[Recenzja] Death - "Human" (1991)

Death - Human


Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E05

Od tego albumu zaczyna się ten właściwy Death. Na "Human" zespół jeszcze bardziej niż dotychczas komplikuje swoją muzykę, czego efektem jest płyta niezwykle, jak na ówczesny metal ekstremalny, błyskotliwa. Pomogła w tym niewątpliwie kolejna zmiana składu, jaka nastąpiła tuż po pierwszych przymiarkach do nagrania tego longplaya. Dążący do absolutnej perfekcji Chuck Shuldiner, nie po raz pierwszy i nie ostani, skonfliktował się z pozostałymi muzykami, w rezultacie czego musiał stworzyć zespół od podstaw. Propozycję dołączenia do Death przyjęli gitarzysta Paul Masvidal i perkusista Sean Reinert - obaj z właśnie formułującego się Cynic - a także Steve Di Giorgio, wcześniej basista Sadus i Autopsy. Ten ostatni nie dotrwał jednak do końca prac nad albumem i część partii basu w "Cosmic Sea" dograł już jego następca, Scott Carino. Di Giorgio wrócił do zespołu w 1993 roku.

Nie ma sensu udawać, że na "Human" nie chodzi głównie o metalowy czad. Ta muzyka to przede wszystkim ciężar, nierzadko opętańcze tempa, miażdżące riffy, potężna sekcja rytmiczna i agresywne wokale, ale wszystko to wykonane zostało z technicznym kunsztem. Trudno nawet powiedzieć, czy Shuldiner faktycznie miał ambicję rozwijania deathmetalowej stylistyki w bardziej ambitnym kierunku, czy wyszło tak nieco przypadkiem - tylko dlatego, że w studiu spotkali się muzycy o ponadprzeciętnych umiejętnościach, których nudziłoby granie bardziej sztampowe. Tak czy inaczej, to progresywne podejście przybiera najmądrzejszą możliwą formę. Nie ma tutaj niepotrzebnego rozciągania utworów i wpychania na siłę mnóstwa niekończących się popisów wirtuozerii. Jak to zatem wygląda?


Podstawowe wydanie "Human" to dziewięć ścieżek o długości niewiele ponad pół godziny. Poszczególne kawałki trwają po około cztery minuty, ale cały czas coś się w nich dzieje - nieustanne zmiany motywów, metrum, tempa czy nawet nastroju. Jednocześnie jest to bardzo konkretne i wewnętrznie spójne granie. Dominuje bardzo intensywne, brutalne napieprzanie, ale muzykom zdarza się czasem czymś je przełamać. Najczęściej takim urozmaiceniem są bardziej melodyjne solówki gitarowe, by wymienić tu tylko te z "Together as One" czy "Secret Face". W "Lack of Comprehension" pojawia się nawet subtelne, klimatyczne intro, a "Vacant Planets" zawiera ciekawą część instrumentalną o nieco kosmicznym nastroju. Tego ostatniego jest jeszcze więcej w "Cosmic Sea", który najbardziej odbiega od wyjściowego stylu grupy - to pierwszy instrumental w jej dorobku, wzbogacony atmosferycznymi dźwiękami syntezatora oraz solówką na basie, wyjątkowo melodyjny, choć niepozbawiony ostrzejszych brzmień gitary.

Zupełnie innego rodzaju zaskoczeniem jest dołączony na japońskim wydaniu oraz niektórych reedycjach "God of Thunder", zaczerpnięty z repertuaru… Kiss. Okazuje się, że nawet z czegoś tak banalnego i sztampowego można zrobić świetny kawałek. Wystarczyło tylko nadać większego ciężaru oraz brutalności, zachowując rock'n'rollowy luz i przebojowość oryginału, by zabrzmiało to kozacko. Rozszerzone wydania "Human" zawierają też masę demówek (częściowo jeszcze z udziałem basisty Terry'ego Butlera i bębniarza Billa Andrews) oraz instrumentalnych podkładów, ale to już materiał wyłącznie dla największych miłośników Death.


Death na "Human" po raz pierwszy w swojej karierze tak dosadnie udowodnił, że nawet tak ciężką i agresywną muzykę, w której chodzi przede wszystkim właśnie o ten ciężar i brutalność, można grać z pewną finezją oraz kreatywnością. Oczywiście, mógłby to być jeszcze lepszy album, gdyby muzyków tak bardzo nie ograniczała metalowa konwencja - szczególnie w kwestii brzmienia / instrumentarium - jednak w ramach tej konwencji trudno byłoby nagrać coś lepszego.

Ocena: 8/10



Death - "Human" (1991)

1. Flattening of Emotions; 2. Suicide Machine; 3. Together as One; 4. Secret Face; 5. Lack of Comprehension; 6. See Through Dreams; 7. Cosmic Sea; 9. Vacant Planets

Skład: Chuck Schuldiner - wokal i gitara; Paul Masvidal - gitara; Steve Di Giorgio - gitara basowa; Sean Reinert - perkusja
Gościnnie: Scott Carino - gitara basowa (7)
Producent: Scott Burns i Chuck Schuldiner


Komentarze

  1. God of Thunder w wydaniu Kiss według mnie nie jest banałem, jest to wyjście ze sztampy, którą serwował zespół, coś innego, zahaczenie o klimaty psychodeliczne, według mnie najlepszy kawałek grupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc o psychodelii masz na myśli ten instrumentalny fragment brzmiący jak bieda-wersja "Whole Lotta Love"? Zmusiłem się do jeszcze jednego odsłuchu i ten kawałek to jest dokładnie tak samo toporne, merkantylne, pozbawione choćby odrobiny finezji, wyobraźni i oryginalności oblicze hard/glam rocka, jak wszystko inne, co z Kiss słyszałem.

      Usuń
    2. I tak w sumie "God of Thunder" to jeden z ich bardziej znośnych kawałków jakie słyszałem. Pewnie na tle ich twórczości jest to perła, lecz na tle calego hard rocka jest jednak bardzo przeciętny (zresztą jak cały merkantylny hard rock i glam rock, opierający się na Rock & Rollowych kliszach i sporych pokładach kiczu i banału).

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Tylko co takie podejście ma zmienić? Niezależnie od tego, jakie będą moje oczekiwania względem Kiss - a te nigdy nie były u mnie wygórowane - dalej otrzymam kiepską muzykę. W oderwaniu od tego całego koncertowego show (czyli tak, jak powinno się oceniać muzykę), nie słyszę w tym nawet żadnych specjalnych walorów rozrywkowych. A jeśli "God of Thunder" faktycznie jest jakimś szczytem tego zespołu, to jego twórczość musi być jeszcze gorsza, niż zapamiętałem.

      Usuń
    5. Bardziej chodzi mi o aranżacje- głosy w tle, dziwne dźwięki, solówki z echem....

      Usuń
    6. To nie są cechy idiomatyczne psychodelii. Oczywiście mogą w niej występować, ale nie muszą. I raczej częściej nie występują niż występują. Tak samo, jak w innych stylach.

      Usuń
  2. Death to przykład kapeli rozwijającej się z każdym albumem. Świetne kompozycje, charyzmatyczny, wymagający dla współpracowników lider. Idealny wokal. Moja ulubiona grupa w Death Metalu. Sam Human jest chyba najbardziej znaną płytą Death. I dobrze, bo jest świetna, zresztą jak wszystkie od nich. Żal, że facet odszedł za szybko.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)