[Recenzja] Demon Fuzz - "Afreaka!" (1970)



Demon Fuzz to kolejny, po opisanym niedawno Cymande, brytyjski zespół z przełomu lat 60. i 70., który tworzyli wyłącznie czarnoskórzy muzycy, imigranci z krajów Wspólnoty Narodów. Intryguje już sama okładka debiutanckiego albumu "Afreaka!". Zdecydowanie odbiega od ówczesnych standardów. Wbrew pozorom, zawartość longplaya nie brzmi szczególnie egzotycznie. Zespół czerpie z afroamerykańskiej tradycji muzycznej - przede wszystkim z funku i soulu, a w niewielkim stopniu także z bluesa czy jazzu - ale nadaje im bardziej brytyjskiego charakteru, wyraźnie inspirując się rockiem psychodelicznym. Dość bogate instrumentarium obejmuje gitarę, bas, bębny i perkusjonalia, a także elektryczne organy oraz różne dęciaki. Jest też wokalista o bardzo soulowej barwie i pasującym do niej sposobem śpiewania. Może też kojarzyć się ze Steve'em Winwoodem lub Glennem Hughesem.

Otwarcie jest mocarne. Instrumentalny "Past, Present, and Future" rozpoczyna posępny riff przesterowanego basu, który wraz z towarzyszącymi mu perkusjonaliami oraz orientalizującą gitarą, tworzy intrygujący nastrój. Wraz z wejściem perkusji robi się jeszcze bardziej transowo. Przed odczuciem monotonii chronią natomiast solowe partie saksofonu i organów. Niestety, mniej więcej w połowie następuje drastyczna zmiana klimatu. Utwór staje się bardziej pogodny i, co gorsze, mniej interesujący, bliższy standardowej psychodelii o lekko jazzowym zabarwieniu. Kolejne trzy nagrania mają już bardziej piosenkowy charakter. Mocno funkowy "Disillusioned Man" to moim zdaniem doskonały materiał na przebój, z niezrozumiałych przyczyn nigdy nie wydany na singlu. Są tu i rozpoznawalne motywy, i autentycznie chwytliwa linia wokalna. Rewelacyjnie wypada bujająca partia basu, podobnie jak ozdobniki w postaci partii klawiszy, dęciaków oraz perkusjonalia. Żeby jednak nie było zbyt prosto, w środku pojawia się długi fragment instrumentalny, z jazzową solówką saksofonu na bardziej nastrojowym, choć wciąż intensywnym podkładzie.

Na identycznie zasadzie zbudowany został "Another Country", nieco bardziej rockowy, a przy tym znacznie mniej charakterystyczny. Choć fragment instrumentalny znów wypada bardzo ciekawie. W sumie można było zrobić z tego dwa osobne utwory. Częściowo balladowy "Hymn to Mother Earth" też wydaje się nieco przekombinowany i niespójny, aczkolwiek tutaj uwagę przyciągają te subtelniejsze momenty, z ładnymi partiami fletu i organów oraz dość niezłą melodią. Całości dopełnia "Mercy (Variation No. 1)", instrumentalna improwizacja na bazie kompozycji "Mercy" Williego Mitchella. Muzycy zespołu nie byli wybitnymi instrumentalistami, dlatego nie należy spodziewać się po wykonaniu niczego niesamowitego, natomiast brzmi to całkiem przyjemnie, a nawet ma pewien klimat. Jest to jedno z bardziej spójnych nagrań na tym albumie, ale niestety także jedno z mniej charakterystycznych. Trzeba natomiast dodać, że pomimo dość rozległych inspiracji oraz zróżnicowanych utworów, pod względem stylistycznym jest to album bardzo konsekwentny. Można wręcz mówić o stworzeniu przez muzyków własnego stylu, który po nabraniu większej wprawy kompozytorskiej, mógłby zaowocować czymś jeszcze bardziej udanym.

Zespół jednak zakończył działalność wkrótce po wydaniu "Afreaka!". Równolegle ukazała się jeszcze EPka z trzema innymi kawałkami zarejestrowanymi podczas tej samej sesji. "I Put a Spell on You" to przeróbka standardu Screamin' Jaya Hawkinsa, w porównaniu z oryginałem bardziej energetyczna, bogatsza brzmieniowo oraz z subtelniejszą, soulową partią wokalną. Piosenkowy "Message to Mankind" i instrumentalny "Fuzz Oriental Blues" to już w pełni autorski materiał. Cała trójka wypada bardziej konwencjonalnie od utworów z albumu i pewnie dlatego tam nie trafiły. Przynajmniej pierwotnie, gdyż uwzględniono je na kompaktowych reedycjach. Dyskografię Demon Fuzz uzupełnia "Roots and Offshoots" z 1976 roku, na który trafiły wczesne demówki zespołu, w tym pierwsze podejścia do utworów z EPki, a także nieznane wcześniej kompozycje w nieco innej stylistyce, z wyraźnie słyszalnym wpływem reggae, za to niemal bez śladów psychodelii.

"Afreaka!" to mimo wszystko całkiem ciekawy album, niepodobny chyba do żadnego innego. Co prawda Demon Fuzz bywa porównywany do innych brytyjskich grup założonych przez czarnoskórych imigrantów, na czele z Cymande i Osibisa. Ten pierwszy był jednak bliższy czystego funku, a drugi skłaniał się w bardziej rockowym kierunku. Demon Fuzz miał na siebie nieco bardziej oryginalny pomysł. Trudno było jednak znaleźć odbiorców dla takiej muzyki. Dla rockowych słuchaczy okazał się zbyt bliski muzyki afroamerykańskiej, miłośników jazzu odstraszała już sama okładka, a brytyjskich wielbicieli funku zapewne dało się wówczas policzyć na palcach jednej ręki. "Afreaka!" podzielił los wielu innych albumów, które przepadły w chwili wydania, ale zyskały pewną popularność po latach, gdy rozwój internetu pozwolił na odkrycie takich wykopalisk. Warto sprawdzić.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 08.2020



Demon Fuzz - "Afreaka!" (1970)

1. Past, Present, and Future; 2. Disillusioned Man; 3. Another Country; 4. Hymn to Mother Earth; 5. Mercy (Variation No. 1)

Skład: Smokey Adams - wokal; Paddy Corea - saksofon tenorowy, saksofon sopranowy, flet, instr. perkusyjneClarence Crosdale - trąbkaRay Rhoden - instr. klawiszoweWinston Joseph - gitara; Jack Joseph - gitara basowa; Steven John - perkusja
Gościnnie: Ayinde Folarin - kongi
Producent: Barry Murray


Komentarze

  1. Fajna płyta, natknąłem się na nią lata temu przy okazji rozglądania się po świecie klasycznego funku i afrobeatu. W zasadzie moje wrażenie było takie, że tutaj jest zbyt brytyjsko jak na taką muzykę, że Afreaka! za mało buja, jest zbyt statyczna, że te wszystkie klasycznej proweniencji ozdobniki na fletach itp są ładne, ale trzymają zespół na ziemi. Goście nie zrobili wielkiej kariery (chociaż kapela nie jest dzisiaj zupełnie nieznana) nie dlatego, że łączyli różne gatunki muzyczne, bo w tamtych czasach nikogo to nie dziwiło, a raczej dlatego, że czarni grający białą muzykę to było i nadal w sumie jest dość dziwne zjawisko.

    U mnie ta muzyka pozostawia niedosyt.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)