[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)

Death - The Sound of Perseverance

 
Nieczęsto się zdarza, by dyskografię zamykał jej najmocniejszy punkt. Ogólnie niewielu było wykonawców, którzy z płyty na płytę stawaliby się coraz lepsi, w międzyczasie pomagając w stworzeniu nowego muzycznego stylu, a następnie nieustannie poszerzając jego ramy. Takim zespołem był Death, jeden pionierów death metalu - niewykluczone, że to właśnie od jego szyldu nazwano całą stylistykę, choć    znawcy wskazują też inną możliwą etymologię. Dowodzona przez śpiewającego gitarzystę Chucka Shuldinera grupa pozostawiła po sobie siedem albumów. Trzy pierwsze wyznaczyły ramy deathmetalowej stylistyki, które wkrótce miały okazać się dla zespołu zbyt ciasne. Prawdziwym przełomem okazał się czwarty w dyskografii "Human", przynoszący zwrot w stronę grania bardziej złożonego pod względem technicznym, pokazującego wręcz progresywne myślenie o strukturze utworów. "Individual Thought Patterns" i "Symbolic" przynoszą równie pomysłowe podejście do ekstremalnego metalu, natomiast "The Sound of Perseverance" jeszcze dalej rozwija ten kierunek. Tak dalece, że dla wielu dotychczasowych fanów grupy album ten okazał się zbyt trudny do przyswojenia. I może właśnie dlatego należy do moich ulubionych wydawnictw metalowych.

Niewiele jednak brakowało, a wcale nie byłby to album Death. Niedługo po wydaniu "Symbolic" w 1995 roku Schuldiner popadł w konflikt z wydawcą, firmą Roadrunner Records, w wyniku czego doszło do rozwiązania zespołu. W kolejnych miesiącach muzyk skupiał się na nowym projekcie, Control Denied. To w tym okresie zaczęły kształtować się pomysły na niektóre utwory, które weszły do repertuaru "The Sound of Perseverance". Schuldiner odkopał szyld Death, gdy pojawiła się możliwość nagrania płyty dla Nuclear Blast, jednak zaangażował zupełnie nowy skład, całkowicie złożony z ówczesnych muzyków Control Denied: drugiego gitarzysty Shannona Hamma, basisty Scotta Clendinina i bębniarza Richarda Christy'ego, ale bez wokalisty Tima Aymara. Nie znaczy to jednak, że drugi zespół automatycznie zakończył istnienie. Już w kolejnym roku Schuldiner, Hamm, Christy oraz Aymar, wraz z byłym basistą Death, Steve'em DiGiorgo (grał na "Human"), wydali jako Control Denied album "The Fragile Art of Existence". Było to zarazem ostatnie wydawnictwo Chucka Shuldinera, u którego w tym samym czasie zdiagnozowano nowotwór mózgu. Muzyk zmarł 13 grudnia 2001 roku.

"The Sound of Perseverance" przynosi muzykę tyleż brutalną, co pomysłową. Już siedmiominutowy otwieracz "Scavenger of Human Sorrow" pokazuje, czego się spodziewać: to nieustanne zmiany motywów i tempa, gitarzyści błyszczą potężnymi riffami oraz melodyjnymi solówkami, a sekcja rytmiczna gra w bardzo złożony, wyjątkowo jak na metal kreatywny sposób, który dalece wykracza poza typowy akompaniament rytmiczny. Całości dopełnia agresywny wokal Schuldinera, który nigdy wcześniej nie brzmiał tak zajadle i skrzekliwie. Kolejne utwory okazują się równie ciekawe i trzymają tak samo wysoki poziom. Szczególnie chciałbym wyróżnić bardziej zwarty, jak na tę stylistykę wręcz chwytliwy "Bite the Pain" oraz miażdżący głównie wolniejszym tempem "Spirit Crusher" - oba z doskonałymi popisami Clendenina i Christy'ego, którzy często wychodzą w nich na pierwszy plan - a także najdłuższy i najbardziej złożony w zestawie "Flesh and the Power It Holds". Na płycie nie brakuje też większych zaskoczeń. Jest nim przede wszystkim "Voice of the Soul" - jeden z zaledwie dwóch instrumentalnych kawałków w dorobku Death (obok "Cosmic Sea" z "Human") i jedyny, w którym istotną rolę pełni gitara akustyczna. Tak subtelnie zespół jeszcze nie grał i chyba nikt się nie spodziewał, że może zagrać tak… ładnie. Pewną niespodzianką jest też przeróbka klasyka Judas Priest - "Painkiller". Zagrana odpowiednio ciężej, z napisanymi od nowa solówkami i pojawiającym się na chwilę w końcówce czystszym śpiewem Schuldinera, co stanowi kompletną nowość.

Ostatnie cztery albumy Death to absolutne wyżyny metalu, a "The Sound of Perseverance" jest z nich płytą najbardziej dojrzałą. Kreatywność i techniczna biegłość muzyków robią naprawdę duże wrażenie, choć można się przyczepić do nieco przerysowanej agresji - co całkowicie wpisuje się w stylistykę - czy nie najlepszego brzmienia gitar, a całość pewnie mogłaby być o jeden lub dwa kawałki krótsza. Niezależnie od tego, "The Sound of Perseverance" pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych  albumów metalowych i w pierwszej pięćsetce muzyki w ogóle. 

Ocena: 9/10



Death - "The Sound of Perseverance" (1998)

1. Scavenger of Human Sorrow; 2. Bite the Pain; 3. Spirit Crusher; 4. Story to Tell; 5. Flesh and the Power It Holds; 6. Voice of the Soul; 7. To Forgive Is to Suffer; 8. A Moment of Clarity; 9. Painkiller

Skład: Chuck Schuldiner - wokal i gitara; Shannon Hamm - gitara; Scott Clendenin - gitara basowa; Richard Christy - perkusja
Producent: Jim Morris i Chuck Schuldiner


Komentarze

  1. Fenomenalny album i jakkolwiek w przypadku wielu metalowych albumów takie określenia plus genialny wydają się naciągane i przesadzone, tak tutaj znajdują swoje odzwierciedlenie i potwierdzenie.
    To wspaniała muzyka,która udowadnia że metal nie musi być wyłącznie pustym i bezsensownym hałasem.
    Szkoda,że Schuldiner nie może już tworzyć bo odnoszę wrażenie iż w obecnej muzyce heavy metalowej brakuje takiej świeżości i otwartości jaką on posiadał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tych czterech to najbardziej lubię Human a tak w ogóle to pierwsze trzy z naciskiem na Spiritual Healing. Oczywiście to trochę inne granie, bardziej typowo metalowe i prostsze ale bardziej kultowe. Jeżeli ktoś lubi te nowoczesne Deathy to powienien też przesłuchać płytę jeszcze bardziej technicznie odjechaną ale bardzo podobną stylistycznie do Death czyli Atheist - Unquestionable Presence, która zajeżdża nawet jazzem. Wiem że autor blogu ją zna i nawet kiedyś pozytywnie się o niej wypowiadał i liczę że napisze może o niej recenzję bo na to zasługuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tych wczesnych albumów Death nawet podobał mi się "Leprosy" - a "Spiritual Healing" akurat niekoniecznie - jednak jest to taka typowo metalowa rąbanka. Od "Human" zaczęli robić rzeczy, które mogą się podobać, a przynajmniej być docenione nie tylko przez miłośników metalu. Co do Atheist, to "Unquestionable Presence" dałem 7, ale to było już parę lat temu, a jak później słuchałem innych płyt, to niższe oceny wpadły.

      Usuń
  3. A jeszcze taka ciekawostke. W czasach kiedy Death na pierwszych trzch płytach grał typowy death metal to Atheist już robił ekwulibrystykę i Chuck Schuldiner się wypowiadał że death metal to nie jazz i tak się go nie gra. Potem jednak połknął bakcyla i sam zaczął to robić ale jednak bardziej przystępniej no i jako większy zespół miał większą promocje i wejścia. Ale to Atheist zwłaszcza na Unquestionable Prsesence osiągnął apogeum.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co sądzisz o Control Denied?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam zdania, bo nie jestem nawet pewien, czy słuchałem nagrań tego zespołu.

      Usuń
    2. Wydaje się godny uwagi, nagrany przez tych samych ludzi i ponoć też w progresywnych klimatach

      Usuń
    3. Personalnie jest to właściwie Death, ale przyznam, że trochę zniechęcała mnie dotąd dość niska ocena na RYM w porównaniu z płytami pod starym szyldem. Kiedyś pewnie w końcu sprawdzę.

      Usuń
    4. Zdaje się że patrząc na skład kompletnie pominąłem fakt że śpiewa tu kiczowaty powermetalowy wokalista... Poza tym dobry album, acz nie tak dobry jak TSOP

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)