[Recenzja] Cymande - "Cymande" (1972)



Cymande to jeden z najbardziej osobliwych brytyjskich zespołów lat 70. Tworzyli go wyłącznie czarnoskórzy muzycy, którzy postanowili grać muzykę odwołującą się bezpośrednio do ich afrykańskich korzeni, choć z zachodnimi naleciałościami, przede wszystkim w postaci nieco psychodelicznego klimatu. Grupa zadebiutowała eponimicznym albumem w 1972 roku. Co ciekawe, płyta ukazała się także w Polsce - co w czasach żelaznej kurtyny nie było wcale oczywiste - z zaledwie siedmioletnim poślizgiem. Na potrzeby tego wydania zmieniono okładkę i nadano tytuł "The Message", zaczerpnięty od jednego z utworów. Tak egzotyczna muzyka wydaje się kompletnym przeciwienstwem szarej rzeczywistości PRL, choć i dla współczesnego słuchacza może być pewnym kuriozum.

Album wypełnia dziewięć utworów o dość zróżnicowanych inspiracjach, choć bardzo konsekwentnym klimacie. Grupa zdaje się adoptować niemal każdy możliwy styl, jaki wyrósł z afrykańskich tradycji. W "Zion I" oraz "Ras Tafarian Folk Song", jak zresztą można domyślić się po tytułach, słychać wyraźne wpływy reggae i pokrewnych gatunków. Są tu charakterystyczne rastafariańskie zaśpiewy, dubowe linie basu, ale też afrykańskie perkusjonalia czy nastrojowe partie fletu. "Getting It Back", "Bra" i "The Message" to już raczej granie funkowo-soulowe, z tanecznymi partiami basu oraz dęciaków, ale wciąż z mnóstwem egzotycznych perkusjonaliów. "Listen", najbardziej przebojowa piosenka na płycie, to wręcz psychodeliczny soul. Na płycie znalazły się także trzy instrumentalne utwory, w których dzieją się najciekawsze rzeczy. "One More" to bardzo nastrojowe, relaksacyjne nagranie, w psychodeliczno-karaibskim klimacie. "Rickshaw" dla odmiany jest bardziej intensywny, transowy, przywołując raczej klimat tropikalnej dżungli niż egzotycznej plaży. Uwagę zwraca atmosferyczna partia fletu, jazzująca gitara i obowiązkowe perkusjonalia. Podobnym, ale jeszcze lepszym utworem tego typu jest dziesięciominutowy "Dove", bardzo psychodeliczny, lekko jazzowy i oczywiście nawiązujący do muzyki afrykańskiej. Tym razem na pierwszy plan wybija się zdecydowanie gitara, jakiej mógłby pozazdrościć niejeden rockowy skład.

Pierwszy album Cymande okazał się pewnym sukcesem komercyjnym w USA, dochodząc do 85. miejsca na liście Billboardu. Sporą popularnością cieszyły się tam także promujące go single "The Message" oraz "Bra", szczególnie wśród DJów w funkowych klubach. Na fali zainteresowania zespół wydał jeszcze dwa albumy - "Second Time Round" (1973) i "Promised Heights" (1974) - prezentując na nich jednak bardziej merkantylne podejście, stawiając na przebojowe granie w klimatach funku, muzyki afrykańskiej, reggae i sporadycznie rocka, a rezygnując z instrumentalów oraz elementów psychodelii czy jazzu. To jednak wciąż dobra muzyka w swoim stylu, momentami wspinając się na jego wyżyny, czego najlepszym przykładem "Brothers on the Slide" z trzeciego albumu. Dopiero późniejsze powroty okazały się kompletną klapą.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 05.2023



Cymande - The Message
Cymande - "Cymande" (1972)


1. Zion I; 2. One More; 3. Getting It Back; 4. Listen; 5. Rickshaw; 6. Dove; 7. Bra; 8. The Message; 9. Ras Tafarian Folk Song

Skład: Joey Dee - wokal, instr. perkusyjne; Ray King - wokal, instr. perkusyjne; Patrick Patterson - gitara; Steve Scipio - gitara basowa; Sam Kelly - perkusja; Pablo Gonsales - instr. perkusyjne; Mike Rose - saksofon altowy, flet, instr. perkusyjne; Derek Gibbs - saksofon altowy, saksofon sopranowy; Peter Serreo - saksofon tenorowy
Producent: John Schroeder


Po prawej: okładka "The Message" - polskiego wydania albumu.


Komentarze

  1. A mnie właśnie najbardziej cieszą recenzje takich 'egzotyków', nawet mimo zachowawczych ocen. Mimo wszystko niewiele jest takich płyt jak ta, w przeciwieństwie do goniących w piętkę hard-blues-psychodelii końca lat 60. które ostatnio w hurtowych ilościach pojawiają się tu w piątki i poniedziałki. Może nawet było kilka 8 czy 9, ale jest tego tyle, że straciłem rachubę :d

    Może opiszesz coś 'znańszego', a nie popadającego jeszcze w totalny mainstream i plastik? np ZZ Top? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZZ Top zjadali swój własny ogon, nawet bardziej niż ACDC czy Aerosmith. W dodatku brzmią strasznie kiczowato

      Usuń
  2. Trochę zgadzam się z przedmówcą - więcej mniej znanych, niemainstreamowych płyt, najlepiej spoza nurtu blues rockowo / hard rockowego. Może niekoniecznie ZZ Top, ale faktycznie COŚ innego w większych dawkach by się przydało. Recenzujesz fajne rzeczy cały czas, bo i Hartley i Dunbar i Ten Years After i Muddy Waters to dobra muzyka, ale coś ostatnio się tu robi zbyt jednostajnie, tak to w każdym razie odbieram :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024