Posty

Wyświetlam posty z etykietą soul/funk

[Recenzja] Herbie Hancock - "Secrets" (1976)

Obraz
"Secrets" otwiera nowy rozdział w karierze Herbiego Hancocka. W nagraniach nie wspiera go już grupa Head Hunters, nie licząc udziału Benniego Maupina i Paula Jacksona. Ponadto w sesji wzięli udział gitarzyści Wah Wah Watson i Ray Parker oraz perkusiści James Levi, James Gadson i Kenneth Nash. Bardziej istotne są jednak zmiany, jakie zaszły w samej muzyce. Właśnie tym albumem klawiszowiec całkowicie przeszedł na stronę mainstreamu. To już nie fusion z elementami funku, a praktycznie czysty funk, czasem zahaczający o fusion. Materiał został w większości skomponowany przez Hancocka, Watsona i Jacksona, choć znalazło się tu także po jednej samodzielnej kompozycji Herbiego i Maupina, oraz jednej autorstwa gitarzystów. Brzmienie albumu zdominowane jest przez proste, taneczne partie sekcji rytmicznej (z świetnie uwypuklonym, głębokim basem) i gitarzystów, którym towarzyszą łagodne i też niezbyt wyrafinowane solówki na klawiszach (głównie syntezatorach) i dęciakach. Zdecydowan

[Recenzja] Funkadelic - "Free Your Mind... and Your Ass Will Follow" (1970)

Obraz
Drugi album Funkadelic, przynajmniej według słów lidera grupy, George'a Clintona, został w całości nagrany pod wpływem LSD. Cóż, słuchając rozpoczynającego całość utworu tytułowego trudno w to wątpić. "Free Your Mind... and Your Ass Will Follow" to 10-minutowy jam, pełen zapętleń i sprzężeń, zanurzony w gęstej, ćpuńsko-psychodelicznej atmosferze. Jeszcze większy odlot muzycy fundują w finałowym "Eulogy and Light", w którym kuriozalnej warstwie wokalnej towarzyszą wyłącznie dźwięki z odwróconej taśmy. Pozostałe  cztery kawałki to już pozornie bardziej konwencjonalne granie, łączące wyraźny, funkowy puls sekcji rytmicznej z zadziornymi, hendrixowskimi gitarami i rozbudowaną warstwą wokalną. Pozornie, bo i nad nimi unosi się mocno narkotyczny klimat i nie brakuje dziwnych odjazdów, jak choćby to niepasujące do reszty kawałka pianino w "Funky Dollar Bill", albo coraz bardziej zamglone brzmienie czadowego "I Wanna Know If It's Good to You?&quo

[Recenzja] Fela Ransome-Kuti and the Africa '70 with Ginger Baker - "Live!" (1971)

Obraz
Fela Kuti to prawdziwa legenda. Jeden z najbardziej utalentowanych afrykańskich muzyków i prawdopodobnie najważniejszy z nich. To właśnie jemu przypisuje się stworzenie tzw. afrobeatu - mieszanki tradycyjnej muzyki zachodnioafrykańskiej z funkiem i jazzem. W swojej bogatej dyskografii ma wiele interesujących - choć podobnych do siebie - albumów. Zainteresowanym polecam przede wszystkim takie tytuły, jak "Shakara", "Expensive Shit" i "Sorrow, Tears and Blood" (z kolei najbardziej chyba znany "Zombie" robi na mnie mniejsze wrażenie). Do zrecenzowania wybrałem jednak wydawnictwo, które może wydać się najbardziej zachęcające, ze względu na udział samego Gingera Bakera. Słynny perkusista przeżywał w tamtym czasie fascynację muzyką afrykańską. Po rozpadzie Blind Faith, wyruszył w podróż po Czarnym Lądzie, aby empirycznie wzbogacić swoją wiedzę o tamtejszej muzyce. Jednym z efektów było powstanie zespołu Ginger Baker's Air Force, łączącego mu

[Recenzja] Herbie Hancock - "Man-Child" (1975)

Obraz
Herbie Hancock postanowił nagrać ten album w znacznie poszerzonym składzie. W sesji wzięło udział równo dwudziestu instrumentalistów, w tym wszyscy członkowie Head Hunters (włącznie z byłym perkusistą Harveyem Masonem), a także tacy muzycy, jak chociażby Wayne Shorter, Stevie Wonder, czy gitarzysta Wah Wah Watson. Album "Man-Child" stanowi logiczne rozwinięcie "Head Hunters" i "Thrust" - Herbie odchodzi tu jeszcze dalej od swoich jazzowych korzeni, na rzecz typowego funku. Ograniczone zostały improwizacje, które na dwóch poprzednich albumach wciąż odgrywały istotną rolę. Zamiast tego otrzymujemy zbiór dość krótkich (jak na standardy Hancocka), zwartych kawałków o zdecydowanie tanecznym charakterze (np. singlowy "Hang Up Your Hang Ups", "Heartbeat", czy "Steppin' in It" zbudowany na linii basu podobnej do tej z "Chameleon"), uzupełnionych dwiema łagodnymi balladami ("Sun Touch" i nieco mniej komercy

[Recenzja] Herbie Hancock - "Thrust" (1974)

Obraz
"Thrust" to drugi album Herbiego nagrany ze składem Head Hunters (z nowym perkusistą Mikiem Clarkiem na miejscu Harveya Masona). Pomysł na muzykę jest taki sam, jak na przebojowym "Head Hunters". Bo i po co od razu zmieniać coś, co przyniosło tak wielki sukces? Dominują tu proste, funkowe rytmy i futurystyczne brzmienia syntezatorów, ale utwory są dość długie (mieszczą się w przedziale czasowym od siedmiu do jedenastu minut), co daje muzykom spore pole do popisu. Tanecznego potencjału nie można odmówić takim kawałkom, jak "Palm Grease", "Actual Proof" i "Spank-a-Lee", ale najważniejszym i najpiękniejszym utworem jest bardziej stonowany "Butterfly", w którym błyszczy przede wszystkim Bennie Maupin, choć zarówno lider (grający tu głównie na pianinie elektrycznym), jak i rozbudowana sekcja rytmiczna również pokazują swój talent. Ogólnie jest to całkiem przyjemny longplay, choć nie tak przełomowy i interesujący, jak jego słyn

[Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

Obraz
W Mwandishi Herbie Hancock mógł się wyszaleć artystycznie, jednak granie tak eksperymentalnej muzyki nie przynosiło korzyści finansowych i komercyjnych. O ile jemu samemu niespecjalnie to przeszkadzało - zarabiał sporo na tantiemach za swój wczesny przebój "Watermelon Man" - tak dla pozostałych muzyków było to coraz bardziej frustrujące. Wkrótce po wydaniu "Sextant" zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu. Niedługo potem Herbie zmontował nową grupę, która przybrała nazwę Head Hunters. Ze składu Mwandishi trafił do niej tylko Bennie Maupin. Nowymi muzykami zostali natomiast basista Paul Jackson, perkusista Harvey Mason, oraz perkusjonista Bill Summers. We wrześniu 1973 muzycy zarejestrowali materiał na album, który nazwano po prostu "Head Hunters". Zawarta na nim muzyka znacząco odbiega od tego, co Herbie tworzył z Mwandishi. To już nie eksperymentalne wariacje na temat "In a Silent Way" i "Bitches Brew", a wyraźny zwrot w kierunku

[Recenzja] Funkadelic - "Funkadelic" (1970)

Obraz
Grupa Funkadelic powstała jako instrumentalny zespół towarzyszący wokalnej grupie Parliament. Oba składy ściśle ze sobą współpracowały, a nagrywane przez nie wspólnie albumy były zamiennie sygnowane obiema nazwami. Te pod szyldem Parliament zawierały muzykę o bardziej komercyjnym charakterze - mieszankę funku, soulu, gospel, a później też disco z ledwie odrobiną rocka. Z kolei na albumach Funkadelic (przynajmniej tych najwcześniejszych) dominowała mocno rockowa, psychodeliczna odmiana funku, brzmiąca niczym skrzyżowanie Jimiego Hendrixa i Sly and the Family Stone. Debiutancki, eponimiczny album Funkadelic przynosi muzykę o dość swobodnym, niemal jamowym graniu. Opartą na funkowo pulsującej grze sekcji rytmicznej, z hendrixowskimi partiami gitar, psychodelicznymi hammondami i soulowymi wokalami. Album spinają jak klamra dwa najbardziej odjechane utwory - dziewięciominutowy "Mommy, What's a Funkadelic?" i niewiele krótszy "What Is Soul" - oba pełne jamowego

[Recenzja] Miles Davis - "On the Corner" (1972)

Obraz
Dzięki kilku poprzednim albumom, Miles zaczął cieszyć się popularnością wśród białej, rockowej publiczności. Trębacz pragnął jednak dotrzeć ze swoją twórczością także do czarnej młodzieży, która w tamtym czasie zasłuchiwała się przede wszystkim w muzyce funk i soul. Dlatego też postanowił się skierować w stronę bardziej tanecznej, rytmicznej muzyce, inspirowanej dokonaniami Jamesa Browna, czy Sly and the Family Stone. Lecz jednocześnie zafascynowały go koncepcje awangardowego twórcy Karlheinza Stockhausena. Z tego niezwykłego połączenia odległych inspiracji powstał album "On the Corner" (zarejestrowany w ciągu trzech dni, 1 i 6 czerwca oraz 7 lipca 1972 roku, tradycyjnie pod okiem producenta Teo Macero). Muzyka zawarta na albumie skupia się wokół rytmu - to on jest tutaj podstawą, stanowi główną oś utworów, której podporządkowana jest cała reszta. Rytm z jednej strony ma w sobie coś z funkowej taneczności i afrykańskiej egzotyki, a z drugiej, podobnie jak w muzyce elek

[Recenzja] Art Ensemble of Chicago - "Les Stances a Sophie" (1970)

Obraz
Jednym z najciekawszych zespołów, jakie kiedykolwiek pojawiły się na scenie jazzowej, jest Art Ensemble of Chicago. To zespół w pełnym znaczeniu tego słowa, co sugeruje już nietypowa dla jazzbandu nazwa, w której nie ma nazwiska lidera. Był to celowy zabieg, mający dać jasno do zrozumienia, że w grupie nie ma lidera, a wszyscy muzycy pełnią tak samo istotną rolę (trzeba jednak dodać, że przed 1969 rokiem zespół występował pod szyldem Roscoe Mitchell Art Ensemble, a wcześniej Roscoe Mitchell Sextet). Art Ensemble of Chicago zwracał na siebie uwagę nie tylko nazwą, ale także niekonwencjonalnymi koncertami, podczas których muzycy często występowali w kostiumach i makijażu, a do gry używali nawet kilkudziesięciu instrumentów, w tym przeróżnych perkusjonaliów i przedmiotów w rodzaju dzwonków rowerowych. W 1967 roku zespół wyjechał na trzy lata do Francji, gdzie intensywnie koncertował, a także zarejestrował materiał na kilkanaście albumów (z których część wydano dopiero po latach).

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Machine Gun: The Fillmore East First Show" (2016)

Obraz
Na przełomie 1969 i 1970 roku Jimi Hendrix dał cztery występy w nowojorskim Fillmore East - po dwa 31 grudnia oraz 1 stycznia. Towarzyszył mu wówczas nowy zespół, nazwany Band of Gypsys, w skład którego wchodzili także basista Billy Cox i perkusista Buddy Miles. Grupa okazała się efemerydą. Pod koniec stycznia zagrała jeszcze jeden koncert, który był kompletną porażką z powodu występującego na haju lidera. Niektórzy wierzą, że to ówczesny menadżer, Michael Jeffery, podał muzykowi LSD, ponieważ chciał rozpadu Band of Gypsys oraz powrotu wcześniejszej grupy The Jimi Hendrix Experience, z Mitchem Mitchellem i Noelem Reddingiem. Jeżeli faktycznie tak było, to osiągnął swój cel jedynie połowicznie. Band of Gypsys faktycznie się rozpadło, a do swojego kolejnego składu Jimi ściągnął z powrotem Mitchella, ale jednocześnie zdecydował się kontynuować współpracę z Coxem, swoim kumplem jeszcze z czasów służby wojskowej. Wszystkie cztery występy tria w Fillmore East zostały profesjonalnie za

[Recenzja] Demon Fuzz - "Afreaka!" (1970)

Obraz
Demon Fuzz to kolejny, po opisanym niedawno Cymande, brytyjski zespół z przełomu lat 60. i 70., który tworzyli wyłącznie czarnoskórzy muzycy, imigranci z krajów Wspólnoty Narodów. Intryguje już sama okładka debiutanckiego albumu "Afreaka!". Zdecydowanie odbiega od ówczesnych standardów. Wbrew pozorom, zawartość longplaya nie brzmi szczególnie egzotycznie. Zespół czerpie z afroamerykańskiej tradycji muzycznej - przede wszystkim z funku i soulu, a w niewielkim stopniu także z bluesa czy jazzu - ale nadaje im bardziej brytyjskiego charakteru, wyraźnie inspirując się rockiem psychodelicznym. Dość bogate instrumentarium obejmuje gitarę, bas, bębny i perkusjonalia, a także elektryczne organy oraz różne dęciaki. Jest też wokalista o bardzo soulowej barwie i pasującym do niej sposobem śpiewania. Może też kojarzyć się ze Steve'em Winwoodem lub Glennem Hughesem. Otwarcie jest mocarne. Instrumentalny "Past, Present, and Future" rozpoczyna posępny riff przesterowaneg

[Recenzja] Rare Earth - "Get Ready" (1969)

Obraz
Odnosząca ogromne sukcesy w latach 60. wytwórnia Motown specjalizowała się wyłącznie w muzyce afroamerykańskiej. Szczególnie w R&B, który był wówczas w Stanach najbardziej popularnym gatunkiem. Pod koniec dekady zaczęło jednak wzrastać zainteresowanie granym głównie przez białych muzyków rockiem. Przedstawiciele Motown Records zdecydowali się na to odpowiedzieć otwarciem nowego pododdziału, Rare Earth Records, nazwanym tak od… pierwszej zakontraktowanej grupy. Propozycja nazwy padła ze strony samego zespołu, w formie żartu, jednak ku zaskoczeniu muzyków spotkała się z aprobatą. Na tym labelu zaczęto wydawać płyty bardziej gitarowe, odstające od profilu spółki-matki. Rare Earth miał już wówczas na koncie jeden album, wydany przez Verve w 1968 roku "Dreams/Answers", który wypełniły wyłącznie przeróbki cudzych kompozycji, zaprezentowanych w zupełnie nieodkrywczych, nieciekawych formalnie wersjach, a stylistycznie utrzymanych gdzieś na pograniczu popu, soulu i psychodelii

[Recenzja] Cymande - "Cymande" (1972)

Obraz
Cymande to jeden z najbardziej osobliwych brytyjskich zespołów lat 70. Tworzyli go wyłącznie czarnoskórzy muzycy, którzy postanowili grać muzykę odwołującą się bezpośrednio do ich afrykańskich korzeni, choć z zachodnimi naleciałościami, przede wszystkim w postaci nieco psychodelicznego klimatu. Grupa zadebiutowała eponimicznym albumem w 1972 roku. Co ciekawe, płyta ukazała się także w Polsce - co w czasach żelaznej kurtyny nie było wcale oczywiste - z zaledwie siedmioletnim poślizgiem. Na potrzeby tego wydania zmieniono okładkę i nadano tytuł "The Message", zaczerpnięty od jednego z utworów. Tak egzotyczna muzyka wydaje się kompletnym przeciwienstwem szarej rzeczywistości PRL, choć i dla współczesnego słuchacza może być pewnym kuriozum. Album wypełnia dziewięć utworów o dość zróżnicowanych inspiracjach, choć bardzo konsekwentnym klimacie. Grupa zdaje się adoptować niemal każdy możliwy styl, jaki wyrósł z afrykańskich tradycji. W "Zion I" oraz "Ras Tafarian

[Recenzja] Glenn Hughes - "Play Me Out" (1977)

Obraz
Śpiewający basista Glenn Hughes był właśnie tym muzykiem Deep Purple, który najbardziej nalegał na włączenie do stylu grupy elementów funkowych, a następnie zwiększanie ich znaczenia. Początkowo dość mocno sprzeciwiał się temu Ritchie Blackmore. O ile jednak na "Burn" takie wpływy są faktycznie śladowe, to już na "Stormbringer" w kilku momentach spychają hard rock na dalszy plan. Na nagranym już bez Blackmore'a, za to z mocno wspierającym Hughesa Tommym Bolinem, albumie "Come Taste The Band" hard rock i funk funkcjonują na równych prawach, a nawet znalazło się miejsce dla stricte soulowej ballady "This Time Around". Muzyk miał idealną barwę i warunki głosowe, by sprawdzić się w takiej stylistyce. Popularna anegdota głosi, że sam Stevie Wonder, po usłyszeniu śpiewu Hughesa, musiał się upewnić w kwestii koloru jego skóry. Już jako muzyk Deep Purple Glenn rozważał nagranie albumu w czarnych  klimatach. Jako producenta widział Davida Bowie, k

[Recenzja] Alphonse Mouzon - "Mind Transplant" (1975)

Obraz
Alphonse Mouzon to jeden z najbardziej znanych i cenionych perkusistów fusion. Współtworzył grupę Eleventh House oraz pierwszy skład Weather Report, grywał też na płytach takich artystów, jak Larry Coryell, Herbie Hancock, McCoy Tyner, Donald Byrd, Wayne Shorter, a nawet sam Miles Davis (fakt, że jedynie na mało istotnym albumie "Dingo" z 1991 roku). Pozostawił też po sobie całkiem obszerną dyskografię solową. "Mind Transplant" to trzeci album, na którym wystąpił w roli lidera. Trudno nie uniknąć tutaj skojarzeń z wydawnictwem innego słynnego bębniarza fusion, "Spectrum" Billy'ego Cobhama. Tu również znalazła się mieszanka rocka, funku i jazzu, mocno ciążąca w stronę mainstreamu. W dodatku na obu albumach wystąpił Tommy Bolin, przyszły gitarzysta Deep Purple. Pozostali muzycy grający na "Mind Transplant" to cenieni sesyjni gitarzyści Lee Ritenour (możecie go kojarzyć z występu na "The Wall" Pink Floyd) i Jay Graydon, a także na

[Recenzja] Billy Cobham - "A Funky Thide of Sings" (1975)

Obraz
Solową twórczość Billy'ego Cobhama łatwo podsumować jako komercyjną mieszankę jazzu, funku i rocka. Jednak na poszczególnych albumach style te nie występują w identycznych proporcjach. Na debiutanckim "Spectrum" jest zdecydowanie najwięcej rockowego czadu, "Crosswinds" silniej czerpie z jazzowego doświadczenia grających na nim muzyków, a "A Funky Thide of Sings" idzie w zdecydowanie funkowym kierunku. Pierwszych sześć utworów to muzyka o ewidentnie tanecznym charakterze, oparta na fantastycznie bujającej grze sekcji rytmicznej złożonej z Cobhama i basisty Alexa Blake'a. Towarzyszą im odpowiednie do takiej stylistyki partie klawiszowca Milcho Levieva oraz rozbudowanej sekcji dętej, złożonej z Michaela i Randy'ego Breckera, Glenn Ferris, a także - w utworach "Panhandler" i "A Funky Thide of Sings" - Larry'ego Schneidera, Walta Fowlera i Toma Malone'a. Istotną rolę pełnią też gitarowe solówki Johna Scofielda, w któr

[Recenzja] Hendrix - "Band of Gypsys" (1970)

Obraz
Do wydania tego albumu doszło wyłącznie przez niedopatrzenie. W połowie lat 60. Jimi Hendrix podpisał kontrakt z niejakim Edem Chalpinem. Gdy dwa lata później Chas Chandler wykupywał wszystkie zobowiązania gitarzysty, ten już zdążył zapomnieć o tamtej umowie. Nie zapomniał o niej jednak Chalpin, który postanowił upomnieć się o swoje, gdy tylko Hendrix stał się gwiazdą. Po przegranej sprawie sądowej, muzyk został zobligowany do nagrania albumu z premierowym materiałem dla Chalpina. Jimi nie chciał się w to specjalnie angażować, dlatego zdecydował się na wydanie koncertówki zarejestrowanej z efemerycznym zespołem Band of Gypsys. Jego dotychczasowa grupa, The Jimi Hendrix Experience, przestała istnieć parę miesięcy po wydaniu albumu "Electric Ladyland", gdy ze składu odszedł coraz bardziej sfrustrowany Noel Redding. Na jego miejsce Hendrix ściągnął swojego kumpla z wojska, Billy'ego Coxa. W składzie na razie pozostał perkusista Mitch Mitchell. Trio zaczęło pracę nad n

[Recenzja] Deep Purple - "Come Taste the Band" (1975)

Obraz
"Come Taste the Band" to pierwszy album Deep Purple, w którego nagrywaniu nie wziął udziału Ritchie Blackmore. Gitarzyście nie podobał się kierunek, w którym grupa podążyła na albumach "Burn" i "Stormbringer". Sam chciał grać bardziej konwencjonalny hard rock, co umożliwił sobie tworząc własną grupę Rainbow. Tymczasem pozostali członkowie Deep Purple przyjęli na jego miejsce niejakiego Tommy'ego Bolina - amerykańskiego gitarzystę o zupełnie innym stylu gry, świetnie jednak pasującym do tego, co chciał grac zespół. Już na poprzednich dwóch albumach - za sprawą Glenna Hughesa - pojawiły się elementy muzyki funk i soul. Połączenie tych rodzajów muzyki z hard rockiem samo w sobie nie było szczególnie nowatorskie (w końcu już wcześniej próbował tego chociażby Jimi Hendrix), jednak zespól zrobił to na swój własny sposób, prezentując całkiem oryginalny styl, który właśnie na "Come Taste the Band" w pełni się wykrystalizował. Wpływy czarnej muzy