[Recenzja] Samla Mammas Manna - "Samla Mammas Manna" (1971)



Samla Mammas Manna, używający też szyldów Zamla Mammaz Manna i Von Zamla, to kultowy, choć wciąż słabo znany zespół. Przez długi czas pozostawał praktycznie nieznany poza rodzimą Szwecją, gdyż tylko tam ukazywały się jego albumy. Trochę zmieniło się to pod koniec lat 70., gdy wspólnie z kilkoma innymi europejskimi grupami spoza głównego nurtu zapoczątkował ruch Rock in Opposition. Organizowane pod tą nazwą koncerty umożliwiły Szwedom dotarcie do słuchaczy z innych krajów. W porównaniu z pozostałymi założycielami RiO, muzyka grana przez Samla Mamams Manna ma zaskakująco wręcz przystępny charakter. Zdecydowanie bliżej jej do dokonań Franka Zappy lub niektórych przedstawicieli sceny Canterbury, niż zupełnie abstrakcyjnej, inspirowanej współczesną awangardą twórczości Henry Cow czy Univers Zero.

Zawartość eponimicznego debiutu Samla Mammas Manna najłatwiej chyba określić jako połączenie rocka, jazzu i wygłupów. Znalazło się tutaj jedenaście stosunkowo krótkich, w większości instrumentalnych nagrań. Daleko im do konwencjonalnych piosenek. Pełno tu zmian tempa, motywów oraz innych zaskakujących, nieprzewidywalnych zwrotów akcji, charakterystycznych dla avant-proga. Instrumentaliści - klawiszowiec Lars Hollmer, basista Lars Krantz, perkusista Hasse Bruniusson i perkusjonalista Henrik Öberg - niewątpliwie posiadają spore umiejętności, grają kunsztownie, ale jednocześnie nie popisują się umiejętnościami. Co niezwykle istotne - a przy tym rzadkie wśród grup należących do ruchu Rock in Opposition - jest to muzyka bardzo przyjemna, lekka i niezwykle melodyjna. Do jej głównych atutów należą wyraziste, przeważnie całkiem chwytliwe melodie, którym zdecydowanie nie brakuje frywolności w stylu co bardziej głupawych momentów Zappy albo grupy Gong. Jest w tym wszystkim coś kabaretowego, cyrkowego (otwieracz nie przypadkiem nosi tytuł "Circus Apparatha"), co jednak wcale nie ujmuje walorów artystycznych. Zdarzają się tu zresztą też bardziej subtelne, zadumane fragmenty ("Flicken I Skogen", "E' Pop Tai"), które doskonale równoważą pozostałe utwory.

"Samla Mammas Manna" to album bardzo zwarty, więc nie ma większego sensu w wyróżnianiu konkretnych fragmentów. Świetnie słucha się go w całości - oczywiście pod warunkiem zaakceptowania tej żartobliwej estetyki. To chyba jedyna trudność, jaką mogą tu napotkać słuchacze obcujący na co dzień raczej z mainstreamową muzyką, w której niezwykle rzadkie jest tak luźne, humorystyczne podejście. Dla słuchaczy wtajemniczonych już w muzykę Franka Zappy, Gong, wczesnego Soft Machine czy Gentle Giant nie powinno być żadnym wysiłkiem przesłuchanie i docenienie tego albumu. A naprawdę warto.

Ocena: 8/10



Samla Mammas Manna - "Samla Mammas Manna" (1971)

1. Circus Apparatha; 2. Pausus; 3. Vidgat Läge; 4. Släde Till Satori I / Släde Till Satori II / Schekina; 5. Uvertyr Till Snäll Häst I / Uvertyr Till Snäll Häst II; 6. Flickan I Skogen; 7. Manna Jamma; 8. At-One-Ment; 9. Skrik Från Embassy - Live; 10. Fittravisan; 11. E' Pop Tai

Skład: Lars Hollmer - organy, pianino, wokal; Lars Krantz - gitara basowa; Hasse Bruniusson - perkusja, wokal; Henrik Öberg - instr. perkusyjne
Producent: Joseph Hochhauser


Komentarze

  1. Wciąż czekam i czekam aż ktoś wytłumaczy mi co znaczy sformułowanie „kultowy, choć wciąż słabo znany”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy to dokładnie to samo, co otoczony kultem przez wąską grupę osób, czyli w tym konkretnym przypadku słuchaczy avant-proga, ewentualnie jeszcze przez poszukiwaczy mniej znanych wykonawców.

      Usuń
  2. Jazz, rock plus wygłupy to się zgadza, ale zapomniałeś o jednym elemencie - FOLKU! Szwedzki folklor był bardzo istotnym elementem kształtującym styl Samli- do tego stopnia, że nagrali płytę zawierającą wyłącznie przeróbki szwedzkich kawałków ludowych: "Schlagerns mystik".

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry album. Mieli własny pomysł na granie, ciekawie to wszystko wygląda, ale mnie szczególnie nic nie porwało. Najciekawszy pomysł był na "Circus Apparatha", zepsuty niestety wygłupami w drugiej części utworu, oraz na "Manna Jamma".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego od razu: zepsuty? Wspomniałem w recenzji, że humor na tym albumie podnosi próg wejścia, ale można do niego się przyzwyczaić, a nawet polubić. Tym bardziej, że nie ma go tutaj przesadnie dużo, jak np. na niektórych albumów Zappy, gdzie praktycznie nie ma przerwy od wygłupów. Ale żeby jakąś muzykę polubić, szczególnie muzykę tak oryginalną, nie wystarczy jeden odsłuch.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024