[Recenzja] Neil Young - "On the Beach" (1974)

Neil Young - On the Beach


Youngowy "On the Beach" wydaje się płytą idealną na lato nie tylko ze względu na swoją okładkę. To muzyka bardzo melodyjna, lekka, bezpretensjonalna, raczej melancholijna, ale instrumentalnie często optymistyczna. A jednak ma też drugie dno - tekstowo bywa gorzko i raczej pesymistycznie. Choć tutaj artysta raczej już wychodzi z mroku, niż pogrąża się w nim, jak na nagranym kilka miesięcy wcześniej, ale wydanym później "Tonight's the Night". Być może przez ten kontrast muzyki z warstwą tekstową album nie powtórzył sukcesu "Harvest", choć obecność w brytyjskim top pięćdziesiąt i amerykańskim top dwadzieścia trudno uznać za komercyjną porażkę. Faktem jest, że krytycy początkowo podchodzili do "On the Beach" bardzo ostrożnie, dopiero z czasem uznając go za jedno z największych dzieł Younga, z czym akurat trudno się nie zgodzić. Może to być nawet jego najlepszy studyjny album.

Neil Young nagrywając ten album otoczył się wieloma zdolnymi instrumentalistami, jak David Crosby i Graham Nash, z którymi niegdyś współtworzył CSNY, Billy Talbot i Ralph Molina z Crazy Horse, Rick Danko i Levon Helm z The Band, Ben Keith czy Rusty Kershaw. Ten ostatni odpowiadał zresztą nie tylko za partie instrumentalne, ale też dobry nastrój podczas sesji - przygotowywał dla zespołu tzw. Honey Slides, podsmażaną mieszankę miodu z marihuaną, o działaniu rzekomo podobnym do heroiny. Zapewne stąd ten nieco większy optymizm, przebijający się z niektórych utworów. Swobodne, spontaniczne prace nad materiałem udało się znakomicie oddać na albumie poprzez dobór nie zawsze najbardziej dopracowanych wersji poszczególnych kompozycji - część z nich to surowe miksy, które Youngowi wydały się lepsze od tych bardziej dopieszczonych przez inżynierów dźwięku. I zapewne wyszło to tylko na korzyść dla tej płyty.


Miłą odmianą po świetnych, ale jednak dość przygaszonych "After the Gold Rush" i "Harvest", okazuje się pełen energii i zaskakującego wręcz u Younga optymizmu otwieracz "Walk On". Są tu też utwory, które bez wątpienia zadowalają każdego miłośnika tego bardziej hałaśliwego oblicza artysty. "Revolution Blues" i "Vampire Blues" to - szczególnie ten pierwszy - porywająco zagrane bluesy, z ostrym, rockowym brzmieniem, fantastycznymi solówkami gitarowymi oraz intensywną grą sekcji rytmicznej. Warto na chwilę zatrzymać się przy ich tekstach. Pierwszy dotyka problemu nierówności społecznych oraz tragicznych konsekwencji, do jakich może doprowadzić nienawiść. Inspiracji dostarczyły morderstwa dokonane w domu Romana Polańskiego przez członków sekty Charlesa Mansona, którego Young miał zresztą okazję poznać na jakiś czas przed tym zdarzeniem. Drugi z utworów jest z kolei atakiem na koncerny paliwowe - protest w słusznym celu poprzez tworzenie, a nie niszczenie dzieła, to na pewno zawsze lepsza opcja. Bluesowo jest też w tytułowym "On the Beach" - to już jednak emocjonalna ballada, ze wspaniałą melodią oraz natchnionymi, choć dość oszczędnymi solówkami. Gdybym miał wybrać ulubiony utwór z tej płyty, byłby to pewnie ten.

Druga połowa repertuaru to już nagrania bardziej wyciszone, oparte na brzmieniach klawiszowych lub akustycznych gitarach. Także tutaj nie brakuje momentów wręcz wybitnych w swoim gatunku. Takim utworem jest przepiękny melodycznie "See the Sky About to Rain" (w chwili wydania znany już z opublikowanej wcześniej przeróbki The Byrds), w warstwie instrumentalnej zdominowany przez elektryczne pianino oraz kojarzącą się ze stylistyką country gitarą slide, która jednak perfekcyjnie wtapia się w całość. Być może najlepszym, a na pewno najważniejszym utworem na tej płycie jest jednak finałowy "Ambulance Blues", w którym Neil Young przez dziewięć minut rozlicza się ze swoją przeszłością, a robi to jedynie z surowym akompaniamentem akustyka, skrzypiec, harmonijki i basu. W swej grze lider nawiązuje tu do stylu Berta Janscha, którego uważał za Jimiego Hendrixa gitary akustycznej. Wybitnym utworem nie jest natomiast "For the Turnstiles", będący jednak bardzo przyjemnym, wcale nie sztampowym kawałkiem w stylu country, opartym głównie na dźwiękach bandżo gitary. Także folkowy "Motion Pictures" może się podobać, szczególnie za sprawą zgrabnej i emocjonalnej linii wokalnej, choć mnie wydaje się trochę zbyt niemrawy muzycznie.


Wyniki sprzedaży "On the Beach" okazały się niesatysfakcjonujące dla wydawcy, w rezultacie czego po 1975 roku praktycznie wycofano ten tytuł z tłoczni. W kolejnej dekadzie oficjalne, pojedyncze wznowienia pojawiły się jedynie w Grecji, Hiszpanii oraz Korei Południowej. Pomimo trudnej dostępności album zaczął powoli zyskiwać popularność, dzięki czemu od początku XXI ukazało się już kilkanaście światowych wznowień na kompakcie (w tym formacie "On the Beach" zadebiutował w 2003 roku) oraz na winylu. Fajnie, że po latach w końcu ruszyły wznowienia, bo materiał zdecydowanie na to zasługiwał. Zdecydowanie jest to jeden z najlepszych albumów Neila Younga pod względem kompozycji, wykonania, atmosfery czy wewnętrznej spójności. I idealnie sprawdza się jako ścieżka dźwiękowa ostatnich dni sezonu wakacyjnego.

Ocena: 10/10



Neil Young - "On the Beach" (1974)

1. Walk On; 2. See the Sky About to Rain; 3. Revolution Blues; 4. For the Turnstiles; 5. Vampire Blues; 6. On the Beach; 7. Motion Pictures; 8. Ambulance Blues

Skład: Neil Young - wokal, gitara (1,3,5-8), harmonijka (2,7,8), elektryczne pianino (2), bandżo gitara (4), instr. perkusyjne (8); Ben Keith - gitara slide (1), gitara pedal steel (2), elektryczne pianino (3), gitara dobro (4), organy (5), instr. perkusyjne (5,6), gitara basowa (7,8), dodatkowy wokal (1,4,5); Billy Talbot - gitara basowa (1); Ralph Molina - perkusja i instr. perkusyjne (1,5-8), dodatkowy wokal (1); Tim Drummond - gitara basowa (2,5,6), instr. perkusyjne (5); Levon Helm - perkusja (2,3); David Crosby - gitara (3); Rick Danko - gitara basowa (3); George Whitsell - gitara (5); Graham Nash - elektryczne pianino (6); Rusty Kershaw - gitara slide (7), skrzypce (8)
Producent: Neil Young; David Briggs (1,4); Mark Harman (2,3,5); Al Schmitt (6-8)


Komentarze

  1. To ta płyta całkowicie zmieniła moje nastawienie do Muzyki NY i od niej zacząłem penetrować łagodniejsze obszary rocka i country rocka. Do dziś jest to moja ulubiona płyta Younga, a jej nostalgiczno oniryczny klimat czaruje mnie przy każdym odtworzeniu. A tytułowy "On the Beach" uważam za jeden z najlepszych kawałków w historii rocka, jest hipnotyzujący. To jest na pewno jedna z kilku płyt, które wkrótce zabiorę w moją ostatnią podróż do Shangri-La.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, ciekawe... Ocena zachęca do zapoznania się z tym tytułem.

    PS. Nietypowa prośba do osób obeznanych z tematem: polećcie kilka ambitnych, nietuzinkowych internetowych stacji radiowych (jazz i okolice, rock/alternatywa). Z góry dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pomogę. Nie intetesuje mnie ten temat. Szczerze nie rozumiem tego przywiązania do radia i słuchania stacji internetowych, skoro będąc online można samemu wybierać sobie muzykę. Np. nadrabiać zaległości w słynnych albumach, takich jak "On the Beach".

      Usuń
    2. @blackwatwaterpark - Jeśli masz na to trochę czasu, polecam skorzystać choćby z bogatych dobrodziejstw Youtube w połączeniu z RateYourMusic i poszukiwać dokładnie takiej muzyki, jaka ma szansę Cię zainteresować, po czym robić sobie playlisty utworowe i albumowe. Nawet najbardziej ambitne stacje radiowe skazują Cię na słuchanie dokładnie tego, co same zdecydują się puścić. Internetowe stacje radiowe to obecnie największe kuriozum.

      Usuń
    3. Radio przydaje się na długie trasy rowerowe (audycje powodują, że zawsze jesteśmy czymś nowym zaskakiwani). Rozgryzłem dzisiaj ten temat - znalazłem dwa mega ciekawe streamy: ''Polushon Radio'' oraz ''Jazz24''. Polecam posłuchać: działa na smartfonie np. w usłudze/aplikacji TuneIn Radio Pro, a na PC udało mi się to odpalić za pomocą programu AIMP. Szeroki uśmiech zagościł na mej twarzy. :)

      Usuń
    4. No ok, ale wciąż jest to ograniczanie się do bycia zaskakiwanym przez utwory wyselekcjonowane przez jedną osobę czy grupę osób, wpisujące się w jakieś ramy (np. jazz). Moim zdaniem ciekawszą opcją jest zrobienie sobie własnej playlisty, wrzucanie na nią albumów, o których dowiedziało się z różnych źródeł (np. rankingi RYM, lista Rolling Stone'a, książka "1001 albumów", magazyn Lizard, obserwowane blogi i strony) i nawet można sobie odpalic to w losowej kolejności, żeby bardziej przypominało audycję. No chyba, że to przywiązanie do radia to tak naprawdę przywiązanie do prezenterów, którzy zapowiadają kolejne kawałki.

      Usuń
    5. Od siebie mogę polecić internetowe radio Kapitał, bardzo zróżnicowany dobór muzyki i audycji, nawet kiedyś mieliśmy tam pasmo z Orkiestrą Improwizowaną :p

      Usuń
  3. Zachęcony recenzją i komentarzami wszedłem w posiadanie i bardzo dobrze się słucha.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na tę chwilę jest to dla mnie najmniej przystępna płyta NY z lat '70. Mam na półce, ale cały czas jeszcze nie zachwyciła jak należy. Dzięki tej recenzji na pewno ją sobie odświeżę.
    A tak w ogóle, to niedawno ukazał się niewydany oficjalnie, krążący po bootlegach, legendarny w pewnych kręgach album "Chrome Dreams" z 1977 roku. Pomimo mojej sympatii dla wydanego zamiast niego "American Stars 'n Bars", kompletnie nie rozumiem powodów takiej, a nie innej decyzji. Oczywiście większość utworów była znana z innych albumów w tych samych lub nagranych na nowo wersjach, jednak zupełnie inaczej słucha się spójnego pierwowzoru. Jak dla mnie obowiązkowy album Neila Younga z lat '70 i cieszę się, że się ukazał w końcu po tylu latach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)