[Recenzja] Glenn Hughes - "Play Me Out" (1977)



Śpiewający basista Glenn Hughes był właśnie tym muzykiem Deep Purple, który najbardziej nalegał na włączenie do stylu grupy elementów funkowych, a następnie zwiększanie ich znaczenia. Początkowo dość mocno sprzeciwiał się temu Ritchie Blackmore. O ile jednak na "Burn" takie wpływy są faktycznie śladowe, to już na "Stormbringer" w kilku momentach spychają hard rock na dalszy plan. Na nagranym już bez Blackmore'a, za to z mocno wspierającym Hughesa Tommym Bolinem, albumie "Come Taste The Band" hard rock i funk funkcjonują na równych prawach, a nawet znalazło się miejsce dla stricte soulowej ballady "This Time Around". Muzyk miał idealną barwę i warunki głosowe, by sprawdzić się w takiej stylistyce. Popularna anegdota głosi, że sam Stevie Wonder, po usłyszeniu śpiewu Hughesa, musiał się upewnić w kwestii koloru jego skóry.

Już jako muzyk Deep Purple Glenn rozważał nagranie albumu w czarnych klimatach. Jako producenta widział Davida Bowie, który w tamtym czasie przechodził podobną fascynację, co pokazuje album "Young Americans". Z tego zamiaru nic nie wyszło - Bowie po raz kolejny poszedł w innym kierunku - a rozpoczęcie jakichkolwiek nagrań uniemożliwiał napięty grafik koncertowy Purpli. Mimo takiej aktywności, popularność zespołu spadała, co w jakimś stopniu wynikało z niezadowolenia fanów, którzy nie mogli pogodzić się ze zmianami składu i stylu. Faktem jest jednak, że wówczas zmieniała się cała scena muzyczna, a Deep Purple był dla młodszych słuchaczy przedstawicielem mijającej epoki. Podjęto zatem decyzję o rozwiązaniu zespołu, a Hughes w końcu miał czas nagrać autorski album. W studiu wsparli go m.in. dawni kompani z grupy Trapeze, gitarzysta Mel Galley i perkusista Dave Holland, a także wielu sesyjnych muzyków, włącznie z sekcją dętą oraz żeńskim chórkiem.

"Play Me Out" to album, który niewątpliwie należy postawić na półce z funkiem i soulem, choć słychać, że to muzyka grana przez białych instrumentalistów, niemających aż takiego wyczucia rytmu i groove'u. Rockowe korzenie większości muzyków słychać przede wszystkim w mocno gitarowym "LA Cut Off", nieco psychodelicznym "Space High" oraz "I Got It Covered", choć we wszystkich istotną rolę pełni soulowy śpiew lidera, funkowe rytmy, a w tym ostatnim także dęciaki. Od tych elementów wolna jest zresztą tylko instrumentalna miniatura "Well", utrzymana nieco w klimacie "Albatross" Fleetwood Mac. Na pierwszej stronie winylowego wydania znalazła się też lekko soulująca ballada "It's About Time". Mam jednak wrażenie, że dopiero w drugiej połowie longplaya udaje się w nieco bardziej zdecydowany sposób uciec od rocka. Żywiołowy, bardzo pogodny "Soulution" jest już całkiem zdominowany przez roztańczone dęciaki, bujającą warstwę rytmiczną oraz wspierające Hughesa chórki. W podobnym stylu utrzymany jest też równie pozytywny i chwytliwy "Destiny", choć tu sekcja dęta ustępuje miejsca gitarze. Całkiem przekonująco wyszły subtelne ballady "Your Love Is Like a Fire" oraz "I Found a Woman", w których Glenn ma więcej przestrzeni do zaprezentowania swoich wokalnych możliwości.

Debiutancki album Hughesa nie okazał się sukcesem, co w sumie bardzo mnie nie dziwi. Większość tych, którzy kojarzyli muzyka z czasów jego gry w Deep Purple czy Trapeze, raczej nie miała szans znaleźć tu wiele dla siebie. Natomiast popularność tego typu muzyki nie była już tak duża, jak jeszcze parę lat wcześniej - słuchacze zwrócili się ku jej nowocześniejszej formie, jaką było disco. W Wielkiej Brytanii wyniki sprzedaży były tak kiepskie, że szybko wstrzymano produkcję. Trochę egzemplarzy wytłoczono też w Niemczech, Francji i Japonii, jednak "Play Me Out" nigdzie nie trafił do notowań. Może trochę niesprawiedliwie, bo to całkiem przyjemny longplay w słonecznych klimatach, w sam raz na jakąś imprezę z muzyką retro. Był czas, że naprawdę bardzo lubiłem tę płytę, ale wtedy dopiero niepewnie wychylałem się poza swoją strefę komfortu, jaką był klasyczny rock. Wtedy, właśnie dzięki tym rockowym elementom, album był dla mnie łatwiejszy do zaakceptowania, niż płyty stricte funkowo-soulowe. Zapewne także dla innych słuchaczy "Play Me Out", wraz z wspomnianym "Young Americans" Bowiego, może być świetnym wprowadzeniem do takiej muzyki.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 10.2022



Glenn Hughes - "Play Me Out" (1977)

1. I Got It Covered; 2. Space High; 3. It's About Time; 4. LA Cut Off; 5. Well; 6. Soulution; 7. Your Love Is Like a Fire; 8. Destiny; 9. I Found a Woman

Skład: Glenn Hughes - wokal, gitara basowa, gitara i instr. klawiszowe; Mel Galley - gitara; Pat Travers - gitara; Bob Bowman - gitara; Terry Rowley - pianino; Robert Bailey - pianino; Ron Asprey - saksofon altowy, tenorowy i barytonowy; Henry Lowther - trąbka; Dave Holland - perkusja i instr. perkusyjne; Mark Nauseef - instr. perkusyjne; Liza Strike, Joy Wright, Helen Chappelle - dodatkowy wokal
Producent: Glenn Hughes


Komentarze

  1. Gdyby nie ty, to całkowicie bym przeoczył tą płytę, a niesłusznie - nic jej nie mogę zarzucić, wykonawczo jest świetnie, może poszczególne piosenki mało zapadają w pamięć. Mocna pozycja w roczniku u mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Ty tak masz :) ja też odkryłem tutaj mnóstwo fajnych i nietypowych rzeczy. A co do powyższego albumu... ja wprawdzie wiedziałem wcześniej o jego istnieniu, ale jakoś nigdy nie miałem okazji go posłuchać. Nic mnie do tego nie zachęcało. Po przeczytaniu powyższej recenzji jednak rzuciłem uchem i wciągnął mnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)