[Recenzja] Third Ear Band - "Alchemy" (1969)



Third Ear Band był prawdopodobnie najdziwniejszym wykonawcą w katalogu specjalizującej się w ambitnym roku wytwórni Harvest. Początki miał jednak całkiem normalne. Grupa powstała z inicjatywy perkusisty Glena Sweeneya około 1967 roku, a jej wczesne dokonania wpisywały się w popularny w tamtym czasie nurt rocka psychodelicznego, z pewnymi naleciałościami jazzu. Zespół zdobywał popularność grając w różnych klubach, m.in. w kultowym londyńskim UFO, gdzie regularnie gościli też inni obiecujący przedstawiciele brytyjskiego podziemia, jak Pink Floyd czy Soft Machine, ale też gwiazdy większego formatu, jak Jimi Hendrix. Muzycy zapamiętali jednak przede wszystkim występ w Middle Earth Club, po którym skradziono im większość sprzętu. Wydarzenie to zniechęciło do dalszej kariery ówczesnego gitarzystę, jednak reszta składu zdecydowała się kontynuować działalność. Problemem był brak instrumentów oraz wzmacniaczy, a także funduszy na zakup nowych. Wówczas pojawił się pomysł, aby przerzucić się na całkowicie akustyczne instrumenty. Zdecydowano się na dość nietypowy zestaw: skrzypce, altówkę, wiolonczelę, obój, flet oraz różnorakie perkusjonalia.

I w ten sposób zespół doszedł do stworzenia swojego własnego stylu: folkowych improwizacji, nawiązujących zarówno do europejskiej muzyki średniowiecznej, jak i bardziej odległej - geograficznie  oraz czasowo - tradycji hindustańskich rag. Na swoim debiutanckim albumie "Alchemy" kwartet zaproponował muzykę zdecydowanie wyróżniającą się na tle tego, co wówczas grano, zresztą do dziś niemającą zbyt wielu odpowiedników (prócz niemieckiego Between działającego w latach 70.). A przy tym niestarającą się przypodobać słuchaczom, dość swobodną pod względem formy, pozbawioną punktów zaczepienia w postaci wyrazistych motywów, łatwo przyswajalnych melodii lub partii wokalnych. Choć nie jest to szczególnie złożona muzyka, to ze wspomnianych wyżej względów nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. A jednak grupie udało się nawet zaistnieć na falach radiowych, dzięki wsparciu ze strony samego Johna Peela. Słynny radiowiec wystąpił nawet w utworze "Area Three", w którym zagrał na drumli, czyli harmonijce szczękowej. To akurat jeden z subtelniejszych momentów, obok skocznego finału albumu, "Lark Rise", a także najdłuższego na płycie "Ghetto Raga", z całkiem melodyjnymi partiami oboju, dronowymi dźwiękami smyczków oraz wybijanym na tabli rytmie. Dominuje jednak bardziej zakręcone granie, jak w "Mosaic", "Druid One" czy najdziwniejszych "Egyptian Book of Dead" i "Dragon Lines".

O ile jednak sam styl zaprezentowany przez Third Ear Band na "Alchemy" jest bardzo intrygujący, to jednak całość nie jest na tyle ciekawa, by nieustannie przyciągać uwagę przez te niemal pełne pięćdziesiąt minut. Poszczególne kompozycje nie są ani wystarczająco charakterystyczne, ani szczególnie porywająco wykonane, więc album tak naprawdę musi bronić się samym klimatem. A ten, choć faktycznie może zaintrygować, to raczej nie na tak długo, jak trwa to wydawnictwo. Innymi słowy, całość jest za mało zróżnicowana i o dobre kilkanaście minut za długa, ale to wciąż dość oryginalna, warta poznania muzyka. Obiecujący debiut, po którym miało być jeszcze lepiej.

Ocena: 7/10



Third Ear Band - "Alchemy" (1969)

1. Mosaic; 2. Ghetto Raga; 3. Druid One; 4. Stone Circle; 5. Egyptian Book of the Dead; 6. Area Three; 7. Dragon Lines; 8. Lark Rise

Skład: Richard Coff - skrzypce, altówka; Mel Davis - wiolonczela, piszczałka; Paul Minns - obój, flet; Glen Sweeney - instr. perkusyjne
Gościnnie: John Peel - drumla (6); Dave Tomlin - skrzypce (8)
Producent: Peter Jenner


Komentarze

  1. Myślę, że określenie tej muzyki jako folku nie jest trafne. Folk kojarzy się z piosenkami - tu brak takowych. Jedynie, co z folkiem wspólne to skale modalne. Chyba bliżej tej muzyce do psychodelii (klimat, improwizacja).
    "ani szczególnie porywająco wykonane"
    Chyba oboista zasługuje jednak na wyróżnienie?
    Szkoda, że TEB nie jest tak popularny jak Oregon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Folk to bardzo szerokie i nieprecyzyjne pojęcie. Może się odnosić np. do muzyki etnicznej z różnych stron świata, albo do europejskiej muzyki dawnej, ale nie tej granej na dworach, tylko dla ludu.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)