Posty

Wyświetlam posty z etykietą rock

[Recenzja] Iggy Pop - "Every Loser" (2023)

Obraz
Pierwszy premierowy piątek w nowym roku przyniósł album, o którym będzie się wiele pisać i dyskutować. Jakby nie patrzeć, Iggy Pop to bardzo zasłużony muzyk. Jego dokonania z grupą The Stooges już w latach 60. antycypowały estetykę punk rocka, a solowy debiut "The Idiot" o włos wyprzedził twórców post-punkowych i nowofalowych. Fakt, że ten ostatni powstał przy znacznej pomocy Davida Bowie, który jego nagrywanie prawdopodobnie traktował jako rodzaj próby generalnej przed własną Trylogią Berlińską . Skoro już mowa o Bowiem, to stanowi on przykład artysty, który do końca pozostał kreatywny. W podeszłym wieku, stojąc już jedną nogą w grobie, stworzył jeden ze swoich najbardziej ambitnych albumów. Iggy Pop, rówieśnik Bowiego, nie miał nigdy aspiracji stworzenia dzieła na miarę "Blackstar", ale w ostatnich latach udawało mu się utrzymać nienajgorszy poziom, publikując dojrzałe albumy "Post Pop Depression" i "Free". Na "Every Loser" obiera inn

[Recenzja] Fleetwood Mac - "Fleetwood Mac" (1975)

Obraz
Przez długi czas jedynym Fleetwood Mac, jaki uznawałem był ten bluesowy, dowodzony przez Petera Greena. Po niedawnej śmierci Christine McVie - pianistki i wokalistki współpracującej z zespołem niemal od samego początku oraz jego oficjalej członkini od czasu odejścia Greena - postanowiłem dać jeszcze jedną szansę dokonaniom z czasów, gdy grupa stała się jednym z najlepiej sprzedających się twórców. Ten komercyjny przełom nastąpił równo w połowie lat 70., wraz z eponimicznym albumem, czasem określanym jako biały . Fleetwood Mac miał już jedną tak zatytułowaną płytę - swój debiut z 1968 roku, dziś lepiej znany jako "Peter Green's Fleetwood Mac". Bardzo wymowne, jakby muzycy jasno dawali do zrozumienia, że to nowy początek. I w pewnym sensie tak właśnie było. Po kilku latach zagubienia, kiedy Christine, John McVie i Mick Fleetwood z różnymi muzykami próbowali bez powodzenia znaleźć swoje miejsce na muzycznej scenie, w końcu udało im się trafić na tych właściwych współpracowni

[Recenzja] Crosby, Stills & Nash - "Crosby, Stills & Nash" (1969)

Obraz
Polska pustynnieje, wysychają rzeki i rośnie ryzyko pożarów. A winni jesteśmy wszyscy. Nie tylko przez bezpośrednie szkodzenie środowisku, ale też złe wybory polityczne. Oczywiście, ocieplenie klimatu to problem globalny, ale w naszym kraju przez ostatnie siedem lat zrobiono bardzo mało dla dobra środowiska, a bardzo dużo dla dalszego uzależniania od kopalnych źródeł energii. Co zresztą - w połączeniu z nagłym, moralnie słusznym, ale fatalnie przygotowanym odcięciem się od surowców z bandyckiego reżimu na wschodzie - doprowadziło do pogłębiającego się kryzysu energetycznego. Zanim jednak nadejdzie bolesna zima, a upały nie są jeszcze tak dotkliwe, jak będą w kolejnych latach, możemy - jak sądzę - poczuć namiastkę kalifornijskiego klimatu. Jeśli sama pogoda nie wystarcza, to w stworzeniu odpowiedniego nastroju z pewnością pomoże debiutancki album tria Crosby, Stills & Nash. Nazwanie zespołu w ten sposób można uznać za megalomanię, jednak muzycy mieli dobry powód - ich nazwiska były

[Recenzja] Porcupine Tree - "Closure / Continuation" (2022)

Obraz
Porcupine Tree powraca po trzynastu latach fonograficznej przerwy. Dla przedstawicieli pewnych kręgów - miłośników klasycznego rocka i jego pogrobowców - jest to niewątpliwie najważniejsza muzyczna premiera pierwszego półrocza 2022 roku. Ważniejsza pewnie nawet od wracającego po jeszcze dłuższej nieobecności Jethro Tull. Tam, na wydanym w styczniu "The Zealot Gene", był to zresztą powrót nieco oszukany, bo ten sam zespół od lat koncertował i nagrywał jako solowy projekt Iana Andersona, zaś poza liderem nie zaangażowano żadnego muzyka z wcześniejszych wcieleń grupy. Tutaj natomiast faktycznie doszło do odnowienia współpracy Stevena Wilsona z Richardem Barbierim i Gavinem Harrisonem, choć bez udziału wieloletniego basisty Colina Edwina. Trzynaście lat to szmat czasu. W tym okresie zdążyłem poznać twórczość Porcupine Tree i przejść od zachwytu - myśląc, że to bardzo nowoczesne, oryginalne przetworzenie pomysłów Pink Floyd - po kompletne rozczarowanie, kiedy odkryłem, że to po pr

[Recenzja] Duster - "Together" (2022)

Obraz
Początek kwietnia przyniósł dość niespodziewanie, niemal bez zapowiedzi, premierę nowego albumu Duster. Brak promocji nie powinien jednak w przypadku tej grupy dziwić. To zasłużony przedstawiciel niezalu, któremu nigdy nie udało się przebić do głównego nurtu, ale też chyba nigdy specjalnie o to nie zabiegał. Wydane jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia albumy "Stratosphere" i "Contemporary Movement" zyskały swój kultowy status dopiero wtedy, gdy zespół zawiesił działalność, a stało się to za sprawą rozwoju serwisów internetowych, których użytkownicy mogli dzielić się ze sobą takimi odkryciami. Ten nagły wzrost zainteresowania poskutkował nie tylko wznowieniem dotychczasowego dorobku - pierwotnie wydanego w tak małym nakładzie, że egzemplarze osiągały na aukcjach gargantuiczne ceny - ale także zupełnie nowym, eponimicznym albumem z 2019 roku. W trzy lata później śpiewający multiinstrumentaliści Canaan Amber i Clay Parton - jeszcze do niedawna wspierani przez perkusis

[Recenzja] caroline - "caroline" (2022)

Obraz
Kolejni młodzi i obiecujący rockowi debiutanci z Wielkiej Brytanii. Grupa caroline - swoją drogą to już co najmniej trzeci, po black midi oraz deathcrash, przedstawiciel tej sceny z nazwą pisaną małymi literami - wyróżnia się rozbudowanym składem, liczącym ośmioro muzyków, w większości grających na różnych instrumentach. Jednak tylko w kilku utworach z eponimjcznego debiutu słyszymy pełny skład. Zapewne wynika to z faktu, że album nagrywany był na przestrzeni dłuższego czasu - zespół istnieje od 2017 roku - a obok materiału zarejestrowanego w różnych studiach wykorzystano także domowe nagrania muzyków. Całość okazuje się jednak całkiem spójna stylistycznie. Oktet nie idzie drogą swoich kolegów z wytwórni Rough Trade, wspomnianego black midi, ani innych przedstawicieli tej młodej brytyjskiej sceny rockowej, jak Squid czy Black Country, New Road, lecz stara się zaproponować coś zupełnie innego. Inspiracje czerpie ponoć przede wszystkim z appalachijskiego folku, minimalizmu, różnych form

[Recenzja] deathcrash - "Return" (2022)

Obraz
Młoda brytyjska scena rockowa rośnie w siłę. Na razie co prawda nie widać kolejnego zespołu, który mógłby równać się z wielką trójką współczesnego rocka - grupami black midi, Black Country, New Road oraz Squid - lecz to zapewne kwestia czasu. Potencjału na pewno nie brakuje londyńskiemu deathcrash, który pod koniec stycznia zadebiutował albumem o przewrotnym tytule "Return". Poprzedziły go jedynie dwie EPki (w tym naprawdę udana "People Thought My Windows Were Stars" z końcówki 2020 roku) oraz kilka singli. W przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej twórców, deathcrash kieruje się w raczej odmienne rejony stylistyczne, a jego inspiracje nie są tak szerokie. Na upartego można porównać klimat "Return" do wydanego siedem dni później drugiego albumu BC,NR - "Ants From Up There"; dość podobnie brzmią też partie wokalne, choć brakuje im ekspresji nieodżałowanego Isaaka Wooda. Ogólnie bliżej tutaj jednak do takich zespołów, jak Low, Duster czy Red Hous

[Recenzja] Deep Purple - "Turning to Crime" (2021)

Obraz
Ostrzeżenie: tekst powstał wyłącznie w celu zwiększenia liczby wyświetleń, z czego nie mam żadnych korzyści, oraz ilości komentarzy, z których większość i tak nie będzie się nadawać do opublikowania.   Jakiś czas temu przypadkiem natknąłem się na recenzję singla zapowiadającego najnowszy album Deep Purple, składającego się wyłącznie z przeróbek cudzych kompozycji. Abstrahując już od dziwnego pomysłu recenzowania pojedynczego nagrania, równie mocno zdumiało mnie, że autor bezwstydnie przyznaje się do nieznajomości utworów Boba Dylana czy Raya Charlesa, Fleetwood Mac kojarzy mu się tylko z mdłymi piosenkami z płyty "Rumours" , a o dość ważnej przecież dla rozwoju muzyki rockowej grupie Love nawet nie słyszał. Takich osób - fanów popularnego zespołu, którzy nie znają nawet absolutnych podstaw reprezentowanego przez niego gatunku - jest z pewnością więcej. Dlatego pomyślałem sobie, że fajnie byłoby wykorzystać fakt wydania "Turning to Crime", by przybliżyć nieco twórców

[Recenzja] Yes - "The Quest" (2021)

Obraz
Grupa Yes, jako jedyna z wielkiej szóstki / ósemki / dziewiątki progresywnego rocka, wciąż regularnie wydaje płyty z premierowym materiałem. Nie zmieniło tego ani rozstanie z Jonem Andersonem, ani śmierć Chrisa Squire'a - utrata dwóch najbardziej kreatywnych muzyków. Powiększanie się dyskografii jest jednak odwrotnie proporcjonalne do jej jakości. Żaden inny z tych słynnych zespołów prog-rockowych nie nagrał tylu kiepskich, a nierzadko naprawdę okropnych płyt. Już w latach 90. zespół stał się parodią klasycznego proga, ale najgłębszego dna sięgnął na swoim poprzednim wydawnictwie, "Heaven & Earth", nagranym jeszcze z udziałem Squire'a. Sześcioletnia przerwa wydawnicza, a także strata jedynego muzyka nieprzerwanie związanego z zespołem od samego początku istnienia, dawały nadzieje, że to już koniec. Niestety, właśnie ukazał się kolejny album Yes. Choć to już bardziej Yes z nazwy, niż czegokolwiek innego. W nagraniu "The Quest" udział wzięli: Steve Howe -

[Recenzja] Low - "I Could Live in Hope" (1994)

Obraz
Niedawna premiera nowego albumu Low, "HEY WHAT", to doskonały powód, aby przybliżyć tę jedną z najsłynniejszych grup slowcore'owych. Historia tego nurtu sięga końca lat 80., a jego prekursorami były takie zespoły, jak Galaxie 500, Codeine czy Red House Painters. Proponowana przez nich muzyka wywodziła się z indie rocka i dream popu, jednak charakteryzowało ją powolne tempo, brzmieniowy minimalizm oraz przygnębiający nastrój. Low zadebiutował kilka lat później, lecz okazał się dużo bardziej konsekwentny od swoich poprzedników, przez wiele lat nie podejmując prób przekroczenia sztywnych ram przyjętej stylistyki. Wydany w 1994 roku album debiutancki, "I Could Live in Hope", okazał się znakomitą alternatywą dla bardziej energicznego i czadowego grania, jakie dominowało wówczas w mainstreamie, by przywołać tylko grunge lub stadionowy hard rock w stylu Guns N' Roses czy łagodzącej coraz bardziej swoje brzmienie Metalliki. "I Could Live in Hope" to jedena

[Recenzja] David Bowie - "The Next Day" (2013)

Obraz
Można mieć za złe artystyczne wybory Davida Bowie z ostatnich dwóch dekad poprzedniego wieku. Nie wszystkim przypadło do gustu granie przez niego ejtisowego pop-rocka ("Let's Dance"), rocka elektronicznego ("1.Outside") czy muzyki czerpiącej z klimatów drum & bass i jungle ("Earthling"). Jedno trzeba jednak mu oddać, niezależnie od własnych upodobań muzycznych. Będąc dojrzałym artystą o wieloletnim stażu oraz powszechnym uznaniu, wciąż poszukiwał nowych form wyrazu, odnajdywał się we współczesnych trendach i nie bał się utraty dotychczasowych fanów. Tym większym zaskoczeniem - dla jednych pozytywnym, dla innych negatywnym - musiała być nieformalna trylogia albumów z przełomu wieków. "'Hours...'", "Heathen" oraz "Reality" ukazują Bowiego znużonego poszukiwaniami, wypalonego twórczo i jakby próbującego przypodobać się swojej starszej publiczności czy oderwanych od rzeczywistości dziennikarzy, zdaniem których lat

[Recenzja] David Bowie - "Black Tie White Noise" (1993)

Obraz
Kryzys twórczy to wyjątkowo częsta przypadłość u muzyków rockowych. Nie uniknął jej nawet David Bowie. Artysta dość długo wspinał się na swój artystyczny szczyt, na którym udało mu się całkiem długo utrzymać (lata 1976-80), by następnie bardzo szybko z niego spaść. Jeszcze na "Let's Dance" było słychać pewne przebłyski jego talentu, a całość świadczyła o odnalezieniu się w stylistyce ejtisowego popu. Jednak dwa kolejne albumy w tym stylu okazały się już tylko świadectwem kompozytorskiej zapaści. Sprzedawały się nieźle, ale nie zdobyły uznania fanów i krytyków. W kolejnych latach Bowie ukrył się pod szyldem Tin Machine. Z zespołem wydał dwie płyty oraz koncertówkę, wypełnione klasycznie rockowym graniem, jednak wciąż okropnie nijakim pod względem kompozycji. Tym razem odbiór był jednoznacznie negatywny, co doprowadziło do rychłego rozwiązania składu. W 1993 roku ukazał się pierwszy od sześciu lat album sygnowany nazwiskiem Bowiego, "Black Tie White Noise". W mię

[Recenzja] David Bowie - "Let's Dance" (1983)

Obraz
Po długiej serii ambitniejszych albumów - "Station to Station", "Low", "'Heroes'", "Lodger" i "Scary Monsters (and Super Creep)" - David Bowie zdecydował się na kolejny stylistyczny zwrot. Tym razem postanowił wystąpić w roli popowej gwiazdy. W tym celu zebrał zupełnie nowych współpracowników. Rolę współproducenta, współaranżera i okazjonalnie gitarzysty objął Nile Rodgers z popularnej grupy disco Chic. Wśród instrumentalistów znaleźli się zaś m.in. mało wówczas znani Stevie Ray Vaughan i późniejszy bębniarz Weather Report, Omar Hakim. Bowie miał też całkiem niezły pomysł na nową stylistykę: połączenie disco/funku z rock and rollem, bluesem oraz współczesną produkcją. Z wspomnianymi wyżej pomocnikami to naprawdę mogło się udać. I po części nawet się udało. Niestety, Bowie nie był wówczas w najlepszej formie jako kompozytor. Świadczy o tym zarówno nieco dłuższa niż zwykle przerwa wydawnicza, dzieląca "Let's Dance" o

[Recenzja] Steven Wilson - "The Future Bites" (2021)

Obraz
"The Future Bites" to kolejna próba Stevena Wilsona odcięcia się od etykiety rocka progresywnego, która niegdyś niesłusznie do niego przylgnęła. Pomimo tego wielu recenzentów wciąż uparcie przypisuje Wilsonowi progresywność. Jednak już nie w znaczeniu muzyki przypominającej prog-rock sprzed półwiecza, a w tym prawidłowym, oznaczającym rozwój. Nijak ma się to do zawartości tego albumu. Trudno nazwać rozwojem zwyczajną zamianę jednego stylu na inny. Tym bardziej, że to już drugie z rzędu wydawnictwo Wilsona w tym stylu, powielające patenty z wydanego cztery lata temu "To the Bone". A przecież już wcześniej zdarzało mu się zbliżać się do takiego grania. Co więcej, wbrew swojemu tytułowi "The Future Bites" bynajmniej nie brzmi jak potencjalna muzyka przyszłości, lecz stanowi nostalgiczny powrót do estetyki popu lat 80., jedynie z bardziej współczesnym brzmieniem. W końcu w przeciwieństwie do innych pogrobowców, były lider Porcupine Tree nigdy nie starał się o