.

Strategia Iron Maiden nie zmienia się od dziesięcioleci. Muzycy tradycyjnie nie wychodzą poza stylistykę heavy metalu. Nie rezygnują też z taktyki wydłużania średniego czasu trwania poszczególnych utworów, tym razem wynoszącego osiem minut i dwadzieścia sekund. Poszczególne kawałki można podzielić na stosunkowo krótkie, średnie i długie. Do tej pierwszej grupy zaliczają się trzy nagrania mieszczące się w przedziale 4-7 minut, w tym dwa ujawnione już wcześniej na singlach. Całkiem dobre wrażenie zrobił na mnie "The Writing on the Wall", który unika powielania najbardziej znamiennych dla zespołu klisz i ma taki nieco bardziej rockowy, niż metalowy, charakter. Gdyby nie głos Dickinsona - będącego daleko od swojej szczytowej formy - oraz kilka gitarowo-basowych patentów, można by go wziąć za utwór innej grupy. Refren chodził mi po głowie już po pierwszym przesłuchaniu. Zdecydowanie bardziej typowy okazał się drugi singiel, "Stratego", momentami brzmiący jak uproszczona wersja "Powerslave", ale z produkcją w stylu "A Matter of Life and Death". Dość fajna jest linia wokalna w zwrotkach, za to refren i solówki wypadają raczej sztampowo. Najkrótszy w zestawie "Days of Future Past" brzmi z kolei tak, jakby zespół próbował zagrać w swoim klasycznym stylu, ale kompletnie zapomniał, jak tworzyć zapamiętywane utwory. Tym z lat 80. można mniej lub więcej zarzucić, ale nie braku charakteru. Natomiast ten kawałek na dowolnej płycie z tamtej dekady byłby najmniej wyrazistym nagraniem. Na najnowszym albumie wyróżnia się jedynie tym, że to, obok "Stratego" najżwawszy i najbardziej zwarty tutaj utwór.

Kolejne trzy utwory trwają od siedmiu do dziewięciu minut. I właśnie do tego zbioru mam najwięcej zastrzeżeń, a najmniej znajduję tu plusów. Tytułowy "Senjutsu" pełni podobną rolę do "If Eternity Should Fail", otwieracza poprzedniego albumu. Ma podobna długość i też lekko nawiązuje klimatem do okładki. Nie jest to jednak tak mocny melodycznie utwór, wręcz przeciwnie. Brzmi strasznie bezbarwnie, a choć trwa tylko osiem i pół minuty, zdaje się wlec w nieskończoność. Bynajmniej nie dlatego, że dużo się w nim dzieje. Po prostu wszystko jest tu okrutnie poprzeciągane. Do tego razi strasznym patosem. Chyba jeszcze gorsze wrażenie zrobił na mnie "The Time Machine", złożony ze sztampowego balladowego wstępu i zakończenia oraz niepasującej do nich, choć równie oczywistej metalowej części głównej. Ją także można podzielić na kilka sekcji. Zwrotki nawet fajnie nawiązują do wczesnych lat działalności zespołu, ale refren okazuje się zbyt nachalnie stadionowy, zaś we fragmentach instrumentalnych pojawia się sporo żenującego biesiadowania. Nieco lepsze wrażenie sprawia "Darkest Hour", po prostu szablonowa ballada z zaostrzeniami, przywołująca skojarzenia z takimi kawałkami z przeszłości, jak "Wasting Love" czy "Out in the Shadows", albo z solowym Dickinsonem. Przynajmniej melodycznie jest to jeden z bardziej wyrazistych momentów całości, choć biorąc pod uwagę jego muzyczną zawartość, powinien trwać poniżej pięciu minut, a nie siedem z kawałkiem.

Nieco ponad połowę całego albumu zajmują cztery najdłuższe nagrania, trwające około dziesięciu minut. O ile wyżej wspomniane utwory zostały skomponowane przez Adriana Smitha lub Janicka Gersa z pomocą Bruce'a Dickinsona lub Steve'a Harrisa, tak pod tymi czterema długasami podpisany jest wyłącznie Harris. Ostatnio taką nadaktywność kompozytorską wykazywał w okresie "The X Factor" / "Virtual XI", podczas gdy na wszystkich późniejszych albumach znalazło się po jednej jego samodzielnej kompozycji. Do tej części płyty miałem największe obawy, bo Harris odpowiada zarówno za jedne z najlepszych kawałków grupy, jak i kompletnie gnioty. Jest też chyba najbardziej przewidywalnym kompozytorem z muzyków zespołu. Także tym razem, w każdym z tych czterech utworów, postawił na sprawdzony schemat: spokojniejsza klamra oraz ostrzejsza część środkowa o podniosłym nastroju, z długimi solówkami wszystkich trzech gitarzystów. Doskonale znamy też patent z bardziej uwypukloną rolą basu. Tym razem efekt nie jest najgorszy, choć daleki od najlepszych momentów z przeszłości. Najmniej przekonują mnie "Lost In a Lost World" i "The Parchment" - nie dość, że składające się chyba ze wszystkich ironowych klisz, to jeszcze niezbyt udane melodycznie. Pod tym ostatnim względem lepiej wypada "Death of the Celt" - coś w rodzaju nowego "The Clansman", nawet Bruce śpiewa tu w sposób zbliżony do Blaze'a Bayleya - a zwłaszcza "Hell on Earth", trochę podobny do "When the Wild Wind Blows" (wciąż najlepszego nagrania zespołu z XXI wieku), jednak pozbawiony jego płynności i polotu. Oczywiście, wciąż sporo tu szablonów i przeciągania, a w "Death of the Celt" zdarzają się także irytujące wstawki biesiadne.

Chyba po raz pierwszy w karierze Iron Maiden doszło do sytuacji, że przedpremierowe single okazały się najlepszymi fragmentami albumu. O ile wcześniej przekonywał mnie tylko "Writting on the Wall", tak "Stratego" sporo zyskał jako część całości. Po prostu brakuje tu tak charakterystycznych, a jeszcze bardziej tak zwartych utworów. Ten kawałek łączy te cechy jako jedyny, bo nawet poprzedni singiel dałoby się istotnie skrócić z korzyścią dla niego. Iron Maiden zawsze był nierównym zespołem. Na każdym albumie zdarzają się kawałki, które okropnie mnie irytują lub nużą, ale też na każdym znajduję nagrania, do których wciąż mógłbym wrócić bez większego zażenowania, a nawet z pewną przyjemnością. "Senjutsu" wypada pod tym względem naprawdę słabo, prawdopodobnie najsłabiej z całej dotychczasowej dyskografii. Najnowszy album Iron Maiden nie tylko nie wnosi absolutnie nic nowego - co akurat nikogo już nie powinno dziwić - ale tez wskazuje na niemal kompletne wypalenie twórcze. Jeszcze na poprzednim albumie było znacznie lepiej pod względem kompozytorskim, a nawet na takich niewypałach, jak "Dance of Death" czy "The Final Frontier" trafiają się kompozycje znacznie lepsze, niż cokolwiek z "Senjutsu".
 
Ocena: 4/10



Iron Maiden - "Senjutsu" (2021)

CD1: 1. Senjutsu; 2. Stratego; 3. The Writing on the Wall; 4. Lost In a Lost World; 5. Days of Future Past; 6. The Time Machine
CD2: 1. Darkest Hour; 2. Death of the Celts; 3. The Parchment; 4. Hell on Earth

Skład: Bruce Dickinson - wokal; Dave Murray - gitara; Adrian Smith - gitara; Janick Gers - gitara; Steve Harris - gitara basowa, instr. klawiszowe; Nicko McBrain - perkusja
Producent: Kevin Shirley i Steve Harris


Komentarze

  1. O, dawno nie było żadnego metalu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro single, i tak słabe lub najwyżej w opór średnie, rzeczywiście są tutaj najlepszymi utworami, to naprawdę musi to być słaby album.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapewne ta nowa płytka to i tak tylko pretekst do kolejnych tras koncertowych, z entą z kolei inkarnacją Eddiego na sztandarach i zmienioną oprawą sceniczną. Ciekaw jestem, czy Bruce wrzuci na siebie jakieś ciuchy typowe dla kultury japońskiej, bo czasem się przebierał pod klimat utworów lub całych występów :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera mam prawie dokładnie takie same odczucia. Niestety ale Iron Maiden tworzą nowy rodzaj muzyki metal regresywny, z albumu na album coraz słabiej, utwory przedłużane na siłę, brak melodii zapadających w pamieć, wokal coraz bardziej schowany, irytujące wstępy na basie, brak dynamiki utworów, zero przebojowości, grają jakby na siłe polotu zupełnie temu brakuje. Recenzja w Teraz Rocku i określanie mianem płyty wybitnej to jakiś żart... Na portalach zagranicznych też wysokie oceny... Ciekawe z czego to wynika?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo te recenzje piszą ultra-fani, albo są wynikiem układów z wydawcami, którzy w zamian za wysoką ocenę dadzą darmowe egzemplarze płyt, umożliwią przeprowadzenie wywiadu z muzykami, a może nawet podarują wejściówki na koncert (o ile będzie jakaś trasa). Tak to działa w mainstreamie.

      Usuń
    2. Tak sobie słucham i słucham tej płyty. Popołudnie i wieczór aż w końcu zmieniłem na płytę Moonspell "Hermitage". I o ile Moonspell nagrał według mnie najlepszą płytę w 2021roku, to niestety Iron Maiden już nie. A tak bardzo czekałem co chłopaki zaprezentują. Jest to rzetelna muzyka i tyle. Ok, każdy fan będzie zadowolony ale ktoś kto uważa że zaskoczą czymś wysmakowanym jak Moonspell będzie zawiedziony. Produkcja płyty jest koszmarna. Nowa płyta Raya Wilsona "The Weight Of Man" to miód na uszy... A tu jakby demo jakieś... Dobrze że Iron Maiden wciąż istnieje ale pragniemy od nich dobrej, 40 min płyty z czadem. I zajebistą okładką. Bo tego byli mistrzami. Może zdziwi Was porównywanie muzyki Wilsona do Maidenów ale tak się stało że w jego muzyce jest więcej żaru. U Ironów ognisko przygasło już dawno. Pozostał popiół i obierki po pieczonych ziemniakach.

      Usuń
    3. Z czego to wynika ? Może z tego, że piszą je po prostu fani, a sądząc po Twojej wypowiedzi, fanem Maiden nie jesteś...

      Usuń
    4. No tak, przecież tylko fanom wolno się wypowiadać.

      Tylko co ma wyniknąć z takiego zbiorowego spuszczania się nad jakąś muzyką? Ciekawsza jest wymiana różnych poglądów, zwłaszcza gdy strony posługują się argumentami opartymi nie na ich emocjach, tylko faktach. A w tym konkretnym przypadku nowego Iron Maiden nawet najbardziej zagorzali sympatycy grupy muszą przyznać, że jest to po raz kolejny odgrywanie tych samych patentów, często wręcz autoplagiat, w dodatku nie ma w tym za wiele treści i fatalnie to wszystko jest wyprodukowane. To są obiektywne wady, mające większe znaczenie niż to, czy się komuś ten album podoba czy nie.

      Usuń
  5. GrzegorZ zgadzam się z tobą, dla mnie osobiście super się słucha ale fani Moonspell nie zrozumieją tego. POZDRO wszystkich którzy tylko umieją narzekać, człowiek inteligentny wysłucha nawet takich ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, jak dla Ciebie osobiście dobrze się słucha, to znaczy, że album jest bez wad, a jak ktoś je znajduje, to po prostu nie jest inteligentny.

      Usuń
    2. Nie chcę się kłócić Paweł Pałasz i przepraszam za inteligentny, chodzi mi o to że powinniśmy się cieszyć że zespoły dla nas wydają płyty, bardzo lubię tą kapelę i mi się podoba.

      Usuń
    3. Oto klasyczne zderzenie punktu widzenia fana i obiektywnego (rzekomo) recenzenta. Z mojego punktu widzenie obie strony mają rację i żadna z nich jest "mojsza". Fan ma prawo być bezkrytyczny, bo jest nim z samej natury. Przecież to skrót od fanatyka, a tacy nigdy nie posługują się w ocenie inteligencją czy rozumem, nawet jeżeli te przymioty posiadają. Ta część mózgu odpowiadająca za fanowskie emocje związane z odbiorem muzyki jest w zupełnie innym miejscu w głowie niż ta racjonalna. Paweł broni obiektywności swojej racji w ocenach, ale sam przecież wie, że wraz ze swoim osłuchaniem zmieniał oceny różnych płyt z przeszłości, czasem obniżał czasem podwyższał ocenę. Czyli jego pole obiektywności ulegało zmianie w czasie. Dzisiaj jest w innym punkcie odniesienia, ale wcale nie jest w 100% obiektywny, bo jego system oceny muzyki zakłada w samym rdzeniu subiektywność. Skupia się głównie na ocenach formalnych, bardzo podkreśla elementy nowatorstwa, lubi w muzyce elementy awangardowe, wielonurtowe itd. Chętnie podkreśla swój brak powiązania z jakimikolwiek komercyjnymi układami, co dla mnie jest wielką zaletą tego bloga, ale czy nie podlega wpływom ocen np. z RYM to nie mam już pewności, co też wynika z mojej znajomości biologicznego funkcjonowania szarych komórek. Ja wiem, jako psycholog ewolucyjny, że emocjonalność jest najtrudniejsza do oceny i właściwie nie da się stworzyć jakiś ram oceny dla niej. Ale w odbiorze sztuki (nieważne czy przez duże S czy małe s) jest to jakaś ważna składowa i zostawiam pewien margines racji dla fanów.
      A tak wracając do nowej płyty IM wrzuciłem ją do odsłuchu i po 10 minutach przyszła mi szybka myśl, że szkoda czasu na coś tak ogranego i źle wyprodukowanego (a nie mam specjalnych uprzedzeń do tego zespołu). I dla odtrutki wrzuciłem płytę Grateful Dead z Dick's Picks Volume Two. I zareagowałem jak klasyczny fan, od razu zalała mnie fala endorfin, chociaż słyszałem już tę płytę z 50 razy.

      Usuń
    4. @LeBo: Nie pisałem, że moja recenzja i ocena są obiektywne. Jedynie, że posługuję się w niej także obiektywnymi argumentami, które w dyskusji mają większą moc od emocjonalnych wyznań fanów.

      A sednem tamtego komentarza jest to, że każdy ma prawo się wypowiedzieć, także negatywnie. Dodam, że nie wszystkie opinie są tak samo wartościowe. Jednak bycie fanem lub kimś uprzedzonym do danego dzieła/ wykonawcy / stylu nie ma tu nic do rzeczy, tylko umiejętność spojrzenia na dyskutowaną rzecz z szerszej perspektywy, spróbować znaleźć i zalety, i wady, niezależnie od swoich upodobań.

      Bycie fanem nie obliguje do tego, by na siłę być bezkrytycznym. Jeszcze dekadę temu Iron Maiden był moim ulubionym zespołem. Na okrągło go słuchałem, miałem większość płyt na kontaktach i winylach oraz sporo DVD (część tego dalej mam), wyczekiwałem na nową muzykę, jeżdzilem na koncerty. A nawet wtedy nie byłem bezkrytyczny, miałem do tej muzyki sporo uwag. Czyli pewnie zdaniem wielu fanów już wtedy byłbym przeciwnikiem zespołu, któremu nie wolno się wypowiadać na jego temat.

      Usuń
  6. Mam spory ubaw z dziaderskich fanów IM, którzy bezgranicznie onanizują się do ich muzyki, mimo że sam jeżdże na koncerty i regularnie słucham Mejdenów w ramach rozrywki. Nie słuchałem jeszcze nowego albumu ale nie ma nic złego w krytykowaniu nawet zespołu który się lubi. To jest bardziej dojrzała forma bycia fanem niż ślepe oddanie i ocenianie wszystkiego na 10 bo to ajron majdan.
    Sam nie mam wielkich nadziei co do tej płyty, single były jako tako ok ale nie kupiło mnie dziwne brzmienie, produkcja była w nich kiepska.
    I tak - Ironi nie potrafią grać długich utworów, nawet jeśli są niezłe to skrócenie ich wyszłoby dla nich na dobre.
    PS: Paweł uważaj bo ktoś już udostępnił Twoją reckę na januszerskiej grupie na fb i pewnie przyjdą sfrustrowani.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak dla mnie ok
    -niczego wielkiego sie nie spodziewalem.
    -produkcja jakby lepsza,przestrzenniejsza niż ostatnio/aczkolwiek Shirley powinie być wywalony
    już po całkowicie skopaniej Dance of Death/
    -Adrian jak zwykle najlepszy z gitarzystów,Gers przez 30 lat przyzwyczaił mnie do
    dziadostwa,więc nie narzekam,Dave chyba na szczęście się starzeje i ręka już nie ta bo mniej
    używa legato niż uprzednio.
    -Bruce na ostatniej koncertówce był już zupełnie bez formy,a te wokale w stylu Blazea,chyba nie
    są celowe,tylko wynikają z braku góry.
    -a Nicko,jaki jest każy słyszy i widzi.

    Pozdrawiam Mimic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy słuchałeś albumów Joe Bonamassy. Tam muzyka brzmi cudnie, więc to zapewne Harris chce takiej kupy z brzmienia. Shirley tylko jako zwykły frajer, lubi zarabiać kupę kasy, a do produkcji chyba tylko był nazwiskiem, nic więcej

      Usuń
  8. Zapewne nie jeden pomyśli że jestem starym zgredem bo słucham IM od 40 lat a mój pierwszych ich koncert na którym byłem odbył się we Wrocławiu w 1984r.
    Najpierw miałem zamiar napisać obszernie swoją recenzję/komentarz ale stwierdziłem że szkoda wysiłku. Dla mnie jest to kolejne wielkie rozczarowanie, szkoda. Z IM stało się jak ze STAR WARS, młodym będzie się ten album podobał, mnie staremu już nie, nie ma w nim nic świeżego, żadnego polotu ot IM = UROBORUS

    OdpowiedzUsuń
  9. Z całej recenzji zwrócił moją uwagę tylko zwrot " wstawki biesiadne"...jako tajemnica nieodgadniona autora ..no i tyle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi oczywiście o te niby-ludowe melodie, które w połączeniu z metalowym brzmieniem, a nierzadko także tandetnym syntezatorem, są po prostu strasznym kiczem.

      Usuń
  10. Dance of Death bardzo dobry album

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie można postawić mu większość tych samych zarzutów, co najnowszemu (powielanie znanych patentów, często zbyt długie utwory w stosunku do ich treści, nie najlepsza produkcja, niedomagający Dickinson), ale na pewno wypada lepiej pod względem kompozytorskim.

      Usuń
  11. Niestety ,ale Senjutsu to najsłabszy album Iron Maiden i recenzja w punkt.Jedynie solówki ratują ten materiał.Tak nudnych linii wokalnych nigdy Iron Maiden nie miało na żadnym albumie.Nawet większosć riffów co najmniej rozczarowuje.

    OdpowiedzUsuń
  12. No cóż, ich najsłabszy studyjny album. Pierwszy w którym nic nie oceniłbym na ocenę bardzo dobrą, nie mówiąc o większych. Choć wg mnie nie jest szczególnie zły, raczej poprawny, tylko strasznie bezpieczny i nijaki. Ilość momentów nachalnie kojarzących się z wcześniejszymi dokonaniami była pokaźna (przykładowo - linia wokalna w końcówce "Lost in a Lost World" aż za bardzo kojarzy się ze zwrotkami "Coming Home"). Brzmieniowo wiadomo - Shirley (choć jeszcze na "Brave New World" naprawdę się spisał). Wykonanie na dobrym poziomie, tylko przydałyby się ciekawsze kompozycje, bardziej zwarte i nie jadące aż tak na autopilocie. Z singli "The Writing on the Wall" trochę stracił w moich oczach, za to "Stratego" zyskał.

    "Tym z lat 80. można mniej lub więcej zarzucić, ale nie braku charakteru." - czy chodzi też o te mniej wyraziste, typu "Gangland", "Quest for Fire", "Innocent Exile" czy "Another Life"? O tych dwóch nie było nawet wzmianki w ostatniej wersji recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ok, tamte kawałki są strasznie nijakie na tle ówczesnej dyskografìi, ale na tych nowszych płytach - zwłaszcza najnowszej - mogłyby należeć do bardziej udanych fragmentów.

      Usuń
  13. Pisałem wcześniej jako ANONIMOWY, że skoro te dwa single są najlepszymi utworami na "Senjutsu", to ten album naprawdę musi być słaby. I rzeczywiście jest słaby, ale najlepszym utworem jak dla mnie jest tytułowy otwieracz. Dlaczego? Przyznam, że podobają mi się w nim harmonie wokalne i ma jakiś klimat, lecz i tak jest strasznie generyczny i nie przynosi niczego ekscytującego. "Stratego" to drugi jak dla mnie najlepszy utwór, bo jest najbardziej zwięzły ze wszystkich na tej płycie i ma jako takie melodie, a trzeci najlepszy to zamykający "Hell on Earth", dzięki co poniektórym melodiom, które w jakiś sposób były mnie w stanie chociaż odrobinę do siebie przekonać, ale sam utwór generalnie jest co najwyżej średni. Jeszcze podobało mi się jedno przejście w "The Time Machine" i to już naprawdę tyle. Kurde, niemalże każdy lub prawie każdy kawałek to niesamowity autoplagiat. Nie ma na tej płycie absolutnie jakiejkolwiek świeżości i "tego czegoś", co by wyróżniało "Senjutsu" na tle innych płyt Iron Maiden. I Harris autentycznie myśli, że bardzo rozbudowana lub po prostu bardzo długa kompozycja z automatu musi być dobra. Warto go uświadomić, że zwięzłe i krótkie utwory, wręcz nawet piosenki, potrafią mieć więcej mocy i treści od tych jego nudnych wyziewów. Termin METAL REGRESYWNY rzeczywiście idealnie pasuje do tego albumu. Zaledwie 24h minęły od wypuszczenia tego wydawnictwa na światło dzienne, a już zestarzało się gorzej od ich dokonań z lat 80' czy nawet 90'.

    Nie chciałbym całkiem skreślać Iron Maiden, bo "The Book of Souls" to jak dla mnie ich najlepszy album w XXI wieku (ale nadal nieprzekraczający 6/10) i może jeszcze kiedyś nagrają przynajmniej tak dobre utwory (albumów nie muszą) jak "If Eternity Should Fail", "The Talisman" czy "Dance of Death", ale na chwilę obecną jestem zdania, że powinni przy samych trasach pozostać. Przecież nie muszą nagrywać kolejnych płyt, by koncerty dobrze się sprzedały, ich fani i tak oczekują przede wszystkich utworów z lat 80' lub ewentualnie czegoś z "Brave New World". Jak nie mają żadnego pomysłu na siebie już, to naprawdę lepiej, aby nie wchodzili więcej do studia.

    A moja ocena "Senjutsu" to 3/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem najlepsze są tu:

      1. "Writing on the Wall", bo jako jedyny wnosi trochę świeżości.
      2. "Stratego", bo tylko on jest zarazem zwarty i wyrazisty, ale też, niestety, sztampowy.
      3. "Hell on Earth", za autentycznie chwilową melodię, która chodzi mi ciągle po głowie, jednak przez swoją formę utwór ma wszystkie wady pozostałych długasów z tego albumu.

      Usuń
  14. Przyjacielu , zwracam się do recenzenta, chyba pomyliłeś gatunki, a co mają grać Martyniuka?
    powtarzają się, Ac , czy Motorhead nie zmieniają się od 45 lat i dzięki temu ta muza jest genialana, jak Maideni wyjdą z gatunku metalu, to będzie już inny zespół, to tak jakby wymagać od Slayera, że będzie grał rocka progresywnego, haha.
    Ludzie trochę realizmu i wbrew pozorom właśnie zdrowego krytycyzmu.
    Płyta jest bardzo dobra, Maideni to genialnie grający technicznie muzycy, życzyłbym każdemu zespołowi po 40 latach grania takiej płyty, to jest kosmiczny poziom dla tego gatunku, a i żeby nie było, że piszę to tylko fan, znaczy bezkrytyczny wyznawca fanatyk tego zespołu, to słucham wielu gatunków muzycznych , również rocka progresywnego.
    Pozdrawiam Wszystkich i życzę samych pozytywnych wrażeń z odsłuchów Senjutsu.Up the Iron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy jednak granie Martyniuka to jedyna alternatywa dla metalu, czy może jednak istnieje kilkadziesiąt różnych gatunków, a w nich niezliczenie wiele stylów? Zresztą to nawet nie kwestia tego, że się trzymają metalu, tylko już tak bardzo wyeksploatowali swoją stylistykę, że wręcz powielają motywy z przeszłości. A przecież jakoś potrafili zrobić na ten album coś takiego, jak "Writing on the Wall", co wciąż brzmi jak Iron Maiden, a jednak trochę inaczej.

      Poza tym to tylko jeden z wielu zarzutów, jakie postawiłem.

      Usuń
  15. Znajomy - fan "ciężkiego" grania - prowadzący stronę poświęconą rockowi i metalowi (także temu nowemu) napisał taką oto nic nie mówiącą recenzję:

    "wyobraźcie sobie album, który bierze najlepsze patenty ze wszystkich płyt nagranych po powrocie Bruce'a, miesza je ze sobą + dokłada kilka nowych pomysłów. Zdecydowanie najlepszy krążek Iron Maiden od czasu AMOLAD, choć nie bez wad.
    8/10"

    Wklejam ją, gdyż myślę, że nawet fani będą mieli problem ze wskazaniem obiektywnych, konkretnych i niepodważalnych zalet tego albumu, a zachwyt nim, który wynika tylko z tego, że jest to nowość, po aż 6 letniej ciszy, szybko opadnie. To takie nakarmienie głodnych.

    Ciekawa zależność: DoD-AMoLaD: 3 lata przerwy. AMoLaD-TFF: 4 lata przerwy TFF-TBoS: 5 lat przerwy, TBoS-S: 6 lat przerwy(!!) Czyżby do zobaczenia w 2028?

    Szkoda tylko, że tytuł sugeruje wpływy dalekowschodnie. A w muzyce na próżno ich szukać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wyobraźcie sobie album, który bierze najlepsze patenty ze wszystkich płyt nagranych po powrocie Bruce'a, miesza je ze sobą

      To samo można by napisać o trzech poprzednich albumach, a nawet o "Dance of Death". Jakby jeszcze dać wszystkie zamiast najlepsze, to trudno się z tym nie zgodzić.

      + dokłada kilka nowych pomysłów

      ...w jednym kawałku z dziesięciu.

      Przerwy pomiędzy ich albumami faktycznie się wydłużają, ale "Senjutsu" podobno nagrali już w 2019 roku, tylko przed wydaniem chcieli dokończyć kolejną trasę wspominkową. Jeśli jednak zachowają obecne tempo publikowania nowych płyt, to mogą już nic nie wydać. I pewnie tak byłoby najlepiej.

      Usuń
    2. @Kozłek: Wiem o jakiej stronie mowa, bo sam nawet ją obserwuję :D
      Widocznie dla fanów bezczelne autoplagiatorstwo nie jest żadną wadą, a pożądaną wręcz zaletą. Lecz to jest trochę zabawne w sumie, bo ten gość ocenił każdą płytę Maidenów z lat 90' na nie więcej niż 5/10 ("Fear..." na 3, "The X Factor" 4, a dwie pozostałe na 5), a pozbawionemu świeżości czy błysku gniotowi, być może najsłabszemu w dyskografii tego zespołu, wystawia aż 8/10. No ale co można powiedzieć... oceny rzeczywiście są kwestią gustu i tyle. I w sumie czemu się dziwić, skoro dla niego "Brave New World" i "A Matter of Life and Death" to płyty perfekcyjne; 10/10 dla nich to jakiś żart, ale tak jak pisałem, każdy ma swoje preferencje i ma prawo oceniać jak chce.

      Usuń
  16. Iron Maiden, upadek. I po co im to było? Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Jeden z tych albumów, których byś nie chciał nawet za darmo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze" - powiedz to chłopakom z Metalliki.

      Usuń
  17. Z tegorocznych wydawnictw polecam Dondę Kanye Westa - moim zdaniem ma zadatki na klasyka :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak to się ma do jego bodajże najsłynniejszego "My Beautiful Dark Twisted Fantasy"? Bo tamten to zdecydowanie najsłabszy album hip-hopowy, jaki słyszałem - znacznie słabszy od drugiego z kolei. Więc jeśli to coś podobnego, to wolę trzymać się z daleka.

      Usuń
    2. Akurat w przypadku Kanyego, to praktycznie każda jego płyta, jest zdecydowanie inna od pozostałych, a w dodatku większość z nich przeciera szlaki, jeśli chodzi o brzmieniowe/stylistyczne mody w głównym nurcie hip-hopu, na przykład początkowo krytykowana "808s & Heartbreak", pełna przetworzonych wokali i wpływów electro-popu, okazała się wpływowa dla tzw. emo-rapu popularnego w ostatnich kilku latach, a następna po MBDTF, jest kompletnie od niej inna - pozbawiona monumentalności, bardziej surowa, agresywna, zachodząca momentami w rejony hip-hopu eksperymentalnego. Natomiast wydana dwa lata temu "Jesus is King" jest bardziej uduchowiona / wyciszona i ma wpływy np. gospelu.
      Ciekawe jednak, że MBDTF aż tak cię odrzuciło.

      Usuń
    3. Artur napisał bardzo dobry komentarz. Donda mocno różni się od MBDTF (swoją drogą jednej z moich ulubionych płyt w ogóle): jest bardziej industrialna, uduchowiona, gospelowa i emocjonalna. To chyba najdojrzalsza płyta Westa do tej pory. Chciałbym zapytać, co Cię tak odrzuciło w przypadku Dark Twisted Fantasy, żeby ostatecznie móc stwierdzić, czy masz czego szukać w Dondzie.

      Usuń
    4. Ja do rapu jeszcze nie doszedłem, i nawet nie wiem, czy będę chciał. Przynajmniej taki "czysty" rap, bo jakieś ciekawe połączenie z elektroniką czy nawet jazzem - dlaczego nie.

      Usuń
    5. @MrEzio45: Chyba to, że to brzmi tak bardzo pod masową publikę, ale też ze względu na sposób, w jaki bazuje na samplach, wykorzystując wręcz całe refreny cudzych utworów, co jest po prostu pójściem na łatwiznę, bo nie trudno zrobić przebój używając najbardziej charakterystycznych fragmentów czegoś, co już było przebojem. Ja z hip-hopu wolę ten faktycznie eksperymentalny (np. dalek) albo jazz rap z partiami granymi takze "na żywo".

      Usuń
    6. Jasne. Mnie to akurat nie przeszkadza, ale rozumiem zarzut. Donda jest dużo bardziej zachowawcza, jeśli chodzi o sample - zauważyłem bodajże jeden z Lauryn Hill, a i on był dużo bardziej wtopiony w całość utworu, w którym się pojawia, nie brzmiąc w żaden sposób jak zwyczajna kopia. Myślę, że najlepiej by było, jeśli masz na to ochotę, przesłuchać sześć pierwszych kawałków z Dondy. Dają one dobry posmak tego, czego można się spodziewać na wydawnictwie (które oczywiście i tak kryje sporo niespodzianek), no i w razie czego raczej nie odczujesz straconego czasu, jeśli Ci się nie spodobają. Polecam też przed przesłuchaniem poczytać trochę o tej płycie - co Kanye chciał przekazać, jak ona powstawała, żeby mieć pełniejsze zrozumienie całości.

      Usuń
    7. Nie żebym był fanem Kanyego, kiedyś go wręcz nienawidziłem, bo kojarzył mi się z gówniarzami obsrywującymi każdą starszą muzykę i chcącymi za wszelką cenę pokazać wartość współczesnego mainstreamu (ok boomer), ale określanie go jako nieambitnego artysty żerującego na popularności starszych hitów (a tak to zrozumiałem w recenzji "By the Time I Get to Phoenix") jest jednak dość deprecjonujące.

      Jeśli kiedyś chciałbyś jeszcze wrócić do jego twórczości, to wydaje mi się, że “Yeezus” i “The Life of Pablo” powinny zmienić Twoje zdanie o niej (podejrzewam, że już “Donda” mogła to częściowo uczynić, choć to strasznie niedopieczony album). Muzyka tam jest zdecydowanie bardziej eksperymentalna od tej na płycie, którą przesłuchałeś.

      Jeśli chodzi o "MBDTF", to co do brzmienia pod masową publikę trudno się nie zgodzić, ale zarzutu z tymi samplami zupełnie nie rozumiem. Z przesłuchania kojarzyłem wprawdzie tylko fragmenty “21st Century Schizoid Man” i “Iron Man”. Znalazłem jednak film zestawiający oryginały z utworami Westa: https://www.youtube.com/watch?v=aJ4vr2ex4L4 i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że może co najwyżej refren “Hell of a Life” to niemal plagiat “Iron Man”, ale większość to raczej przykład kreatywnego wykorzystania fragmentów utworów. To, jak użyto gitary z jakiegoś niszowego instrumentalnego coveru “You Showed Me” w “Gorgeous” dla mnie wręcz zahacza o geniusz. Osobiście nigdy nie usłyszałbym tam żadnego podobieństwa do wersji oryginalnej (nie wspominając o wersjach The Byrds ani The Turtles).

      Usuń
    8. Przesłuchałem co najmniej dwie jego płyty i naprawdę nie znalazłem tam nic dla mnie ciekawego; podobały mi się tylko niektóre sample, pochodzące z utworów, które lubię w oryginalne. Niedawno pisałeś, jakie miałeś odczucia przy jednej z płyt U2. No to ja je podzielam i w przypadku U2, i Westa.

      Usuń
    9. Nie pisałem tego, o czym piszesz, ale domyślam się, z czego to wynika:
      Jakub Knapik/Janusz Łuczak - w sumie mała różnica, rozumiem, że przy tylu komentarzach można się pomylić ;)

      Co do Westa - ok, nie każdemu się musi podobać. Dla mnie to jeden z niewielu współczesnych mainstreamowych artystów, których twórczość do mnie przemawia (w odróżnieniu od okropieństw typu Charli XCX, której wysokich ocen na RYMie kompletnie nie rozumiem).

      Usuń
    10. Wybacz pomyłkę. Jeżeli chodzi o współczesny mainstream to kompletnie go nie rozumiem. Natomiast poza nim znajduję mnóstwo interesującej współczesnej muzyki.

      Usuń
    11. Szczerze, ja ze współczesnym mainstreamem nie mam do końca takiego problemu, że nie podoba mi się nic, tylko że zwykle podoba mi się coś innego niż innym. Zresztą już w mainstreamie lat 80. to dostrzegam, mam wrażenie, że jestem jedyną osobą na RYMie, która uważa takie “Take on Me” za kiczowate, przesłodzone i irytujące gówno, a np. “We Didn’t Start the Fire” za chwytliwą i dobrze napisaną, choć też oczywiście dość kiczowatą, piosenkę (a nie na odwrót). Pewnie to dlatego, że nie nadążam za szybko zmieniającymi się trendami i mam wrażenie, że w dzisiejszym mainstreamie większą rolę gra tekst, na który nie zwracam uwagi. Niby nie powinno mi to pewnie przeszkadzać, bo i tak te najciekawsze rzeczy są poza mainstreamem, ale jednak jest dość frasujące.

      Otagowałem kawałki ze średnią poniżej, mniej więcej, 3.00, które lubię: https://rateyourmusic.com/collection/pivip/stag/banger/ Nie uważam ich oczywiście za jakieś arcydzieła, ale uważam, że mają wartość użytkową i nie wstydzę się, że mi się podobają, nawet jeśli powinienem (zresztą na podstawie tych starszych chyba widać koncept) - no, może poza tymi polskimi, ale to tak z sentymentu ;) Z ciekawości, znasz któryś spośród tych kawałków z, powiedzmy, XXI wieku, i oceniłbyś pozytywnie albo chociaż na więcej niż 1/10?

      PS.: Cieszę się, że podzielasz zdanie o asłuchalności 100 gecs. Rozumiem, że jeśli ktoś chce się rozwijać jako słuchacz, to nie może oczekiwać od nowo poznawanej muzyki, że będzie ona spełniać jego oczekiwania, ale do czegoś takiego to chyba za żadne skarby się nie przekonam. I zaskoczyło mnie, że coś z szufladki o nazwie trap dostało od Ciebie 7/10, dla mnie to jeden z tych gatunków, po których z góry wiem, że uszy będą krwawić od słuchania, już same moje oceny dużo o tym mówią: https://pl.rateyourmusic.com/collection/pivip/strm_h/trap/1

      Usuń
    12. Nie wiem, czy tekst zyskał na znaczeniu w dzisiejszym mainstreamie, natomiast wydaje mi się, że ogólnie w muzyce XXI wieku często mniejszą rolę odgrywa melodia, a większą rytm. Nie mam za wiele do czynienia z dzisiejszym głównym nurtem, ale zauważyłem niezrozumiałą dla mnie popularnośc okropnie smętnych, miałkich ballad, najczęściej śpiewanych przez kobiety, np. Billie Eilish czy zwyciężczyni ostatniej Eurowizji. Aranżacje są tam zupełnie bezbarwne, a wykonanie tak anemiczne, że można zasnąć. Tutaj faktycznie może chodzić o tekst.

      Gdybym miał opierać się tylko na tym albumie ocenionym 7/10, to nie mam pojęcia, czym się różni trap od zwykłego hip-hopu. A 100 gecs to syf straszny - przecież tam jest wszystko, co najgorsze w mainstreamie przełomu wieków (wpływy nu metalu, pop punku czy ska punku), tylko zagrane w jeszcze bardziej irytujący sposób. Nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałem coś gorszego. Nawet "Trance Visionary", "Flash Gordon" czy Ramones nie wydają się przy tym wcale aż takie złe.

      Usuń
    13. Domyślam się, że nie jest to raczej strona do dyskutowania o Eurowizji, ale jakoś tak wyszło, że się na ten temat rozpisałem xD

      Jeśli chodzi o tekst, to pewnie mam takie wrażenie, bo jest on często głównym uzasadnieniem hejtu RYMerów na mainstreamowe kawałki. Tak jak we wspomnianym przeze mnie “We Didn’t Start the Fire” (w którym tekst w zwrotkach to losowe wydarzenia z kolejnych lat). Albo tu, takie miałkie pioseneczki, ale wg mnie nie na 1/10: https://rateyourmusic.com/release/single/passenger/let-her-go/, https://rateyourmusic.com/release/single/james-blunt/youre-beautiful/. Ale też dlatego, że RYMerzy lubią czasem przy ocenie przedkładać swoje lewicowe sympatie nad samą muzykę. Widać to po tych rzeczach, które są wg mnie wyboldowane tylko dlatego, że wspierają BLM: https://rateyourmusic.com/release/musicvideo/childish-gambino/this-is-america/, https://rateyourmusic.com/release/single/terrace-martin-denzel-curry/pig-feet/ albo po druzgocących ocenach kawałków tego pana (dla mnie też są one niesłuchalne, ale jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby teksty nie ścierały się tak ostro ze światopoglądem RYMerów, to jednak miałyby te oceny nieco wyższe): https://rateyourmusic.com/artist/tom-macdonald. Ale pewnie na oba “trendy” dałoby się znaleźć także przykłady ze starszych lat, więc to raczej tylko taka moja fanaberia.

      Od paru lat z RYMowym kumplem oglądamy i komentujemy wzajemnie Eurowizję jako takie guilty pleasure, można z tego mieć spory ubaw (zwłaszcza przy występach naszego kraju, które co roku osiągają nowy poziom dna). Poziom muzyczny nie jest oczywiście wygórowany, ale nie jest wg mnie aż tak żenujący, jak można by się spodziewać i zdarzają się niezłe kawałki. W tym roku była np. ta wyróżniająca się niecodziennym metrum piosenka, chyba była zbyt ambitna, żeby spodobać się ludziom i odpadła w kwalifikacjach: https://www.youtube.com/watch?v=xAjVA3qwqGk

      Niestety, co roku musi się przy tym potwierdzić to, o czym pisałem, czyli rozmijanie się mojego gustu z powszechnym i pojawia się przynajmniej jeden kawałek, który ludzie kochają, a mnie wręcz irracjonalnie denerwuje. Dwa lata temu i w zeszłym roku były to m.in. kawałki z Ukrainy. W 2021 była to okropna, prymitywna trance’owa łupanka. Ukraina nie była wtedy jeszcze na topie, więc nie wygrało to konkursu (nie mam nic do samej Ukrainy, żeby było jasne, ale ich wygrana rok temu tylko dowodzi, że Eurowizja to w dużej mierze konkurs polityczny), ale za to stało się z jakiegoś powodu bożyszczem tłumów. Uwierzysz, że coś takiego jest aktualnie wyboldowane na RYMie? https://www.youtube.com/watch?v=sDeMfL8Ib9A Dla mnie to jest poziom “Trance Visionary”, jeśli nie niższy. W zeszłym roku natomiast połączyli irytujące, rustykalne pianie w refrenie ze sztampową hip-hopową nawijanką w zwrotkach. Tego, że wygra można było się spodziewać, ale dziwi mnie, że ludziom się to autentycznie podoba. Obie piosenki mają okropne, przaśne, ludowe wokale i niepasujące do reszty partie fletu. Za to w tym roku ulubieńcem wielu osób zostało to fińskie coś, które brzmi jak połączenie tfurczości Rammstein ze Scooterem: https://www.youtube.com/watch?v=rNrgQm5z07U No jest to oryginalne, ale połączenie gówna z innym gównem nie sprawi, że wyjdzie z tego coś słuchalnego (choć i tak wolę to od tych poprzednich).

      Do takich smętnych ballad mam trochę słabość, więc nawet kibicowałem tej Szwedce, żeby wygrała z tym fińskim gniotem, ale trudno zaprzeczyć, że stało się tak pewnie tylko dlatego, żeby na 50-lecie wygranej ABBY konkurs odbył się w ich kraju. Ze Szwecji na Eurowizji lubiłem poprzedni kawałek tej pani, który też wygrał konkurs (bardzo chwytliwy refren) albo piosenkę sprzed roku, która niby też wpisuje się w schemat smętnej ballady, ale w odróżnieniu od takiej Billie Eilish wykonanie jest niemal porywające: https://www.youtube.com/watch?v=Fr582m6pW0Q.

      Co do 100 gecs, to nic dodać nic ująć, chociaż gdybyś z jakiegoś powodu zagłębił się w polski mainstream, to pewnie odkryłbyś, że muzyka może być jeszcze gorsza (i nie piszę tu nawet o disco polo).

      Usuń
    14. Wiesz, zupełnie nie przekonuje mnie taka teoria. Zwłaszcza że nie podajesz przykładu jakiejś faktycznie wartościowej muzyki, która miałaby znacząco zaniżone oceny ze względu na tekst. W tych przykładach raczej jest tak, że słowa dopełniają obrazu ogólnej nędzy. To tak, jak z tym tekstem Ramones o wąchaniu kleju, którego raczej bym nie wypominał, gdyby muzyka prezentowała lepszy poziom. Większość rocka ma zresztą żenujące teksty. A poza tym nie da się ukryć, że zdecydowana większość muzyki - a więc siłą rzeczy większość tej najbardziej cenionej - jest albo neutralna światopoglądowo, albo właśnie lewicowa. To zupełnie zrozumiałe, bo muzycy opowiadają się raczej za wolnością - bardziej nawet, nazwijmy to, obyczajową niż artystyczną - natomiast prawicowe poglądy, nawet nie w jakimś skrajnym wydaniu, wiążą się z dążeniem do odbierania jakiejś części swobody innym. Zatem skoro ogólnie powstaje nieporównywalnie więcej muzyki z tekstami skierowanymi w lewo niż prawo, no to nic dziwnego, że w tej pierwszej grupie jest więcej nagrań cieszących się uznaniem na RYM. Ja zresztą tak z głowy nie umiem przytoczyć żadnej dobrej muzyki o prawicowym przekazie, a o przeciwnym bez trudu.

      Co do Eurowizji, akurat w tym roku, po raz pierwszy, miałem okazję widzieć finał. Może ze 2-3 kawałki nie były nudne i/lub żenujące (Hiszpania najlepsza), a wygranej Szwecji z Finlandią nie rozumiem, bo ta druga, już abstrahując od ogólnego poziomu, miała kawałek o wiele bardziej charakterystyczny, który do teraz pamiętam. To, co zalinkowałeś jest lepsze od czegokolwiek z finału - musieli się nasłuchać Radiohead. Propozycje Ukrainy z ostatnich lat faktycznie żenujące, natomiast sam pomysł łączenia ludowej muzyki z nowoczesnymi brzmieniami jest bardzo ok. Zabrakło jednak dobrego smaku i choćby odrobiny artystycznych ambicji, bo przecież słowiański folklor nie musi być przaśny (inspirował się nim choćby Strawiński i przekształcił w prawdziwą sztukę), a nowoczesne wpływy nie muszą sprowadzać się do łupanki z remizy. Myślę jednak, że właśnie tego typu kawałki powinny być na Eurowizji, tzn. czerpiące z tradycji muzycznych swojego regionu, a nie coś, co mogłoby powstać gdziekolwiek.

      Usuń
  18. Miałem lekkie obawy do tej płyty, bo single były takie sobie (chociaż the writing on the wall jakoś teraz podoba mi się bardziej) i muszę przyznać że niestety ale jeden z moich ulubionych zespołów raczej już nigdy nie nagra czegoś za co ich pokochałem. Kiedy nagrywali prawie lub ponad 10minutowe kolosy w latach osiemdziesiątych, to było miłe urozmaicenie. Teraz urozmaiceniem jest utwór poniżej 7 minut. Nie mówiąc już o tym, że te rozbudowane kompozycje z ery przed odejściem Bruce'a były o wiele ciekawsze, natychmiast wpadały do głowy i zostają w niej na długo. Może nie jest to płyta beznadziejna, bo słucha się jej całkiem miło, ale nie potrafię tu znaleźć takich dzieł jak dance of death, when the wild wind blows czy if ethernity should fall, czyli trzy moje ulubione utwory zespołu z XXI wieku. No a granica autoplagiatu o której mowa w recencji, momentami niestety naprawdę jest przekroczona

    OdpowiedzUsuń
  19. Dobry wieczór wszystkim. Ode mnie kilka słów na temat Senjutsu. Widzę, że tutaj przeważają opinie negatywne, wszystkie z nich szanuje. Moje zdanie jest jednak odmienne. Maidenów słucham 25 lat, różnie oceniam ich poprzednie płyty. Powiem tylko, że z tych nowszych nie znoszę Dance of Death a Book of Souls uważam za najgorsze dokonanie w ich całej karierze. Bardzo długo katowałem tę płytę w moch odtwarzaczach domowym jak i przenośnym, żeby usłyszeć ten geniusz, który słyszeli inni. Ale nie przekonałem się do tej płyty nigdy. Pomimo wielu przesłuchań do dzisiaj nie potrafię niektóych utworów odróżnić od siebie. W pewnym sensie dzięki Book of Souls Maideni wreszcie powrócili do tak bardzo upragnionych wczesnych lat 80-tych, nagrywając swoje Kill 'em All. A każdy true fan Mety, wie że ta skończyła się na tym albumie. Dlatego też niczego po Senjutsu nie oczekiwałem. Nie będę przedłużać, ale powiem szczerze, że zakochałem się w tym albumie od pierwszego przesłuchania. Podoba mi się na nim niemal wszystko, od brzmienia po niemal wszystkie kompozycje. Z takiego Book of Souls wywaliłbym siedem piosenek na Dance of Death zostawiłbym chyba tylko Paschendale, a tutaj dla mnie nie ma utworu, w któym nie znalazłbym czegoś co mi się podoba. The Parchment to mój ulubiony utwór Maidenów chyba od czasów Fear of The Dark. Obok When the Wild Wind Blows, Brighter Than a Thousand Suns i The Nomad to najlepsze co Maideni wypuścili na ostatnich sześciu płytach. Kiedy czytam wasze komentarze, oglądam i słucham inne recenzje i zestawiam to z własnymi odczuciami to cały czas zastanawiam się co jest w tej płycie takiego, że generuje tak sprzeczne odczucia. Do prawdy wielka dla mnie to zagadka, której rozwiązać nie potrafię.
    Pozdrawiam.
    BB

    OdpowiedzUsuń
  20. Słucham różnych gatunków jak jazz, prog, blues, i metal ale metal i ciężkie granie to dla mnie death metal czy thrash jak Slayer czy Kreator. Takie zespoły jak Iron Maiden, Judas Priest, Helloween czy Manowar to piejący i piszczący hard rock i nieduolne naśladowniśtwo Deep Purple. Gillan śpiewał wysoko ale nie pjał i nie wył jak Dickinson, Kiske, Adams czy Halford, Aż uszy więdną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymieniając Helloween przy Judas Priest, Iron Maiden i Manowar obraziłeś właśnie Judas Priest, Iron Maiden i Manowar :D
      Oczywiście, że Helloween to w większości g*wno i Kiske przeokropnie pieje, ale mówienie o wszystkich tych zespołach, że nieudolnie naśladują Deep Purple, jest jak dla mnie sporą przesadą. Wszystkie potrafiły wyrobić swój własny styl i posiadają charakterystycznych wokalistów, którzy oczywiście inspirowali się Gillanem, lecz jednak ich barw nie da się pomylić z żadnymi innymi (chyba, że z późniejszymi naśladowcami). Te zespoły nie bez powodu odniosły sukces, bo mają wyróżniających się wokalistów. Dlaczego Angel Witch czy Diamond Head nie wyszły z podziemia w swoich czasach? Przez słabych lub przeciętnych wokalistów.
      Dla Ciebie JP, IM czy Manowar to nieudolne naśladownictwo Deep Purple przez to, że Halford, Dickinson czy Adams korzystają z falsetów czy w ogóle najwyższych rejestrów? Czy przez to, że ich muzyka potrafi być nieraz tak intensywna jak w niektórych utworach Deep Purple? Te czynniki jeszcze nie świadczą o tym, że dany zespół jest marną kopią jakiegoś innego zespołu. Na wszystkie te kapele złożyły się różne inspiracje i ich połączenie zaważyło nad ostatecznym kształtem muzyki, jaką one reprezentują i reprezentowały w przeszłości. Judas Priest, przykładowo, nie sięgało tylko po Deep Purple czy Led Zeppelin, ale również Queen, Wishbone Ash czy Hendrixa. A w Deep Purple nie słychać już inspiracji Arthurem Brownem (inspiracja Gillana jako wokalisty - tak, falseciki!) czy Led Zeppelin? Zaskoczę Cię - wszędzie słychać inspirację jakimś innym wykonawcą, nie jest to nieuniknione. W Slayerze też słychać Judas Priest i Araya tak jak Halford również piszczał na pierwszych albumach tego zespołu. Od jego wokalu już Ci nie zwiędły uszy? Ale nie będę się czepiał czyichś upodobań, po prostu to "nieudolne naśladownictwo Deep Purple" mnie lekko zirytowało :)

      Usuń
    2. Chłopie, masz takie pojęcie o muzyce metalowej, że koń by się uśmiał. Halford i Dickinson to piszczenie? Po co robić z siebie kretyna i wymyślać bzdury. Barwa głosu może ci się nie podobać, ale te wokale stoją w tej samej lidze, co choćby Gillan czy Plant.

      Usuń
  21. Album odsłuchany kilka razy i jest co najmniej bardzo dobry , a co do osoby recenzującej ...to nie oni kupują płyty CD czy LP , TYLKO FANI ! kupują , oni czyli osoby recenzujące dostają tylko do odsłuchania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym, czy coś jest faktycznie dobre, nie decyduje zdanie jednostki kierującej się w ocenie subiektywnymi upodobaniami, tylko obiektywne argumenty. Tak więc nie, album nie jest bardzo dobry dlatego, że jakiś fan kupuje płyty. Zdanie recenzenta, potrafiącego odnieść się do czegoś więcej, niż jego upodobania, ma na pewno większą wartość. Choć oczywiście też może być dyskusyjne. Może spróbuj udowodnić, że nie mam racji w kwestii recenzowanego albumu.

      Usuń
  22. Ten zespół już dawno powinien przestać istnieć.Niemniej jednak istnieje i żeruje na mega nazwie.
    Pytanie brzmi: czy mamy prawo ich za to krytykować? I tak i nie;jeśli ktoś nie chce kupować ich płyt,to niech nie kupuje. Jeśli chce,to niech się katuje tymi wymuszonym i wypalonymi do cna kompozycjami. Ten zespół wydał ostatniąw miarę przyzwoitą płytęw 1992 roku i potem już było tylko z górki.No szkoda ale kto im zabroni zarabiać miliony na koncertach ? Baranów,którzy wydają mnóstwo kasy na bilety na ich koncerty są miliony.Na zdrowie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiadając na pytanie, czy mamy prawo krytykować, odpowiedż jest jednoznaczna: tak, każdy ma prawo do wyrażenia własnej opinii lub próby dokonania bardziej obiektywnej analizy. Póki co jeszcze nie ma nakazu, by o wszystkim wypowiadać się pozytywnie, byle tylko nikogo nie urazić.

      Usuń
    2. To można takie dyrdymały pisać o większości starszych już kapelach. Metallica, AC/DC, Deep Purple, Judas Priest - wszystkie nie powinny istnieć, bo jakiś anonimowy gość z netu ma takie wizje. Nie lubisz, nie słuchasz. Proste. Wiadomo, że te bandy najlepsze lata mają dawno za sobą, ale niech tworzą, grają koncerty. To są legendy i żadne biadolenie tego nie zmieni.

      Usuń
    3. Właśnie się pięknie przedstawiłeś, anonimowy użytkowniku. Wyzywanie nieznanych tobie ludzi od baranów tak bardzo ci podnosi samoocenę?

      Usuń
  23. Ten album ma jeden problem - jest po prostu cholernie nudny i nie posiada w większości nawet dobrych melodii. Poprzednie The Book Of Souls ratowało się chociaż jakąś chwytliwością - ten materiał chodził po głowie. Tutaj są chaotyczne powydłużane utwory, które czasami wręcz brzmią niespójnie. Gdyby upierdzielić to do jednego CDka może by się jeszcze ratowało, ale przy takiej ilości materiału po prostu odechciewa się tego słuchać w połowie. Do tego produkcja jest licha. Liczyłem po cichu, że po TBOS nagrają jakiś krótszy, bardziej zwarty album. 4/10 to łaskawa ocena. Chyba najsłabszy album Maiden w ogóle. A Writing robił nadzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie ze skalą ocen, 4/10 oznacza album, który może spodobać się wielbicielom danego wykonawcy / stylu - co, jak widać po niektórych komentarzach, faktycznie ma miejsce - a sam też znajduję na nim jakieś plusy, choć faktycznie nie ma ich wiele. Zgadzam się, że to najsłabsze wydawnictwo zespołu.

      Usuń
  24. Dla mnie to świetny album. Może nie tak genialny jak poprzedni, ale nadal świetny. Nie byłem zachwycony po pierwszym przesłuchaniu, ale z każdym kolejnym podobał mi się coraz bardziej i od paru dni towarzyszy mi przy każdej okazji. Ja właśnie najbardziej cenię w twórczości Maidenów te długie, rozbudowane kompozycje i jeśli zespół podąża drogą wytyczoną przez "Brave New World" to dla mnie najlepsza rekomendacja tej płyty. BNW to moim zdaniem ich najlepszy album, a wszystkie przesłuchałem wielokrotnie od początku do końca. Nie czuję tego przedłużania na siłę, o którym mówią niektórzy. W długich utworach jest wstęp, rozwinięcie, zakończenie, są jakieś rozdziały, zmiany, ciągle coś się dzieje. Taka jest właśnie ambitna muzyka, taki jest metal progresywny czy jazz. 3-4 minutowe kawałki na jedno kopyto kojarzą mi się z popowymi popierdółkami z radia. Jedno z czym się zgodzę to słabnąca forma wokalna Bruce'a w porównaniu do starych albumów, ale i tak jest nieźle. Jeśli starczy im sił na kolejny album to niech będzie znowu kontynuacją drogi wytyczonej przez BNW :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, ambitna muzyka ma znacznie więcej sensu od kompozycji współczesnego Iron Maiden. We wspomnianym jazzie utwory niemal zawsze opierają się na jednym motywie (temacie) i improwizowaniu wokół niego. Podobnie jest np. u francuskiej grupy progresywnej Magma. W awangardowym progu w rodzaju Henry Cow motywy cały czas się zmieniają, ale nie na zasadzie "dowalmy kolejny riff bez związku z poprzednim", tylko przetworzenia poprzedniego i nie następuje już powrót do wcześniejszych. Coś bardziej przystępnego? W dowolnym kawałku Gentle Giant z okresu 1971-75 dzieje się więcej niż na całym nowym albumie IM, a mało który z nich przekracza długość czterech minut. No i wszystko się tam ze sobą o wiele lepiej klei. To tylko parę przykładów ambitnego podejścia do formy, ale znalazłoby się ich więcej.

      A Iron Maiden? Te spokojne wstępy i zakończenia zwykle nie mają żadnego związku z resztą kompozycji, natomiast w środku często pojawia się zlepek riffów, które często nie mają ze sobą powiązania, są raczej zestawione na zasadzie kontrastu, co jest pewnym pójściem na łatwiznę. Ale ok, w ten sposób też można skonstruować utwór. Jeden, drugi, trzeci... Tylko, że w końcu przydałoby się jakieś urozmaicenie. Tymczasem IM wydali kolejny album pod rząd, na którym niemal każde nagranie opiera się na tym samym pomyśle. Tak więc te długasy wcale nie świadczą o ambicjach, tylko o rutynie. A jeśli chodzi o przeciąganie, to poza dokładaniem kolejnych motywów bez większego związku z poprzednimi, trzeba wymienić zbyt wiele razy powtarzane refreny, za dużą ilość zwrotek, podczas których wielokrotnie powtarzane są te same takty, czy w końcu skłonność do wciskania w każdy utwór solówek wszystkich trzech gitarzystów, którzy od lat powtarzają te same patenty.

      Usuń
    2. Też mogę sobie wymyślić 10 niepowiązanych riffów i połączyć je w jedną kompozycje, ale nie taki jest sens komponowania. Senjutsu brzmi momentami jak zlepek losowych motywów, bez żadnego sensu w kontekście rozwoju kompozycji. Złożona muzyka nie opiera się na losowym wrzucaniu motywów, to jest bardziej parodia złożonej muzyki.A 4 minutowe utwory potrafią być fantastyczne i często nawet bardziej skomplikowane niż walenie 12 minutowych cegieł, Gentle Giant jest tego przykładem. Nie sięgając głęboko - na Revolverze Beatlesów w króciutkich melodyjnych piosenkach dzieje się więcej ciekawych rzeczy niż na Senjutsu.

      Usuń
  25. Z płyty na płytę co raz słabiej, chaos i wtórność jednocześnie, wieje nudą. Muzyka IM już nie wywołuje dreszczy jak kiedyś niestety, Maiden zapędził się w ślepą uliczkę, z której nie potrafi wyjść. Ostatnia płyta Priesta tym razem dużo lepsza, mimo iż zespół też czerpie pełnymi garściami z własnej twórczości.

    OdpowiedzUsuń
  26. A za pasem nowy album Scorpions - Rock Believer...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie zamierzam nawet słuchać, tak jak odpuściłem sobie ostatni Deep Purple.

      Usuń
    2. W kontekście nieprzesłuchania Deep Purple spodziewałem się że tak będzie. Chyba zawsze był to zespół o jeszcze niższej od DP wartości. Niemniej LC zdaje się mieć większe ambicje od jakiegokolwiek studyjnego wydawnictwa Brytyjczyków

      Co poza okładką i tytułem jest japońskiego w powyższej płycie?

      Usuń
    3. Ambicje ambicjami, ale trzeba też mierzyć siły na zamiary. Muzykom Scorpions w czasach "Lonesome Crow" zabrakło umiejętności i pomysłu, by zrobić coś naprawdę ciekawego. A Deep Purple w zbliżonym okresie, nawet jeśli chciał tylko grać szybko i głośno, to i tak tworzył lepszą muzykę. Swoją drogą, ich eponimiczny LP z 1969 roku ma chyba jednak większe ambicje, choć też nie zawsze dobrze spożytkowane (kawałek z orkiestrą, w którym zespół i symfonicy grają w innych częściach, a nie razem).

      Natomiast jeśli brać pod uwagę tylko to, co te dwie grupy oraz Iron Maiden zrobili w trakcie ostatnich 30 lat, to jednak Ironi wypadają najlepiej. Oczywiście, te wszystkie ich płyty z tego czasu są o wiele za długie i zbyt wiele tam powtarzania wciąż tych samych patentów, ale zdarzają się naprawdę niezłe momenty. Najgorzej pod tym względem wypada najnowszy, jednak singiel sugerował, że może będzie więcej zaskoczeń, dlatego przesłuchałem całość. Deep Purple tez miewali lepsze momenty w ostatnich dekadach, choć znacznie mniej i jednak na niższym poziomie, a ich poprzedni album (przed tym, którego nie słuchałem) był naprawdę fatalny. O Scorpions nawet nie ma co wspominać, trudno byłoby wskazać cokolwiek nieżałosnego z tego okresu.

      W tekstach na "Senjutsu" są jakieś nawiązania, choć chyba tylko w dwóch pierwszych nagraniach. Poza tym klimatyczny wstęp otwieracza pasuje mi do okładki, ale nie jest to tak oczywiste nawiązanie, jak plemienne bębny z "If Eternity Should Fail" z "The Book of Souls" czy ta niby-egipska melodia tytułowego kawałka z "Powerslave".

      Usuń
    4. O tym nagraniu z orkiestrą zapomniałem, w przeciwieństwie do całej koncertówki z tamtych czasów.

      Lekki paradoks, że w ciągu ostatnich 30 lat to IM wypadli najlepiej, bo ich stylistyka zdaje się być najbardziej ograniczająca.

      To jeżeli poza jednym nagraniem i tym intro ten album to w kółko mielenie tego samego, tylko coraz gorzej i coraz bardziej na długość to rzeczywiście nie ma co sobie nim zawracać głowy. Fragmenty TBoS były spoko, ale tu jest jeszcze mniej muzyki wartej uwagi.

      Przy okazji pewna amerykańska nu-metalowa mająca (nomen-omen?) w nazwie karalucha grupa oparła swoje jedyne dwa hity na riffach żywcem wyjętych z Prowlera i Gengis Khana. Taka ciekawostka.

      Usuń
  27. Parafrazując wypowiedz anonima z neta:

    Songs on this album could be 5-6 minutes but are actually 8-12 minutes because no one will tell Steve to edit the song

    Wielkie rozczarowanie. Przy Final Frontier pojawily sie czerwone flagi, Book of Souls bylo spańskiem ale Senjutsu jest po prostu zle.

    Probuje sie przekonac do tej plyty ale po prostu nie wchodzi. "Nóżka nie tupie".

    OdpowiedzUsuń
  28. Spodziewałem się usłyszeć to samo co na ostatnich 4 albumach toteż odpaliłem płytę z takim samym nastawieniem jak do meczu Polski z Hiszpanią na ostatnim Euro - z góry rozczarowany.
    Przyznam, że płyta wywołała na mnie pozytywne wrażenie. Co prawda żaden utwór nie powalił, ale moim zdaniem jest to najciekawszy album od Brave new World. Nie przeszkadzają mi też długie kompozycje ale to może z racji mojego wieku. Jestem po 40-ce a Ironów słucham od 3 klasy podstawówki i choć dla mnie ostatnią dobrą płytą Ironów jest siódmy syn to Senjutsu
    jest pierwsza płytą Ironów nagrana w XXI wieku do której raz na jakiś czas będę powracał.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024